Z ZAMGLENIA.doc

(36 KB) Pobierz
Z ZAMGLENIA

Z ZAMGLENIA

 

Nikt nie wiedział, czy to było miasto czy jakieś osiedle pod wielką kopułą, bo od lat nie widziano już tam słońca. Od kiedy ulice, place, a nawet wnętrza domów wypełniła mgła - nikt niczego i nikogo nie widział dokładnie. Ludzie przestawali patrzeć sobie w oczy, wpatrywać się w coś czy wypatrywać siebie, bo ta niewyraźność zniechęcała do tego. Poza tym owa mgła miewała różne zabarwienia i nasycona bywała czymś, co raz wprawiało ludzi w euforię, a raz w apatię; raz w gorączkową ruchliwość, a raz w leniwą ospałość; raz ludzie garnęli się wzajemnie do swoich ciał, a raz odwracali się i stronili od siebie. To ostatnie było coraz częstszym stanem i nikt nawet nie pytał o przyczynę. Wieczorami mgła wywoływała jakieś przyjemne sny na jawie, więc było to jakieś wytchnienie i mocniejsze doznanie. Może dlatego zatykano sobie nosy, aby głębiej ustami wdychać mgłę. Dawno znikli stamtąd ci, co buntowali się, usiłowali dopytywać się o źródło mgły, o jej zawartość i tych, co mogli ją może rozpylać wokół. Reszta żyła trochę jak w malignie. Nikt już nigdzie nie wyjeżdżał ani nikt tego miejsca nie odwiedzał, bo nikt nie czuł takiej potrzeby. Nie było tam  już pór roku, miesięcy i niedziel. Nie było już dzieci… zapomniano, że mogą być. Czasem jeszcze ktoś wyłamywał się z tego stanu omamienia czy półśnienia, ale karano go tak, że już nie próbował więcej.

Któregoś dnia-wieczoru Ava zobaczyła siedzącego przy ścianie kogoś podobnego do mnicha, który z przejęciem zapalał i gasił małą latarkę oraz wkładał i zdejmował okulary. Ava zauważyła, że miał nad podziw wyraźne i uważne oczy. Zaciekawiły ją owe niespotykane tu przedmioty. Zachęcona jego gestem usiadła przy nim i zapytała do czego służą. – „Żebyś ujrzała, jak naprawdę jest tam, gdzie żyjesz.” Avę dotąd to nie ciekawiło. Było tak jak było, jak się jawiło poprzez tę wszechobecną duszną mgłę. Ale teraz zapragnęła zobaczyć, jak jest naprawdę i co to słowo w ogóle znaczy. Chciała kupić te przedmioty, ale ten człowiek nie chciał pieniędzy. – „Weź tę latarkę i zaświeć ją u siebie, włóż te okulary i popatrz, no i wyrzuć te zatyczki z nosa, by poczuć prawdziwy zapach.” – powiedział. Ava wzięła przedmioty i szybko poszła do swojej izby, w której zwykle sypiała lub trwała w tym wieczornym transie. Włożyła okulary, zapaliła latarkę, odetkała nos… I aż cofnął ją odór, ale i przeraził widok strasznego nieładu w izbie. Nie pamiętała, kiedy tu sprzątała, malowała, czy przyozdabiała czymkolwiek to wnętrze. Ze wstrętem i wściekłością patrzyła wokół, ale i na siebie samą odbita w brudnej szybie – otyłą, niemytą, odstręczającą.

Zgasiła latarkę, zerwała z oczu okulary, zatkała nos i pobiegła do tego, kto jej to dał. Dopadła go krzycząc: „Jesteś jakimś wstrętnym szamanem! Coś ty zrobił z moim domem i ze mną samą? Co ty robisz ze światem?”

Tamten popatrzył na nią uważnie i rzekł: „Ja nic nie zrobiłem. Po prostu, tyś w końcu ujrzała, i poczuła jak naprawdę jest – nic więcej.” Na to Ava: „Ale co ja mam teraz zrobić z moją izbą i ze sobą samą? To aż boli i jest nie do zniesienia” A tamten: „ Tak, to z początku boli i złości. Zacznij jednak sprzątać, wyrzuć gnijące odpadki, śmiecie. Zrób sobie kąpiel i zadbaj o siebie, szczególnie wtedy, gdy wszyscy są w transie. A jeśli po iluś tam dniach zatęsknisz za czymś więcej, przyjdź do mnie.”

Z wielkim oporem Ava spróbowała spełnić rady mnicha. Od dawna nie czuła takiego obrzydzenia, mdłości i wstrętu, ale izba oświecana ową latarką i oglądana przez owe okulary ładniała, a nawet wracały do Avy jakieś zatarte wspomnienia, jak to wpadało tam przez okno słońce, stały kwiaty i śpiewał w klatce kanarek. Za jakiś czas odkryła, że te okulary i latarka nie są jej potrzebne, bo ona już widzi tak samo z nimi, jak i bez nich. Poszła z nimi do mnicha, a on rzekł: „Przekaż je innym, na tyle odważnym, by z ich pomocą mogli spojrzeć na siebie i wokół.” Ava zaniosła okulary i latarkę do swojej dawnej przyjaciółki, która potraktowała ją tak, jak ona przedtem mnicha. Jednak i ona nie wyrzuciła, nie oddała tego mnichowi, lecz przekazała innym… Mgła zaczęła powoli rzednąć tam, gdzie ujrzano, co ona zakrywa, ale i co w nich zatruwa, tumani, usypia.

I wtedy Ava przyszła do mnicha i rzekła: „Tęsknię, ale nie wiem za czym, Powiesz mi? Pokażesz? Zaprowadzisz? Jestem gotowa, choćby miało to boleć.” Mnich wstał i ruszyli oboje przez jakiś ciemny tunel. Tam nie było już wcale mgły. Kiedy u wylotu tunelu pojaśniało, Ava zakrztusiła się ostrym powietrzem i zakryła oczy oślepione nagle słońcem. Stała otwierając powoli nienawykłe do takiego światła oczy i prawie zachłystywała się powietrzem i zachwytem nad ostrością konturów i barw wszystkiego. Ludzie tu śmiali się głośno, rozmawiali patrząc sobie w oczy, niektórzy do siebie przytuleni… Biegały bawiąc się dzieci, śpiewały ptaki i owady… Gdzieś z głębi duszy Avy wydobywało się coś, jak wspomnienie czegoś bardzo odległego, ale na wskroś prawdziwego… Stała i płakała powtarzając: „Ja wreszcie jestem i to wszystko jest… Niech będzie, Boże, niech już tak będzie!”

 

 

Zgłoś jeśli naruszono regulamin