textfile20.txt

(22 KB) Pobierz
16
O Bogach i celu


Lekcje sz�y do�� dobrze. Stary tropiciel zmniejszy� znacznie emocjonalne brzemi� drowa i Drizzt podchwytywa� prawid�owo�ci naturalnego �wiata lepiej ni� ktokolwiek, kogo Montolio kiedy� zna�. Montolio czu� jednak, �e drowa wci�� co� m�czy, cho� nie mia� poj�cia, co to mo�e by�.
- Czy wszyscy ludzie posiadaj� tak czu�y s�uch? - spyta� go nagle Drizzt, gdy wyci�gali z zagajnika wielk�opad��ga���. - Czy te� jest to mo�e twoje b�ogos�awie�stwo, by zast�pi� �lepot�?
Bezceremonialno�� tego pytania zdumia�a Montolio tylko na chwil�, kt�rej potrzebowa�, by zauwa�y� frustracj� drowa, niepewno�� spowodowan� przez niezdolno�� zrozumienia zdolno�ci cz�owieka.
- Czy te� mo�e twoja �lepota jest podst�pem, oszustwem, jakie stosujesz, by osi�gn�� przewag�? - naciska� niestrudzenie Drizzt.
- A je�li tak jest? - odpar� bez zastanowienia Montolio.
- To jest naprawd� dobre, Montolio DeBrouchee - odpowiedzia� Drizzt.-Z pewno�ci�pomagaci przeciwko przeciwnikom... i przyjacio�om. - S�owa te wydawa�y si� Drizztowi gorzkie i podejrzewa�, �e pozwala, by zapanowa�a nad nim pycha.
- Nie cz�sto by�e� pokonywany w walce - odpar� Montolio, odgaduj�c, �e �r�d�em frustracji Drizzta jest ich potyczka. Gdyby wtedy m�g� widzie� drowa, wyraz twarzy Drizzta sporo by mu powiedzia�.
- Bierzesz to za bardzo do siebie - ci�gn�� Montolio po chwili niezr�cznej ciszy. - Tak naprawd� nie pokona�em ci�.
- Le�a�em bezradnie na ziemi.
-  Sam si� pokona�e� - wyja�ni� Montolio. - Rzeczywi�cie jestem �lepy, lecz nie tak bezradny, jak wydawa�e� si� s�dzi�. Nie doceni�e� mnie. Wiedzia�em, �e tak b�dzie, jednak ledwo mog�em uwierzy�, �e mog�e� by� tak �lepy.
Drizzt przystan�� raptownie, a Montolio zatrzyma� si�, gdy ci�ar ga��zi nagle si� powi�kszy�. Stary tropiciel potrz�sn�� g�o-w�i zarechota�. Nast�pnie wyci�gn�� sztylet, podrzuci� go wysoko w g�r�, z�apa�, i krzycz�c �brzoza!", cisn�� dok�adnie w jedn� z brz�z rosn�cych w zagajniku.
- Czy �lepiec m�g�by to zrobi�? - spyta� retorycznie Montolio.
- A wi�c widzisz - stwierdzi� Drizzt.
- Oczywi�cie �e nie -odpowiedzia� szorstko Montolio. - Moje oczy nie runkcjonuj�od pi�ciu lat. Nie jestem jednak �lepy, Drizz-cie, zw�aszcza w miejscu, kt�re uwa�am za dom! Mimo to, uwa�a�e� mnie za �lepego - ci�gn�� tropiciel, a jego g�os zn�w by� spokojny. - Podczas naszej potyczki, gdy tw�j czar ciemno�ci si� sko�czy�, uzna�e�, �e masz przewag�. Czy my�lisz, �e wszystkie moje czynno�ci - efektywne czynno�ci, musz� doda� - zar�wno w walce z orkami, jak i w naszej pr�bie, by�y po prostu przygotowane i prze�wiczone? Gdybym by� tak kaleki, za jakiego uwa�a mnie Drizzt Do'Urden, czy prze�y�bym cho� dzie� w tych g�rach?
- Ja nie... - zacz�� Drizzt, lecz uciszy� go w�asny wstyd. Montolio m�wi� prawd� i Drizzt o tym wiedzia�. Przynajmniej na poziomie pod�wiadomo�ci od pierwszego spotkania uwa�a� tropiciela za niedoskona�ego. Drizzt czu�, �e nie okaza� swemu przyjacielowi braku szacunku - poniewa� rzeczywi�cie wysoko sobie ceni� tego cz�owieka - uzna� jednak za pewnik, �e ograniczenia Montolio s� wi�ksze ni� jego.
- Tak uwa�a�e� - poprawi� go Montolio. -1 wybaczam ci to. Musz� ci przyzna�, �e traktowa�e� mnie uczciwiej ni� ktokolwiek, kto zna� mnie wcze�niej, nawet ci kt�rzy podr�owali u mego boku podczas niezliczonych kampanii. Usi�d� -poprosi� Drizzta. - Tym razem nadesz�a kolej, abym ja opowiedzia� ci swoj� histori�.
- Gdzie zacz��? - zamy�li� si� Montolio, drapi�c si� w podbr�dek. Wszystko to wydawa�o si� teraz takie odleg�e, inne �ycie, kt�re pozostawi� za sob�. Pozosta�a jednak jedna wi� z przesz�o�ci�: kszta�cenie si� na tropiciela bogini Mielikki. Drizzt, podobnie nauczany przez Montolio, zrozumie.
-  Odda�em swoje �ycie lasowi, naturalnemu porz�dkowi, w bardzo m�odym wieku - zacz�� Montolio. - Uczy�em si�, tak jak teraz zacz��em uczy� ciebie, prawide� dzikiego �wiata i wystarczaj�co szybko zrozumia�em, �e b�d� chroni� tej doskona�o�ci, tej harmonii cykli zbyt rozleg�ych i wspania�ych, aby mo�na je poj��. To w�a�nie dlatego tak bardzo cieszy mnie walka z orkami i podobnymi istotami. Jak ju� powiedzia�em ci wcze�niej, s� to przeciwnicy naturalnego porz�dku, przeciwnicy drzew i zwierz�t w r�wnym stopniu, jak ludzi i innych dobrych ras. N�dzne istoty, co do jednej, i nie odczuwam �adnej winy zabijaj�c je!
Nast�pnie Montolio sp�dzi� wiele godzin na przytaczaniu niekt�rych ze swoich kampanii, ekspedycji, w kt�rych dzia�a� samotnie lub te�jako zwiadowca wielkich armii. Opowiedzia� Drizztowi o swojej nauczycielce, Dilamon, tropicielce tak bieg�ej w strzelaniu z �uku, �e nigdy nie widzia�, aby spud�owa�a. - Zgin�a w walce - wyja�ni� Montolio - chroni�c wiejski dom przed band� gigant�w. Nie rozpaczaj jednak po pani Dilamon, poniewa� nawet jeden rolnik nie ucierpia� i �aden z tej garstki gigant�w, kt�rzy zdo�ali stamt�d odpe�zn��, nie pokaza� ju� w tamtej okolicy swojej paskudnej g�by!
G�os Montolio zauwa�alnie przycich�, gdy przeszed� do �wie�szej przesz�o�ci. Opowiedzia� o Stra�nikach, swojej ostatniej dru�ynie, i o tym, jak dosz�o do walki pomi�dzy nimi a czerwonym smokiem, kt�ry pl�drowa� wioski. Smok zosta� zabity, podobnie jak trzech Stra�nik�w, a Montolio mia� spalon� twarz.
- Kap�ani dobrze mnie po�atali - rzek� ponuro Montolio. -Nie zosta�a po moim b�lu �adna blizna. - Przerwa� i Drizzt po raz pierwszy, odk�d pozna� starego tropiciela, ujrza�, �e jego twarz pokrywa si� cierpieniem. - Nie mogli jednak nic zrobi� z moimi oczyma. Rany przekracza�y ich zdolno�ci.
- Przyby�e� tu, by umrze� - powiedzia� Drizzt, bardziej oskar�aj �co ni� zamierza�.
Montolio nie odpar� zarzutu. - Cierpia�em od oddechu smok�w, w��czni ork�w, gniewu z�ych ludzi i chciwo�ci tych, kt�rzy pustosz� ziemi� dla swej w�asnej korzy�ci - rzek� tropiciel. -�adna z tych rzeczy nie rani�a tak mocno jak lito��. Nawet moi towarzysze Stra�nicy, kt�rzy tak wiele razy walczyli u mego boku, litowali si� nade mn�. Nawet ty.
- Ja nie... - pr�bowa� si� sprzeciwi� Drizzt.
- Tak uwa�a�e� - odpar� Montolio. - W czasie naszej walki uzna�e� si� za stoj�cego w lepszej sytuacji. To dlatego przegra�e�! Si�� ka�dego tropicielajest wiedza, Drizzcie. Tropiciel rozumie siebie, swoich przeciwnik�w i swoich przyjaci�. Uzna�e� mnie za os�abionego, poniewa� inaczej nie pr�bowa�by� tak prostego manewru jak skok nade mn�. Ja jednak rozumia�em ci� i przewidzia�em twoje posuni�cie. - B�ysn�� ten chytry u�mieszek. - Czy ci�gle boli ci� g�owa?
- Boli - przyzna� Drizzt, drapi�c si� po guzie. - Cho� wygl�da na to, �e rozja�niaj� mi si� my�li.
- Wracaj�c do twojego wcze�niejszego pytania - powiedzia� Montolio, zadowolony �e wysz�o na jego. - Nie ma niczego niezwyk�ego w moim s�uchu ani w innych zmys�ach. Zwracam po prostu wi�ksz� uwag� ni� inni na to, co si� m�wi. Tak naprawd� sam nie wiedzia�em o swoich zdolno�ciach, gdy tu przyby�em i s�usznie odgad�e�, dlaczego to zrobi�em. Bez oczu uwa�a�em si� za martwego i chcia�em tu umrze�, w tym zagajniku, kt�ry pozna�em i pokocha�em podczas wcze�niejszych podr�y.
- By� mo�e sta�o si� tak dzi�ki Mielikki, Pani Lasu - cho� bardziej prawdopodobne, �e to Graul, tak bliski nieprzyjaciel - lecz niewiele czasu zaj�a mi zmiana podej�cia do �ycia. Znalaz�em tu cel, gdy by�em samotny i kaleki, a naprawd� w ci�gu tych pierwszych dni by�em kaleki. Dzi�ki temu celowi nadesz�o odnowienie sensu �ycia, a to z kolei doprowadzi�o do ponownego okre�lenia w�asnych ogranicze�. Jestem teraz stary, zm�czony i �lepy. Gdybym umar� pi�� lat temu, jak zamierza�em, umar�bym, nie wype�niwszy swego �ycia. Nie wiedzia�bym, jak daleko mog� zaj��. Tylko dzi�ki przeciwno�ciom losu, przekraczaj�cym wszystko, co Montolio DeBrouchee kiedykolwiek sobie wyobra�a�, nauczy�em si� poznawa� siebie i swoj� bogini�.
Montolio przerwa�, by zastanowi� si� nad Drizztem. Us�ysza� szelest na wzmiank� o bogini i uzna� to za niespokojny ruch. Pragn�c dok�adniej zbada� to spostrze�enie, Montolio si�gn�� pod sw� kolczug� oraz tunik� i wyci�gn�� wisiorek w kszta�cie g�owy jednoro�ca.
- Czy nie jest pi�kna? - spyta� wymownie.
Drizzt zawaha� si�. Jednoro�ec by� doskonale wyrze�biony i wspaniale zaprojektowany, jednak drow nie mia� przyjemnych wspomnie� zwi�zanych z takimi wisiorkami. W Menzoberranzan Drizzt by� �wiadkiem niegodziwego post�powania zgodnie z zaleceniami bogini i nie podoba�o mu si� to, co widzia�.
- Kto jest twoim bogiem, drowie? - spyta� Montolio. Podczas sp�dzonych ze sob� tygodni nigdy nie dyskutowali o religii.
- Nie mam boga - odpowiedzia� �mia�o Drizzt. - I nie potrzebuj� �adnego.
Tym razem Montolio milcza�. Drizzt wsta� i odszed� kilka krok�w.
- M�j lud wyznaje Lloth - zacz��. - Jest ona, je�li nie przyczyn�, to z pewno�ci� powodem trwania ich niegodziwo�ci, jak ten Gruumsh dla ork�w i inni bogowie dla innych lud�w. Wyznawanie boga jest szale�stwem. Wol� post�powa� zgodnie ze swoim sercem.
Cichy chichot Montolio pozbawi� o�wiadczenie Drizzta mocy. - Masz boga, Drizzcie Do'Urden - powiedzia�.
- Moim bogiem jest moje serce - obwie�ci� Drizzt, odwracaj�c si� zn�w w jego stron�.
- Podobnie jak moje.
- Nazwa�e� swojego boga Mielikki - zaprotestowa� Drizzt.
- A ty jeszcze nie znalaz�e� imienia dla swojego boga - odpar� Montolio. - To nie znaczy, �e go nie masz. Twoim bogiem jest twoje serce, a co ono ci m�wi?
- Nie wiem - przyzna� Drizzt po rozwa�eniu tego k�opotliwego pytania.
- Pomy�l wi�c! - krzykn�� Montolio. - Co m�wi� ci tw�j instynkt o bandzie gnolli albo o rolnikach z Maldobar? Lloth nie jest twoim b�stwem, to jest pewne. Jaki wi�c b�g lub bogini pasuje do serca Drizzta Do'Urden?
Montolio niemal s�ysza� ci�g�e wzruszenia ramion Drizzta. -Nie wiesz? - zapyta� stary tropiciel. - Jednak ja wiem.
- Sporo zak�adasz - odpar� Drizzt, wci�� nie b�d�c przekonanym.
- Sporo obserwuj� - odpowiedzia� ze �miechem Montolio. -Czy twoje serce jest podobne do serca Guenhwyvar?
- Nigdy nie w�tpi�em w ten fakt - odrzek� szczerze Drizzt.
- Guenhwyvar wyznaje Mielikki.
- Sk�d to wiesz? - spiera� si� Drizzt, staj�c si� lekko wzbu...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin