Abe Kobo - Kobieta z Wydm.rtf

(528 KB) Pobierz
Kobieta z wydm

ABE KOBO

 

 

 

 

KOBIETA Z WYDM

 

 

Bez groźby kary nie ma radości w ucieczce
Część I

 

1

Pewnego sierpniowego dnia zaginął mężczyzna. Od chwili gdy w czasie urlopu udał się nad morze odległe o pół dnia drogi pociągiem - słuch o nim zaginął. Ogłoszenia w prasie i poszukiwania policji nie dały żadnych rezultatów.

Oczywiście, zaginięcie człowieka nie jest czymś niezwy­kłym. Statystyka notuje kilkaset wypadków rocznie; jed­nakże procent odnalezionych jest zaskakująco mały. Zabój­stwa czy nieszczęśliwe wypadki pozostawiają wyraźne do­wody, w przypadku porwania zaś można przynajmniej po­znać jego motywy. Gdy okaże się, że zaginięcie człowieka nie należy do żadnej z powyższych kategorii, niezmiernie trudno wpaść na trop poszukiwanego. Przeważnie bywa to po prostu zwykła ucieczka - jeśli już mamy użyć tego słowa.

I w przypadku tego mężczyzny niemożność odnalezienia jakiegokolwiek śladu nie była czymś wyjątkowym. I chociaż wiadomo było, w jakim udał się kierunku, nie nadeszła żad­na wiadomość o znalezieniu ciała; charakter pracy zaginio­nego zaś nie nasuwał przypuszczeń, by mógł zostać porwa­ny na skutek uwikłania w jakieś tajemnicze sprawy. Unor­mowany tryb życia tego człowieka nie pozwalał również myśleć o ucieczce.

Naturalnie, na początku wszyscy przypuszczali, że zamie­szana w to jest jakaś kobieta. Gdy żona zaginionego powie­działa, że celem jego podróży było łowienie owadów, zarówno policja, jak i koledzy z pracy poczuli się tak, jakby z nich zakpił. Butelka na owady i siatka jako czapka niewidka w ucieczce z dziewczyną - to zakrawało na komedię. A jed­nak pracownik stacji kolejowej w S. stwierdził, że pamięta mężczyznę, który wyglądał raczej na alpinistę; na plecach miał manierkę i drewniane pudełko przypominające skrzyn­kę na farby. Mężczyzna był sam, zupełnie sam, więc do­mysły na temat dziewczyny okazały się raczej bezpodstaw­ne.

Przypuszczano również, że mężczyzna, zmęczony życiem, popełnił samobójstwo. Pogląd ten lansował jego kolega, zajmujący się po amatorsku psychoanalizą, który twier­dził, że już samo oddawanie się w wieku dojrzałym tak bezużytecznemu zajęciu jak zbieranie owadów jest dowo­dem psychicznej ułomności. Niezwykłe zamiłowanie do zbierania owadów, które przejawiają dzieci, wiąże się często z kompleksem Edypa. To w celu zaspokojenia swych niespełnionych pragnień dziecko. z upodobaniem wbija szpilki w martwy odwłok owada, choć nie potrzebuje się już obawiać, że zdobycz mu ucieknie. Gdy człowiek dojrzały czyni to samo, jest to niewątpliwie oznaka po­ważnej choroby. Wcale nieprzypadkowo zbieracze owa­dów są często albo ludźmi o niepohamowanej żądzy zysku, albo krańcowymi odludkami, kleptomanami czy homo­seksualistami. Stąd już tylko krok do samobójstwa z po­wodu znużenia życiem. Jest też wielu maniaków, których bardziej pociąga cyjanek potasu znajdujący się w butel­kach do zabijania i konserwowania owadów niż samo kolekcjonowanie; tacy nie są w stanie porzucić tego za­jęcia, choć próbują to uczynić. Rzeczywiście, zaginiony nigdy nie opowiadał nikomu o swych zainteresowaniach. Czyż fakt ten nie stanowi dowodu, że zdawał sobie spra­wę z ich podejrzanego charakteru?

