Wiersze Adama Asnyka.rtf

(23 KB) Pobierz

Bez granic                     

 

Potoki mają swe łoża -

Daremne żale - próżny trud,       

I mają granice morza

 

Dla swojej fali -

I góry, co toną w niebie,

Mają kres dany dla siebie,

 

Nie pójdą dalej!

 

Lecz serce, serce człowieka,

Wciąż w nieskończoność ucieka

Przez łzy, tęsknoty, męczarnie

I wierzy, że w swoim łonie

Przestrzeń i wieczność pochłonie

 

I niebo całe ogarnie.

 

Daremne żale

 

Daremne żale - próżny trud

 

Bezsilne złorzeczenia!

Przeżytych kształtów żaden cud

 

Nie wróci do istnienia.

 

Świat wam nie odda, idąc wstecz,

 

Znikomych mar szeregu -

Nie zdoła ogień ani miecz

 

Powstrzymać myśli w biegu.

 

Trzeba z żywymi naprzód iść,

 

Po życie sięgać nowe...

A nie w uwiędłych laurów liść

 

Z uporem stroić głowę.

 

Wy nie cofniecie życia fal!

 

Nic skargi nie pomogą -

Bezsilne gniewy, próżny żal!

 

Świat pójdzie swoją drogą.

 

Do Młodych

 

Szukajcie prawdy jasnego płomienia!

Szukajcie nowych, nie odkrytych dróg...

Za każdym krokiem w tajniki stworzenia

Coraz się dusza ludzka rozprzestrzenia,

 

I większym staje się Bóg!

 

Choć otrząśniecie kwiaty barwnych mitów,

Choć rozproszycie legendowy mrok,

Choć mgłę urojeń zedrzecie z błękitów,

Ludziom niebiańskich nie zbraknie zachwytów,

 

Lecz dalej sięgnie ich wzrok!

 

Każda epoka ma swe własne cele

I zapomina o wczorajszych snach...

Nieście więc wiedzy pochodnię na czele

I nowy udział bierzcie w wieków dziele,

 

Przyszłości podnoście gmach!

 

Ale nie depczcie przeszłości ołtarzy,

Choć macie sami doskonalsze wznieść;

Na nich się jeszcze święty ogień żarzy

I miłość ludzka stoi tam na straży,

 

I wy winniście im cześć!

 

Ze światem, który w ciemność już zachodzi

Wraz z całą tęczą idealnych snów,

Prawdziwa mądrość niechaj was pogodzi -

I wasze gwiazdy, o zdobywcy młodzi,

 

W ciemnościach pogasną znów!

 

Dzisiejszym idealistom

 

Czyliż fałszywy wzbrania wam wstyd

Z obłoków zstąpić do ziemian?

I czynnie walczyć o dalszy byt

Wśród życia wstrząśnień i przemian?

 

Czyliż sądzicie, iż spadek wasz

Całą wam wieczność zapewni?...

Że odwracacie od ziemi twarz

Bezczynni, a jednak gniewni?

 

Wprawdzie bogaty wzięliście dział,

Przyjąć dziedzictwo gotowi -

Lecz on na zawsze nie będzie trwał,

Gdy zasiew żniwa nie wznowi.

 

Kto żyje z plonu dawniejszych lat,

Przeżuwa przodków dostatki...

Temu dowództwo odbierze świat,

A mienie - wydrą wypadki!

 

Do tych należy jutrzejszy dzień,

Co nowych łakną zdobyczy -

Kto się usuwa w ciszę i w cień,

Ten się do żywych nie liczy.

 

Dziś hasłem walka - i trudno już

Milczeniem przeczyć jej skrycie.

Dziś trzeba zstąpić w sam środek burz,

Potrzeba walczyć o życie!

 

Na próżno chcecie wykluczyć gwałt

Z duchowej sfery istnienia,

On tylko wyższy przybiera kształt

W głębiach ludzkiego sumienia.

 

Lecz i tu - walka powszechna trwa,

Podlega duchów potrzebie.

A ten zwycięzcą - kto drugim da

Najwięcej światła od siebie!

 

Gdybym był młodszy

 

Gdybym był młodszy, dziewczyno,

Gdybym był młodszy!

Piłbym, ach, wtenczas nie wino,

Lecz spojrzeń twoich najsłodszy

Nektar, dziewczyno!

 

Ty byś mnie kochała,

Jasny aniele...

Na tę myśl pierś mi zadrżała,

Bo widzę szczęścia za wiele,

Gdybyś kochała!

 

Gwiazd bym nie szukał na niebie

Ani miesiąca,

Ale bym patrzał na ciebie,

Boś więcej promieniejąca

Od gwiazd na niebie!

 

Wzgardziłbym słońca jasnością

I wiosny tchnieniem,

A żyłbym twoją miłością,

Boś ty jest moim natchnieniem

I słońc jasnością.

 

Ale już jestem ze stary,

Bym mógł, dzieweczko,

Zażądać serca ofiary,

Więc bawię tylko piosneczką,

Bom już za stary!

 

Uciekam od ciebie z dala,

Motylu złoty!

Bo duma mi nie pozwala

Cierpieć, więc pełen tęsknoty

Uciekam z dala.

 

Śmieję się i piję wino

Mieszane z łzami,

I patrzę, piękna dziewczyno,

W swą przeszłość pokrytą mgłami,

I pije wino...

 

Ja ciebie kocham

 

Z rąk twoich nowe życie brać?

 

Ja ciebie kocham? Czyż być może?

Czyż mnie nie zwodzi złudzeń moc?

Ach nie! bo jasną widzę zorzę

I pierzchającą widzę noc!

I wszystko we mnie inne, świeże,

Zwątpienia w sercu stopniał lód,

I znowu pragnę - kocham - wierzę -

Wierzę w miłości wieczny cud!

 

Ja ciebie kocham! Świat się zmienia,

Zakwita szczęściem od tych słów,

I tak jak w pierwszych dniach stworzenia

Przybiera ślubną szatę znów!

A dusza skrzydła znów dostaje,

Już jej nie ściga ziemski żal -

I w elizejskie leci gaje -

I tonie pośród światła fal!

 

Jedni i drudzy

 

Są jedni, którzy wiecznie za czymś gonią,

Za jakąś marą szczęścia nadpowietrzną,

W próżnej gonitwie siły swoje trwonią,

 

Lecz żyją walką serdeczną.

 

I całą kolej złudzeń i zawodów

Przechodzą razem z rozkoszą i trwogą,

I wszystkie kwiaty zrywają z ogrodów,

 

I depczą pod swoją nogą.

 

Są inni, którzy płyną bez oporu

Na fali życia unoszeni w ciemność,

Niby spokojni i zimni z pozoru,

 

Bo widzą walki daremność.

 

Zrzekli się cierpień i szczęścia się zrzekli,

Zgadując zdradę w każdym losu darze,

Przed swoim sercem jednak nie uciekli,

 

I własne serce ich karze!

 

Gdy się potkają gdzie w ostatniej chwili

Jedni i drudzy przy otwartym grobie,

Żałują, czemu inaczej nie żyli,

 

Wzajemnie zazdroszczą sobie.

 

Karmelkowy wiersz

 

Bywało dawniej, przed laty,

Sypałem wiersze i kwiaty

Wszystkim dziewczątkom,

Bom myślał, o piękne panie,

Że kwiat lub słowo zostanie

Dla was pamiątką.

 

Wierzyłem - zwyczajnie - młody

Że jeszcze nie wyszło z mody

Myśleć i czuć,

Że trocha serca kobiecie

Świetnej kariery na świecie

Nie może psuć.

 

Aniołków brałem na serio

I z śmieszną donkiszoterią

Wielbiłem lalki,

I gotów byłem, o zgrozo,

Za Dulcyneę z Tobozo

Stanąć do walki!

 

Lecz dziś komedię salonu,

Jak człowiek dobrego tonu,

Na wylot znam;

Z serca pożytek niewielki,

Więc mam w zapasie karmelki

Dla dam.

 

***[Kiedym cię żegnał...]

 

Kiedym cię żegnał, usta me milczały

I nie widziałem jakie słowo rzucić,

Więc wszystkie słowa przy mnie pozostały,

A serce zbiegło i nie chce powrócić.

 

Tyś powitała znów swój domek biały,

Gdzie ci słowiki będę z wiosną nucić,

A mnie przedziela świat nieszczęścia cały,

Dom mój daleko i nie mogę wrócić.

 

Tak mi boleśnie, żem odszedł bez echa,

A jednak lepiej, że żadnym wspomnieniem

Twych jasnych marzeń spokoju nie skłócę,

 

Bo tobie jutrznia życia się uśmiecha,

A ja z gasnącym żegnam cię promieniem

I w ciemność idę i już nie powrócę.

