Hudson Jan - Wstąp do mojego salonu.doc

(645 KB) Pobierz

Jan Hudson

Wstąp do mojego salonu


Rozdział 1

Podnieś słuchawkę, podnieś słuchawkę, błagała w duchu Anna, gdy dzwonek telefonu rozbrzmiewał po raz piąty. Wrzuciła ostatnią dwudziestopięciocentówkę i w portmonetce pozostały jej tylko trzy monety jednopensowe oraz tuzin bezużytecznych kart kredytowych.

- Mówi Victoria Chase - odezwał się głos nagrany na taśmie. - Niestety, nie mogę odebrać telefonu osobiście, ale jeśli zostawi pan swoje nazwisko...

Anna rzuciła słuchawkę i oparła głowę o aparat telefoniczny.' Musiała rozmawiać z Vicki. Ostatnie dwa tygodnie zamieniły się w koszmar i Vicki była ostatnią deską ratunku, ostatnią nadzieją. Anna nie przypuszczała, aby jej przyrodni brat Preston Ames mógł szukać jej w Houston, jednak nie mogła ryzykować i zostawiać swoje nazwisko na taśmie magnetofonowej. Zdolny do wszystkiego Preston miał wielu znajomych. Wiedziała, że nie poczuje się bezpiecznie, póki Preston nie trafi do więzienia. Teraz musiała przekonać kogoś, że oskarżenia pod jego adresem nie były wynikiem rozgoryczenia spowodowanego śmiercią matki.

Ciężarówki i samochody osobowe ze świstem mijały narożną stację benzynową, przy której zatrzymała się Anna. Nasycały chłodny, nocny wiatr hałasem i trującymi spalinami, a wiatr ten szarpał rozpiętym, sobolowym futrem Anny. Ogromna prędkość samochodów i ich przygnębiająca bezosobowość wzmagały rosnące poczucie paniki. Poza Vicki nie znała w Houston absolutnie nikogo.

Poczuła mdłości, a potem przejmujący ból głowy, który już dużo wcześniej dawał o sobie znać. Wyczerpana i przygnębiona, chroniąc się przed chłodem pierwszych dni lutego, podniosła kołnierz futra i posuwając się naprzód ciężkimi krokami podeszła do swego białego jaguara. Drżąc z zimna uruchomiła silnik i włączyła ogrzewanie. Łagodna muzyka z samochodowego radia nie zmieniła jej nastroju.

Wręcz zadrwiła z niej przydrożna reklama hotelu „Galleria", po kilku kilometrach również reklama Neiman Marcus. Potem następne ogłoszenie, umieszczone tuż ponad autostradą, obiecujące wygodne łóżko i ciepłe pożywienie, na szczęście pojawiło się i równie szybko zniknęło w tyle. Prawie dała się zwabić. Nie miała nic w ustach od ostatniego wieczoru, kiedy to, gdzieś w stanie Luizjana, zjadła obiad, płacąc pierścionkiem z granatem. Tak bardzo nie chciała spędzić następnej nocy w samochodzie, ale wiedziała, że płacenie kartami kredytowymi pozwoliłoby szukającym jej ludziom Prestona wyśledzić jej kryjówkę. Dwa razy zrobiła taki błąd i nieomal skończyło się to katastrofą.

Drżała ze zmęczenia, w brzuchu jej grało, a system nerwowy pulsował w ogromnym napięciu, tymczasem reklamy hoteli rozbłyskiwały, podszeptywały swe usługi i jawnie kpiły z niej. Pokusa prawie ją pokonała. Dlatego zatrzymała się, chwyciła nożyczki do robienia manikiuru oraz portfel, wyjęła z przegródek złote, srebrne i błękitne karty kredytowe. Posiekała, pocięła je wszystkie na małe kawałki. Kiedy ostatnia z kart zamieniła się w plastikowe konfetti, leżące niczym śmiecie na pluszowym obiciu samochodu, Anna z jękiem bezwolnie opadła w fotelu. A teraz co?

Co mogła zrobić teraz?

- Koleś! - głęboki głos wydobył się z radia. - A może właśnie brak ci gotówki?

Anna aż zapiszczała z radości i jej smutek prawie zamienił się w śmiech: tak, brak gotówki i brak szans na jej zdobycie.

- Cóż, stary Spider zna takie chwile - kontynuował głos. - Chciałbym ci pomóc. Weź coś cennego, co możesz znaleźć w domu, co można użyć jako zastaw, a natychmiast dostaniesz forsę, która rozwiąże twoje obecne problemy. Dajemy pożyczki biorąc pod zastaw biżuterię, łodzie, broń i wszystko co się tylko da. Przyjmiemy także twego maklera giełdowego, który dba o twoje zyski, nawet sztuczne zęby teściowej. Lombard „Spider Webb". Jestem w Richmond, kilka przecznic za Gallerią. Zadzwoń, jeśli jesteś nieśmiały, ale lepiej po prostu wstąp osobiście. Salon czynny jest każdego wieczoru do dziewiątej. Lombard „Spider Webb", 555 - 4653.

- Pożyczka! Oczywiście! - Dotknęła zegarka na ręku i pereł na szyi. Pereł, które odziedziczyła po matce. Nie, nie mogła rozstać się z perłami, ale pieniądze za zegarek powinny wystarczyć na pokój w hotelu i benzynę do samochodu. Jutro z pewnością uda się jej skontaktować z Vicki.

Pracownik stacji benzynowej upewnił Annę co do kierunku jazdy i pojechała na spotkanie swego przeznaczenia. Po kilku minutach zobaczyła czerwony, otoczony rzędem falujących świateł neon salonu i zaparkowała w pobliżu sklepów tworzących lokale centrum handlowe. Dochodziła dziewiąta. Anna w duchu modliła się, aby salon był jeszcze otwarty.

Wyłączyła silnik. Siedziała w samochodzie, przyglądając się osłoniętej kratami wystawie lombardu. Znajdowała się tam masa instrumentów muzycznych, narzędzi i różnego rodzaju innych przedmiotów, które pozostawili ludzie potrzebujący gotówki. Widziała tego rodzaju salony na ekranach kin, ale nigdy w życiu w żadnym z nich nie była. Co za ironia losu: oto ona, Anna Foxworth Jennings, dziedziczka sieci luksusowych hoteli Royal Fox, musiała zastawiać swój zegarek, aby mieć gdzie spać.

Dodając sobie odwagi głębokim oddechem, Anna wzięła torbę na ramię i neseser, z którym ani na chwilę nie rozstawała się w czasie ostatnich dwu tygodni. Wyszła z jaguara, zamknęła go i podeszła do drzwi lombardu.

Nie otworzyły się przed nią. Poczuła głód i ogarnęła ją panika. Ale zaraz spostrzegła napis i strzałkę wskazującą guzik dzwonka. Drżącym palcem w miękkiej, skórzanej rękawiczce przycisnęła guzik, usłyszała brzęczenie i trzask mechanizmu zwalniającego blokadę zamka. Otworzyła drzwi. Znalazła się w pomieszczeniu, którego ściany obudowano półkami i wypełniono najbardziej różnorodnymi przedmiotami. Gdzieś z zaplecza sklepu dochodził głos z telewizora.

- Proszę, wstąp do mego salonu, kochanie!

Anna szybko spojrzała w prawo i zaczęła wzrokiem przeszukiwać teren, skąd doleciał dziwny, aksamitny głos.

Dostrzegła tylko wiktoriańską kanapę pokrytą narzutą, ustawioną przed półkami z telewizorami, systemami stereo, magnetofonami i głośnikami.

- Proszę, wstąp do mego salonu, kochanie! - Dał się słyszeć dziwny, niesamowity śmiech. - Pozwól, aby stary Spider roztoczył nad tobą opiekę.

Patrzyła rozszerzonymi ze strachu oczyma. Głęboko wciągnęła powietrze.

- Nie zwracaj uwagi na Turczyna, złotko - wycedził głos mężczyzny, gdzieś z tyłu sklepu. - To tylko mój ptak - obserwator. Wejdź, proszę.

- Wejdź, proszę - zawtórował aksamitny głos.

Anna uspokoiła się trochę, gdy spostrzegła dużego, azjatyckiego szpaka, zamkniętego w klatce ustawionej tuż nad kanapą.

- Ależ okazja. Złupię cię jak trzeba. Wchodzę do gry za dwa. Przebijam asem - wykrzykiwał głos z telewizora na zapleczu sklepu.

- Złupię cię jak trzeba - zawtórował szpak. Anna zamarła w bezruchu. Serce jej łomotało, do gardła podpełzał strach. Nie poruszyłaby się nawet, gdyby budynek stanął w płomieniach.

- Do diabła! Mówiłem, że wygram. Mój agent miał same asy! - wykrzyknął głos w telewizorze i wyłączony zamilkł. - Nie bądź nieśmiała, złotko.

Chodź, proszę. Pokonaliśmy ich, poza tym stary Spider ma dziś przypływ wspaniałomyślności.

Przełknęła ślinę. W co też się wpakowała? Wszystko w tym lombardzie mówiło jej, że powinna odwrócić się i uciec. Przecież aż tak bardzo nie potrzebowała pieniędzy. Jednak wzięła głęboki oddech, zebrała resztki odwagi i ruszyła w głąb salonu.

Szlak prowadził między zestawem bębnów, traktorkiem do strzyżenia trawników i wysokim, drewnianym Hindusem. Całe pomieszczenie zastawiono najróżniejszymi przedmiotami.

Wzdłuż ściany na zapleczu stały trzy szklane, duże gabloty wypełnione rewolwerami i biżuterią. Był tam również mężczyzna, opierał się o jedną z gablot. Był wysokiego wzrostu: twardziel o smagłej cerze. Ręce miał skrzyżowane, palce dużych dłoni wetknięte pod pachy. Jednym biodrem opierał się o szkło gablotki i mierzył Annę wzrokiem od góry do dołu.

Zobaczyła go i o mało nie zemdlała. Nie, z tego rodzaju mężczyznami nie zwykła się zadawać. Chociaż wydawał się tylko o kilka lat od niej starszy wszystko wskazywało, że wiele poznał w życiu, które nie było bynajmniej łatwe.

Liczył sobie co najmniej metr osiemdziesiąt pięć centymetrów, a jego bary były niesamowicie szerokie. Na sobie miał czarne buty, czarne dżinsy, czarną koszulkę trykotową i czarną kurtkę skórzaną, ozdobioną srebrnymi suwakami i nabijaną gwoździami. Skóra kurtki w niektórych miejscach zniszczyła się tak dalece, iż wydawało się, że właściciel powinien wyrzucić ją już pięć lat temu. Czarne, mocne i lekko kręcone włosy krótko przycięte na czubku głowy i po bokach z tyłu opadały mu na kołnierz. Jego szczękę pokrywał kilkudniowy, gęsty zarost, spod którego wyłaniały się usta o delikatnie zarysowanej górnej wardze i pełnej, mięsistej wardze dolnej. Jeden policzek znaczyła stara, trochę nierówna blizna. Z lewego ucha zwisał kolczyk w kształcie mieczyka.

Gdyby spotkała go w ciemnej uliczce natychmiast zawróciłaby i z krzykiem uciekła prosto przed siebie. Tylko że w ciemnej uliczce nie dostrzegłaby jego oczu. Były jasne. Oczy patrzące na nią spod grubych, czarnych brwi paraliżowały. Otoczone długimi, podwiniętymi rzęsami całkowicie nie pasowały do jego wyglądu chuligana.

Były niebieskie. Jasnoniebieskie. Niebieskie jak letnie niebo albo woda Morza Śródziemnego. I bacznie ją obserwowały. Czuła je na sobie. Czuła też, że coś jeszcze emanuje od tego mężczyzny. Coś nieokrzesanego. Prymitywnego. Brutalnego. Emanowało to z niego niczym ciepło jego ciała. To coś otaczało ją i wywoływało jakieś instynktowne pragnienie. Wślizgiwało się do jej wnętrza i falowało wokół niej. Nagle doznała najbardziej niedorzecznej pokusy: zawyć, obnażyć zęby i krążyć wokół tego mężczyzny jak dzikie zwierzę w okresie godów. Pragnienie to zaszokowało ją. I bardzo przestraszyło.

Mężczyzna zwilżył językiem wargi. Anna uczyniła to samo.

- Ja...

Jeden kącik jego zmysłowych ust uniósł się w górę. - Pani potrzebuje trochę gotówki, łaskawa pani? - Ruszył w jej stronę.

Przełknęła ślinę i zrobiła krok do tyłu.

- Do diabła, kochanie, to wcale nie jest grzechem. Mnie samemu kilka razy w życiu brakowało forsy. Zobaczmy, co też pani przyniosła.

- Oto mój zegarek. - Postawiła neseser na podłodze i zaczęła szamotać się z zapinką na przegubie.

