Live After You 1-14.pdf

(680 KB) Pobierz
Live After You 1-14
PROLOG
Fallodon, Anglia
Listopad 1384 r.
Q iegła ile sił w nogach. Jej jedynym celem były drzwi znajdujące się na końcu
korytarza. Jeżeli chciała jeszcze kiedykolwiek ujrzeć światło poranka, musiała dostać się tam
jak najszybciej. Czas nie był jej sprzymierzeńcem. Nikt nie był... Ludzie, na których liczyła,
zdradzili ją.
Dotarła do drzwi sypialni i pchnęła je z całej siły. „Otwarte ‘ – pomyślała z ulgą.
Szybko przekręciła klucz w zamku. Była zmęczona i obolała. Ujrzawszy w rogu pokoju
wielką skrzynię, postanowiła przesunąć ją i zablokować wejście. Na nic się to zdało, gdyż
była zbyt ciężka. Wpadła w panikę i zaczęła gorączkowo rozglądać się po pokoju w celu
znalezienia jakiejś kryjówki. Zaklęła głośno. Dlaczego nie zdecydowała się uciec do pokoju
Charlesa, tam przynajmniej były dwa wyjścia. Uświadomiwszy sobie swoją głupotę, usłyszała
głośne walenie.
- Wyłaź !!! – ryknął męski głos. Mężczyzna był już po kilku kuflach piwa – Wiem, że
tam jesteś !!!
Uciekła w najdalszy kąt pomieszczenia. Na stoliku stała szkatuła, która zawierała
wszystko co posiadała. Nie było tego wiele. Nie zastanawiając się ani chwili, wyciągnęła
mały, ozdobiony brylantami sztylet – jedyną pamiątkę, jaką pozostawił po sobie jej ojciec.
Łzy napłynęły jej do oczu. Modliła się o to, aby nie było jej dane go użyć.
Podbiegła do okna i opierając się na parapecie, spojrzała w dół. A raczej starała się.
Widoczność była znikoma. Panował mrok. Do poranka brakowało dwóch godzin. Krople
deszczu dudniły o szybę. Nie była w stanie ocenić, ile metrów brakowało jej do bezpiecznego
gruntu. Jedyne co zapamiętała z opowieści Jeffreya o tym zamku, było to, iż pokoje
sypialniane znajdowały się na drugim piętrze. To prawie dwadzieścia metrów. Za dużo...
Jeżeli skoczy, zginie...Chyba, ze szczęście jej dopisze i połamie sobie tylko nogę. Później
doczołga się do stajni, wsiądzie na konia i popędzi do najbliższej wioski po pomoc. Mało
prawdopodobne...
1
PROLOG
401882182.001.png
Jej rozmyślania przerwało ponowne, znacznie głośniejsze uderzanie pięściami w
drzwi. „ To już koniec „ - pomyślała. Serce podskoczyło jej do gardła. W tę jedną noc całe jej
dotychczasowe życie legło w gruzach. Przystanęła obok drzwi, gotowa rzucić się w każdej
chwili na swego przeciwnika. Usłyszała jak do niej mówi:
- Jeszcze żadna dziwka Charlesa mi się nie oparła – powiedział to z
samozadowoleniem, po czym zagroził – Jeżeli natychmiast nie otworzysz tych drzwi,
wywarzę je i na oczach wszystkich wezmę cię siła tu i teraz !!!
Wiedziała, że tak czy później by to zrobił. Zgwałcił, pozwolił na to samo swoim
kompanom, a potem zabił.
- SARAH !!! – usłyszawszy swoje imię w jego ustach, zrobiło się jej niedobrze –
Słodka, piękna Sarah... Otwórz... Zobaczysz, że po wszystkim nie będziesz mogła się ode
mnie odkleić...
W wyobraźni ujrzała jego obleśny uśmiech i to co miał zamiar z nią robić. Za każdym
razem, gdy napotykali się spojrzeniami, miał ten sam zawzięty wyraz twarzy, który mówił :
„ prędzej, czy później będę cię miał”. Na wspomnienie dnia, kiedy to śledził ją spacerującą
samotnie po lesie i o mało jej nie zgwałcił, przeszły ją dreszcze.
- Guildford – usłyszała słaby głos swojego przyjaciela, Jeffreya – Proszę, pozwól jej
odejść. Ona nie jest niczemu winna. To z Greyem masz do wyrównania rachunki. Wypuść
dziewczynę...
