Wager Walter - Syn Ottona.pdf

(1280 KB) Pobierz
1
Wager Walter - Syn Ottona
♦ Dworzec kolejowy Pennsylvania Station, Nowy
Jork - 1 maja, 17.00
Odliczał każdy krok.
Trzydzieści sześć... trzydzieści siedem... trzydzieści
osiem... trzydzieści dziewięć.
Doskonale znał liczbę kroków, jakiej wymagało
przejście przez główną halę dworcową Pennsylvania
Station. Wielokrotnie pokonywał dystans do schodów
na przeciwnym krańcu, ale mimo to lubił liczyć kroki.
Odmierzanie w liczbach poprawiało mu samopoczucie.
Dawało poczucie panowania nad rzeczywistością. A to
było ważne.
Czterdzieści dwa... czterdzieści trzy... czterdzieści
cztery... czterdzieści pięć.
Liczył w milczeniu. Liczby odbijały się echem w gło-
wie, słyszalne jedynie dla niego. Nie poruszał ustami,
kiedy z pustym wzrokiem obszedł podróżnych, stoją-
cych w kolejce po bilety kolejowe. Zatrzymał się, żeby
uniknąć zderzenia z korpulentnym księdzem i spojrzał
na duży zegar.
17.01.
Dokładnie według planu.
Opracował go bardzo starannie, wiele razy powracał
do każdego etapu operacji, ściśle odmierzając je w cza-
sie. Wszystkie szczegóły przećwiczył ponad dziesięcio-
krotnie, jak przystało na zdyscyplinowanego podofice-
ra. Nie, nawet dwudziestokrotnie. To także policzył.
Schody miał teraz dokładnie przed sobą. Przypo-
mniał sobie, że w dół prowadzi osiemnaście stopni.
7
932275754.002.png
Trzymając paczkę mocno w prawej ręce, zszedł po
nich lekko, lecz ostrożnie. Nie wolno się potknąć. Oczy-
wiście, nie potknie się. Nigdy nie popełnia błędów.
Na dole skręcił w lewo i włączył się w strumień ludzi,
pośpiesznie idących szerokim przejściem. Był początek
wieczornego szczytu, więc wszystkim pilno było do
domu. Sześćdziesiąt dwa kroki dzieliły go od wejścia
do metra. Cierpliwi pasażerowie, którzy regularnie ko-
rzystali z tych rozklekotanych i pokrytych malunkami
pociągów, przemieszczając się przez wnętrzności me-
tropolii, określali je jako linie Szóstej lub Ósmej Alei.
Mnóstwo ludzi będzie jutro mówiło o linii Ósmej
Alei. Miliony - i to nie tylko w Stanach Zjednoczonych.
Raptem zdał sobie sprawę, że uśmiecha się z wyczeku-
jącą dumą. Natychmiast przybrał wyraz obojętności,
jaki malował się na tak wielu twarzach wokół niego.
Nie może zostać zauważony lub zapamiętany.
Jedno i drugie mogło być skrajnie niebezpieczne.
Obrotowe bramki - w odległości kilkunastu metrów.
Kiedy dochodził do nich, zauważył na ścianie wielki
plakat z napisem KOCHAM NOWY JORK i z trudem
opanował grymas. Nienawidził tego miasta i gardził
jego mieszkańcami. Różnojęzyczna mieszanina czar-
nych, Latynosów, Żydów oraz Azjatów przyprawiała go
o obrzydzenie. Burzliwy przypływ takich rasowych
śmieci zamieniał to miasto w jeden, ogromny ścieki
pomyślał, wyjmując żeton metra z kieszeni.
17.04.
Pociąg pośpieszny ,A” jadący na północ, opuścił tę
stację przed trzydziestoma sekundami. Kolejny odje-
dzie o 17.08, zatrzyma się przy 42 Ulicy i dotrze do
Columbus Circle o 17.15. Stamtąd jako ekspres pogna,
turkocząc i wyjąc, prosto do 125 Ulicy w Harlemie,
pokonując sześćdziesiąt sześć przecznic w osiem mi-
nut.
Taki rozkład obowiązywał w godzinach szczytu
w dni powszednie. Sprawdzał to po wielekroć. Skrupu-
latnie zapisywał godziny w notesie. Nauczył się ich na
8
932275754.003.png
pamięć, po czym powyrywał kartki i spalił je. Resztki
roztarł na proszek, który spuścił w toalecie.
Nie może być żadnych śladów, niczego, co zdradzi-
łoby go przed rozlicznymi wrogami. Dla bezpieczeń-
stwa musi przez cały czas zachowywać maksymalne
środki ostrożności. Matka tak go już wychowała. Musi
dochować rodzinnej tajemnicy i zrealizować wielkie
marzenie.
17.05.
Wirujący wokół tłum gęstniał, ludzie o obojętnych
twarzach poruszali się coraz szybciej, pragnąc jak naj-
prędzej dotrzeć do domów. Wrzuciwszy żeton z mo-
siądzu do bramki, troskliwie objął paczkę obiema ręka-
mi. Tulił ją niczym maleńkie dziecko, ostrożnie wcho-
dząc na peron przy torach, prowadzących na północ.
17.06.
Dwie minuty.
Zarówno miejsce ataku, jak i godzinę odjazdu pocią-
gu wybrał z pełną świadomością. Plan przewidywał
ekspres do centrum „rasowo pośledniej" społeczności.
Sto Dwudziesta Piąta Ulica - serce czarnego Harlemu -
stanowiła właściwy wybór. Podobnie, jak jadący na pół-
noc pociąg, który opuszczał Pennsylvania Station przy
34 Ulicy o 17.08 - na samym początku szczytu. Wago-
ny będą zatłoczone, choć jeszcze nie na tyle, żeby jacyś
pasażerowie zbyt mocno napierali na paczkę lub utrud-
niali mu wyjście.