 

Limba

 

Wysoko na skały zrębie

Limba iglastą koronę

Nad ciemne zwiesiła głębie,

Gdzie lecą wody spienione.

 

Samotna rośnie na skale,

Prawie ostatnia już z rodu,

I nie dba, że wrzące fale

Skałę podmyły od spodu.

 

Z godności pełną żałobą

Chyli się ponad urwisko

I widzi w dole pod sobą

Tłum świerków rosnących nisko.

 

Te łatwo wschodzące karły,

W ściśniętym krocząc szeregu,

Z dawnych ją siedzib wyparły

Do krain wiecznego śniegu.

 

Między nami nic nie było

 

Między nami nic nie było!

Żadnych zwierzeń, wyznań żadnych.

nic nas z sobą nie łączyło -

Prócz wiosennych marzeń zdradnych;

 

Prócz tych woni, barw i blasków

Unoszących się w przestrzeni,

Prócz szumiących śpiewem lasków

I tej świeżej łąk zieleni!

 

Prócz tych kaskad i potoków

Zraszających każdy parów,

Prócz girlandy tęcz, obłoków,

Prócz natury słodkich czarów;

 

Prócz tych wspólnych, jasnych zdrojów,

Z których serce zachwyt piło,

Prócz pirwiosnków i powojów,

Między nami nic nie było!

 

Miłość jak słońce

 

Wszystko dokoła  cudownie powleka;

Żywe piękności wydobywa z ziemi,

Z serca natury i z serca człowieka

I szary, mglisty widnokrąg istnienia

W przędzę z purpury i złota zamienia.

 

Miłość jak słońce: wywołuje burze,

Które grom niosą w ciemnościach spowity,

I tęczę pieśni wiesza na łez chmurze,

Gdy rozpłakana wzlatuje w błękity,

I znów z obłoków wyziera pogodnie,

Gdy burza we łzach zgasi swe pochodnie,

 

Miłość jak słońce: choć zajdzie w pomroce,

Jeszcze z blaskami srebrnego miesiąca

Powraca smutne rozpromieniać noce

I przez ciemność przedziera się drżąca,

Pełna tęsknoty cichej i żałoby,

By wieńczyć śpiące ruiny i groby.

 

Myślałem,że to sen...

 

Myślałem, że to sen, lecz to prawda była:

Z nadziemskich jasnych sfer do mnie tu zstąpiła,

Przyniosła dziwny blask w swoich modrych oczach,

Przyniosła kwiatów woń na złotych warkoczach;

Podała rączkę swą, szliśmy z sobą razem,

Przed nami jaśniał świat cudnym krajobrazem.

Pośród rozkosznych łąk i gajów mirtowych,

Wiecznie zielonych wzgórzi wód szafirowych

Szliśmy, nie mówiąc nic, a mnie się wydało,

Żem życia mego pieśń wypowiedział całą,

Że z jej różanych ust, jak z otwartej księgi,

Czerpałem tajny skarb wiedzy i potęgi.

Wtem nagle przyszła myśl dziwna i szalona,

Żeby koniecznie dojść, skąd i kto jest ona?

I gdy zacząłem tak i ważyć i badać,

Kwiaty zaczęły schnąć, a liście opadać,

I nastał szary mrok... a ja w swoim biegu

Stanąłem w gęstej mgle na przepaści brzegu.

Strwożony zmianą tą, zwróciłem się do niej,

Niestety, już jej dłoń nie była w mojej dłoni.

Słyszałem tylko głos ginący w ciemności:

"Byłam natchnieniem twym, marą twej młodości!"

I pozostałem sam, i noc świat pokryła...

Myślałem, że to sen, lecz to prawda była!

 

Na początku nic nie było...

 

Na początku nic nie było,

Tylko przestrzeń ciemna, pusta;

Wtem jej czarne błysły oczy

i różowe, świeże usta.

 

Od jej spojrzeń, od rumieńca

Zajaśniała świateł zorza,

A gdy pierwsze rzekła słowo,

Ziemia wyszła z głębi morza.

 

Gdy przebiegła ziemię wzrokiem

Śląc jej uśmiech, rój skrzydlaty

Wzleciał ptaków i motyli,

A spod ziemi wyszły kwiaty.

 

Lecz nie istniał jeszcze człowiek,

Tylko martwa gliny bryła;

Aż nareszcie swym płomiennym

Pocałunkiem - mnie stworzyła.

 

I zbudziłem się do życia

W cudowności jasnym kraju.

Lecz mnie również, tak jak innych,

...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin