ELIZA ORZESZKOWA
Kilka uwag nad powieścią, Gazeta Polska 1866, nr 285, 286, 288.
Ogólnie dziś uznano prawdę, że piśmiennictwo jest wiernym odbiciem cech społeczności, w której się rozwija, wypływem jej potrzeb i miarą umysłowego rozwoju. Dawniej sądzono, że mała liczba piszących, jakby oddzielnym przywilejem istniejąc, jakby już rodząc się dla osobnych celów, stwarza światło w wielkim ogóle. Dziś myśliciele dowiedli przeciwnie, że nastrój ogółu tworzy piszących, a oni wcielają tylko w formę, uwydatniają i utrwalają to, co żyje w myśli, w poczuciach i w potrzebach społeczeństwa.
Człowiek od kolebki do grobu żyje wśród innych ludzi, przypatruje się nieskończonym odcieniom ich usposobień, wsłuchuje się w szaloną grę losów i namiętności. Jeżeli człowiek ten obdarzony jest zdrowym i silnym umysłem, sercem gorącym i nie zepsutym, wtedy on w wielką scenę świata wpatrzy się okiem badacza, jasną myślą zajrzy w serce bliźnich.
Jeżeli dalej taki człowiek, taki badacz, nie poprzestanie na natchnieniu - wytrwała pracą zdobędzie skarby wiedzy, a połączywszy natchnienie z wiedzą zechce myśl swoją z ogółu zaczerpniętą dla ogółu uwydatnić - taki człowiek pisać będzie - i w dziełach jego ześrodkują się poczucia potrzeb społeczności, w której on żyje.
Nieraz - w niedostatecznie dojrzałym ogóle zarody przyszłości nie dość dokładnie zarysowują się w umysłach. Społeczność czuje w sobie ducha prącego ją ku lepszemu, ale trwożna i słaba nie śmie własnych swych poczuć zeznać przed sobą. Wtedy toczy się walka między przeszłością przywiązującą zwyczajem i wspomnieniem a przyszłością wołającą światłem i prawdą. Autor wsłuchawszy się w walczące tętna odczuwa i pojmuje to, co jeszcze nie objawiło się całkiem, daleko od siebie odrzuca rutynę, a nieprzystępny trwodze i słabości zwyczajnych ludzi wprowadza na jaw drżącą jeszcze, ale już zrodzoną myśl ogółu. On pisze o tym, o czym wszyscy bezwiednie prawie myślą. Każdy, kto przeczytawszy karty jego zajrzy w głąb własnego ducha, zobaczy tam jasno to, co dotąd jakby we mgle spostrzegał; a im więcej czytać będzie, tym więcej uwidomi mu się jego własna istota, tym silniej uwierzy w rzeczywistość tego, co mu dotąd jakby marzeniem sennym w myślach się jawiło. Książka obiega szerokie koło czytelników i nad nią w jeden snop zbiegają się rozpierzchnione dotąd promienie ludzkich umysłów.
Wszakże jeżeliby wprzód w łonie społeczności nie było idei, ona by się i w pojedynczym nie zrodziła umyśle.
Więc nie autor, jakkolwiek potężny, tworzy ogół, ale ogół tworzy autora; a on jako silny pomaga dźwiganiu się tego, co go stworzyło; rozpierzchnione promienie, z których światło swoje zaczerpnął, w jedno sprowadza słońce, aby jaśniało wszystkim; słabe nicie ducha ludzkiego zbiera i wiąże z nich łańcuch, którym spaja umysły i serca. Talent wszelki wzrasta wśród społeczności jak kłos wśród ziemi kęsa. Ziemia mu matką; z jej wewnętrznych, żywotnych soków bierze istnienie. Ale ażeby rodziła znowu i coraz obficiej, kłos oddaje ziemi ziarnka ukształtowane z jej własnych pierwiastków - a z posiewu jego nowe wykwitają kłosy.
Jeżeli więc przychodzi dla społeczności jakiej smutna epoka, w której zabraknie jej ludzi potężnego słowa - znać, że ona za nieudolna, aby tworzyć talenta. Wtedy nie ogółowi brakuje jednostek, ale jednostkom ogółu. Możnaż obwiniać kłos, iż nie wzrasta bujnie na niwie jałowej?
Autor, obdarzony natchnieniem i silną myślą, im lepiej pojmuje to, co go otacza, im trafniej odgadnie nurtujące w głębiach serc poczucia ludzi, wśród których żyje, tym potężniejszym,tym użyteczniejszym będzie. Ogół zrazu może go niezupełnie pojąć, może nawet bluźnić jego słowu - ale wkrótce w odrzuconym pozna to, czego pragnął, a gdy pozna, to i umiłuje, i na piedestał wyniesie.
Biada zaś piszącemu, który nie zrozumie swojej chwili i podnosić zechce to, co ludzie już miłować przestali, a do czego przez nałóg tylko lgną jeszcze! Pod jasnymi promieniami światła roztopi się moc zwyczaju, ludzie pójdą dalej - a dzieła zacofanego autora okryje anatema lub co najmniej zapomnienie.
Dotąd duch ludzki w ciągłym jest pochodzie - wieki całe krokami jego. Nigdy nie stojąc - to idzie naprzód, to cofa się niekiedy, aby później z wezbraną gwałtownością na nowo przebiec porzuconą drogę. W każdym lat dziesiątku kiełkuje idei nowej zaród, w drugim dojrzewa, w trzecim się utrwala.
I
Jednym z obszernych działów piśmiennictwa jest powieść. Niezmiernie rozpowszechniona, przeróżnych rozmiarów i odcieni, najbardziej może jest wypływem ogólnego, społecznego nastroju. Wnika ona w najtajniejsze zakątki serc ludzkich - i od pałaców do najniższych sfer towarzystwa wszędzie roztacza wspaniałe albo posępne, miłośne albo rozpaczne obrazy dramatu ludzkiego życia. Człowiek, który podejmie się pokazywać światu serca bliźnich, piórem malować ich postacie i snuć nicie przeróżnych istnień, człowiek taki, powieściopisarz, powinien więcej może niż autor w innej piśmiennictwa gałęzi wsłuchać się w głos swojego czasu, zrozumieć najtajniejsze głębie ducha współczesnych. Jak zwierciadło, które blado lub krzywo odbija przedmioty, ulec musi zniszczeniu, tak powieść, w której społeczność nie pozna siebie, zapomnieniu prędkiemu ulegnie. Mało jest czuć w piersi natchnienie i w umyśle bogactwo wiedzy posiadać. Ażeby napisać powieść, w której by drgały wszystkie tętna człowiecze, trzeba długo żyć między ludźmi, trzeba ich kochać i nienawidzić, wielbić i pogardzać nimi; a później dopiero z uspokojonym sercem i ukołysaną myślą, w głębokich rozwagach nad widzianym i minionym wszystkie iskry w jeden zebrać płomień, wszystkie światła w jedno zlać słońce.
Właściwa powieść rozwinęła się dopiero w XIX wiek; i mogłoż być inaczej? Średnie wieki były wiekami fantazji, wyobraźni rozbujałej. W owej porze umysł ludzki, ledwie obudzony z nieświadomości pierwotnych czasów, nie otrząsł się był jeszcze całkiem z sennych widziadeł. Pragnienie światła i prawdy drgało już w łonie ogółu i stąd zjawiały się niekiedy postacie olbrzymie wiedzą i głęboką myślą jak jasne wśród zmroku świeczniki; ale masom trudno było nagle przyjść do dojrzałego poznania siebie i otaczającego świata. Jak dziecię dorastające w młodzieńca, ludzkość wrzała gorącymi namiętnościami nie hamowanymi rozumem; marzyła, roiła cudne widziadła, snuła wyobraźnią cały świat fantasmagorii. Stąd feudalizm ze swymi obronnymi zamkami, monastycyzm z dzikim ascetyzmem; wizje piekieł, szatanów - czarownic; tytaniczne walki o grób uświęcony; rycerskość awanturnicza, bezcelna. Wiele blasku, uniesienia, szczęku zbroi i szumu słów - a pod tym wszystkim nic, nic więcej jak wrząca lawa wpółdzikich namiętności albo wpółsenne marzycielstwo. Smutne zaprawdę były to wieki - owo przejście ludzkości ze snu do jawy, oświecone płonącymi stosami czarownic i heretyków. Blask świateł fantasmagorycznych słonił wówczas bezeceństwa, wyobraźnia samą zbrodnię podnosiła do ideału.
Wtedy i twory umysłu ludzkiego jak zwykle zastosowały się do nastroju czasu, w którym się zrodziły. Średniowieczne epopeje, ballady, legendy i romanse rycerskie zaludniają myśl najdziwaczniejszymi wizjami piekieł, niebios, upiorów i czarowników. W nich rycerze toczą ze sobą walki krwawe, nosząc na tarczach godła dam serc swoich; pasterze zaślubiają królewne, królewice wzywają na tron pasterki; w nich boginie-wieszczki, kryształowych pałaców mieszkanki, rozdają ludziom szczęście lub niedolę; święci zstępują z niebios, szatani z piekieł na ziemię wychodzą. Cuda te opiewał lud po niskich chatach.
Opiewali je menestrele rozweselający zamkowe uczty. Wszystkie twory owe były płodami wyobraźni nie powściągnionej rozumem, wybujałej, młodzieńczej. A rwały się już jednak, rwały umysły ku światom jaśniejszym; niewyraźne popędy i pragnienia ogółu rodziły pojedynczych ludzi głęboką myślą odrzucających senne rojenia i wdzierających się w dziedzinę prawd.
Powoli jednak kończyło się panowanie fantazji, rozpoczynała epoka rozumu. Ludzie we wszystkich dziedzinach myśli poczęli szukać prawdy; poczęli badać przyrodę zewnętrznego świata i człowieka, dopatrywać tajemnicą dotąd okrytego węzła, który łączy ludzkość z resztą wszechistnienia. Przed powagą wiedzy i rzeczywistości pierzchały stopniowo średniowieczne widziadła; to, co było strasznym, okazywało się naturalnym - wielkie małym, błyszczące niczym. A gdy tak przesilił się duch ludzki, to już poprzez walki i prace mozolne dążyć ku lepszemu począł i razem z postępem jego nastroju zmieniało się i postępowało piśmiennictwo. [...]
W XIX dopiero wieku powieść stała się ważną i szeroką gałęzią piśmiennictwa. Im bardziej rozpowszechniało się światło, tym więcej umysłowego żywiołu potrzebowali ludzie. Pomiędzy mędrcami pracowicie badającymi tajnie nauki a nieumiejętnymi utworzyła się w społeczności nie znana średnim wiekom klasa oświeconych, a nie uczonych, którzy nie oddając się wyłącznie nabywaniu wiedzy potrzebowali jednak umysłowego zasiłku. Ludzie natchnieni i umiejętni jak zwykle odczuli wymagania epoki i stąd powstała obszerność powieści, której forma lekka, ale skłonna do poważnej i uczącej treści najlepiej zadowalnia i najłatwiej wpływa na ludzi nie mogących lub nie chcących sięgać szczytów nauki, a pragnących jednak światła i umysłowego pożywienia.
Gdy więc powieść XIX wieku wypłynęła z potrzeby nasycenia nie tylko wyobraźni, ale i rozumu, musiała zatem połączyć w sobie żywioł fantazyjny z rozumowym. Bez pierwszego nie byłaby dziełem sztuki, bez drugiego nie odpowiedziałaby duchowi i potrzebom swojego czasu.
II
Powieść natchniona fantazją i rozumem ma dwie strony i wartości: jedną, zewnętrzną, odnoszącą się do formy, drugą, wewnętrzną, uwydatniającą myśl, dążenie. Co działa na wyobraźnią, co unosi, przeraża, to jest dziełem fantazji ujętej w ramy pięknej formy; co naucza, wznosi i rozjaśnia pojęcia, to dzieło rozumu, myśli zdrowej. Ażeby powieść była użyteczną i miłą oświeconym umysłom, oba warunki posiadać musi. Sztuka dla sztuki w piśmiennictwie mało kogo podniesie, mało się komu podoba w rozumującym i analizującym wieku. W piśmiennictwie dzieło sztuki powinno mieć myśl szeroką, cel obchodzący ogół, aby ocenionym być wysoko i pożytecznym; inaczej staje się piękną gadaniną, brzmiącym, ale próżnym dźwiękiem, cackiem dobrym do bawienia dzieci.
Z takich potrzeb i przekonań zrodziła się najpowszechniejsza dziś i najogólniej ulubiona tendencyjna powieść.
Powieść tendencyjna wywiera więcej działania na rozum niż na wyobraźnią. Obudzenie gorączkowej ciekawości nie jest jej celem; dla postaci, które przedstawia, a z których każda wciela w siebie ideę jakaś - nie wybiera ona dróg cudownych, nadzwyczajnych, zdumiewających, ale prowadzi je torem zwykłym ludzkości - właśnie dlatego, aby w przedstawionych istnieniach podawać ogółowi naukę, której z wyjątkowych trafów czerpać by nie mógł. Nie idzie jednak za tym, aby tendencyjna powieść oblekać się miała koniecznie w trywialną, nudna formę. Prawdziwy talent powieściopisarza potrafi powszednie sprawy przyodziać w estetykę i prostym, ale umiejętnym wykazaniem głębi serc i tła żywotów ludzkich wzruszyć głęboko i do rozmyślań pobudzić. Autor tendencyjnej powieści musi zabronić sobie przedstawiania wszelkich nadnaturalnych, nadzwyczajnych zdarzeń i zjawisk. Upiory, potwory, sfinksy w ludzkich postaciach nie znajdą miejsca w jego dziele - ale za to wolno mu poruszać wszystkie ludzkie rozkosze, bóle, miłości i rozpacze; wszystkie cnoty i występki; wszystkie szczyty, upadki. Wolno mu te przeróżne tła ludzkich żywotów mistrzowską ręką cieniować, w tony przeróżnych pieśni układać - aby tym głęboko wzruszyć czytelnika, na myśl jego wpłynąć, a myślą tą i sercem przykuwszy go do swojego dzieła wskazywać mu zamierzone cele.
Powieść tendencyjna ni powstała razem z XIX wiekiem. Jakkolwiek druga połowa XVIII stulecia usiłowała otrząść się z wpływów średniowiecznych i rozumowaniem powstrzymać rozhukaną fantazją, niełatwo było jednak duchowi ludzkiemu wyrzec się nagle złoconych rojeń dzieciństwa. Toteż i w powieści w początku i przez całą prawie pierwszą połowę XIX wieku króluje fantazja. [...]
Pierwszymi powieściopisarzami przedstawiającymi życie nie fantastyczne, nie podobłoczne albo piekielne, ale ziemskie, rzeczywiste, łączącymi w dziełach swoich piękno formy z pięknością myśli i celu byli we Francji Wiktor Hugo i George Sand.
Ciekawym jest przypatrywanie się, jak ci dwaj bez zaprzeczenia genialni autorowie sami byli zrazu podlegli niezupełnie jeszcze zdetronizowanej przez rozum wyuzdanej fantazji. Dosyć jest porównać pierwsze ich dzieła z późniejszymi, mianowicie z ostatnimi - aby dojrzeć postęp, jaki przez czas ubiegły między zrodzeniem się jednych i drugich uczynił nastrój ogólny. Ludzie tacy jak Wiktor Hugo i George Sand umieją wsłuchiwać się w ducha swego czasu; tacy autorowie jak oni są właśnie owymi przedstawicielami potrzeb i pragnień ogółu, którzy najlepiej uwydatniają swoją epokę.
Toteż przy rozbiorze pierwszych i ostatnich ich utworów nie tyle zajmuje indywidualny ich rozwój, jak zmiana zaszła w czytającej społeczności, a której utwory te są oznaką. Bo prawie każdy uzdolniony autor kształci się coraz w ciągu swej literackiej drogi. Najczęściej pierwsze utwory nowo wstępującego w autorski zawód są niedoskonałe, często złe całkiem - i ledwie biegłe oko wprawnego krytyka może w nich dostrzec znamiona istotnego talentu. Później dopiero przybywa wprawa, doświadczenie, wzrasta dokładna znajomość przedmiotu, samo natchnienie nawet uczy się torować sobie najstosowniejsze do wyjścia na jaw drogi i stopniami autor dochodzi do pełnej swojej twórczej potęgi. To widok zwyczajny. Ale u dwóch francuskich wyżej pomienionych autorów nie owo stopniowe kształcenie się stylowe, nie owo coraz doskonalsze poznawanie praw kompozycji, a zmiana kierunku i całego kolorytu dzieł najbardziej uderza i zajmuje myślącego człowieka.
Pierwsze dwie powieści Wiktora Hugo były: Bug Jargal i Han d'Islande. Jakże w nich jeszcze wybitne samowładne panowanie fantazji! - jak one bardzo są zbliżone do płomiennobarwnych a rozmarzających powieści Suego, Dumasa etc.
W przedmowie napisanej w znacznie późniejszej epoce i umieszczonej przed jedną z tych powieści sam autor zwraca uwagę czytelników na to: ile fantastyczne, ile dalekie od natury i pełne przesady są te pierwociny jego talentu.
Gdybyśmy sami postawili je obok Nędzników i Pracowników morza, a odrzuciwszy wszelki wzgląd na zalety stylu i ogólne obrobienie porównali tylko dążność i główną nić przewodnią dwóch pierwszych dzieł i dwóch ostatnich, ujrzelibyśmy taką różnicę - żebyśmy się zawahali je przyznać jednemu autorowi.
W pierwszych występują najdziwaczniejsze postacie, najfantastyczniejsze, tak zwane w średnich wiekach „awantury”.
Do jakiego wniosku wiodą zawarte w nich konwulsyjne rzucania się bohaterów?Dlaczego niedźwiedź zjada jednego z nich, a drugi sam do niedźwiedzia podobny (Han d'Islande)?
Dlaczego pośród ludzi pies gra ludzką zupełnie rolę (Bug Jargal)? Jakie tu żywioły walczą? Pytania te w myśli samego autora bez odpowiedzi zostać musiały. Cechą podobnych powieści jest to, że nie trzeba zapytywać je: dlaczego i dokąd? - bo fantazja nie okiełznana i nie zrównoważona rozumem nie pamięta, skąd wyszła, i nie wie, dokąd zmierza.
A spójrzmy na Nędzników i na Pracowników morza. Co za rozległe pole myśli, jakie cele wzniosłe, jaka w nich głęboka nauka! W przedmowie do ostatnich autor sam określił swoje szczytne tendencje. „W Kościele Najświętszej Panny Paryskiej przedstawiłem walkę człowieka z przesądem religijnym, w Nędznikach z niedoskonałością ustaw społecznych, w Pracownikach morza z naturą.”
Pierwsza z tych trzech powieści, jeżeli nie zostawia nic do życzenia pod względem artystycznej doskonałości, nie dościga może doniosłości idei, jaką autor chciał w niej uwydatnić. Walka z przesądem religijnym przedstawiona w tym pełnym życia i barwy utworze, to tylko walka z inkwizycją. Nie dziw; bo chwila dramatu wzięta ze średnich wieków. Ależ w XIX stuleciu któż stanąć może w obronie inkwizycji? Zresztą kwestie religijne bodaj pozostać winny - a dla pewnych względów najpewniej i pozostaną - poza obrębem powieści.
Za to jeżeli Kościół Najświętszej Panny Paryskiej nie w całej szerokości odpowiada znaczeniu nakreślonemu przez autora - Nędznicy i Pracownicy morza są w najszerszym pojęciu tej nazwy tendencyjnymi powieściami. Pierwsza z nich tyle w całej Europie sprawiła rozgłosu, że mała pewno znajduje się liczba takich, którzy jej nie znają. Jakikolwiek zarzut można by uczynić obrobieniu niektórych charakterów i zbytniej może sentymentalności niektórych ustępów - toć zawsze cel jest tam tak wysoki i obszerny, dążność tak wydatna i wybornie przeprowadzona, że wewnętrzna wartość dzieła pozostaje ogromną. Bohater Nędzników walczący ze złymi ustawami społeczności jest przedstawicielem owych klas upośledzonych i ciemnych, które przez nędzę przychodzą do zbrodni - a potem nurzają się w głębokich otchłaniach rozpaczy i wzgardy ludzkiej. Jakże wymownie autor piękną postacią istnie chrześcijańskiego biskupa uczy społeczność miłosierdzia nad tymi nieszczęśliwymi, jak wyraźnie ukazuje jedyną drogę, którą można wywieść z kału zgubionych, zda się, braci - Miłość. Owe masy upośledzonych, brudne, podziemne - romansopisarz filantrop tak głęboko poznał, tak je zbadał, zanalizował i z taką nagą, dokładną przedstawił prawdą, że zdumionej myśli czytelnika nasuwa się pytanie: czy człowiek ten, czy ten mędrzec poważny i poważany część swego życia przepędził między rozbójnikami, łotrami i ulicznikami swego kraju?
W szerokim obrazie przedstawionym w Nędznikach jakaż ogromna ilość i rozmaitość postaci. Najszczytniejsze bohaterstwo i najposępniejsza zbrodnia, niewinność anielska i wyuzdana rozpusta łączą się tam stubarwnie. A jednak mimo tej żywości kolorytu i potęgi postaci wszystko jest tak rzeczywiste, tak wzięte z życia, z natury, że nikomu z czytelników myśl nie przyjdzie o przesadzie albo bajeczności. Jako w dziele sztuki w Nędznikach jest fantazja także - szeroka, jasna; ale ona nie buja samopas po niebie, piekle i ziemi, nie pokazuje za prawdziwe tego, co tylko bajką być może; w zgodzie z rozumem odtwarza całkiem ziemskie rzeczy, nadając im tylko barwy swojej piękności i cechy swojej siły. To poznanie ducha i pragnienie wieku, to wołanie o pracowite dążenia ku celowi, którego dosięgnąć zamierzyła już ludzkość, ta zgoda fantazji z rozumem i pokazywanie tylko tego, co istnieje, co rzeczywiste i prawdziwe - czynią z Nędzników dzieło wspaniałe, wielkie, a zarazem wzór tendencyjnej powieści. Słusznie Francuzi utwór ten nazwali roman du siécle - bo w istocie jest on wyrazem idei wieku, w którym się zrodził.
Gdy w Nędznikach wspaniały i wzbudzający głębokie rozmyślanie jest widok nędz rozdzierających najtajniejsze wnętrza ludzkości i pasowanie się człowieka pojedynczego ze zbiorową siłą uciskających go ustaw i przesądów - w Pracownikach morza nie niej majestatycznie występuje na jawę druga idea wieku: walka człowieka z potężną, zewnętrzną, stawiającą mu ciągłe przeszkody i zapory naturą. [...]
Talent pani George Sand, mniej potężny, a więcej płodny niż Wiktora Hugo, skierował się też wyłącznie ku tendencyjnym powieściom. I tu porównywając pierwsze utwory z ostatnimi spostrzega się zupełną zmianę kierunku nadawanego dziełom przez autorkę. Weźmy np. dwie jej powieści, które były jednymi z najpierw przez nią napisanych, Consuelo i Leone-Leoni. Obie napiętnowane są niezwykłym talentem; ale nie dostrzec w nich jeszcze tej mądrej, kierującej myśli, która nacechowała wszystkie późniejsze dzieła pani George Sand i postawiła ją między najpierwszymi tegoczesnymi autorami. W Consuelo wiele jeszcze nadnaturalności, przesady, fantazji nie pogodzonej z rozumem. Podziemia, bohater objęty dziwaczną melancholią, bohaterka jakby cudownym sposobem objawiona mu od dawna i wiele innych ekscentrycznych szczegółów - tchnie duchem powieściopisarstwa francuskiego pierwszej połowy XIX wieku. Piękne to, barwne, zaciekawiające - ale pod tym nawet względem nie dościga Żyda tułacza, a nic jeszcze nowego nie zawiera w sobie, zawsze są to jeszcze średniowieczne awantury; w Leone-Leoni występuje piękna wprawdzie i pociągająca postać kobieca - ale uniesiona, oślepiona uczuciem całkiem instynktownym, zmysłowym. Tu zdrowy rozsądek żadnej już nie gra roli; cała treść romansu osnuta na ślepych a gwałtownych porywach krwi i żądzy. Kobieta szlachetna kocha oszusta, zbrodniarza; zeznając przed sobą niskość jego moralną - kocha go, rzuca się za nim w przepaść nędzy i hańby. Co za smutny widok! O ile gorąco wytrwałe uczucie nie zrażające się najdotkliwszymi nieszczęściami życia, uczucie oparte nie tylko na pociągach krwi, ale i na głębokim przywiązaniu serca i uznaniu rozumu, jest godne szacunku, o tyle taki szał zmysłowy, taka bezwzględna miłość dla upadłego w najohydniejszy kał człowieka wzbudza rodzaj wstrętu, a przynajmniej dla wielu niezrozumiałą zostaje.
Jako sprzeczność z pomienionymi utworami, pełnymi rozmarzających żywiołów, postawić można jedną z ostatnich powieści tego samego pióra, Monsieur Sylvestre. Powieść ta płynie spokojnie, ujęta w szranki ścisłego prawdopodobieństwa. Postacie jej pełne życia, odcieni, namiętności - są jednak naturalne i łatwo zrozumiałe; okoliczności zajmujące, obleczone to rzewną, to ognistą poezją - mają przecież koloryt całkiem ziemski, a taki, że w nim czujący i myślący człowiek dopatrzyć może ułamku własnego istnienia. Bohater powieści, młody człowiek, szuka szczęścia; pracuje on na literackim polu, ale zadowolenie, jakie wynosi z prac swoich, nie zaspokaja wszystkich pragnień i porywów jego serca. O tym przedmiocie pisuje do swego przyjaciela i otrzymuje odeń odpowiedzi. Dwaj młodzi ludzie zamieniają ze sobą sądy o szczęściu i czytelnik z zajęciem przypatruje się różnicy ich poglądów. Bohater poznaje młodą kobietę, której głównymi cechami nieograniczona dobroć i zdrowy, ukształcony umysł. Po przejściach mniej więcej bolesnych, ale bynajmniej nie konwulsyjnych i całkiem naturalnych, otrzymuje wzajemną jej miłość i oświadcza swemu przyjacielowi, że jest szczęśliwym. Więc znalazł szczęście w zacnej serdecznej miłości. Piękny to cel zaprawdę, młodym ludziom tak często dziś w poszukiwaniu szczęścia błąkającym się po bezdrożach i manowcach, wskazywać je w szczerym a zacnym pociągu serca i wysokim ocenieniu ukochanej osoby. I w istocie, poza obrębem zadowolenia, jakie dać może poczucie dokonanego użytecznego dzieła, jedynym bodaj szczęściem na ziemi gorącym a poczciwym jest miłość taka, z czym zgadza się i Wiktor Hugo częstym potwierdzeniem tego w swoich dziełach. Ale nie tylko na jednej idei o szczęściu osnuwa się powieść o panu Sylwestrze. Wśród pięknego, pełnego poezji romansu są tam karty mówiące o najtrudniejszych kwestiach, jakie sobie kiedy umysł ludzki zadawał, a czytelnik objęty tchnieniem tych poważnych rozmyślań, zapomina o romansie i z zadowoleniem postępuje za autorką w światy badania.
Powieść ta nie rozmarza, nie zaciekawia gorączkowo jak Consuelo albo Leone-Leoni, ale łagodnymi a pięknymi obrazy zachwyca wyobraźnię i myślą przewodniczącą całemu jej ciągowi podaje umysłowi czytelnika nowe pojęcia i treści do rozmyślań. Bohaterowie tu mniej płomienni i niepospolici - ale człowiek, przekładający istotne piękno i rozum nad błyskotliwości i wyuzdaną fantazję, przełoży też pewno pracującego i szukającego zacnego szczęścia Piotra nad melancholijnego Alfreda i spokojną, silną a rozumną Aldonę nad Walentynę namiętną, gwałtowną, szalejącą.
Dobrą miarą porównania dawnych utworów Wiktora Hugo i pani George Sand z nowymi jest to, że ktokolwiek je przeczyta - zapomni wprędce osnucia pierwszych, wtedy gdy treść ostatnich zostanie mu na zawsze lub na długo w pamięci. A dzieje się tak dlatego, że tam sen, tu rzeczywistość; tam marzenie, tu myśl; sen i marzenie jak mgła pierzchają, myśl i rzeczywistość jako prawdy nie dotknięte przez czas zostaną.
Zmianę tę zaszłą w umysłowym nastroju dwóch najznakomitszych powieściopisarzy Francji, a może i Europy - przypisze kto temu, że pierwsze ich dzieła natchnione młodością nosiły jej płomienne cechy i jej niedostatki. Ależ i w ich ostatnich utworach nie ma starości - owszem, uczucia i myśli są pełne ognia młodego, świeżości i sił. A jeżeli życie tak bardzo oddziałało na dwoje genialnych ludzi, to dlatego, że przez to życie oni ścierali się z tłumami swoich współczesnych, wglądali w głąb ich serc, przypatrywali się wirowi przeróżnych losów, a w tej głębokiej pracy poznawania pojęli duch swojego wieku. Nędznicy, Pracownicy morza, Pan Sylwester - są dziełami nie tylko Wiktora Hugo i pani George Sand, ale i ogółu, który ich owiał tchnieniem swoich bólów i niedostatków, swoich pragnień i dążeń. [...]
III
W piśmiennictwie polskim mniej jeszcze niż w innych powieść przed XIX wiekiem rozwinięta była. Feudalizm i błędne rycerstwo nigdy nie zdołało rozszerzyć się i utrwalić u nas; dlatego też brakło tła do średniowiecznych rycerskich romansów, będących jedynymi objawami powieści w średnich wiekach.
W początkach dopiero XIX wieku zaczynają u nas pisać historyczne powieści, których najszczęśliwsze próby dał {Franciszek} Wężyk. W piątym dopiero i szóstym dziesiątku bieżącego stulecia powieść rozwinęła się u nas szeroko, a koryfeuszami jej byli: Kraszewski i Korzeniowski {Józef, 1797-1863; nie mylić z Josephem Conradem}.
Jeżeli istniała w piśmiennictwie polskim powieść tendencyjna, Kraszewski najpierwszy ją wprowadził, niektórym utworom swoim nadając szerokie zakresy poglądów i nauczania. W ogromnej ilości tych utworów znaleźć można i takie, które są tylko dziełami sztuki dla sztuki, ale za to w innych znać człowieka, który poznał cnoty i wady współczesne, ujrzał rany i niedostatki społeczeństwa. - W Chacie za wsią np. jak wiernie i z jakim głębokim poczuciem przedstawiony jest rozdział między bogatą klasą właścicieli i biedą poddanych włościan, w Komediantach wychodzi na jaw druga społeczna rana - arystokracja rodowa, trwoniąca grosz ostatni, aby świetność domu utrzymać. Iluż to zaprawdę hrabiów Denderów na przekor rozumowi i duchowi czasu istniało niedawno u nas!
Nie będziemy tu przytaczali innych dzieł znakomitego autora, w których mniej lub więcej uwydatniła się cecha mająca później zapanować powieściopisarstwu. Możemy tylko zwrócić uwagę na to, że kiedy Kraszewski pisał powieści swoje, wówczas w zachodnim powieściopisarstwie w całej potędze jeszcze panowały fantastyczne odbłyski średniowiec...
Marenejra