textfile27.txt

(21 KB) Pobierz
22
Do domu


- Przeprowadzi�e� nas! - krzykn�� brat Herschel. Wszyscy mnisi, opr�cz Jankina, rzucili si�, by u�ciska� mocno Drizzta, gdy tylko ten dogoni� ich w kamienistej dolinie na zach�d od wej�cia do legowiska smoka.
-  Je�li jest jaki� spos�b, w jaki mo�emy ci si� odwdzi�czy�...?
Drizzt w odpowiedzi opr�ni� swoje kieszenie i pi�� par oczu rozszerzy�o si�, gdy wysypywa�y si� z�ote cacka i �wiecide�ka. Zw�aszcza jeden klejnot, pi�ciocentymetrowy rubin, obiecywa� bogactwo przekraczaj�ce wszystko, co bracia kiedykolwiek sobie wyobra�ali.
- Dla was - wyja�ni� Drizzt. - To wszystko. Nie potrzebuj� skarb�w.
Mnisi rozejrzeli si� pe�nym winy wzrokiem, �aden z nich nie chcia� ujawnia� �up�w przechowywanych we w�asnych kieszeniach. - Mo�e powiniene� troch� zatrzyma� - zaproponowa� Mateusz-je�li wci�� zamierzasz �y� samodzielnie.
- Zamierzam - powiedzia� stanowczo Drizzt.
- Nie mo�esz tu zosta� - stwierdzi� Mateusz. - Gdzie p�jdziesz?
Drizzt nie zastanawia� si� nad tym. Wiedzia� tylko, �e jego miejsce na pewno nie jest w�r�d P�acz�cych Braci. Rozmy�la� przez chwil�, przypominaj�c sobie liczne �lepe kra�ce dr�g, kt�rymi podr�owa�. Nagle w jego umy�le pojawi�a si� idea.
- Ty to powiedzia�e� - Drizzt rzek� do Jankina. - Nazwa�e� to miejsce na tydzie� przed tym, jak weszli�my do tunelu.
Jankin spojrza� na niego z zaciekawieniem.
- Dekapolis - powiedzia� Drizzt. - Kraina �otr�w, gdzie �otr mo�e znale�� swoje miejsce.
- Dekapolis? - wyj�ka� Mateusz. - Chyba powiniene� jeszcze raz zastanowi� si� nad swoj� decyzj�, przyjacielu. Dolina Lodowego Wichru nie jest zbyt przyjaznym miejscem.
-  Wiecznie wieje wiatr - doda� Jankin z t�sknot� w swych ciemnych i g��bokich oczach. - Pe�en piek�cego piasku i mro�ny. P�jd� z tob�!
-  I potwory! - odezwa� si� jeden z pozosta�ych, uderzaj�c Jankina w ty� g�owy. - Yeti z tundry, bia�e nied�wiedzie i dzicy barbarzy�cy! Nie, nie poszed�bym do Dekapolis, nawet gdyby sam Hefajstos pr�bowa� mnie tam zagoni�!
- C�, smok m�g�by - powiedzia� Herschel, spogl�daj�c nerwowo w kierunku niezbyt oddalonego legowiska. - W pobli�u sajakie� gospodarstwa. Mo�e mogliby�my sp�dzi� tam noc i jutro wr�ci� do tunelu.
- Nie p�jd� z wami - powt�rzy� Drizzt. - Nazwali�cie Dekapolis nieprzyjaznym miejscem, lecz czy w Mirabar zostan� cieplej przyj�ty?
- P�jdziemy tej nocy do rolnik�w - odpar� Mateusz, rozwa�aj�c ponownie jego s�owa. - Kupimy ci tam konia i potrzebne zapasy. W og�le nie chc�, �eby� odchodzi� - rzek� - lecz Dekapolis wydaje si� dobrym wyborem... - spojrza� wymownie na Jankina - ...dla drowa. Wielu znalaz�o tam swoje miejsce. Naprawd� jest to dom dla kogo�, kto go nie posiada.
Drizzt dostrzega� w g�osie brata szczero�� i docenia� jego wdzi�czno��. - Jak je odnajd�? - spyta�.
- Id� wzd�u� g�r - odpowiedzia� Mateusz. - Utrzymuj je zawsze po swojej prawej r�ce. Gdy dotrzesz do ich kra�ca, znajdziesz si� w Dolinie Lodowego Wichru. Zaledwie jeden szczyt znajduje si� na r�wninie na p�noc od Grzbietu �wiata. Wok� niego zbudowane s� miasta. Niech b�d� one tym, na co masz nadziej�.
Mnisi zacz�li si� przygotowywa� do wymarszu. Drizzt za�o�y� r�ce za g�ow� i opar� si� o �cian� doliny. Rzeczywi�cie by� to czas rozstania z bra�mi, nie m�g� si� jednak pozby� poczucia winy i samotno�ci. Drobne bogactwo, jakie zabra� ze smoczego legowiska, znacznie zmieni �ycie jego towarzyszy, ochroni ich i da im wszystko, co potrzebne, jednak nie mog�o nic zrobi� z barierami, jakim stawia� czo�a Drizzt.
Dekapolis, kraina, kt�r� Mateusz nazwa� domem dla bezdomnych, miejsce �ci�gaj�ce tych, kt�rzy nie maj� dok�d p�j��, dawa�o drowowi troch� nadziei. Jak wiele razy los sobie z niego zakpi�? Do jak wielu bram zbli�a� si� z nadziej� tylko po to, by zosta� zawr�cony przez ostrze w��czni? Tym razem b�dzie inaczej, m�wi� sobie Drizzt, bowiem je�li nie zdo�a znale�� dla siebie miejsca w krainie �otr�w, nie b�dzie dla niego miejsca ju� nigdzie.
Dla osaczonego drowa, kt�ry tak d�ugo ucieka� od tragedii, winy i uprzedze�, od kt�rych nie m�g� uciec, nadzieja nie by�a przyjemnym uczuciem.