Jednakże wszystkie te domysły okazały się bezpodstaw­ne, ponieważ nie znaleziono ciała.

I tak minęło siedem lat, w ciągu których prawda pozo­stała nieznana. W konsekwencji, zgodnie z art. 30 Kodeksu Cywilnego, człowiek ten został uznany za zaginionego.

 

2

Pewnego sierpniowego popołudnia w miejscowości S. wy­siadł z pociągu mężczyzna w szarej czapce, z przewie­szonym przez plecy dużym drewnianym pudełkiem i ma­nierką. Nogawki spodni wsunięte miał do skarpet i wyglą­dał, jakby się udawał na górską wędrówkę.

Lecz w najbliższej okolicy nie było gór aż tak wyso­kich, by mogły pociągać alpinistę. Kolejarz, któremu wrę­czył bilet, odprowadził go nieufnym spojrzeniem. Męż­czyzna bez odrobiny wahania wsiadł do autobusu stoją­cego przed dworcem i zajął miejsce w głębi. Był to auto­bus, którego trasa prowadziła w kierunku przeciwnym do gór.

Mężczyzna jechał do samego końca. Gdy wysiadł, teren był już mocno pofałdowany. W dolinach ciągnęły się wą­skie pasy pólek ryżowych, a pośród nich, rozrzucone niby wysepki, rosły kępy drzewek śliwy daktylowej. Mężczyzna minął wieś i szedł dalej w stronę morza; ziemia stawała się coraz bielsza i bardziej wysuszona..

Po chwili skończyły się zabudowania i zaczął się rzadki las sosnowy. Grunt stanowił tu drobny, oblepiający stopy piasek. Miejscami tylko kępki wyschłej trawy rzucały cień w zagłębieniu terenu, to znów zamajaczyło - jakby zosta­wione tu przez zapomnienie - nędzne poletko oberżyny, nigdzie jednak nie spotkał człowieka. Morze, do którego zdążał, znajdowało się niewątpliwie już niedaleko.

Mężczyzna zatrzymał się po raz pierwszy. Rękawem marynarki otarł pot z twarzy i rozejrzał się dokoła. Po­woli otworzył drewniane pudełko i z górnej jego części wyjął pałeczki. Gdy je połączył w jedną całość, powstał kij, na końcu którego przyczepił siatkę na motyle. Znowu ruszył w drogę uderzając kijem od siatki po kępach traw. Na piasku kładł się zapach morza.

Jednak morze było ciągle niewidoczne. Pofałdowany teren ciągnął się bez końca i zasłaniał horyzont. Nagle otworzył się widok na małą wieś. Była to zwykła biedna wioska, której dachy obciążone kamieniami skupiały się wokół wysokiej wieży strażackiej. Jedne były pokryte czarną dachówką, inne zaś - blachą cynkową pomalo­waną na czerwono. Budynek kryty blachą stojący przy skrzyżowaniu ulic wyglądał na dom związkowy rybaków.

W dali ciągnęły się wydmy i za nimi chyba było już morze. Wieś okazała się zdumiewająco rozległa. Tu rów­nież znajdowały się pólka uprawne, lecz ziemia była prze­ważnie piaszczysta - biała i wysuszona. Gdzieniegdzie widniały poletka kartofli i drzewek orzechowych, a woń zwierząt domowych mieszała się z zapachem morza. Przy drodze ubitej z piasku i gliny, twardej jak beton, ciągnęły się usypiska muszli. Idąc tą drogą mężczyzna widział dzieci bawiące się na pustym placu przed domem związ­kowym i starców naprawiających sieci na pochylonych werandach, a przed jedynym sklepem stały łysiejące ko­biety. Gdy ich podejrzliwy wzrok spoczął na nim, zamarli w bezruchu i rozmowy ucichły na chwilę. Lecz mężczyzna nie zwrócił na to zupełnie uwagi. Interesowały go jedy­nie owady i piasek.

