U rabina w Kołomyi mnóstwo petentów. Same rozwody w tych ciężkich czasach. Do pokoju rabina wchodzi młoda brunetka, a temperament aż z niej bije.- Rabinie, dobrodzieju, muszę się rozwieść z moim mężem. - Ależ córko Izraela, opamiętaj się - powiada rabin - przecież dopiero od dwóch tygodni jesteś mężatką. - Tak, to prawda. Ale moje postanowienie jest niezłomne. Nie mogę żyć z człowiekiem, który nazywa się Lampa. - Ależ córko Izraela, wiedziałaś przecież przed ślubem, że twój narzeczony nazywa się Izaak Lampa! - Tak, mój rabinie, ale ja byłam pewna, że to lampa stojąca, a nie wisząca...
/ ks. Aleksander Radecki, Radość w codzienności/
Trudno kojarzyć sobie szpital z miejscem, gdzie chory mógłby doświadczyć prawdziwej i wielkiej radości. A jednak jako "zawodowy chory" wspominam cały szereg sytuacji jeszcze po latach wywołujących uśmiach na twarzy. Cóż, kiedy pracujący w szpitalch personel wygląda często tak, jakby miał operacyjnie usunięte poczucie humoru. Rutyna? Zmęczenie? Nieskie płące? A może strach przed spotkaniem z Radością?
Zostałem przyjęty wieczorem w ramach ostrego dużuru z powodu choroby nerek. Noc minęła w miarę spokojnie, tym bardziej że już na dobry wieczór otrzymałem środki przeciwbólowe. Położono mnie w kameralnej, dziwięcioosobowej sali.
Rano opiekująca się naszą salą lekarka przyszła sprawdzić, kto doszedł, kto przeżył noc, komu można jeszcze w czymś pomóc, kogo warto nadal leczyć. Była młoda, ładna, gustownie ubrana. Przysiadła na moim łóżku i patrząc przenikliwym wzrokiem na moje jestestwo, zapytała konwencjonalnie:
- Jak się czujemy?
Wyznaję szczerze, że w takich sytuacjach rodzi się we mnie bunt człowieka urażonego w jego godności osobistej. Bo co to za zwrto: "się czujemy"? Niby kto? Dlaczego nie powiedzieć po ludzku: Jak się ksiądz (pani, pan) czuje? Czy to wymaga studiów specjalistycznych?
Zamiast tego całego wywodu odpowiedziałem krótko:
- Nie wiem.
- Jak to? - zdziwiła się spadkobierczyni szczytnych idei Hipokratesa - "Nie wiem"?
- Bo pani wygląda kwitnąco, a mnie dostarczono wczoraj do remontu - odpowiedzialem z nadzieją, że lekarka pojmie powody mego oporu w zeznaniach.
Nie pojęła, bo brnęła dalej swoim szlakiem:
- A jak spaliśmy?
Tego już było za wiele.
- Pani doktor ! Jestem księdzem i mam na to ośmiu świadków, że spałem sam. Nie życzę sobie takich insynuacji.
Lekarka najwyraźniej uznała, że dostałem się na niewłaściwy oddział i poszła to oznajmić w dyżurce.
Tymczasem moi współtowarzysze szpitalnej niedoli z trudme panowali nad rozpierającą ich radością: przetaczali się na łóżkach, tracili kontakt z kroplówkami, dusili w sobie śmiech. Wszyscy czekaliśmy na nieuchronny ciąg dalszy, który przecież musiał nastąpić.
I rzeczywiście: po paru minutach do sali wkroczyła nasza młoda lekarka w towarzystwie znanej mi pielęgniarki oddziałowej. Pani naszego życia i śmierci podeszła pewnym krokiem do mego łoża boleści i rozkazała:
- Rozbieramy się!
No to: trzy, cztery ! - odparłem natychmiast, wykonując stosowny ruch w kierunku pierwszego guzika mojej prywatnej piżamy.
Na tym wizyta się zakończyła i zmieniono mi lekarza prowadzącego. Usiłowałem jeszcze w następnych dniach wyłuszczyć, o co mi naprawdę chodziło i chyba nawet rozstaliśmy się w zgodzie, ale jak nawrócić na ludzkie zwroty do pacjentów pozostałych medyków?
A z pocałunkiem - póki co zaczekamy - powiedział piękny książęzłażąc ze Śpiącej Królewny.
waldek873