Coś sobie przypomniał i aż się wzdrygnął.
Podczas jednej z próbnych przejażdżek w czasie mi-
nionego miesiąca w jednym z późniejszych pociągów
panował taki ścisk, że nie mógł ani drgnąć, ani dopchać
się do drzwi przy Columbus Circle. Utknął w plątaninie
rąk oraz korpusów, z której uwolnił się dopiero przy
125 Ulicy. Jeszcze teraz serce waliło mu na wspomnie-
nie tych wszystkich ciemnych twarzy.
Czuł wówczas złość i lęk.
Nie przed czarnymi, powtarzał sobie. Nie, chodziło
o paczkę. Nie było w tym nic z tchórzostwa. Każdy by
9
932275754.004.png
się jej bał. Za parę godzin przerażenie stanie się udzia-
łem dziesiątków milionów ludzi. Incydent, przez który
dojechał aż do 125 Ulicy nie miał teraz najmniejszego
znaczenia. Wydarzył się 23 kwietnia. Tymczasem był
już 1 maja i przechodząc na środek peronu nie czuł ani
odrobiny strachu. Jeśli puls bił mu nieco szybciej niż
zwykle, to przyczyna leżała w radosnym podnieceniu.
Tak długo opracowywał plany i tyle czasu poświęcił
przygotowaniom, a teraz nareszcie miał przejść do
czynu. Mama byłaby zadowolona.
Zwykły pociąg na północ przyjechał i odjechał.
Po nim zjawił się ekspres na południe.
W momencie kiedy odjeżdżał, usłyszał huk pociągu,
nadjeżdżającego z południa. Popatrzył za siebie. Meta-
liczny grzmot wzmagał się, aż w końcu fala dźwięku
zalała peron.
Oto i on - pociąg „A", jadący w kierunku północy.
Znowu zaczął liczyć w myśli, podczas gdy pociąg
zwalniał przed przystankiem. Dziewięć... nie, dziesięć
wagonów; w każdym po kilkadziesiąt osób, może na-
wet więcej. Ciekaw był czy pociąg przyjechał punktual-
nie. Denerwowało go, że nie ma jak spojrzeć na zega-
rek, ale musiał przytrzymywać paczkę obiema rękami.
Dwa wagony od zewnątrz pokrywała jaskrawa twór-
czość dzikusów ze sprejami. Tylko takie niezdyscy-
plinowane i zdegenerowane miasto jak Nowy Jork,
mogło pozwolić na podobne barbarzyństwo, pomyślał
z goryczą, kiedy otwierały się drzwi. Te zwierzęta za-
służyły na jego paczkę.
Pasażerowie jeszcze wysiadali, kiedy inni zaczęli już
wchodzić. Niektórzy wpadali lub ocierali się o idących
w przeciwnym kierunku, ale nikt nie mówił ani słowa.
Zupełnie, jakby w ogóle się nie zauważali. Wsiadł jako
ostatni i zajął miejsce pośrodku wagonu.
To bardzo istotny moment. Musiał znaleźć odpo-
wiednie metalowe oparcie lub rączkę, żeby się przy-
trzymać. Za parę sekund drzwi się zamkną, a pociąg
ruszy z szarpnięciem. Ktoś mógłby wówczas wpaść na
10
932275754.005.png
niego - i na paczkę. To samo dotyczyło nagłego hamo-
wania i startu przy 42 Ulicy, gdzie pociąg stawał, żeby
następnie potoczyć się z turkotem prosto do Columbus
Circle. W razie niespodziewanego zatrzymania się gro-
ziło mu także, iż wpadnie na kogoś. Kiedy spotkało go
to dziewięć dni wcześniej, upuścił atrapę paczki. Nie
mógł znowu ryzykować.
Znalazł odpowiedni uchwyt nad głową i drugą ręką
pewnie objął paczkę. Drzwi zamknęły się z głuchym
odgłosem. Kiedy pociąg oddalał się od 34 Ulicy w głąb
ciemnego tunelu, usiłował nie zwracać uwagi na hałas,
wibracje pod nogami i żółte światła migające na zew-
nątrz. W myślach jeszcze raz dokonywał przeglądu li-
sty.
Żadnego kontaktu wzrokowego z kimkolwiek.
Nie wolno zrobić niczego, co inni pasażerowie mogli-
by zapamiętać.
Wyglądać na znudzonego i zmęczonego pracą, jak,
oni, ale w środku zachować pełną czujność. Ani chwili
odprężenia.
Ponadto, dokładnie pilnować czasu. Ćwiczył to, li-
cząc uderzenia własnego serca. Udawało mu się to
z dokładnością do pięciu sekund na minutę. Był z tego
dumny.
42 Ulica.
Dwoje pasażerów wysiadło, ale ich miejsce natych-
miast zajął tłum innych. Na ich widok z wysiłkiem
powstrzymał błysk zadowolenia w oczach. Dwóch
z nich miało na sobie ciemne garnitury, duże, czarne
kapelusze i pejsy, charakterystyczne dla Chasydów -
ortodoksyjnych Żydów. Brzydził się czarnymi, ale Ży-
dów nienawidził jeszcze bardziej. Ci dwaj są niczym
dar z niebios, pomyślał.
Pociąg znowu zaklekotał, jadąc na północ. Jeszcze
raz zaczął odliczać sekundy: Słyszał tykanie mijającego
czasu. Nie potrafił odmówić sobie luksusu jeszcze jed-
nego ukradkowego rzutu okiem na Żydów. Udając, że
ogląda tablice reklamowe Ekstern Airlines, piwo Miller
932275754.001.png
Zgłoś jeśli naruszono regulamin