* * *

Tej nocy, gdy mnisi udali si� do niewielkiej wioski, Drizzt obozowa� w ma�ym zagajniku. Wr�cili nast�pnego poranka, prowadz�c dobrego konia, lecz jeden z ich grupy by� nieobecny.
- Gdzie jest Jankin? - spyta� zatroskany Drizzt.
- Zwi�zany w stodole - odpar� Mateusz - Pr�bowa� uciec w nocy, wr�ci�...
- Do Hefajstosa - doko�czy� za niego Drizzt.
- Je�li w ci�gu dnia to b�dzie mu dalej chodzi� po g�owie, mo�emy go po prostu pu�ci� - doda� z niesmakiem Herschel.
- Oto tw�j ko� - powiedzia� Mateusz - je�eli przez noc nie zmieni�e� zdania.
- A oto nowe odzienie - rzek� Herschel. Poda� Drizztowi porz�dny, podbity futrem p�aszcz. Drow dostrzeg� nietypow� dla braci hojno�� i niemal zmieni� zdanie. Nie m�g� jednak odrzuci� swych innych potrzeb.
Aby okaza� swoje zdecydowanie, drow podszed� prosto do zwierz�cia, zamierzaj�c si� na nie wspi��. Drizzt widzia� wcze�niej konia, jednak nigdy z tak bliska. By� zdumiony si�� zwierz�cia, mi�niami faluj�cymi wzd�u� szyi, a r�wnie� wysoko�ci� jego grzbietu.
Sp�dzi� chwil� wpatruj�c si� koniowi w oczy, przekazuj�c mu swoje zamiary najlepiej jak umia�. Nast�pnie, ku zaskoczeniu wszystkich, nawet samego drowa, ko� si� schyli�, pozwalaj�c Drizztowi z �atwo�ci� wspi�� si� na siod�o.
- Masz podej�cie do koni - stwierdzi� Mateusz. - Nigdy nie wspomina�e�, �e jeste� wyszkolonym je�d�cem.
Drizzt tylko przytakn�� i robi� co m�g�, by utrzyma� si� w siodle, gdy ko� przeszed� w k�us. Sporo czasu zaj�o drowowi okre�lenie, w jaki spos�b kontroluje si� zwierz� i pojecha� daleko na wsch�d - w z�� stron� - zanim zdo�a� zawr�ci�. Drizzt bez przerwy stara� si� zachowa� sw� fasad�, a mnisi, nigdy nie posiadaj�cy koni dla siebie, tylko przytakiwali i u�miechali si�.
Kilka godzin p�niej Drizzt jecha� na zach�d, wzd�u� po�udniowych zboczy Grzbietu �wiata.

* * *

- P�acz�cy Bracia - wyszepta� Roddy McGristle, spogl�daj�c ze ska�y na band�, kt�ra kilka dni p�niej wraca�a do tunelu.
- Co? - zapia� Tephanis, wylatuj�c ze swego worka, by do��czy� do Roddy'ego. Po raz pierwszy szybko�� skrzata okaza�a si� zdradliwa. Zanim zda� sobie spraw� z tego, co m�wi, Tephanis wypali� -To-niemo�liwe! Przecie�-smok...
Wzrok Roddy'ego pad� na Tephanisa niczym cie� nios�cej burz� chmury.
- To-znaczy-ja-za�o�y�em... - wyj�ka� Tephanis, u�wiadomi� sobie jednak, �e Roddy, kt�ry zna� tunel lepiej ni� on i wiedzia� o zami�owaniu skrzata do zamk�w, odgad� jego nierozwa�ny uczynek.
-  Wzi��e� na siebie zabicie drowa - powiedzia� spokojnie Roddy.
- Prosz�, m�j-panie - odpar� Tephanis. - Ja-nie-chcia�em... Ja-si�-ba�em-o-ciebie. Drow-jest-diab�em, powiadam! Wys�a�em-ich-tunelem-do-smoka. S�dzi�em, �e-ty...
- Zapomnij o tym - warkn�� Roddy. - Zrobi�e� to, co zrobi�e� i sko�czmy ju� z tym. Teraz w�a� do worka. Mo�e uda nam si� to naprawi�, je�li drow nie jest martwy.
Tephanis przytakn�� z ulg� i wsun�� si� z powrotem do worka. Roddy podni�s� go i zawo�a� psa.
- Porozmawiam z bra�mi - obieca� �owca nagr�d - ale najpierw... - Roddy zamachn�� si� workiem i uderzy� nim o kamienn� �cian�.
- Panie! - dobieg� st�umiony krzyk skrzata.
- Ty kradn�cy drowy... - prychn�� Roddy i bezlito�nie wali� workiem o nie poddaj�c� si� ska��. Tephanis szamota� si� przy kilku pierwszych uderzeniach, uda�o mu si� nawet rozpocz�� wycinanie otworu swoim ma�ym sztyletem. Nagle jednak worek �ciemnia� od wilgoci i skrzat przesta� si� rusza�.
- Kradn�cy drowy mutancie - wymamrota� Roddy, odrzucaj�c zakrwawiony pakunek. - Chod�, psie. Je�li drow �yje, bracia b�d� wiedzie�, gdzie go znale��.

* * *

P�acz�cy Bracia byli zakonem po�wi�conym cierpieniu i paru z nich, zw�aszcza Jankin, rzeczywi�cie sporo wycierpieli w �yciu. Nikt z nich jednak nie wyobra�a� sobie nigdy poziomu okrucie�stwa, jaki reprezentuj� r�ce dzikookiego Roddy'ego McGristle i zanim min�a godzina, Roddy r�wnie� jecha� na zach�d wzd�u� po�udniowej kraw�dzi �a�cucha g�rskiego.

* * *

Ch�odny wschodni wiatr nape�nia� jego uszy sw� nie ko�cz�c� si� pie�ni�. Drizzt s�ysza� j� w ka�dej sekundzie, odk�d okr��y� zachodni� kraw�d� Grzbietu �wiata i skr�ci� na p�nocny wsch�d, w ja�owy obszar nazwany dzi�ki temu wiatrowi Dolin� Lodowego Wichru. Z ch�ci� przyjmowa� �a�obny j�k i mro�ne uk�szenia wiatru, bowiem dla Drizzta podmuch powietrza by� �ykiem wolno�ci.
Kolejny symbol owej wolno�ci, widok rozleg�ego morza, pojawi� si� przed drowem, gdy okr��y� �a�cuch g�rski. Drizzt odwiedzi� kiedy� wybrze�e, w drodze do Luskan, i teraz chcia� si� zatrzyma�, by zn�w przejecha� kilka kilometr�w do brzegu. Ch�odny wiatr przypomnia� mu jednak o zbli�aj�cej si� zimie i drow zdawa� sobie spraw� z trudno�ci, na jakie natknie si�, pr�buj�c podr�owa� dolin�, gdy spadnie pierwszy �nieg.
Drizzt dostrzeg� Kopiec Kelvina, samotn� g�r� w tundrze na p�noc od wielkiego �a�cucha, ju� pierwszego dnia, gdy skr�ci� w dolin�. Zbli�a� si� do niego z niepokojem, wyobra�aj�c sobie ten pojedynczy szczyt jako drogowskaz do krainy, kt�r� b�dzie nazywa� domem. Niepewna nadzieja wype�nia�a go za ka�dym razem, gdy skupia� si� na g�rze.
Min�� kilka mniejszych grup, samotnych woz�w czy garstek m�czyzn na koniach, zbli�a� si� bowiem do okolic Dekapolis drog� dla karawan, od po�udniowego zachodu. S�o�ce znajdowa�o si� nisko na zachodzie i jego �wiat�o by�o przyt�umione. Drizzt trzyma� nisko kaptur swego p�aszcza, kryj�c sw� mahoniow� sk�r�. Kiwa� uprzejmie g�ow� do ka�dego mijanego podr�nika.
Spor� cz�� okolicy zajmowa�y trzy jeziora, otaczaj�ce kamienisty Kopiec Kelvina, kt�ry wznosi� si� na trzysta metr�w ponad poszarpan� r�wnin� i by� pokryty �niegiem nawet podczas kr�tkiego lata. Ze wszystkich dziesi�ciu miast, kt�rym ten region zawdzi�cza� sw� nazw�, jedynie najwa�niejsze z nich, Bryn Shander, le�a�o z dala od jezior. Znajdowa�o si� ponad r�wnin�, na ma�ym wzg�rza a jego flaga powiewa�a pod naporem bezustannego wiatru. Trasa karawan, kt�r� podr�owa� Drizzt, prowadzi�a w�a�nie do tego miasta, najwa�niejszego w reg...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin