Gena Showalter
Władcy Podziemi 01
Mroczna noc
Władcy Podziemi żyją pośród nas!
Trylogia
Władcy Podziemi – Maddox, Reyes i Anya to nieśmiertelni wojownicy strzegący bogów Olimpu, którzy przed wiekami popadli w ich
niełaskę, zabijając Pandorę, strażniczkę puszki wszelkiego zła. Dziś żyją we współczesnym świecie, a każde z nich skazane jest na
wieczne cierpienie. Piekło Maddoksa to powracające ataki Furii, Reyes jest księciem Bólu, a Anya boginią Anarchii. Cała trójka jest
skazana na nieustanną wojnę z ludźmi, bogami i demonami. Ich szansą na wybawienie jest miłość, tylko że i ona niesie ogromne
zagrożenie…
Ashlyn Darrow posiada niezwykły dar – gdziekolwiek się pojawi, słyszy rozmowy, które kiedykolwiek odbyły się w tym miejscu. Ta
umiejętność wkrótce staje się koszmarem i Ashlyn postanawia ratować się przed szaleństwem. Wyjeżdża więc do Budapesztu, by
szukać pomocy w sekretnej sekcie nieśmiertelnych. W ten sposób wpada w wir przerażających, przerastających ludzkie wyobrażenie
wydarzeń. Co gorsza zakochuje się w mężczyźnie, który sam żyje we własnym piekle. Ten mężczyzna to jeden z nieśmiertelnych,
Maddox…
ROZDZIAŁ PIERWSZY
Śmierć przychodziła każdej nocy, powolna, bolesna. Rano Maddox budził się ze świadomością, że
znowu będzie musiał umierać. Oto najgorsze przekleństwo, mająca trwać po wiek wieków kara.
Przesunął językiem po zębach. Gdyby tak mógł wrazić ostrze w gardło wroga... Czas płynął opieszale;
słyszał w głowie jego ciurkanie, jak tykanie zegara odliczającego kolejne minuty, naigrawającego się
z jego cierpienia.
Jeszcze trochę i poczuje ból przeszywający żołądek. Cokolwiek by zrobił, cokolwiek powiedział, nic
nie mogło tego odmienić. Wiedział, że śmierć przyjdzie tak czy tak.
- Przeklęci bogowie - mruknął, zwiększając prędkość mechanizmu do podnoszenia ciężarów.
- Wszyscy to sukinsyny - zawtórował mu głos zza pleców.
Maddox ćwiczył dalej. Po co Torin się wtrąca? Co robi na siłowni? Do diabła z nim. W górę. W dół. W
górę. W dół. Ćwiczył od dwóch godzin, grzmocił worek treningowy, katował się na bieżni
mechanicznej,
teraz przyszła kolej na ciężary. Spływał potem, był wyczerpany fizycznie, ale nie mógł się uwolnić od
udręki, nastrój miał coraz gorszy, coraz mroczniej szy.
- Nie powinieneś tu przychodzić - warknął.
- Nie chciałem przeszkadzać - z westchnieniem oznajmił Torin - ale coś się wydarzyło.
- To się tym zajmij. Spróbuj. Na mnie nie licz. Nie pomogę ci. - W ostatnich tygodniach byle drobiazg
doprowadzał go do furii. Mógłby zabić każdego, kto akurat znalazł się w pobliżu, nawet przyjaciela.
Nie, nie nawet. Najchętniej wymordowałby przyjaciół. Nie chciał, nie zamierzał, ale stawał się
bezradny wobec miotającej nim potrzeby starcia na miazgę Bogu ducha winnego nieszczęśnika.
- Maddox...
- Jestem na krawędzi, Torin. Nie miałbyś ze mnie żadnego pożytku. - Znał swoje ograniczenia. Miał
tysiące lat, żeby dobrze je poznać. Tak, tysiące lat minęło od tamtego przeklętego dnia, kiedy bogowie
do wypełnienia zadania, które on powinien wypełnić, wybrali kobietę.