Nastąpiła cisza. „Boże, on go zabije !” – i już sięgała do klucza, by otworzyć drzwi,
gdy usłyszała:
- Grey zjawi się po to , by ją uwolnić... A jak tu dotrze, powitam go z otwartymi
rękoma... Myślisz, że bachor w brzuchu tej dziwki zrobi na nim wrażenie ?
- Tylko ją tknij, a...- nie zdążył dokończyć, bo już leżał powalony na ziemię, z
mieczem przystawionym do gardła.
- Gdzie jest zapasowy klucz ? – warknął Guildford.
- Jesteś głupcem, jeżeli myślisz, że ci powiem – wykrztusił lokaj, otrząsając się z ciosu
jaki mu zadano.
Uszom Sarah dobiegł dźwięk łamanej kości. Miała rękę na klamce i już zamierzała
otwierać drzwi, gdy w zamku zazgrzytał klucz. Odskoczyła gwałtownie na druga stronę
pokoju, po czym, gotowa na swego wroga, czekała. Ogarnęło ją przerażenie. Zacisnęła palce
na rękojeści sztyletu. Ostatnie przekręcenie zamka i drzwi powoli uchyliły się. Sparaliżowana
Sarah, stała w miejscu i obserwowała jak intruz wypełnia framugę swoją wielką posturą.
Zrobiło jej się słabo. Spodziewając się ujrzeć demoniczną twarz pijanego mężczyzny,
zacisnęła usta, omal nie przegryzając warg. Jednak oczy, w które spojrzała, nie były oczami
Spencera Guildforda. Były oczami diabła...
Sarah - sparaliżowana strachem i własną głupotą, przestała oddychać.
2
11
LONDYN, KILKA MIESIĘCY WCZEŚNIEJ
S wudziestoletniej Sarah Aston nikt jeszcze nie całował – aczkolwiek nie w taki
sposób. Twardo, z doświadczeniem i brutalnie. Tak, jak całuje się kobietę lekkich obyczajów.
Oczywiście, wiedziała kim on jest. W trakcie wieczornej zabawy zorganizowanej przez
Morganę, nieraz przez przypadek natrafiała na jego spojrzenie. Jego wzrok przebijał na
wskroś osobę, na którą patrzył. Podczas uczty miała niestety to szczęście, aby siedzieć
naprzeciwko niego. Wtedy wydawał się taki samotny i obcy pośród wszystkich tych
sztucznych ludzi. Zrobiło się jej jego żal. Sama nie miała ochoty schodzić dziś na dół. Po
całodziennej podróży z Lancaster do Londynu jedyne na co miała ochotę, było położenie się
do ciepłego i miękkiego łóżka. Ale ciotka Morgana wymusiła na niej uczestnictwo,
zagrażając, że będzie musiała brać udział we wszystkich wieczorach planowanych w
następnym tygodniu. Sarah wolała poświęcić ten jeden dzień w imię wolności przez resztę
pobytu.
Nienawidziła spotkań organizowanych przez ciotki. Morgana i Bessie, ciężko
doświadczone przez los, za wszelką cenę pragnęły zrekompensować sobie wszystkie krzywdy
jakie je spotkały. W tym celu spraszały do posiadłości całą śmietankę towarzyską Londynu.
W większości byli to ludzie młodzi i w przeważającej większości mężczyźni. Sarah zawsze
zastanawiało, dlaczego kobiety ( bardziej chętne do brania udziału w tego typu maskaradach )
starały się omijać dom jej ciotek wielkim łukiem ? Aż do dzisiaj...
Po wystawnej uczcie, występie trupy muzycznej i kilku partiach szach, ciotki ogłosiły, że
już pora zakończyć wieczór. Poinstruowały gości, gdzie znajdują się pokoje sypialniane.
- No to pora spać – powiedziała zagadkowo Connie, która także mieszkała w tym domu.
Z resztą nie tylko ona. Pod swój dach Bessie i Morgana przygarnęły także Ginny, Chelsea,
Margareth, Stephanie i Annie. – Którego sobie upatrzyłaś, co ?
W pierwszej chwili Sarah nie zrozumiała o co chodzi.
- No, który ci się podoba ? – dopytywała przyjaciółka – Chyba mi nie powiesz, że
żaden. Spójrz na lorda Collina, nie dość, że jest nieziemsko przystojny, to na dodatek posiada
nie zgoła dużą fortunę. Wprost idealny mężczyzna dla takiej kobiety jak ty...Ale jeżeli chcesz
go mieć tylko dla siebie, to musisz działać szybko. Patrz, Annie tez chce się koło niego
zakręcić...
W drugim końcu pokoju, przy oknie stała Annie – otoczona przez gromadkę wielbicieli.
Była najpiękniejszą kobietą pośród mieszkanek Servant Hall. Była niska, lecz nie
przysadzista. Miała szczupłą talię, jak na swój wzrost długie nogi oraz to co rzuca się na
pierwszy plan, gdy mężczyźni się z nią witają – duży biust. Dzisiejszego wieczoru uwydatniła
go jeszcze bardziej, poprzez silnie zasznurowany gorset.. Długie blond włosy związane były
w mały koczek, który ukazywał szyję i ramiona. Suknia ze szkarłatnego jedwabiu opinała
możliwie wszystkie wypukłości. Trochę zazdrościła jej tego.
- No to jej nie przeszkadzam – odparła wyraźnie Sarah – Jeżeli chce go mieć, to prędzej
czy później, by go miała. Nie znasz Annie?
3
- Masz rację – przyznała niechętnie Connie, po czym dodała weselej – Porównując was
obie, łatwo się domyślić, która nie ma żadnych szans na zaskarbienie sobie przyjaźni lorda.
On nie lubi inteligentnych kobiet... Annie świetnie się nadaje do tej roli.
Obie wybuchły śmiechem.
- A co powiesz na lorda Ramsey’a ? Nie jest może zbyt młody, ale jest niezwykle
zabawny.
- To znaczy ? Opowiada kawały ? – dopytywała się Sarah.
- Nie, za każdym razem jak na niego patrzę to chce mi się śmiać
Właśnie w tej chwili lord Edward Ramsey przystawiał się do Margareth. Nie był zbyt
trzeźwy, a odzienie zdążył już poplamić chyba wszystkimi posiłkami jakie dzisiaj serwowano.
Ramsey był dość niezwykle indywidualną osobowością. Powoli dochodził do pięćdziesiątki,
włosy już dawno zmieniły barwę z miedzianych na siwe. Jeszcze chwila, a wyrośnie mu drugi
podbródek, a przez gigantyczny brzuch nie będzie mógł ujrzeć swoich krótkich nóżek. Sarah
słyszała, ze miał już trzy żony, ale każda z nich nie mogła z nim wytrzymać. Wszystkie
zostawiły go dla kochanków. Trochę smutne, ale cóż....
- Jak podobał ci się dzisiejszy wieczór ? – spytała swoim aksamitnym głosem Bessie,
wyrastając wprost przed Sarah – Mam nadzieję, że dobrze się bawiłaś.
Bessie jak na swój wiek wyglądała na o wiele młodszą. Miała długie czarne włosy,
których nie lubiła związywać. Teraz rozpuszczone opadały na ramiona i biust. Niezwykle
piękne w całej jej twarzy wydawały się oczy, które były koloru brązowego. Właśnie poprzez
swoje zmysłowe spojrzenie, potrafiła zahipnotyzować niejednego młodzieńca.
- To był niezwykle ujmujący wieczór, ciociu – odpowiedziała grzecznie Sarah – Z
resztą jak wszystkie, które urządzacie razem z ciocią Morganą.
- Jakżeby mogłoby być inaczej – odrzekła z samozadowoleniem, po czym dodała –
Miałyśmy nadzieję, ze wszystko pójdzie zgodnie z planem, jednakże...
- Jednakże...? – wtrąciła się Connie.
- Musiałyśmy źle oszacować liczbę gości – powiedziała to z udawanym smutkiem –
Okazało się, ze nie wszyscy mają gdzie przenocować. Całe drugie piętro jest zapełnione, a nie
mogę pozwolić na to, aby ktoś wracał do domu w środku nocy.
- Chcesz powiedzieć, ze wszystkie dwanaście sypialni jest zajętych? – zdziwiła się
Sarah – W takim razie nie można by było rozłożyć im posłań tutaj, w wielkiej sali ?
Bessie popatrzyła na Sarah z naganą.
- Sarah, kochanie. O gości trzeba należycie dbać – powiedziała to jak do kilkuletniego
dziecka – Co by sobie pomyślał lord Orwell, gdybym kazała mu spać w sali balowej ? Albo
lady Borough dowiedziawszy się, że nie ma dla niej miejsca.
Bessie rozejrzała się po pokoju i utkwiła swoje spojrzenie na drugim końcu.
- Mogłabyś dołączyć do Margareth ? – zwróciła się do Connie – Wydaje mi się, że stary
Ramsey zaraz będzie miał kłopoty, jeżeli nie odciągniesz jej od niego.
- Tak jest – z niechętną miną przyjaciółka powędrowała w stronę lorda i Mary
Lord Ramsey był już mocno wstawiony. Próbował obmacywać Maggie, a nawet skraść
pocałunek. Pewnie nawet nie wiedział z kim rozmawiał. Margareth była osobą o niezwykle
sympatycznym uosobieniu, jednakże w takiej sytuacji niejedna kobieta wpadłaby w gniew. Po
dołączeniu Connie, lord musiał na razie zaprzestać swoich planów.
- Odnośnie ciebie – zwróciła się do Sarah ciotka – W korytarzu czeka miły młodzieniec.
Prosił mnie o pokazanie mu pokoju, gdzie miałby spać, jednakże w tej chwili muszę jakoś
rozwiązać problem z innymi gośćmi. Wspaniale byłoby z twojej strony, gdybyś zaprowadziła
go do sypialni....Później oczywiście sama możesz udać się na spoczynek....
„ O co jej chodzi?” – pomyślała Sarah –„ Jaki znowu mężczyzna?”. Spojrzała na ciotkę,
lecz jej mina nie wyrażała żadnych emocji.
Widząc zwątpienie w oczach dziewczyny, Bessie ostrzegła :
4
- Pamiętaj o naszej umowie. Ten jeden wieczór masz mi być posłuszna. Chyba, że
chcesz przez cały następny tydzień widzieć twarz lorda Ramseya czy Orwella ?
- W porządku – zgodziła się Sarah – Nie mam innego wyjścia, prawda?
- Wspaniale – rzekła uradowana ciotka – Czeka na ciebie w głównym korytarzu.
Bessie zbierała się do odejścia, po czym odwróciła się i dodała z tajemniczym
uśmiechem:
- Na imię ma Charles Grey.
„Charles Grey” – Sarah powtarzała sobie w myślach to znajome nazwisko. Jakby
wcześniej już je słyszała...
Dojście do głównego holu zajęło jej jakąś minutę. Po drodze zatrzymała się tylko na
chwilę, by spojrzeć w swoje odbicie w lustrze. Sarah, podobnie jak swoja zmarła matka,
sprawiała wrażenie istoty delikatnej i kruchej. Cerę miała gładką, jasną i świetlistą, a usta
zaróżowione. Długie czarne włosy spływały kaskadą fal na ramiona, kończąc się na
wysokości pasa. Najbardziej w swoim wyglądzie nienawidziła oczu. Były koloru fiołkowego
– łatwo zapadały w pamięć. Po dokładniejszych oględzinach z ulgą stwierdziła, że w świetle
palącej się na korytarzu lampy, jej oczy przybrały kolor niebieski.
Ruszyła przed siebie niepewnym krokiem. Co to za mężczyzna czekał na nią, a raczej na
ciotkę Bessie ? Czy umówili się na potajemną schadzkę, a ciotka ze względu na zamieszanie
wywołane z posłaniami, a raczej ich braku, nie mogła zjawić się w wyznaczone miejsce?
Sarah przestała o tym rozmyślać, gdy na końcu długiego holu spostrzegła mężczyznę. Stał
do niej tyłem, więc nie mogła ujrzeć jego twarzy. Coś niepokojącego było w jego postawie.
Coś groźnego, ale zarazem znajomego. Powoli zbliżała się na palcach, aby nie zwrócić na
siebie uwagi. Gdy stała zaledwie dwa metry od nieznajomego, niepewnym głosem spytała :
- Pan Charles Grey?
Mężczyzna odwrócił się i w pełnym blasku lamp, Sarah dostrzegła jego twarz. Starała się
zachować pozory spokoju, jednak wewnątrz jak najszybciej pragnęła uciec od niego jak
najdalej.
- Zależy kto pyta?
5
Zgłoś jeśli naruszono regulamin