Zaskoczyły go nie tylko rozmiary tej wsi, ale i droga, która stopniowo pięła się pod górę. Było to zastanawia­jące. Szedł przecież w stronę morza, więc teren powinien opadać. Czyżby źle odczytał mapę? Gdy spotkał jakąś dziewczynę, zapytał ją o drogę. Nie odpowiedziała mu, lecz szybko spuściła oczy i odeszła, jakby go nie słyszała. Trudno, nie ma rady. Zdecydował iść dalej, ponieważ sieci na ryby i usypiska muszli, i kolor piasku wskazywały na bliskość morza. Nic tu nie zapowiadało niebezpieczeństwa.

Droga wiodła po coraz bardziej stromym zboczu, a do­koła nie było prawie nic prócz piasku.

Dziwiło go, że tylko tam, gdzie stały domy, teren się nie podwyższał. Droga pięła się pod górę, a wieś pozo­stawała na tym samym poziomie. Nie, nie tylko droga wznosiła się, podwyższał się również teren pomiędzy budynkami. Właściwie cała wieś leżała na wznoszącym się zboczu, a tylko domy stały na tym samym poziomie. To wrażenie pogłębiało się ciągle, aż wreszcie zaczęło mu się wydawać, że wszystkie domy wybudowano w wielkich jamach wydrążonych w zboczu wydmy. Piaskowe wzgórza, poprzez które biegła droga, znajdowały się teraz powyżej dachów. A domy kryły się coraz głębiej w piasku. Pochy­łość stała się jeszcze bardziej stroma. Tutaj chyba już ze dwadzieścia metrów dzieliło poziom wydmy od dachów domostw. Jakżeż, u licha, mogą tu żyć ludzie - pomyślał zdumiony zaglądając do głębokich jam. Gdy tak krążył nad krawędzią urwiska, uderzył go nagle silny, dławiący powiew wiatru. I roztoczył się przed nim rozległy widok. W dole brzeg morski lizały mętne, spienione fale. To właśnie te piaszczyste wzgórza, na których grzbiecie znaj­dował się teraz, były celem jego podróży. Część wydm zwróconych ku morzu i narażonych na silne wiatry mon­sunowe tworzyła stromo wznoszące się zbocze, ale w miej­scach gdzie pochyłość stoku była łagodniejsza, rosły kępki karłowatych roślin. Mężczyzna spojrzał w stronę wsi i zo­baczył szeregi wielkich jam, które były tym większe, im bliżej znajdowały się grzbietu wydm. Zwrócone w stronę osady, tworzyły kilka równoległych warstw i wyglądały zupełnie jak komórki w rozpadającym się plastrze pszcze­lim. Na wydmy n a ł o ż o n a była wieś, albo inaczej ­wydmy n a k ł a d a ł y się na wieś. Był to drażniący i nie­pokojący widok.

Ale ponieważ mężczyzna dotarł do swego celu, do wydm, nie było się czym przejmować. Napił się wody z manierki i odetchnął pełną piersią - wiatr, który wydawał się tak przezroczysty, zazgrzytał między zębami.

 

 

Mężczyzna przybył tu, by łowić owady zamieszkujące te piaszczyste tereny.

Oczywiście, owady żyjące wśród piasków są małe i pra­wie bezbarwne. Ale zamiłowanego i doświadczonego ko­lekcjonera nie kuszą motyle czy ważki. Nie zależy mu na ozdabianiu swych kolekcji pstrokatymi okazami, nie inte­resuje go klasyfikacja ani zbieranie owadów na tradycyj­ne chińskie leki. Łowienie daje mu znacznie prostszą i bardziej bezpośrednią przyjemność. Odkrywanie nowych gatunków owadów. Gdy mu się to uda, jego nazwisko zostanie utrwalone łacińskimi literami w ilustrowanej encyklopedii entomologicznej wraz z długą, naukową na­zwą łacińską i wtedy, być może, przetrwa po wsze czasy. A jeśli zachowa się długo w ludzkiej pamięci choćby tylko dzięki owadowi - to już trud wart jest wysiłku.

Taką okazję dają najczęściej owady małe, nie rzucające się w oczy, owady o licznych mutantach. Dlatego też męż­czyzna przez długi okres obserwował muchy z podwójny­mi skrzydłami, a także tak wstrętne dla człowieka muchy domowe. Oczywiście rodzina much jest niezmiernie bogata w odmiany. Ponieważ wszyscy entomologowie wydają się myśleć podobnie, poszukiwania w tym zakresie uznano niemal za zakończone w momencie odkrycia w Japonii ósmej, nader rzadkiej, odmiany much. I kto wie, może to bogactwo odmian wynika stąd, że muchy żyją w bezpo­średnim otoczeniu człowieka?

Winien zatem rozpocząć od obserwacji terenu. Bogactwo odmian świadczy chyba o dużej zdolności adaptacji. Aż podskoczył z radości. Jego hipoteza może okazać się wcale niegłupia. Duża zdolność przystosowania oznacza chyba, że muchy żyją nawet w warunkach niesprzyjających, w których inne owady nie mogą istnieć, jak choćby na pustyni, gdzie wszystkie żywe istoty wyginęły.

Właśnie wtedy zrodziło się jego zainteresowanie pias­kiem. Niedługo czekał na pierwsze efekty. Pewnego dnia w wyschniętym korycie rzeki w pobliżu domu odkrył maleńkiego owada o barwie bladej brzoskwini, podobnego do cicindeli Cicindela Japana Motschulsky i należącego do chrząszczy z rodziny trzyszczy. Powszechnie wiadomo, że pod względem barwy i deseni cicindela posiada wiele odmian. Lecz kształt przednich nóg - to już inna sprawa. Stanowi on bowiem ważne kryterium w klasyfikacji tych chrząszczy. Odmienny kształt nóg decyduje o różnicy ga­tunkowej. Drugi człon przednich nóg tego owada, który przyciągnął wzrok mężczyzny, posiadał wyraźne cechy szczególne.

Zazwyczaj czarne i cienkie przednie nogi cicindeli są bardzo zwinne i ruchliwe. Natomiast w tym wypadku były żółtawe i zgrubiałe, jak gdyby pokryte grubą osłoną. Mogły być po prostu przyprószone pyłkiem kwiatowym. Ale wówczas musiałyby istnieć specjalne ku temu warun­ki, np. obecność włosków, które by zatrzymywały pyłek. Jeśli się nie mylił, to z pewnością można by to uznać za wielkie odkrycie.

Niestety, nie udało mu się złapać owada. Był zbyt pod­niecony swym odkryciem. Poza tym sam sposób ucieczki cicindeli jest wyjątkowo mylący. Odlatuje i jakby mówiąc: “chwytaj mnie", odwraca się i czeka. Gdy pewny swego podchodził do niej ostrożnie, odlatywała, po czym znowu siadała odwrócona ku niemu wyczekująco. Zdenerwowała go okropnie, a potem znikła w kępie traw. Od tej pory chrząszcz o żółtych przednich nogach ujarzmił mężczyznę całkowicie.

