TOM CLANCY
DZIEL I ZDOBYWAJ
w Wydawnictwie Amber
BEZ SKRUPUŁÓW
CZAS PATRIOTÓW
CZERWONY KRÓLIK
CZERWONY SZTORM
KARDYNAŁ Z KREMLA
POLOWANIE NA „CZERWONY PAŹDZIERNIK"
STAN ZAGROŻENIA
TĘCZA SZEŚĆ
ZĘBY TYGRYSA
TON
CLANCY
OP-CENTER CENTRUM SZYBKIEGO REAGOWANIA
Seria Toma Clancy'ego i Steve'a Pieczenika
Tekst Jeff Rovin
Przekład
Kamil Gryko
Tomasz Wilusz
AMBER
Tytuł oryginału TOM CLANCY'S OP-CENTER: DIVIDE AND CONQUER
Redaktorzy serii
MAŁGORZATA CEBO-FONIOK, ZBIGNIEW FONIOK
Redakcja stylistyczna AGATA NOCUŃ
Redakcja techniczna ANDRZEJ WITKOWSKI
Korekta
JOLANTA KUCHARSKA, RENATA KUK
Ilustracja na okładce ARCHIWUM WYDAWNICTWA AMBER
Opracowanie graficzne okładki STUDIO GRAFICZNE WYDAWNICTWA AMBER
Skład WYDAWNICTWO AMBER
Wydawnictwo Amber zaprasza na stronę Internetu
http://www.amber.sm.pl
http://www.wydawnictwoamber.pl
Copyright 2000 by Jack Ryan Limited Partnership and S&R Literary, Inc. All rights reserved.
For the Polish edition Copyright © 2004 by Wydawnictwo Amber Sp. z o.o.
ISBN 83-241-1919-1
PROLOG
Waszyngton
Niedziela, 13.55
Dwaj mężczyźni siedzieli w skórzanych fotelach w kącie wyłożonej boazerią biblioteki. Zaciszny pokój mieścił się w dostojnym budynku przy Massachusetts Avenue. Zaciągnięte zasłony chroniły dzieła sztuki przed promieniami słońca. Jedynym źródłem światła był przyćmiony blask dopalającego się w kominku ognia, który napełniał stary pokój nikłym zapachem dymu.
Jeden z mężczyzn, wysoki, tęgi i swobodnie ubrany, o przerzedzonych siwych włosach i pociągłej twarzy, pił czarną kawę z niebieskiego kubka z napisem CAMP DAVID i uważnie studiował kartkę tkwiącą w zielonej teczce. Jego towarzysz, siedzący naprzeciwko, plecami do szafy z książkami, był niski, krępy jak buldog, miał trzyczęściowy szary garnitur i krótko ostrzyżone rude włosy. W dłoni trzymał pusty kieliszek, który jeszcze przed chwilą wypełniony był po brzegi szkocką. Siedział z nogą założoną na nogę, stopa drgała mu nerwowo. Drobne skaleczenia na policzku i podbródku świadczyły, że golił się niestarannie, w pośpiechu.
Wyższy mężczyzna zamknął teczkę i uśmiechnął się.
- Celne uwagi. Bardzo celne.
- Dziękuję - powiedział rudy. - Jen świetnie pisze. - Niespiesznie zdjął
nogę z nogi i pochylił się do przodu. Skórzane siedzenie zaskrzypiało. -
W połączeniu z dzisiejszą odprawą to nada sprawom szybszy bieg. Jesteś
tego świadomy, mam nadzieję?
- Oczywiście - powiedział wyższy. Odstawił kubek na stolik, wstał, pod
szedł do kominka i wziął pogrzebacz. - Boisz się?
- Trochę - przyznał rudowłosy.
- Dlaczego? - spytał wyższy i wrzucił teczkę do ognia. Szybko się zajęła.
- Nie zostawiliśmy żadnych śladów.
- Nie o nas się martwię. To będzie miało swoją cenę - powiedział rudo
włosy ze smutkiem.
6
- Już o tym rozmawialiśmy - powiedział wyższy. - Wall Street będą za
chwyceni. Naród jakoś się z tym pogodzi. A państwa, które spróbują wy
korzystać sytuację, gorzko tego pożałują. - Szturchnął pogrzebaczem palą
cą się teczkę. - Jack opracował portrety psychologiczne. Wiemy, z czym
mogą być kłopoty. Ucierpi tylko jeden człowiek, ten, który nas w to wplątał.
A i tak wyjdzie na swoje. Mało tego, będzie pisał książki, wygłaszał prze
mówienia... zarobi grube miliony.
Te słowa zabrzmiały cynicznie, ale rudy wiedział, że to tylko złudzenie. Znał swojego rozmówcę od przeszło trzydziestu pięciu lat, służyli razem w Wietnamie. Walczyli ramię w ramię w Hue podczas ofensywy Tet, bronili składu amunicji, gdy reszta plutonu została wybita do nogi. Gorąco kochali swój kraj i to, co robili, było wyrazem ich głębokiego patriotyzmu.
- Jakie wieści z Azerbejdżanu? - spytał wysoki.
- Wszyscy są na miejscu. - Rudowłosy spojrzał na zegarek. - Będą obser
wować cel z bliska, pokażą naszemu człowiekowi, co ma robić. Następnego
meldunku spodziewamy się za jakieś siedem godzin, nie wcześniej.
Wyższy skinął głową. Zapadła cisza, zakłócana tylko trzaskiem płonącej teczki. Rudowłosy westchnął, odstawił kieliszek i wstał.
- Musisz się przygotować do odprawy. Masz do mnie coś jeszcze?
Wysoki rozrzucił popiół. Odłożył pogrzebacz i spojrzał na swojego rudo
włosego towarzysza.
- Tak - powiedział. - Musisz się odprężyć. Możemy bać się tylko jednego.
Rudowłosy uśmiechnął się porozumiewawczo.
- Strachu.
- Nie. Paniki i zwątpienia. Wiemy, czego chcemy i jak to osiągnąć. Jeśli
zachowamy spokój i zimną krew, wszystko będzie dobrze.
Rudy skinął głową. Podniósł skórzaną teczkę leżącą obok fotela.
- Jak to mówił Benjamin Franklin? Rewolucja jest zawsze legalna w pierw
szej osobie, czyli kiedy jest „naszą" rewolucją. Za to w trzeciej osobie jest
nielegalna, bo wtedy jest „ich" rewolucją.
- Pierwsze słyszę - powiedział wysoki. - Ale to dobre.
Rudy uśmiechnął się.
- Wmawiam sobie, że robimy to samo, co ojcowie naszego narodu. Zmie
niamy złą formę rządów w lepszą.
- Otóż to - powiedział jego towarzysz. - A teraz idź do domu, odsapnij,
obejrzyj mecz. Nie przejmuj się. Wszystko będzie dobrze.
- Chciałbym w to wierzyć.
- Czy to nie Franklin powiedział, że na tym świecie nie ma nic pewnego,
oprócz śmierci i podatków? Daliśmy z siebie wszystko, zrobiliśmy co w na
szej mocy. Musimy wierzyć.
7
Rudowłosy pokiwał głową.
Uścisnął dłoń towarzysza i wyszedł.
Za dużym, mahoniowym biurkiem pod drzwiami biblioteki siedziała młoda asystentka. Uśmiechnęła się do niego, zanim ruszył długim, szerokim, wyłożonym dywanem korytarzem w stronę drzwi.
Wierzył, że plan się powiedzie. Naprawdę. Obawiał się tylko, że niełatwo będzie zapanować nad konsekwencjami.
Nieważne, pomyślał, kiedy strażnik otworzył mu drzwi. Wyszedł na słońce. Wyjął z kieszeni koszuli ciemne okulary i założył je. Trzeba działać, i to już.
Idąc brukowanym podjazdem, powtarzał sobie w duchu, że zdaniem wielu ojcowie-założyciele dopuścili się zdrady, powołując do życia naród amerykański. Myślał też o Jeffersonie Davisie i przywódcach Południa, którzy utworzyli Konfederację, by zaprotestować przeciwko wyzyskowi. To, co robił on i jego ludzie, nie było ani bezprecedensowe, ani niemoralne.
Było za to niebezpieczne, nie tylko dla nich samych, ale i dla całego narodu. Wiedział, że będzie mógł odetchnąć dopiero w chwili, kiedy kraj znajdzie się pod ich całkowitą kontrolą.
8
ROZDZIAŁ 1
Baku, Azerbejdżan
Niedziela, 23.33
david Battat spojrzał ze zniecierpliwieniem na zegarek. Spóźniali się już prawie trzy minuty. To żaden powód do niepokoju, powiedział sobie niski, zwinny Amerykanin. Mogło ich zatrzymać tysiąc rzeczy, ale w końcu się zjawią. Przypłyną szalupą albo motorówką, może z innej łodzi, a może z nabrzeża położonego czterysta metrów na prawo. Najważniejsze, że tu będą.
Oby, pomyślał. Nie mógł znowu nawalić. Choć poprzednim razem to nie on zawinił.
Czterdziestotrzyletni Battat był szefem małego biura CIA w Nowym Jorku, znajdującego się naprzeciwko siedziby Organizacji Narodów Zjednoczonych. Jego mała grupa odpowiadała za elektroniczne szpiegowanie szpiegów. Innymi słowy, mieli na oku zagranicznych „dyplomatów", którzy wykorzystywali swoje konsulaty jako bazy obserwacyjne i wywiadowcze. Jedną z podwładnych Battata był...
krissmen