!Adam Bahdaj - Kapelusz za 100 tysięcy.pdf

(386 KB) Pobierz
KAPELUSZ ZA 100 TYS. - Notatnik
Adam Bahdaj
Kapelusz za sto tysięcy
S o b o t a
BYŁAM SZEFEM GANGU
W czwartek przyjechaliśmy do Nieborza. Zaczynam jednak od soboty, bo w czwartek
i w piątek nic się nie działo, a skoro nic się nie dzieje, to trudno o tym
pisać.
W sobotę padał deszcz, a potem zaczęła się ta zwariowana historia z kapeluszem
za sto tysięcy...
Zanim jednak przystąpię do kapelusza, powinnam się przedstawić. Nazywam się
Krystyna Cuchowska, mam lat dwanaście, przeszłam do szóstej klasy i jestem
podobno dziewczynką. Ale daję słowo, to jakaś pomyłka. Od urodzenia powinnam być
chłopcem i nazywać się — Krystyn Cuchowski. Mam o to wielki żal do rodziców. Bo
pomyślcie, jak czuje się dziewczyna, która ma usposobienie chłopca, a w
przyszłości chciałaby być szlachetnym szeryfem, ózeryf rozprawia się z bandą
Zezowatego Jima i rozkochu-je w sobie piękną córkę sędziego Richardsona wprost
do nieprzytomności. Czyż ja w przyszłości będę mogła rozkochać złotowłosą Mary,
wyrwać ją z rąk Zezowatego Jima, stanąć z nią przed ołtarzem, a potem obsypać
złotem i perłami?
Ale trudno, jestem dziewczynką i muszę się z tym pogodzić.
Oficjalnie jestem Krystyna Cuchowska, lecz koledzy nazywają mnie — Dziewiątka.
Morowo, co? Byłam bowiem
5
??
szefem gangu na Saskiej Kępie, w Warszawie, i ośmiu ! ? starszych ode mnie
szczeniaków słuchało mnie jak własnej
matki.
Zapytacie, jak zostałam szefem gangu, skoro z całej naszej dziewiątki byłam
jedyną dziewczynką, i do tego najmłodszą? To proste; Felek z Zakopiańskiej
powiedział, że ten będzie szefem, kto wszystkich pokona. Na mnie w ogóle nie
liczyli. Myśleli, że będę im chodziła do sklepu po cukierki albo cerowała
skarpetki. O, nie, moi drodzy! Nie wiedzieli, że w tajemnicy przed wszystkimi
zapisałam się na kurs dżudo. Gdy przyszło do próby, najpierw dałam pucówkę
najstarszemu i nasilniejszemu — Felkowi z Zakopiańskiej. Biedak rozpłakał się, a
inni nie. chcieli już ze mną walczyć. Nazwali mnie Dziewiątką, a potem
usługiwali mi i przynosili lody.
Mieliśmy mnóstwo wspaniałych planów, jednak skończył się rok szkolny i wszyscy
rozjechali się na wakacje. Moja rodzina wyruszyła nad morze do Nieborza. Na
wczasy — proszę sobie wyobrazić1.
Wczasy rodzinne polegają chyba głównie na tym, że dzieci zatruwają życie
rodzicom, a rodzice dzieciom. To ma być wypoczynek! Początkowo miałam wdychać
jod, żeby mi się wzmocniły migdałki i żebym przyjechała zdrowa ?? Warszawy. Ale
jak tu wdychać, skoro tyle ciekawszych zajęć, na przykład zbieranie bursztynów,
nie mówiąc już k o rozwiązywaniu zagadki kapelusza za sto tysięcy...
Nieborze składa się z morza, plaży i reszty, a reszta \ składa się z domów i
ulic, które krzyżują się przeważnie | pod kątem prostym i mają dość ciekawe
nazwy; na przykład — ulica Żart, ulica Słowicza, ulica Uskok... Z Żartu po
prostu boki można zrywać, a na Słowiczej wcale nie ma słowików, tylko wróble i
makolągwy. ,
6
Nasz dom wczasowy nazywa się „Ustronie". Stoi — jak na pośmiewisko — na samym
środku ulicy Plażowrej. Mieszkamy na pierwszym piętrze pod trzynastką. Tata z
Jackiem — mój młodszy brat, pożal się Boże — wciąż chodzą na ryby, a mama gra z
paniami w brydża. Jeżeli jest pogoda, grają na plaży; jeżeli nie ma, w
świetlicy. Zdaje mi się, że mama po to tylko wyjechała do Nieborza, żeby
przegrać premię, którą tata otrzymał w czerwcu w fabryce za jakiś pomysł
racjonalizatorski. Czy nie mogła przegrać tych pieniędzy w Warszawie?
