Peter Berling -Dzieci Graala 04 - Czarny kielich - Tajemnica templariuszy.pdf

(3255 KB) Pobierz
Microsoft Word - Peter Berling - Czarny kielich - Tajemnica templariuszy
Peter Berling
CZARNY KIELICH
Tajemnica templariuszy
Przełożył z niemieckiego Ryszard Wojnarowski
„KB”
LIBER I
PROLOG
Ostre światło zachodzącego słońca oślepiało malarza i zniekształcało kontury,
jaskrawo błyszczały w nim barwy i tańczyły białe kwiaty w różanych zaroślach, a tymczasem
to, co malarz naprawdę pragnął zobaczyć, a mianowicie pismo, niezrozumiałe znaki i linie na
kamieniu, tonęło w mrocznym cieniu. Czarne epitafium - czy to był marmur? - bez plam i
żyłek, jawiło się obco, jakby z innego świata. Wrażenia tego nie zmieniał ani granitowy cokół
tej samej barwy, ani kunsztownie szlifowana kryształowa pokrywa, w której mienił się biały
mazerunek z brunatno-czerwonymi przymieszkami karneolu i która świadczyła o szacunku,
jaki okazywano chronionemu w ten sposób wąskiemu kamiennemu ciosowi.
Walczący z przeciwnościami mistrz odziany był nadzwyczaj wytwornie, jak przystało
na dworskiego malarza. Rinat Le Pulcin właściwie nie potrzebował uprawiać swej sztuki
wśród dzikiej przyrody, między cierniami i owadami i w palących promieniach słońca. Był
ulubieńcem pałaców ze względu na swe portrety, które schlebiały zleceniodawcom, i za te
usługi chętnie pozwalał sobie dogadzać. Takoż i tym razem zlecenie - dobrze honorowane,
aczkolwiek anonimowe - niewiele różniło się od innych: pod pewnym zamkiem, którego
nazwa nie należała do rzeczy, miał spotkać młodego rycerza wraz z jego damą i sportretować
oboje tak, jak ich zastanie. Za dodatkowe wyzwanie dla swej sztuki uznał okoliczność, że
miał wykonać tę pracę nie jak zwykle w atelier, tylko pod gołym niebem. Mimo to Rinat czuł
lekki dreszcz przebiegający mu po plecach, albowiem otrzymawszy podobny opis, stał już
kiedyś przed ciepłymi jeszcze zwłokami kochanków. Ale teraz, gdy po kilkugodzinnej jeździe
ostrym galopem zdjęto mu z oczu opaskę, stwierdził, że młodzi ludzie, których ma
sportretować, wyglądają wprawdzie na zdziwionych, ale są najzupełniej żywi.
Maitre Rinat otrzymał surowe napomnienie, aby nie zadawał żadnych pytań ani tym
osobom, ani żadnej z ich otoczenia, które będą tam czekać na niego. Zamek, a właściwie
wolno stojący, potężny donżon,* [* Donżon (z franc.) - w architekturze normańskiej zwyczajowe określenie umocnionej głównej wieży, później objęto nim inne budynki
zamkowe. Donżon przeznaczony był do ostatniego etapu obrony.] sprawiał wrażenie nie zamieszkanego, jakkolwiek nic nie
wskazywało na zniszczenie. Wierzeje były szeroko otwarte i o ile zdążył zerknąć szybko do
środka, przynajmniej westybul wydawał się pusty. Wysoko w oknie budynku nie pokazała się
żadna twarz, zza blanków wieży też nie błyszczały szpice broni strażników.
Jego towarzysz, chudy i wysoki kapłan, jak można było poznać po szacie, nie
pozwolił mu zaspokoić ciekawości, tylko ujął go energicznie za ramię i poprowadził w dół
zbocza do gęstego rozarium, w którym rosły dzikie białe róże. Mężczyzna, który przedstawił
się zdawkowo jako „Gosset”, po czym nie poruszywszy nawet krzaczastą brwią, dodał oschle
„clericus maledictus”,* [ Clericus maledictus (lac.) - kaptan o zlej reputacji.] rozluźnił chwyt dopiero wtedy, kiedy obeszli
rozarium.
Widok, jaki ukazał się oczom Rinata, odpowiadał jego wyobrażeniom, gdy wymagano
odeń namalowania miniatury. Przygotowano dla niego starannie wykonany stojak na
drewnianą tablicę, wybrano mu też pozycję tudzież wycinek krajobrazu. Rinat nigdy
wcześniej nie widział takiej konstrukcji, mimo to od razu wydała mu się celowa, wszak dzięki
temu miał wolne obie ręce, których potrzebował do pracy. Na zdziwienie nie pozostawiono
mu miejsca ani czasu. Po jego prawej ręce otwierała się różanka, w której brutalnie obcięto
kolczaste gałęzie, świadczyły o tym leżące na ziemi świeże kwiaty. W sztucznej grocie widać
było czarne epitafium, które wcześniej otaczała czułe bujna zieleń, ukrywając przed oczami
niewtajemniczonych. Przed kamiennym blokiem stał pogrążony w myślach młody rycerz. Nie
zdjął zbroi, na marmurowym gzymsie pomnika leżały tylko jego rękawice, pod pachą zaś
trzymał hełm.
Badawczy wzrok malarza spoczął na barwach napierśnika. Na widok czerwono-
żółtych języków płomieni pomyślał w pierwszej chwili o herbie Trencavelów, sławetnego
rodu wicehrabiów Carcassonne, ale kiedy przyjrzał się bliżej, dostrzegł misternie splecione ze
sobą gepardy i podobne do smoków baśniowe zwierzęta poruszające się w przeciwnych
kierunkach. Tego rodzaju wymyślne zbroje wytwarzano w Paryżu, odkąd surowa szkoła
bizantyjska pod rządami Franków otworzyła się na ornamentykę Orientu. Młody rycerz nie
pozdrowił mistrza ani nie podniósł wzroku. Mimo to Rinatowi imponowało jego chłodne
czoło ponad miękkimi rysami twarzy obramowanej kosmykami wijących się, spoconych
ciemnych włosów. Malarz chętnie zobaczyłby oczy rycerza, lecz skrywały je spuszczone
aksamitne powieki. Rinat Le Pulcin odchrząknął głośno, połykając urażoną dumę, i
wypakował ze swojego węzełka tygiel, roztartą na proszek barwioną kredę oraz fiolki z
gęstymi płynnymi farbami. Zmieszał odcienie, o których mniej więcej wiedział, że będzie ich
potrzebował, do rozjaśnienia wystarczyło dodać trochę białej mączki gipsowej, do
ściemnienia - mielonego węgla drzewnego. Młoda dama okazywała zrazu żywe
zainteresowanie przygotowaniami, jakby znała się trochę na malarstwie, lecz potem jęła się
przechadzać po zboczu, a wylegujący się giermek musiał ją zastępować, przybierając taką
pozycję, jaką sama zamierzała później przyjąć. Chłopiec półleżał u stóp rycerza w trawie,
głowę zawadiacko podparł dłonią, niedbale trzymając za uzdy konie swoich państwa, co
wszakże nie przeszkadzało mu spać mocnym snem. Jeden z wierzchowców wsadził łeb w
obraz i zaczął skubać jego ucho, giermek łypnął oczami i zmierzył Rinata krótkim
spojrzeniem. Ani myślał otworzyć gębę do pozdrowienia, odsunął jedynie na bok końskie
chrapy, które mu przeszkadzały, po czym zapadł na powrót w leniwą drzemkę.
Koń będzie zatem stanowił granicę lewej krawędzi obrazu, u góry wznosił się zamek,
ale artyście wadziło coś innego, mianowicie pozycja rycerza. Chętnie ustawiłby go za
czarnym kamieniem, żeby cios znalazł się pośrodku obrazu. Na tyle swobody w kompozycji
powinni się chyba zgodzić, skoro poza tym w ogóle nie zwracali na niego uwagi. Przywołał
Gosseta, który przyłączył się do damy na zboczu, wcześniej jednak zostawił wiadomość, żeby
malarz zwracał się do niego, gdyby miał jakoweś pytania.
- Cher clerc maudit* [* Cher clerc maudit (franc.) - drogi kleryku o zlej sławie.] - Rinat niechętnie zwrócił się do niego
w ten sposób - przesuńcie kamień albo zamek, jeśli nikt poza tym nie ma ochoty się poruszyć.
Na te słowa młody rycerz spojrzał na niego życzliwie i rozkazał giermkowi:
- Filipie, wytnij krzaki rosnące z tyłu! Chciałbym stanąć za tym zamienionym w
kamień południem, ale tak, żebym mógł patrzeć w oczy swojej damie, a przy tym nie padał na
moją głowę żaden cień.
Rinat podziękował mu uśmiechem, który tym razem został odwzajemniony, a
tymczasem chłopiec nazwany Filipem podniósł się z ziemi i wyciągnął z juku zakrzywianą
szablę, drogocenny scimitar.* [* Scimitar - zakrzywiana szabla, przeważnie roboty damasceńskiej, z rozszerzoną na końcu głownią.]
- Damasceńska robota! - stwierdził z uznaniem artysta, kiedy młodzieniec odszedł na
bok, a giermek jął siec szablą kolczaste zarośla.
Tymczasem podszedł do nich Gosset, kapłan. Rinat wolał od razu uprzedzić wszelkie
zarzuty.
- Nie zadałem żadnego pytania - zaczął odważnie, widząc jego zmarszczoną brew, ale
chevalier* [* Chevalier (franc.) - rycerz.] przyszedł mu w sukurs.
- Ja dałem polecenie.
Gosset, wzruszając ramionami, pogodził się ze zmianą sytuacji. Na szczęśliwego
jednak nie wyglądał. W dole, u stóp góry zamkowej, rozlegały się śmiechy i śpiewy. Pewnie
biesiadowało tam jakieś wesołe towarzystwo. Gosset uniósł głowę i zaczął nasłuchiwać; jego
twarz spochmurniała.
E cels de Carcassona se son aparelhetz. Lo jorn i ac mans colps e feritz e donetz e,
d’una part e d’autra, mortz e essanglentetz. Motz crozatz I ac mortz e motz esglazietz. *
[* E cels de Carcasson a... (starofranc.) - A ci z Carcassonne dobrze się uzbroili. / Owego dnia będą przyjmować i rozdawać ciosy. / I po obu stronach będą zbroczone krwią trupy.]
Kapłan odszukał wzrokiem podopiecznego, ale młodego rycerza interesowała jedynie
odwrotna strona czarnego epitafium odsłoniętego właśnie dzięki wysiłkom giermka.
Peireiras e calabres an contral mur dressetz, ąuel feron noit e jom, e de lonc e de letz.
Lo vescoms, cant lo vi, contra lui es corrut e tuit sei cavalier, ąue n ‘an gran gaug
agut. *
[ Peireiras e calabre s... - Proce i katapulty wymierzone w wały. / Ostrzeliwują (twierdzę) dzień i noc, z bliska i z daleka. / Kiedy go (króla) ujrzał, nadbiegł wicehrabia / i wszystkich jego rycerzy napełniła
radość wielka. („Zdobycie Carcassonne” w: Guilhem z Tudeli, XIII w., anonim. „Wyprawy krzyżowe przeciwko Południu 1209-1219”)]
Tylna część budynku była wbita w górskie zbocze, a tawernę stanowiła właściwie
sklepiona piwnica bez okien, do której prowadziły strome schody. Przednia część służyła za
stajnię, drzwi do połowy wysokości ściany wpuszczały do środka przynajmniej trochę
dziennego światła. Powietrze było tak gęste, że dałoby się kroić, choć większość birbantów
wymachiwała nie mieczami, tylko kubkami.
Baro de Queribus, Xacbert de Barbera, Leon de Combat!*
[* Baro de Queribus... (refren) - Baron z Oueribusu, / Ksakbert z Barbery, / lew w bitwie.]