Pandora była silna, sławiono ją jako najsilniejszą z wojowniczek, ale on był silniejszy. Sprawniejszy.
Bardziej się nadawał. A jednak uznano, że jest zbyt słaby, by strzec dimOuniak, świętej puszki, w
której zamknięte były demony tak potężne, tak złowrogie, że moce piekielne przy nich bladły.
Jakby Maddox nie potrafił ich ustrzec. Spotkał go straszliwy afront. Nie tylko jego, ale i wszystkich
wojowników, którzy z oddaniem walczyli dla króla bogów. Ich rzemiosłem było zabijać, ich służbą
strzec i chronić. Do nich należała piecza nad puszką, a jednak nie zostali wybrani. Nie mogli puścić w
niepamięć tak sromotnego upokorzenia.
6
Tamtej nocy, kiedy wykradli Pandorze puszkę i uwolnili hordy demonów, chcieli po prostu dać
nauczkę bogom. Nie mogli zrobić nic głupszego. Niczego nie dowiedli, na domiar złego puszka gdzieś
się zawieruszyła w zamieszaniu i nie pojmali żadnego złego ducha. Zapanował chaos, świat pogrążył
się w mroku, w końcu król bogów rzucił klątwę na swoich wojowników. Od tego dnia każdy z nich
miał nosić w sobie demona.
Dobrze obmyślana kara. Powodowani pychą spuścili złe moce z uwięzi, więc teraz musieli żyć z nimi
na co dzień.
Maddoksowi przypadła Furia. Zrosła się z nim, jej obecność stała się czymś tak oczywistym jak
oddychanie czy bicie serca. Nie mógł już funkcjonować bez demona, demon nie mógł funkcjonować
bez niego. Człowiek i demon spleceni w jedno - dwie połówki nierozdzielnej całości.
Od samego początku Furia popychała Maddoksa do czynów mu nienawistnych, a on je spełniał.
Usłuchał nawet wówczas, gdy musiał zabić kobietę, zgładzić Pandorę...
Zacisnął kurczowo palce na sztandze. Z czasem nauczył się panować nad najgorszymi podszeptami
demona, ale okupywał to nieustanną z nim walką. W każdej chwili mógł pęknąć, poddać się.
Dałby wszystko za jeden dzień spokoju. Dzień bez dręczącej potrzeby zadawania bólu, czynienia
krzywdy innym. Bez toczenia wewnętrznej walki z samym sobą. Dzień bez udręki. Bez umierania.
Dzień spokoju...
- Nie powinieneś tu przychodzić, Torin. Narażasz się. Idź już. - Zamocował sztangę w uchwytach i
usiadł. - Tylko Lucien i Reyes mogą się do mnie zbliżać, kiedy nadchodzi koniec. - Mogli się zbliżać,
bo byli tak samo uwikłani jak Maddox. I jak on bezsilni wobec swoich demonów.
4
- Została jeszcze godzina. - Torin rzucił Maddoksowi ręcznik. - Zaryzykuję.
Maddox chwycił ręcznik i otarł twarz.
- Woda. - Butelka zmrożonej wody poszybowała w jego stronę, zanim zamknął usta. Złapał ją w locie,
wypił całą zawartość i spojrzał na Torina: czarny strój, rękawiczki, zawsze tak się nosił, jasne włosy
spływające na ramiona, zmysłowa twarz, która wprawiała w zachwyt śmiertel-niczki. Nie domyślały
się, że widzą diabła w skórze anioła, chociaż powinny, tyle w nim było lekceważenia i pogardy dla
innych. Do tego zły błysk w zielonych oczach wskazywał na kogoś, kto wyrwie ci serce z piersi,
zanosząc się śmiechem. Albo będzie naigrawał się z ciebie, kiedy w swojej naiwności będziesz
próbował go unicestwić.
Musiał się śmiać, jeśli miał znieść swój los. Jak oni wszyscy, potępieńcy z budapeszteńskiej twierdzy.
Wprawdzie jak Maddox nie umierał co noc, ale nie mógł dotknąć żadnej żyjącej istoty, nie zarażając
jej.
Torin nosił w sobie demona Zarazy.
Od ponad czterystu lat nie zaznał pieszczoty kobiety. Dowiedział się, co to znaczy, kiedy zdjęty
pożądaniem przesunął dłonią po policzku dziewczyny, która mu się spodobała. Jedno niewinne
muśnięcie sprowadziło zarazę, która zabiła i dziewczynę, i zdziesiątkowała nieprzeliczone wsie.
- Poświęć mi pięć minut, o więcej nie proszę - powiedział tonem nieznoszącym odmowy.
- Myślisz, że czeka nas dzisiaj kara od bogów? - Mad-dox puścił mimo uszu prośbę Torina. Udając, że
nie słyszy, nie musiał odmawiać i cierpieć potem wyrzutów sumienia.
Torin westchnął.
- Każda minuta naszego życia jest karą.
Maddox uśmiechnął się cierpko. Karzcie mnie, karzcie,
8
dranie, dla waszej uciechy, pomyślał. Może wreszcie skończy się moja męka.
Wątpił, by bogowie robili sobie wiele z jego wezwań. Kiedy rzucili już na niego przekleństwo śmierci,
przestał ich obchodzić, nie docierały do nich błagania o przebaczenie i odpuszczenie winy. Na darmo
składał obietnice, na darmo się z nimi układał.
Niczym już nie ryzykował, bo czy mogli go bardziej ukarać?
Było coś gorszego od wiecznego umierania? Pozbawiony wszystkiego, co dobre, co uczciwe, znosił
stałą obecność Furii w swoim ciele, w duszy.
Zerwał się na równe nogi, wrzucił ręcznik i butelkę po wodzie do kosza, po czym podszedł do okna w
półokrągłej wnęce na końcu sali, założył dłonie na kark, wyjrzał w noc.
Widział raj.
Widział piekło.
Widział wolność i więzienie, wszystko i nic. Widział... swój dom.
Z posadowionej na szczycie wzgórza twierdzy roztaczał się widok na całe niemal miasto jarzące się
różnokolorowymi światłami, na Dunaj, w którym przeglądało się aksamitne niebo, na pokryte białymi
czapami drzewa u podnóża gmaszyska. W powietrzu kołowały płatki śniegu noszone tam i sam
powiewami wiatru.
Twierdza dawała jej mieszkańcom namiastkę prywatności, poczucie odosobnienia. Tutaj nie musieli
na każdym kroku odpowiadać na lawiny pytań: „Dlaczego się nie starzejesz?". „Dlaczego krzyczysz
co noc?". „Dlaczego wyglądasz j ak potwór?
Okoliczni trzymali się z daleka, czuli przed nimi respekt i coś na kształt zbożnej trwogi.
- Anioły... - słyszał pełne bojaźni szepty przy okazji rzadkich spotkań ze śmiertelnymi. Gdyby
wiedzieli...
Paznokcie wydłużyły się, wbijały w parapet. Budapeszt miał w sobie majestatyczne piękno. Można w
nim było znaleźć czar przeszłości i zupełnie współczesne uciechy, ale czuł się tu obco. Obco w
dzielnicy wokół zamku, na ulicach, którymi wędrujesz od jednego klubu nocnego do drugiego, na
targowiskach, gdzie handlują przekupki, w barach, gdzie kupczą ciałem prostytutki.
Może poczucie oddalenia zniknęłoby, gdyby mógł swobodnie zagłębić się w miasto, ale był
uwięziony w twierdzy, zamknięty w niej na cztery spusty, jak kiedyś, przed tysiącami lat Furia
zamknięta była w puszce Pandory.
Paznokcie wydłużyły się jeszcze bardziej, upodobniły do szponów. Na myśl o puszce zawsze wpadał
w czarny nastrój. Rąbnij w ścianę, podszeptywała Furia, zniszcz coś. Bij, zabij. Jakże chciał wystąpić
przeciw bogom, unicestwić ich. Jednego po drugim. Pościnać im głowy. Wyszarpać serca z piersi.
Skończyć z nimi raz na zawsze.
Demon zamruczał z aprobatą.
Jasne, że Furia będzie mruczała, pomyślał z niesmakiem. Byle lała się krew, wszystko jedno czyja.
Wobec takiej perspektywy zawsze mógł liczyć na poparcie bestii. Skrzywił się i znowu spojrzał w
górę. Od dawien dawna miał ją za nieodłączną towarzyszkę, ale doskonale pamiętał tamten dzień.
Szalejącą wokół rzeź, krzyki konających. I duchy z piekła rodem, ogarnięte gorączką mordu, pożera-
jące niewinnych.
Dopiero kiedy Furia została zamknięta w jego ciele, stracił poczucie rzeczywistości. Nic już nie
słyszał, nic nie widział. Ogarnęła go nieprzenikniona ciemność. Odzyskał zmysły, gdy trysnęła mu na
pierś krew Pandory. Dotarło do
10
niego, że zabił. Nie po raz pierwszy zabijał, i nie ostatni, ale nigdy przedtem, nigdy też potem, nie
podniósł miecza przeciwko kobiecie. Koszmarny był to widok patrzeć, jak pada martwa. Koszmarna
świadomość, że on zadał jej śmierć. Nadal nosił w sobie wyrzut, poczucie winy, wstyd i ból, których
czas ani trochę nie złagodził.
Poprzysiągł sobie wówczas, że będzie starał się powściągać szaleństwa demona, ale było już za późno.
Uniesiony gniewem Zeus rzucił na niego jeszcze jedną klątwę: codziennie o północy Maddox miał
umierać tak, jak umierała Pandora, od sześciu pchnięć ostrzem prosto w żołądek. Różnica polegała na
tym, że męka Pandory trwała ledwie kilka minut.
Jego będzie trwała całą wieczność.
Rozluźnij się, nakazał sobie, czując, jak wzbiera w nim agresja. Nie ty jeden cierpisz. Inni wojownicy
też mają swoje demony, dosłownie i w przenośni. Torinowi przypadła Zaraza, Lucienowi Śmierć,
Reyesowi Ból, Aeronowi Gniew, Parysowi Rozwiązłość.
Dlaczego on jej nie dostał? Szedłby do miasta, kiedy wola, brał kobietę, jaką tylko by chciał, chłonął
każdy dźwięk, każdą pieszczotę.
Nigdy nie posuwał się tak daleko. Nie ufał sobie. W każdej chwili mógł przecież zawładnąć nim
demon. A niechby się zdarzyło, że nie zdążyłby wrócić do twierdzy przed północą... Ktoś postronny
zobaczyłby jego zbroczone krwią ciało, pochował go lub też, co gorsza, skremował.
Gdyby to mogło zakończyć jego mękę! Ale nie. Choćby go żywcem przypiekali na ogniu, choćby
rzucił się z najwyższego okna twierdzy i roztrzaskał czaszkę, a mózg rozbryzgał się wokół, i tak znów
by się obudził. Nic nie mogło położyć kresu katuszom.
- Od dłuższej chwili gapisz się przez okno. Nie jesteś ciekaw, co się stało? - wyrwał go z zamyślenia
Torin.
- Ty ciągle tutaj?
Torin uniósł kruczoczarne, mocno kontrastujące z bielutkimi włosami brwi.
- Rozumiem, że twoja odpowiedź brzmi nie. Uspokoiłeś się przynajmniej?
Czy kiedykolwiek był spokojny?
- Tak spokojny, na ile to możliwe w moim przypadku.
- Przestań jęczeć. Chcę ci coś pokazać, a ty mnie nie zbywaj. Po drodze wytłumaczę, dlaczego
zabieram ci czas. - Torin odwrócił się na pięcie i ruszył do wyjścia.
Maddox stał jeszcze przez chwilę przy oknie i patrzył za znikającym przyjacielem, który napomniał
go, by przestał jęczeć. To prawda, jęczał, skomlał. Ciekawość i rozbawienie wzięły górę, dogonił
Torina na korytarzu. Owiało go chłodne powietrze, wilgotne, pachnące zimą.
- O co chodzi?
- Wreszcie się zainteresowałeś. - Więcej Torin nie raczył powiedzieć.
- Jedna z twoich sztuczek... - Kiedyś Parys poskarżył się nieopatrznie, że brakuje mu towarzystwa
kobiet, na co Torin zamówił kilkaset nadmuchiwanych lalek, zapełnił nimi całą twierdzę i plastikowe
„damy" z usteczkami gotowymi do obciągania patrzyły na człowieka z każdego kąta.
Torin potrafił wyczyniać najdziwniejsze rzeczy, kiedy się nudził.
- Ciebie na pewno bym nie podpuszczał - mruknął, nie odwracając się do Maddoksa. - Strata czasu.
Jesteś kompletnie wyprany z poczucia humoru.
Prawda, temu nie dało się zaprzeczyć.
Szli długimi korytarzami rozświetlonymi blaskiem łu-
12
czyw. Dom Potępionych, jak nazwał twierdzę Torin, zbudowano przed kilkuset laty. Wprowadzili tu
mnóstwo ulepszeń, modernizowali, co się dało, ale i tak czas zrobił swoje.
- Co tak tu pusto? - Dopiero teraz Maddox zauważył, że nie spotkali nikogo.
- Parys powinien robić zakupy, zapasy jedzenia się kończą, zaopatrzenie to jego działka, ale gdzie tam.
Znowu poszedł w kurs, tylko jedno mu w głowie.
Szczęściarz. Rozwiązłość sprawiała, że nie potrafił iść dwa razy z tą samą kobietą do łóżka, miał
czasami dwie, trzy jednego dnia. A tak zwane skutki uboczne wywoływane przez demona? O tym, co
Parys wyprawiał z kobietami, Maddox wolał nawet nie myśleć. Każdego normalnego wieść o tych
ekscesach przyprawiłaby o odruch wymiotny. Maddox jakoś mniej zazdrościł wówczas Parysowi, ale
gdy słuchał jego opowieści o kochankach, zazdrość wracała. Poczuć dotknięcie uda... żar skóry...
słyszeć jęki rozkoszy...
- Aeron czeka... Przygotuj się - uprzedzał Torin. - Po to cię szukałem.
- Coś mu się stało? - Maddox poczuł, że ogarnia go mrok, znowu wzbiera w nim agresja. Niszcz,
unicestwiaj, podszeptywała Furia. - Jest ranny?
Aeron był nieśmiertelny, ale to nie znaczyło, że nie mogło mu się przytrafić coś złego. Mógł nawet
zginąć, każdy z nich tego doświadczył w taki czy inny sposób, ale zawsze naj okrutniej szy z
możliwych.
- Nic z tych rzeczy - zapewnił go Torin. Maddox odetchnął, Furia przycichła.
- Co zatem? Szlag go trafił, że znowu sprząta? - Każdy z mieszkańców twierdzy miał swój zakres
obowiązków. Starali się utrzymywać porządek wokół siebie, jakby w ten sposób chcieli uporać się z
chaosem panującym w ich
duszach. Aeron pełnił rolę kogoś na kształt posługacza, zresztą wiecznie się uskarżał na to zajęcie.
Maddox był złotą rączką, majstrem od wszystkiego, Torin miał w swojej pieczy akcje giełdowe i
obligacje skarbowe, inwestował wspólne pieniądze, zapewniając przyjaciołom życie w dostatku.
Lucien zajmował się robotą papierkową, a Reyes dbał o broń.
- Wezwali go... bogowie.
Maddox potknął się, z szoku zaniewidział na moment.
- Co takiego?! - Z pewnością się przesłyszał, jak nic, tak musiało być.
- Bogowie go wezwali - powtórzył Torin.
...
sysia1544