Ja tymczasem marzę o wielkiej przygodzie...
Dni w Nieborzu dzielą się na dni pogodne i niepogodne. W pogodne dni wszyscy
siedzą na plaży, w niepogodne — w kawiarni „Jantar" albo na tarasie hotelu „Pod
Trzema Żaglami".
Wszystko w Nieborzu jakoś się dzieli. Nawet letnicy i wczasowicze dzielą się na
takich, którzy mają porażenie słoneczne pierwszego, drugiego lub trzeciego
stopnia, bo ponoć za długo siedzieli na plaży, a teraz schodzi im skóra
i są podobni do łuszczących się czerwonoskórych Indian. Dlatego Nieborze
przypomina wioskę indiańską, której mieszkańcy cierpią na łuszczycę.
SPOTKANIE Z ORNITOLOGIEM
W czwartek i piątek było piekło, trzydzieści stopni
w cieniu. Smażyliśmy się w promieniach ultrafioletowych
Strona 1
KAPELUSZ ZA 100 TYS.
KAPELUSZ ZA 100 TYS.
i w innych — w jakich kto chciał. A w sobotę generalna
klapa. Podobno nad Skandynawią zaległ nagle wielki niż
i przemieścił się nad nasze wybrzeże, tak jakby nie miał
nic innego do roboty. To skandal, nad Skandynawią niż,
a my musimy cierpieć i patrzeć, jak za oknami pada deszcz.
Wszyscy nagle zwiesili nosy na kwintę i chodzili ze
znudzonymi minami. Tylko tata pogwizdywał od rana.
Mówił, że jak deszcz, to lepiej biorą ryby. Jacek też tak
mówił, bo zawsze powtarza za tatą. Wzięli więc rowery,
peleryny, gumowe buty, wędki i pojechali w niewiadomym
kierunku.
Mama narzekała, że ją łamie. Nie wiedziała, w którym miejscu, lecz bardzo się
krzywiła i wypytywała, czy na dole w świetlicy grają już w brydża. Niestety, nie
grali, więc mama zaczęła narzekać na ludzi, którzy zamiast zerwać się o świcie,
wylegują się w łóżkach i nie wiadomo o czym myślą.
Żal mi było mamy, więc zahaczyłam nieśmiało:
— Może byśmy poszły na spacer.
— W taką pogodę? — zdziwiła się.
— Pójdziemy zbierać bursztyny. Wczoraj nazbierałam pół słoika.
8
__ W taki deszcz?
__ Wczoraj nie było deszczu.
Ach prawda, zupełnie o tym zapomniałam. Jeżeli masz ochotę, to idź sama.
__ Mamusiu, przecież obiecywałaś w Warszawie...
__ Tak, ale dzisiaj podle się czuję.
__ jestem pewna, że spacer dobrze ci zrobi.
__ Wyjrzyj, czy jeszcze pada.
— Pada, mamusiu.
__ No, proszę, chcesz mnie wygnać z moim ischiasem
na taką pluchę. Okropność!
__ W takim razie pójdę sama — powiedziałam zdecydowanie.
__ Idź, moja droga, tylko ubierz się ciepło, bo podobno
straszny wiatr.
__ Włożę wellingtony i pelerynę. Nic mi nie będzie.
— I gruby sweter, bo cię przewieje.
— I jeszcze co?
__ Może dres Maćka. Wisi w szafie.
— Dziękuję. Będę wyglądała jak bokser.
Mama chciałaby, żebym włożyła na siebie wszystko, co mam. Zgodziłam się jedynie
na sweter.
— Żebyś mi się tylko nie przeziębiła.
Oczywiście, dla rodziców po to jedynie wychodzimy, żeby się przeziębić, a potem
wysłuchiwać: „A widzisz, a mówiłam, gdybyś mnie słuchała, to nie dostałabyś
kataru". Tak jakby katar nic nie robił, tylko czyhał na
zdrowie.
Ubrałam się szybko. Spojrzałam w lustro. W wellington -kach, w dżinsach i w
zielonej pelerynie wyglądałam jak Robin Hood, wybierający się na łowy, a może
nawet lepiej.
i)
_ Ciao, mamusiu! - zawołałam, porwałam słoik i wybiegłam z domu.
Na dworze padał deszcz... waiobraz.