- Może ja to zrobię.

Jego wielkie dłonie okazały się nadzwyczaj delikatne. Nachylił się nad nią i począł odpinać zegarek. Poczuła zapach jego ciała. Pachniał drzewem cytrusowym i wodą kolońską Yardleya. Musiała zamknąć oczy i wstrzymać oddech.

- Ładne to - wycedził niskim głosem. - Bardzo ładne.

Poczuła, że oddalił się i otworzyła oczy. Mężczyzna wszedł za szklaną gablotę z rewolwerami, położył na kwadracie czarnego welwetu przyniesiony przez Annę złoty zegarek z diamentami i wziął do ręki jubilerskie szkło.

Przez chwilę przyglądał się zegarkowi.

- Pożyczka czy sprzedaż?

- Nie rozumiem. Uśmiechnął się szelmowsko.

- Czy chce pani pożyczyć pieniądze pod zastaw, czy też pragnie sprzedać zegarek?

Nerwowo bawiła się paskiem torebki.

- Chyba zdecyduję się na pożyczkę. Ile mogę dostać?

- Trzy trzydzieści to maksimum.

- Tylko trzy tysiące i trzydzieści dolarów? Ależ to kosztuje ponad...

- Nie, kochanie - uśmiechnął się znowu - tylko trzysta trzydzieści dolarów. Wiem. ile takie cacko kosztuje, ale prawo stanu Teksas wyraźnie określa, że najwyższą stawką, jaką wolno nam dać za każdy pojedynczy przedmiot jest trzysta trzydzieści dolarów. Przykro mi.

Anna zastanawiała się pocierając czoło ręką. Jaki wybór jej pozostawał? Musiała coś zjeść, musiała znaleźć miejsce do spania i czekać na powrót Vicki.

- Czy mogę skorzystać z telefonu nim się zdecyduję? - spytała z nadzieją na ostatnią próbę skontaktowania się z Vicki.

- Oczywiście.

Wzrokiem wskazał telefon stojący na jednej ze szklanych gablot.

Nerwowo wystukała numer telefonu Vicki i czekała.

- Mówi Victoria Chase. Niestety nie mogę odebrać telefonu osobiście, ale...

Anna odłożyła słuchawkę i zwróciła się do mężczyzny o imieniu Spider. Opierał się teraz plecami o inną gablotkę, znowu wsadził dłonie pod pachy. Obserwował ją. Odrobina światła błysnęła w mieczyku zwisającym z jego ucha i Annę przeszył dreszcz. Ten człowiek przypominał jej jednocześnie pirata i szefa chuligańskich gangów motocyklowych. Czuła się nieswojo, ale nie miała innego wyboru i musiała rozmawiać z nim o interesach. Westchnęła.

- Trzy trzydzieści?

Poczuła, że jego spojrzenie zatrzymało się na dekolcie beżowej, jedwabnej bluzki i chwycił ją za gardło spazm. Pierwszy odruch kazał jej otulić się szczelnie futrem, ale zamiast tego podeszła z podniesionym czołem do kontuaru, za którym stał.

- Jestem gotowa zaakceptować trzysta trzydzieści dolarów.

Jego oczy oderwały się od dekoltu w kształcie litery „V".

- Mogę dać pani następne trzysta trzydzieści za perły.

- Moje perły? - Uniosła rękę, jakby broniąc się przed atakiem, a potem zakryła perły nerwowo dłonią. - Tylko nie moje perły... - Schowała je pod bluzkę i poczuła na skórze dobrze znane ciepło.

Spojrzenie mężczyzny powędrowało wyżej.

- Pięćdziesiąt za kolczyki.

Podniosła dłoń do złotego kolczyka w prawym uchu. Kolczyki dostała od ojczyma na szesnaste urodziny, ostatni podarunek przed jego śmiercią, jedenaście lat temu. Przecząco potrząsnęła głową.

- Tylko zegarek.

Wzruszył ramionami, wyciągnął rewers i wziął do ręki długopis.

- Pani nazwisko?

- Anna... Smith.

Spojrzał na nią kpiąco, podniósł czarne brwi, ale napisał, co powiedziała.

- Adres?

Podała mu adres Vicki.

- Czy pani ma jakiś dokument stwierdzając} tożsamość?

- Co takiego? - Poczuła, jak ogarnia ją panika

- Dowód tożsamości. Pani rozumie, prawo jazdy, paszport, coś takiego. Prawo stanu Teksas mówi, że powinienem zobaczyć jakiś dowód tożsamości.

Nerwowo manipulowała portmonetką i jednocześnie starała się szybko wymyślić powody, dla których jej prawo jazdy oraz paszport miały zupełnie inne nazwisko, niż to, które wymieniła. Wyciągnęła portfel z torby, otworzyła go, wyjęła prawo jazdy i podała mu.

- Chciałam powiedzieć... to znaczy Smith jest nazwiskiem panieńskim. Jennings jest, a raczej było nazwiskiem mego męża. Jestem w separacji. To znaczy jestem rozwiedziona - poprawiła się szybko. - Już nie mieszkam w Virginii. Wprowadzam się do przyjaciółki, która mieszka w Houston. Nie miałam czasu na zmianę prawa jazdy.

Przez dłuższą chwilę przyglądał się dokumentowi i zdjęciu. Potem popatrzył na nią. Jego błękitne oczy przenikały ją, ale pojawiło się w nich coś w rodzaju współczucia. Później taktownie spytał:

- Czy on był dla ciebie niedobry, kochanie?

- Nie rozumiem.

- Twój małżonek, ten goguś, od którego uciekasz, czy on był dla ciebie niedobry, skąpy?

W jego oczach i w tonie jego głosu było tyle delikatności, że aż zaniemówiła z wrażenia. Zacisnęła wargi i przytaknęła.

- Wszystko będzie w porządku, kochanie. - Pogładził jej dłoń.

Odliczając gotówkę w pięćdziesięcio - , dwudziesto - i dziesięciodolarowych banknotach mówił:

- Pożyczka na trzydzieści dni. Od tego pobieramy dwadzieścia procent. Okres wykupu trwa sześćdziesiąt dni, później zegarek staje się moją własnością. Jeśli nie będzie pani mogła wykupić go do tego czasu, może pani przyjść i zapłacić tylko procent, aby przedłużyć termin płatności o następne trzydzieści dni.

Ponownie kiwnęła głową i sięgnęła po pieniądze.

- Jeszcze jedno, kochanie - dodał kładąc swą wielką rękę na jej zgrabnej dłoni - gdybyś potrzebowała więcej gotówki i zdecydowała się na sprzedaż zegarka wpadnij do mnie, Spider ci pomoże. Zapłacę więcej, niż ktokolwiek w mieście.

- Dziękuję - udało się jej wyszeptać. Wepchnęła banknoty oraz prawo jazdy do portfela i wrzuciła go do torby. Odwróciła się i szybko wyszła ze sklepu.

Pełną piersią zaczerpnęła chłodnego, nocnego powietrza, gdy tylko znalazła się na zewnątrz. Czuła ból w piersiach, zdawała sobie sprawę, ile w tym powietrzu jest spalin, ale głęboko wciągnęła je jeszcze raz. Przeszył ją dreszcz nocy.

Zaczęła szukać w torbie kluczyków do samochodu. Przynajmniej tego wieczoru zje przyzwoitą kolację i wyśpi w wygodnym łóżku. Będzie bezpieczna w hotelu. Jutro odszuka Vicki, której znajomy potrafi już poskromić Prestona.

Podeszła do samochodu. W chwili, gdy przekręcała kluczyk w drzwiczkach jaguara, coś twardego szturchnęło ją w plecy. Jednocześnie jakaś ręka zerwała jej torbę z ramienia i złowieszczy głos wymamrotał:

- Nie ruszaj się! Mam rewolwer w garści.


Rozdział 2

- Uważaj na siebie, kochanie - krzyknął Spider za wychodzącą Anną, ale nie usłyszała go. Była już wtedy za drzwiami.

Klasa. Ta kobieta miała klasę. Styl, który jego była żona Janina tak bardzo chciała osiągnąć, a nigdy się to jej nie udało. Nie pomogły nawet duże pieniądze, które zarabiał będąc profesjonalnym graczem. Stylu Anny nie kreowało futro z rosyjskich soboli, które oceniał na czterdzieści tysięcy, ani też włoskie buty, czy kosztowna francuska torebka, czy cokolwiek z jej ubrania. Miała rodzaj klasy, z którą się urodziła, klasy i stylu rzucającego się w oczy niemal od chwili, gdy przestała używać pieluszek....

Zgłoś jeśli naruszono regulamin