Ryczeli na całe gardło refren pieśni opowiadającej o bohaterze okcytańskich walk o
niepodległość, Ksakbercie z Barbery, który wypędzony przez Francuzów z ojczyzny, musiał
służyć na obczyźnie królowi Jakubowi Aragońskiemu. Podziw dla Walecznego Lwa stał się
tak głośny, że można było zrozumieć tylko strzępy słów. Chodziło o Cjueribus, jego
niezdobyty zamek, który wpadł teraz w ręce seneszala* [* Seneszal - najwyższy rangą urzędnik na dworze frankijskim, podlegało mu zaopatrzenie,
wojskowość i sądownictwo.] Carcassonne, a tym samym wszedł w posiadanie Korony Francuskiej dzięki
zdradzie renegata Oliwera z Termes. Nie mógł tego zmienić nawet jego przyjaciel Jakub
Zdobywca. Ale pewnego pięknego dnia król wróci razem z Ksakbertem przez góry i
przepędzi okupantów.
Grający na lutni trubadur, który tak mocnymi słowy nakłonił ludzi do wystukiwania
taktu kubkami, nie miał, dalibóg, postury wzbudzającego postrach wichrzyciela. Jordi Marvel
był raczej karłem, lecz dźwięki wypływające potężnym barytonem z jego zrośniętej piersi
nabrzmiewały w najpiękniejszą melodię, od której szorstkim w obejściu mężczyznom stawały
w oczach świeczki. Głos śpiewaka podsycał sprzeciw i złość, po czym przechodził w echo
grzmotu. Niektórzy z birbantów wskoczyli już na stoły i tańcząc, świętowali tryumf nad
Francos* [Francos - Francuzi, Frankowie.] dopóki po zwycięskim pragnieniu nie nastąpiło pragnienie
zwycięstwa. Oberżysta dolał wina.
Pośród ciszy, która zapadła pewnie z powodu wyczerpania biesiadników, jakiś głos
zawołał:
- A teraz, Jordi, zaśpiewaj nam o parze królewskiej, Roszu i Jezie! Zaraz przyłączyły
się inne głosy:
- E viven los infantes del Grial* *[ Eviven los infantes del Grial! (okcyt.) - Niech żyją dzieci Graala!]
Trubadur nie wydawał się szczególnie zachwycony tą propozycją. Zamiast uderzyć w
struny, podsunął wpierw oberżyście swój pusty kubek.
- Jestem Katalończykiem - mruknął - i chętnie sławię bohaterów z krwi i kości. Ci
reyes de paz królowie pokoju, to legenda, głupie urojenie, wymysł faidytów!* [* F a i d y c i (ze średn. łac.
faiditus) - banici (por. arab. faida); po dziś dzień używani do krwawej zemsty lub załatwiania zbrojnych sporów w basenie Morza Śródziemnego.] Bezsensowna plotka jak sam
Graal!
Oberżysta szybkim ruchem odsunął od niego już napełniony kubek.
- Nie powtarzaj tego po raz drugi! - syknął, jego łapa błyskawicznie wyskoczyła do
przodu, chwycił karła za kubrak na klatce piersiowej i pozbawił go oddechu, ściskając za
gardło niczym imadło. - Graal jest nadzieją tego kraju!
- Nie ma się co denerwować - wydyszał zastraszony wątły trubadur - ale jakoś nie
mogę uwierzyć w tych królów bez królestwa!
Oberżysta poluźnił chwyt i drugą ręką podsunął Jordiemu kubek pod nos.
- Pij, Katalończyku, i śpiewaj - podniósł głos - pieśń o Roszu i Jezie, królach Graala!
Trubadur uderzył więc w struny swojej lutni.
Grazal dos tenguatz sel infants greu partenir si fa d’amor camjatz aquest nox
Montsahatz.
Grass vida tarras cavalliers coma Roc et belha Yezabel, oltracudar infants Grazal,
rassa boratz bratz sporosonde, Roc Trencavel et Esclarmonde. *
*[ Grazal dos tenguatz... (katal.-okcyt.) - Było sobie Graala dwoje pięknych dzieci, / uratowanych z największych niebezpieczeństw / ostatniej nocy w Monsalwacie. / Wielu rycerzy ryzykowało życie / dla
Roszą i Izabeli, / dzieci Graala, / odtąd Rosz Trencavel i jego Esklarmunda / są na ustach wszystkich.]
Na zboczu poniżej opuszczonego zamku panowała senna cisza, dzięki czemu tekst
pieśni było słychać niemal słowo w słowo.
Zgłoś jeśli naruszono regulamin