Muszą przyznać, że podobał mi się deszczowy ^ajobr Od morza szedł wiatr. Na
wysokim brzegu gięły ?«? klonach sosny. Ich korony, jak flagi, trzepotały^ smu
Mymi masztami pni. Kilka przewróconych kos^yJe na pustej plaży, a morze z szumem
i syk em nacer brzeg. Grzywiaste fale osiadały na piasku n^ 2™ daleką podróżą
potwory. Pozostawiały po sol»iOD z piany, drobnych muszelek i ciemnego k»*«« nu
Nad molem w porywach wiatru krążyły mewy?? pianie i dziko. A deszcz... Deszcz me
!«****LL, Można sobie wyobrazić, że to olbrzymie natryski, p
z nieba. , „hieełam
po
Wydałam radosny okrzyk - ahoj! - i z^tt * schodkach na plaże. Po mokrym,
ubitym P^^^ szło się jak po asfalcie Minęłam, molo, *e^abm « w lewo, w
stronę wioski rybackie] i ™rS* ?3 Szłam wzdłuż wymytego przez fale b^^**^
tykiem wśród osadu żwiru, muszelek i, morszczynu, łam bursztynowych skarbów
poszuki-
Pyszna zabawa! Wyobraziłam sobie, ze jestem P waczem złota w Klondike. Czasem.
^"^ybJm snął bursztyn. Wtedy puszczałam się bieg - k ^ obawiała się, że ktoś
mnie ^ed\Z "^Jzncalara łam bryłkę bursztynu, ważyłam 3ą w dłoni
do słoika. -?„*«??«& 7? nie zauwa-
Strona 2
KAPELUSZ ZA 100 TYS.
Tak byłam zajęta zbieraniem bursztynów, ze n
żyłam łodzi. , Szłam dalej
Leżały na piasku jak wielkie, smęte ryuy w stronę latarni morskiej.
10
z
Naraz tuż przed sobą ujrzałam skuloną postać. Ktoś bliżał się do mnie z
przeciwnej struny. Jeszcze jeden poszukiwacz- skarbów. Traf chciał, że między
nami, wśród muszelek, błysnął fantastycznie duży kawał bursztynu. Uirzeliśmy 6°
jednocześnie. Ja jednak byłam szybsza. Skoczyłam do przodu i przydepnęłam
bursztyn nogą. -. To mój! — zawołałam zdobywczo.
__ A figa, ja go pierwszy zobaczyłem!
Przede mną stał rosły chłopiec. Miał duże, zielone oczy, iasne włosy, a gęba tak
mu się łuszczyła, że pożal się Boże. Patrzył na mnie zadziornie. W pierwszej
chwili chciałam mu ustąpić, ale nie spodobało mi się jego zaczepne spojrzenie.
__ Właśnie że ja — powiedziałam wyzywająco.
__ Wpierw trzeba ustalić.
__ Bursztyn leżał na mojej drodze.
W oczach chłopca zobaczyłam niebezpieczne błyski.
— Dawaj — powiedział — bo cię trzepnę!
— Spróbuj!
Chłopiec chciał mnie pchnąć, lecz zanim mnie dosięgnął, zastosowałam jeden z
piętnastu zasadniczych chwytów i jak worek piasku przerzuciłam go przez ramię.
Proszę bardzo, bohater leży na piasku, a ja się śmieję. Zdaje mi się, że był
bardzo ambitny, bo zerwał się i ruszył na mnie z zaciśniętymi pięściami.
Wystarczył jednak ledwo widoczny ruch nogi, żeby znowu zarył łuszczącym się
nosem. Gdy wstał, roześmiałam się jeszcze głośniej.
— No, spróbuj!
Nie miał ochoty. Rzucił mi tylko przez zaciśnięte zęby:
— Nie masz pojęcia, z kim masz do czynienia.
— I ty też nie masz.
— Jestem najlepszym ornitologiem w klasie.
11
Ae. „Ornitolog! Cóż to takiego? Mozę Zamurowało ^eStępca albo...
licho go wie?" Nie mo-niebezpieczny Pj^na. głam mu być di szefem gangu! —
zawołałam. — Słysza-
— A ja jeste^askiej Kępy? łeś o Dziewiąte6 przyjemności, bo mieszkam
na Mo-
__ Nie mia^ kotowie. .gm. Jestem Dziewiątka i mam pod sobą
__ To ci pow^ ty) szczeniaków, rozumiesz?
ośmiu takich, Ja oWiedział. — Nie zaimponujesz mi. Ja
__ Mięta —' K Wisłą, znalazłem trzy gniazda remizów.
w Wilanowie, n» tej pory nie słyszałam nigdy o remi-Zbaraniałanr łam
przyjemności oglądać ich gniazd, zach ani nie & g się kpiąCo i wyjaśnił:
Chłopiec uśmieC takij kt6re nad wodą budują fantastycz-" _ Remizy t0.aZda. Jeśli
chcesz, to mogę pokazać ci ne, wiszące gn f0biłem.
zdjęcia. Sam I? siedziałam już mniej zadziornie. __ pokaż -^ P.g mam przy sobie,
tylko w domu. Niestety» p kasz?
Gdzie ^ ej, w „Marysieńce' To świetną te gniazda.
__ Na SłoWic wpadnę do ciebie, strasznie jestem cie-
kawa, jak wyg" fantastycznie.____________________
__ Mówię ci» .wńę? .
__ Jak ci »a
__ Maciek-
___ ? tobie? ?????? nazywają mnie Dziewiątka.
__ Krysia, ale.e siódemka?
___ Dlaczeg0 *\ Dyło nas dziewięcioro, rozumiesz?
___ Bo w gaIlg
_ RozumieIiaziemi bursztyn.
Podniosłaśz
12
__. Masz, jeżeli ci tak na nim zależy.
__ Ależ nie, to głupstwo. Nie wiedziałem, że jesteś szefem gangu.
— Masz — powiedziałam. — Możesz nawet powiedzieć, że dostałeś ode mnie.
— Dziękuję ci, to będzie naprawdę miła pamiątka. Przyjrzałam mu się
dokładniej. Był wysoki, zgrabny
i miał żywe ogniki w oczach. Może nawet nadawałby się do mego gangu na zastępcę
szefa.
— Chciałbyś być w moim gangu? — zapytałam.
— Dziękuję. Jestem przecież ornitologiem.
Strona 3
— A cóż to takiego?
— Zajmuję się ptakami.
— To musi być nudne. Zastanów się. Zrobimy tutaj bandę i napadniemy na hotel
„Pod Trzema Żaglami". Będzie fantastyczna zabawa.
— Ja wolę ptaki — odparł z uporem.
— Trudno. W każdym razie przyjdę zobaczyć te zdjęcia gniazd remisów.
— Remizów — poprawił mnie. — Zapamiętaj, Słowicza siedemnaście, willa
„Marysieńka".
— Ciao! — podałam mu rękę.
Odsunął się przezornie, uniósł dłoń do czoła i pożegnał mnie po żołniersku.
TO NIE MÓJ KAPELUSZ
Wracałam z pełnym słoikiem złocistych bursztynów. Czułam się jak poszukiwacz
złota z Klondike, wracający do domu z pełnym workiem złotego piasku. Ale nawet
najwspanialszy poszukiwacz złota jest tylko człowiekiem
13
, czuje, że ma pustkę w żołądku. Ja również i po dniu Pra postanowiłam wzmocnić
nadwątlony orga-czułam, wię i^ją ilością kalorii. Grunt to kalorie! nizm odpoW1
,icy Słowiczej i Jana z Kolna poczułam się 'Na rdgu_ jepiej. Zobaczyłam bowiem
wielki szyld: jednak ^tlZ°TA JANTAR — zaprasza na smaczne lody „KAWlA^ em
własnego wyrobu". Na myśl o lodach i rurki z . i0dowato, rurki z kremem
natomiast wpro-
" 4lL/
zrobiło f"1 ?^ t>łogi nastrój.
wadziły inniec,ród z moknącymi na deszczu barwnymi pa-Minęłgrn ° ja#i do
parterowego pawilonu. Ogarnął mnie rasolami» ^e ,ch kawy, wanilii i świeżego
ciasta. Na bu-rozkoszny yCzal niklowy ekspres, a sala była nabita do fecie
wes°*° . .gLg. Na jednym metrze kwadratowym dzie-ostatnieg0 inkażda coś Piła>
ia<^ła' coś mówiła i paliła pa-sięć osób» a ^ słowem, poczekalnia w piekle.
Gdyby pierosy. ^e . uvin uciekła, lecz dla rurek z kremem warto nie rurKb ^
się pośtf^cl ' -?? ociekając deszczem. Szukałam wolnego Stałaś c ty, w
deszczowy dzień w „Jantarze" łatwiej miejsca. Nie iecy, aniżeli jedno wolne
krzesło. Pomyśla-znaleźć st0 yfZy bufecie.
łam, że zjern ^01??? pelerynę. Powiesiłam ją na wieszaku. Zrżuci*arri ncie
zwróciłam uwagę na dwa kapelusze. W tym rn°n jgdnich hakach jak dwa bliźniaki.
Były to Wisiały n& 0i beżowej popeliny z gęsto stębnowanymi letnie kap^s26
rondami- . -?i jakby prosto ze sklepu, i oba suche. Ich
Oba H°wlU wali zapewne parasoli. właścici^6 u y ^nie, po czym można odróżnić
takie dwa Zast8ttoW1 gjtisze? A zresztą, niech się o to martwią identycZ*16
Loś mnie niepokoiło, chociaż wtedy nie
ich właśc*łele'
14
przypuszczałam jeszcze, że kapelusze staną się największą sensacją letniego
sezonu. Tymczasem spoczywały spokojnie na sąsiednich hakach, jak gdyby je
zostawili bracia syjamscy.
Zamówiłam dwie rurki z kremem, usiadłam na parapecie okna, wzięłam „Przegląd
Sportowy" i zaczęłam studiować tabelę dziesięciu najlepszych wyników
lekkoatletycznych na świecie. Po chwili zupełnie zapomniałam o kapeluszach.
Naraz spostrzegłam, że ktoś podchodzi do wieszaka. „Wytworniś" -— oceniłam go
jednym spojrzeniem. Młody mężczyzna wyglądał, jakby go przed chwilą wycięto z
londyńskiego żurnala: elegancki garnitur z szarej flaneli, śnieżnobiała koszula,
granatowy jedwabny krawat, a wszystko spod igły najlepszego krawca. Przy tym
mina lordow-
15
ska, a spojrzenie zdobywcy Mont Everestu. „Przystojniak!" — śniady, ogorzały,
włosy ciemne, krótko przystrzyżone z zabójCZym przedziałkiem na boku. A w zębach
krótka, pękata fajeczka. Jednym słowem — goguś, który zlazł wprost 2 ekranu.
Zanim zdążyłam lepiej mu się przyjrzeć, Goguś (tak go będę nazywać) sięgnął po
kapelusz. Wahał się, który z dwóch zdjąć z wieszaka. Trwało to mgnienie oka.
Potem zdecydowanym ruchem zdjął kapelusz wiszący bliżej drzwi wejściowych,
przełożył go do lewej ręki, wziął stojący w kącie parasol i wolnym, niemal
majestatycznym krokiem skierował się do drzwi.
Zapamiętałam każdy jego ruch, jakby to był film kręcony w zwolnionym tempie.
Po^chwili ujrzałam go w ogrodzie. Bez pośpiechu otwierał parasol. Kapelusz wciąż
trzymał w ręku. Wydało mi się to nieco podejrzane. Po jakie licho wydawać forsę
na kapelusz, żeby później nosić go w ręku? A może to należy do dobrego tonu?
Goguś tymczasem sprężystym i pełnym elegancji krokiem przemierzał ogród, a gdy
znikł w bramie i skręcił w ulicę Jana z Kolna, widać było tylko czarny parasol
sunący nad żywopłotem niby spadochron.
Wtedy do wieszaka zbliżył się drugi mężczyzna. Najpierw zobaczyłam jego wielką
Strona 4
KAPELUSZ ZA 100 TYS.
KAPELUSZ ZA 100 TYS.
łysinę, potem szerokie plecy. Ubrany był bardzo niedbale: flanelowa* koszula, na
niej stara wełniana kamizelka, welwetowe, wytarte spodnie i rozczłapane trampki.
Wolno, ospale sięgnął po pozostały kapelusz. Chciał go włożyć, lecz nagle
przyjrzał mu się uważnie. Obracał chwilę w pulchnych dłoniach, odwrócił dnem do
góry, zajrzał do środka, a potem odsunął i powiedział głośno, dobitnie:
IR
— Przecież to nie mój kapelusz!
We mnie coś drgnęło, coś podszepnęło mi, że zaczyna się niezwykła przygoda: oto
kawiarnia nabita ludźmi, a tylko ja jedna zauważyłam pomyłkę. Podeszłam,
dygnęłam i powiedziałam:
— Proszę pana, przed chwilą jakiś pan zabrał wiszący obok kapelusz. Jeśli pan
chce, to wyskoczę. Może go jeszcze dogonię.
Łysy jegomość uśmiechnął się dobrodusznie.
— Będę ci bardzo wdzięczny, ale czy to warto... w taki deszcz.
— Głupstwo — powiedziałam i wybiegłam z kawiarni. Byłam ogromnie ciekawa, jaką
minę zrobi Goguś, gdy mu powiem, że zabrał cudzy kapelusz. Niestety, nie
zobaczyłam jego miny, bo Goguś rozpłynął się w mglistym powietrzu. Pobiegłam do
rogu ulicy Jana z Kolna, potem sto kroków w lewo, zawróciłam sto kroków w prawo.
Nic, tylko pustka i deszcz, a w deszczu ja z miną rozczarowaną i z mokrą głową,
jak wariatka.
Zniechęcona zawróciłam do kawiarni. W progu czekał już na mnie łysy jegomość.
Nerwowo przecierał szkła okularów i mrużył krótkowzroczne oczy.
— Ale zmokłaś, moja panno — przywitał mnie. — Mówiłem, że nie warto.
— To głupstwo... I proszę się nie przejmować, bo dobrze sobie zapamiętałam tego
pana.
Jegomość założył okulary.
— Jesteś bardzo uprzejma. Sądzę jednak, że to zwykła pomyłka, a ów pan, gdy się
tylko zorientuje, odniesie kapelusz do kawiarni.
— I mnie się tak zdaje — powiedziałam. —: Zresztą,
2 Kapelusz za 100 tysięcy
17
czy to ma jakieś znaczenie? Kapelusze były przecież identyczne.
— Skąd wiesz?
— Mam wyrobione oko. Jestem pewna, że miały nawet ten sam numer. Proszę
zmierzyć.
Jegomość patrzył na mnie z niedowierzaniem. Wolnym ruchem przykrył łysinę.
— Jak ulał — powiedział zdziwiony. — Ty rzeczywiście masz wspaniałe oko.
— Ba — uśmiechnęłam się tajemniczo — gdyby pan wiedział, z kim ma do czynienia,
toby się pan tak nie dziwił.
Jegomość zmrużył porozumiewawczo oko.
— Jestem ogromnie ciekaw.
— Szef gangu — dodałam szeptem.
Jegomościa zamurowało. Dopiero po chwili roześmiał się ni w pięć, ni w dziewięć.
— Może się pan śmiać z siebie — powiedziałam. — Zamienili panu kapelusz, a pan
nic nie spostrzegł. A ja muszę za pana uważać.
Jegomość zatarł pulchne, obsypane rudawym włosem dłonie.
— To pięknie, że jesteś szefem gangu. Pomożesz mi odnaleźć kapelusz.
— Przecież ten leży jak ulał.
Jegomość zdjął kapelusz, obracał go w dłoniach i przyglądał mu się uważnie.
— Tak — rzekł w zamyśleniu — leży jak ulał, a jednak nigdy bym go nie oddał.
¦— Nie rozumiem, przecież...
— Nie warto zastanawiać się nad tym — przerwał ?I. — Mam nadzieję, że ten
człowiek odniesie mój kape-
18
lusz do kawiarni, a ten zostawię tymczasem u kelnerki. Bądź zdrowa, szefie
gangu! Dziękuję ci serdecznie. Byłaś naprawdę bardzo miła i uprzejma. A gdybyś
przypadkiem spotkała tego pana, to powiedz mu, że kapelusz jest w „Jantarze".
MOŻE PANA DUCH BYŁ W „JANTARZE"?
Dziwak! Kapelusz leży na jego łysinie jak ulał, a on mówi, że „nigdy by się nie-
zamienił". I jeszcze śmieje się ze mnie. Ciekawe, co by powiedział, gdyby
zobaczył ośmiu moich gangsterów z Saskiej Kępy? Na pewno zrzedłaby mu mina.
I w ogóle, co mnie obchodzi jego kapelusz.
Zjadłam dwie rurki z kremem. Pycha! Po dwóch rurkach zaraz świat inaczej
wygląda. Nawet deszcz przestaje padać, a spoza chmur wygląda słońce.
Spojrzałam na zegarek. Była dwunasta. W „Ustroniu", obiad podają dopiero o
drugiej. Miałam dwie godziny przed sobą. Postanowiłam podziwiać naturę.
W Nieborzu najlepiej podziwia się naturę z wysokiego brzegu, który wznosi się
zaraz za domkami campingowymi. Rozciąga się stamtąd wspaniały widok na morze, na
fale, na bałwany i na siną dal.
Strona 5
Zgłoś jeśli naruszono regulamin