Gdy tak obserwował piaszczystą ziemię, wydawało mu się, że jego przypuszczenia były słuszne. Rodzina cicindeli jest reprezentatywna dla owadów pustynnych. Zgodnie z pewną teorią dziwny sposób ucieczki tych owadów nie jest sprawą przypadkową. Jest to swoista pułapka, która służy wywabianiu różnych małych żyjątek z ich gniazd. Np. myszy czy jaszczurki wciągnięte w ten sposób w głąb pustyni padają z głodu i wyczerpania. A cicindela czeka tylko na to, by się nimi pożywić. Owadom tym nadawano w Japonii romantyczne nazwy, jak np. “posłaniec z li­stem", bo na pierwszy rzut oka sylwetka ich jest pełna wdzięku. W rzeczywistości jednak posiadają ostre szczęki i są tak okrutne, że nawet pożerają się wzajemnie. Lecz niezależnie od tego, ile w tym wywodzie było prawdy, dziwny sposób ucieczki tego owada całkowicie oczarował mężczyznę.

Wtedy właśnie wzrosło jego zainteresowanie piaskiem, który stwarza odpowiednie warunki egzystencji dla ci­cindeli. Czytał wszystko, co mógł znaleźć na ten temat. I im głębiej w to wszystko wnikał, tym bardziej był prze­konany, że piasek jest ' niezwykle interesującą substan­cją.

Np. w encyklopedii znalazł następujące określenie piasku

Piasek - luźna skała osadowa; składa się głównie z zia­ren kwarcu; czasem zawiera magnetyt, kasyteryt, a rza­dziej złoty pył. Przekrój : od 1/lg mm do 2 mm.

Istotnie, definicja jest jasna. Krótko mówiąc, piasek powstał z okruchów skalnych i jest substancją pośrednią między gliną a żwirem. Lecz nazywając go po prostu “sub­stancją pośrednią" nie wyjaśniamy jeszcze problemu, bo na przykład dlaczego z ziemi będącej mieszaniną skał, gliny i piasku wyodrębnił się tylko ten ostatni i utworzył pustynie czy wydmy? Jeśli jest to substancja pośrednia, to w wyniku erozyjnego działania wiatru i wody powinna powstać niezliczona ilość takich form pośrednich między skałą a gliną. A w rzeczywistości istnieją trzy formy, które można wyraźnie wyodrębnić: skała, piasek i glina. Zastanawiające jest również to, że ziarna piasku nie róż­nią się wielkością, czy pochodzi on z Zatoki Enoshima, czy z pustyni Gobi. Wielkość ziaren nie wykazuje więk­szych wahań - przeciętny przekrój wynosi 1/g mm ­i jest mniej więcej zgodna z krzywą rozkładu Gaussa.

W jednym z komentarzy znalazł bardzo proste objaśnie­nie dekompozycji ziemi na skutek erozyjnej działalności wiatru i wody; jest to rezultat stopniowego porywania lekkich jej części i przenoszenia ich przez wiatr. Lecz szczególne znaczenie, jakie posiada przekrój 1/8 mm, pozo­stało niewyjaśnione. Inne z kolei dzieło geologiczne uzu­pełniało to objaśnienie w sposób następujący:

Strumienie wody i powietrza wywołują niespokojne prądy. Najmniejsza długość fali takiego wzburzonego stru­mienia jest mniej więcej równa przekrojowi ziarna piasku na pustyni. Zgodnie z tą właściwością tylko taki piasek wysysany jest z ziemi w kierunku prostopadłym do prze­ywu prądu. Jeśli spoistość ziemi jest mała, nawet lekki wietrzyk porywa piasek w powietrze. Kamienie i glina pozostają nie ruszone, piasek zaś, opadając na ziemię, gro­madzi się po stronie zawietrznej. Wydaje się zatem, że podstawowa właściwość piasku należy do zakresu aerody­namiki.

Tak więc pierwszą definicję piasku możemy uzupełnić w sposób następujący:

Są to cząstki pokruszonych skał posiadające taką wiel­kość, która pozwala na ich przenoszenie przez ciała płynne.

Dopóki na ziemi będą wiały wiatry i płynęły strumienie, powstawanie piasku będzie rzeczą nieuniknioną. Dopóki wieje wiatr, płyną rzeki i burzy się morze, dopóty zro­dzony z ziemi piasek pełzać będzie po ziemi bez ograniczenia, niby żywa istota. Piasek nigdy nie odpoczywa. Powoli, lecz zdecydowanie naciera na powierzchnię zie­mi...

Ten obraz wiecznie ruchomego piasku wywarł na męż­czyźnie niesłychanie silne wrażenie. A więc jałowość piasku nie jest spowodowana - jak się to zazwyczaj uwa­ża - samą jego suchością. To wynik ciągłego ruchu, który sprawił, że żadna z istot żywych nie mogła się na piasku osiedlić i żyć! I jakże tu porównywać lotny piasek z po­nurą egzystencją człowieka, który kurczowo trzyma się jednego miejsca? Piasek nie jest na pewno odpowiednim siedliskiem dla życia. Czy jednak nieruchomość jest abso­lutnie koniecznym warunkiem istnienia? Czy antagonizmy nie rodzą się właśnie dlatego, że staramy się trzymać stałego miejsca? Gdybyśmy zrezygnowali z przywiązania do jednego miejsca i poddali się ruchowi piasku, wtedy te antagonizmy stałyby się niemożliwe. Przecież na pusty­ni także kwitną kwiaty, żyją owady i inne stworzenia. Dzięki dużej zdolności przystosowania wyrwały się one z zaklętego kręgu rywalizacji, tak jak na przykład jego ulubiona rodzina cicindeli. Wyobrażając sobie piasek w nie­ustającym ruchu, chwilami ulegał złudzeniu, jakby sam zaczął płynąć z nim razem.

 

3

Z głową pochyloną ku ziemi szedł wzdłuż półksiężyca wydm otaczających wieś niby mur obronny. Nie zwracał prawie uwagi na odległy krajobraz. Kolekcjoner owadów musi koncentrować całą uwagę w promieniu trzech met­rów od swoich stóp. I w miarę możliwości nie powinien mieć słońca za sobą - jest to zresztą jedna z podstawo­wych zasad łowienia. W przeciwnym razie jego cień może wystraszyć wszystkie owady. Dlatego też czoło i nos ko­lekcjonera owadów są zawsze czarne od słońca.

Szedł powoli, równym krokiem. Za każdym razem gdy postawił stopę, piasek zasypywał mu buty. Nie było tu śladu żywej istoty. Tylko z rzadka dostrzegał jakieś ziel­ska, które wyglądały tak, jakby mogły wypuścić pąki nawet w ciągu jednego dnia, gdyby znalazły tu choć trochę wilgoci. Od czasu do czasu - zwabiona wonią ludzkiego potu - przelatywała -jakaś mucha koloru sko­rupy żółwia. I właśnie dlatego, iż było tu tak pusto, spo­dziewał się, że jednak znajdzie coś dla siebie. Zwłaszcza cicindele upodobały sobie życie samotne, czasem nawet tylko jedna cicindela krąży na całym kilometrze kwadra­towym. Nie pozostawało mu więc nic innego jak cierpliwe przemierzanie tego terenu.

Wtem stanął. Coś się poruszyło w kępie trawy. Pająk. Pająki nie interesowały go. Usiadł, by zapalić papierosa. Wiatr nieustannie wiał od morza: daleko w dole poszar­pane białe fale gryzły podnóże wydmy. Na zachodzie, tam gdzie kończyły się piaszczyste wzniesienia, wrzynało się w morze niewielkie wzgórze pokryte nagimi skałami. Po­nad nim słońce rozsiewało po niebie promienie jak wiązki ostrych szpilek.

Zapałki nie chciały się zapalić. Potarł chyba z dziesięć sztuk i nic z tego. Wzdłuż rzuconej na ziemię zapałki poruszała się fala piasku z szybkością wskazówki sekund­nika. Gdy ruchoma zmarszczka dotarła do obcasa jego buta, mężczyzna wstał. Z fałd spodni posypał się piasek, a gdy splunął, poczuł pias...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin