Garwood Julie - Nagroda.doc

(1296 KB) Pobierz

 

 

 

Julie Garwood

 

 

NAGRODA

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Mojemu synowi, Gerry’emu Garwoodowi poświęcam.

Zachowałam to specjalnie dla ciebie


1

Anglia. 1066.

Baron Royce nigdy nie miał dowiedzieć się, czym go uderzono. Właśnie ocierał pot z czoła wierzchem dłoni okrytej skórą, gdy nagle został powalony na ziemię.

Ścięło go po prostu z nóg. Dosłownie. Czekała cierpliwie, aż zdejmie z głowy hełm. Wtedy zakręciła nad głową wąskim pasem skóry. Mały kamień umieszczony wewnątrz tej chałupniczym sposobem wykonanej procy nabrał tak wielkiej szybkości, że wkrótce przestał być widzialny. Skóra przecinająca powietrze wydawała dźwięk niczym rozdrażniona bestia: ni to pomruk, ni to gwizd. Jej zwierzyna znajdowała się zbyt daleko, aby to usłyszeć. Dziewczyna stała w lodowatym porannym cieniu na zwieńczeniu murów, a on na dole u stóp drewnianego mostu zwodzonego. Według jej oceny dzieliło ich prawie pięćdziesiąt stóp.

Potężny Norman stanowił słuszny cel. Był przywódcą wrogów, sięgnął po ziemie jej ojców. Ta myśl ułatwiała dziewczynie koncentrację. Widziała w nim Goliata. Ona zaś była Dawidem.

Jednak w odróżnieniu od biblijnego herosa nie zamierzała zabijać przeciwnika. Gdyby miała taki zamiar, bez trudności wymierzyłaby w skroń. Chciała go tylko ogłuszyć. Dlatego wybrała czoło. Z woli boskiej pozostawi mu szramę na resztę jego życia. Zawsze mu to będzie przypominało okrucieństwa, jakich dopuścił się tego czarnego dnia zwycięstwa.

Szala zwycięstwa w tej bitwie przechyliła się na stronę Normanów. Za godzinę lub dwie dotrą do jej domostwa już wewnątrz murów.

Wiedziała, że to nieuniknione. Saksońscy żołnierze musieli ugiąć się pod zdecydowaną przewagą wroga. Jedynym rozsądnym wyjściem stał się odwrót. Było to konieczne i jedyne rozwiązanie.

Potężny Norman to już czwarty najeźdźca wysłany w ostatnich trzech tygodniach przez tego bękarta Wilhelma Normandzkiego, by odebrać jej ziemie.

Pierwsi trzej walczyli jak chłopaczki. Jej ludzie, razem z wojownikami brata, przepędzili ich bez trudu.

Ten był jednak inny. Nie dał się odegnać. Od razu okazało się, że to wojownik bardziej doświadczony niż jego poprzednicy. A z całą pewnością przebieglejszy. Żołnierze pod jego komendą byli równie niedoświadczeni jak poprzedni, ale on potrafił wśród nich utrzymać wysoką dyscyplinę. Walczyli bez wytchnienia całymi godzinami.

Pod koniec dnia szala zwycięstwa przechyliła się na stronę Normanów. Ich przywódca sprawiał wrażenie nieco oszołomionego sukcesem. Widziała to wyraźnie.

Z uśmiechem zadowolenia wypuściła więc kamień z wirującej procy.

Baron Royce zsiadał właśnie z konia, aby wyciągnąć jednego ze swoich ludzi z otaczającej twierdzę fosy. Nierozważny żołnierz stracił bowiem równowagę i wpadł głową do głębokiej wody. Ciężka zbroja uniemożliwiała mu wydobycie się z niej. Zanurzał się coraz głębiej. Royce pochwycił żołnierza za nogę, błyskawicznie wyciągnął go z mrocznej głębiny i jednym ruchem ręki rzucił na pokryty trawą brzeg.

Gwałtowny kaszel młodzieńca świadczył, że nie potrzebuje dalszej pomocy. Oddychał. Żył. Royce przystanął na chwilę, zdjął hełm i właśnie ocierał pot z czoła, gdy kamień dosięgną! swego celu.

Siła uderzenia odrzuciła barona do tyłu. Wylądował w pewnym oddaleniu od swego rumaka. Nie stracił jednak przytomności na długo. Otworzył oczy, zanim opadł tuman kurzu. Żołnierze przybiegli mu szybko na pomoc.

Ale on ich odtrącił, wstał i potrząsnął głową, jakby chciał zrzucić z siebie dokuczliwy ból i zamglenie oczu. Przez minutę lub dwie nie mógł sobie przypomnieć, gdzie, do diabła, się znalazł. Z rany na czole powyżej prawej skroni sączyła się krew. Obmacał palcami brzegi rany i stwierdził, że porządnie oberwał.

I nie mógł się zorientować, kto go tak urządził. Z wielkości rany wynikało, że nie była to strzała. Nie dokonałaby tylu „zniszczeń”. Pal licho to wszystko! Najgorsze było, że cała głowa paliła jak ogień.

Royce zlekceważył jednak ból i zmusił się do powstania. Pomogła mu wściekłość. Odnajdzie bękarta, który go tak zaskoczył, i odpłaci pięknym za nadobne. Ta myśl znacznie poprawiła mu humor.

Obok stał giermek przytrzymując jego wierzchowca za uzdę. Royce wskoczył zręcznie na siodło i zaczął się przyglądać szczytom murów otaczających twierdzę. Czy wróg uderzył właśnie stamtąd? Odległość jednak była dostatecznie duża, by móc nie zauważyć zagrożenia.

Nałożył hełm na głowę i rozglądając się dookoła zauważył, że przez te dziesięć czy piętnaście minut jego słabości żołnierze zapomnieli niemal o wszystkim, czego ich nauczył. Ingelram, jego tymczasowy zastępca, dowodził dużym oddziałem wojowników walczących blisko południowej flanki. Deszcz strzał spływający na nich z murów uniemożliwiał posuwanie się naprzód.

Royce był przerażony patrząc na ich niedorzeczne miotanie się. Żołnierze trzymali tarcze wysoko, chroniąc głowy przed strzałami. Przyjęli zdecydowanie walkę defensywną. Byli znowu dokładnie na tej samej pozycji, na której zastał ich rankiem, kiedy powierzył im to trudne zadanie.

Westchnął głęboko i objął komendę.

Błyskawicznie zmienił taktykę, nie chcąc stracić zdobytego już terenu. Dziesięciu najpewniejszych żołnierzy wycofał spod murów i poprowadził na niewielkie wzniesienie górujące nad fortecą. Jedną strzałą zabił stojącego na szczycie murów wojownika saksońskiego, aby jego ludzie mieli czas zająć właściwe pozycje. Wtedy dopiero pozwolił im przejść znowu do akcji. I już po chwili wały saksońskie zostały pozbawione obrony.

Pięciu wojowników Royce’a wspięło się na wały i przecięło liny zwodzonego mostu, który runął w okamgnieniu. A teraz w imię Boże! Skinieniem ręki dał znak jednemu z najgorliwszych żołnierzy, aby podał mu miecz.

Z obnażoną bronią baron wjechał jako pierwszy na drewniane bale mostu, chociaż nie było po temu żadnej potrzeby. Niższe i wyższe mury obronne były zupełnie opuszczone.

Przeszukali dokładnie wszystkie domy i różne pomieszczenia i nie znaleźli ani jednego saksońskiego woja. Stało się jasne, że nieprzyjaciel opuścił twierdzę jakimś tajemnym przejściem. Royce wysłał połowę swoich ludzi do poszukiwania owego przejścia w murach twierdzy. Zablokuje je natychmiast po odnalezieniu!

Kilka minut później Normanowie wywiesili na’ szczycie murów flagę Wilhelma, księcia Normandii, pyszniącą się na długiej żerdzi barwnymi, pięknymi kolorami. Zamek należał teraz do nich.

Royce wykonał jednak tylko połowę zadania. Musiał jeszcze zdobyć nagrodę i przywieźć ją do Londynu.

Nadeszła teraz pora na zajęcie się lady Nicholaa.

Przeszukanie części mieszkalnej zakończyło się odnalezieniem jedynie garstki służących, których wyciągnięto na zewnątrz i zgromadzono w ciasnym kole na dziedzińcu.

Ingelram, równie wysoki jak Royce, jednak bez jego imponującej postawy i tylu wojennych blizn, trzymał jednego z jeńców za kołnierz kaftana. Saksończyk był podeszłego wieku, o rzadkich, siwych włosach i pomarszczonej skórze.

- To zarządca zamku, baronie. - Royce nie zdążył jeszcze zsiąść z konia, gdy Ingelram zaczął mówić: - Nazywa się Hakon. To on donosił Gregory’emu wszystko o ich rodzinie.

- Nigdy nie rozmawiałem z żadnym Normanem - zaprotestował Hakon. - Nie znam nikogo o tym imieniu. Niech mi Bóg ześle śmierć, jeśli nie mówię prawdy - dodał z emfazą.

„Wiemy” służący łgał jak z nut i jeszcze był z siebie dumny, że posiada tyle odwagi w obliczu tak strasznych okoliczności. Stary człowiek nie patrzył na przywódcę Normanów, całą uwagę skierował na rycerza o jasnych włosach, który prawie ściągnął mu już kaftan z grzbietu.

- Jednak rozmawiałeś z Gregorym - powtórzył Ingelram. - To ten rycerz, który podjął się zdobycia waszej twierdzy i pochwycenia nagrody. Łgarstwa nie wyjdą ci na zdrowie, stary.

- Czy to ten, który odjechał ze strzałą w plecach? - zapytał Hakon.

Ingelram spiorunował wzrokiem starego sługę za wzmiankę o hańbie Gregory’ego i zmusił do odwrócenia się. Kiedy Hakon zobaczył przywódcę Normanów, zaparło mu dech w piersiach. Aby dojrzeć całą postać tego olbrzyma odzianego w skóry i uzbrojonego w kolczugę, musiał odchylić głowę do tyłu tak mocno, jak tylko potrafił. Oślepiony blaskiem promieni zachodzącego słońca odbitych od zbroi spojrzał ukradkiem w oczy wroga. Wojownik i jego wspaniały czarny ogier stali bez ruchu, tak że Hakon przez chwilę li odnosił wrażenie, że ogląda wielki pomnik wykuty w kamieniu.

Hakonowi udało się zachować spokój do chwili, gdy Norman zdjął hełm. Wówczas z przerażenia omal nie zemdlał. Tak śmiertelnie barbarzyńca go wystraszył. Zemdliło go. O mało co nie zwrócił zjedzonej wieczerzy. W szarych, zimnych oczach Normana malowała się lodowata determinacja. Hakon był pewien, że to już koniec.

On mnie zabije - pomyślał i odmówił szybko „Ojcze nasz”. Będzie miał śmierć honorową, stwierdził, ponieważ postanowił pomagać swojej dobrej pani do samego końca. Z pewnością Bóg nagrodzi jego wierność i odwagę, witając go w niebie.

Royce patrzył dłuższą chwilę na rozdygotanego służącego, po czym rzucił oczekującemu giermkowi hełm, zsiadł z konia i puścił cugle. Ogier wspiął się na tylne nogi, ale jedna twarda komenda pana przywołała go do porządku.

Pod Hakonem ugięły się kolana i stary sługa osunął się na ziemię. Ingelram pochylił się, pochwycił jeńca i postawił go z powrotem na nogi.

- Jedna z bliźniaczek znajduje się w wieży na górze, baronie - rzekł. - Modli się w kaplicy.

Hakon głęboko zaczerpnął powietrza, zanim zaczął mówić, a jego głos przypominał szept wisielca.

- Kościół spalił się doszczętnie podczas ostatniego oblężenia. Gdy tylko siostra Danielle przyjechała z opactwa, poleciła przenieść ołtarz do jednej z komnat w wieży.

- Danielle jest zakonnicą - dodał Ingelram. - Tak słyszeliśmy, baronie. One są bliźniaczkami. Jedna to święta, zdecydowana służyć całemu światu, druga to grzesznica zaciekła w przysparzaniu nam trudności.

Royce nie wymówił ani słowa, tylko patrzył przenikliwie na zarządcę. Hakon nie mógł zbyt długo wytrzymać wzroku przywódcy.

- Siostra Danielle została wplątana w wojnę między Saksonami i Normanami. Jest niewinna i pragnie jedynie powrócić do klasztoru - wyszeptał, po czym spuścił oczy i zacisnął dłonie.

- Szukam tej drugiej.

Głos barona był spokojny, przeszywająco zimny. Żołądek Hakona znowu podszedł mu do gardła.

- On chce drugiej bliźniaczki! - wrzasnął Ingelram. Zamierzał jeszcze coś wykrzyczeć, ale napotkał twardy wzrok barona i mocno zacisnął usta.

- Druga bliźniaczka ma na imię Nicholaa - powiedział Hakon. - Ale ona uciekła, baronie. - Zaczerpnął znowu głęboko powietrza i zakrztusił się.

Royce na tę wiadomość pozostał niewzruszony. Lecz Ingelram nie umiał powstrzymać niezadowolenia. Powalił starego człowieka na kolana i krzyknął:

- Jak mogła uciec?!

- W murach wieży jest wiele sekretnych przejść - wyznał odważnie Hakon. - Nie zauważyliście, że nie było żadnego saksońskiego żołnierza, gdy przekraczaliście zwodzony most? Lady Nicholaa opuściła wieżę godzinę wcześniej razem z wojownikami brata.

Ingelram znowu wrzasnął rozczarowany i z wściekłością powalił służącego ponownie na kolana.

Royce zrobił krok do przodu, spojrzał prosto w oczy swemu wasalowi i rzekł:

- Nie manifestuj swojej siły, pomiatając starym i bezbronnym człowiekiem, Ingelramie. Pokaż lepiej, że umiesz nad sobą panować i nie przeszkadzaj mi.

Wasal został spokojnie przywołany do porządku. Skłonił głowę przed baronem i pomógł staremu jeńcowi wstać. Royce poczekał, aż młody żołnierz odstąpi o krok od służącego i zapytał Hakona:

- Jak długo służysz w tym domu?

- Prawie dwadzieścia lat - odpowiedział jeniec z nutką dumy w głosie. - Zawsze mnie dobrze traktowano, panie baronie. Traktowano mnie tak, jakbym był równie ważny jak oni.

- I po dwudziestu latach dobrego traktowania teraz zdradzasz swoją panią?

Baron potrząsnął głową z obrzydzeniem.

- Nie mogę ci więc ufać, Hakonie. Twoje słowa nie zasługują na wiarę.

Nie okazał już więcej zainteresowania jeńcowi. Energicznym krokiem podszedł do drzwi wieży, odsunął strażników z drogi i wszedł do środka.

Ingelram popchnął Hakona w kierunku grupy służących i pozostawił go własnemu losowi, a sam pospieszył za swoim panem.

Royce rozpoczął systematyczne przeszukiwanie. Pierwsze piętro wieży zostało wprost zawalone rozmaitymi sprzętami. Wywrócony długi stół leżał w kącie obok lektyki pokrytej starą matą. Prawie wszystkie krzesła były uszkodzone.

Schody prowadzące do wyżej położonych komnat były nietknięte, chociaż mocno zużyte, drewniane stopnie bardzo śliskie z powodu ściekającej ze ścian wody. I w ogóle niebezpiecznie wąskie. Większość poręczy też była ponadłamywana i przechylona na bok. Gdyby ktoś się pośliznął, nie miałby się nawet czego przytrzymać.

Półpiętro przedstawiało równie żałosny widok. Wiatr wpadał przez dziurę wielkości człowieka w środkowej części przeciwległej ściany. Od szczytu schodów prowadził długi, ciemny korytarz.

Gdy tylko baron doszedł do półpiętra, Ingelram wyprzedził go z obnażoną bronią w ręce. Wasal chciał najpewniej chronić swego pana, lecz deski podłogi były tak samo śliskie jak stopnie schodów, więc stracił równowagę, pośliznął się, wypuszczając z ręki miecz, i gładko sunął w stronę dziury w ścianie.

Royce złapał go jednak z tyłu za bluzę i popchnął w kierunku drugiej ściany. Wasal wylądował szczęśliwie na ziemi, wzniecając tumany kurzu. Powstał szybko, otrząsnął się jak mokry pies, chwycił miecz w dłoń i pospieszył za swoim panem.

Baron w rozdrażnieniu potrząsał głową, patrząc na nieudolne próby ochrony jego osoby przez swego poddanego. Szybkim krokiem ruszył wzdłuż korytarza, nie zawracając sobie głowy wyciąganiem własnego miecza. Gdy doszedł do pierwszej komnaty, drzwi znalazł zamknięte. Otworzył je jednym kopnięciem, schylił głowę pod niską futryną i wszedł do środka.

Była to sypialnia, w której paliło się sześć świec.

Nie było w niej nikogo, nie licząc służącej, która kryła się w kącie.

- Kto mieszka w tej komnacie? - zapytał Royce.

- Lady Nicholaa - nadbiegła odpowiedź wypowiedziana szeptem.

Royce przez dłuższą chwilę rozglądał się po komnacie. Był nieco zaskoczony jej spartańskim wyglądem i panującym porządkiem. Nie wyobrażał sobie, że kobiety mogą żyć bez nadmiaru niepotrzebnych i zbytkownych sprzętów. Jego doświadczenia ograniczały się oczywiście do trzech sióstr, lecz to mu wystarczało, aby dojść do takich wniosków. Pokój lady Nicholaa w żadnym razie nit był przeładowany. Przy jednej ścianie stało wielkie łoże z podwiązanymi zasłonami w kolorze wiśniowym. Naprzeciwko znajdował się kominek, w kącie zaś pojedyncza, staroświecka komoda, wykonana z drewna połyskującego czerwienią.

Na żadnym haku nie widać było ani jednej części garderoby i Royce nie mógł wyrobić sobie zdania o wyglądzie i upodobaniach pani tej komnaty. Odwrócił się, aby wyjść, ale drogę blokował wasal. Piorunujące spojrzenie szybko usunęło żywą przeszkodę.

Następne drzwi były również zaryglowane od wewnątrz.

Royce zamierzał je także wyłamać, jednak usłyszał szczęk odsuwanej zasuwy.

Drzwi otworzyła młoda służąca. Jej twarz, na której widniał niekłamany strach, pokrywały piegi. Wykonała przed nim formalny dworski ukłon. Kiedy w połowie dygnięcia spojrzała na niego, krzyknęła i uciekła w głąb dużej komnaty.

I to pomieszczenie oświetlone było świecami. Przed kominkiem ustawiono drewniany ołtarzyk przykryty białym prześcieradłem. Na posadzce przed ołtarzem stały klęczniki wyłożone skórą.

Od razu zauważył zakonnicę. Klęczała modląc się z opuszczoną głową i rękami złożonymi poniżej krzyża, jaki nosiła na szyi na skórzanym rzemyku.

Cała była w bieli: od długiego welonu opinającego włosy do białych bucików. Royce stanął w drzwiach i czekał, aż zwróci na niego uwagę. Ponieważ na ołtarzu nie było kielicha, nie przykląkł.

Służąca delikatnie dotknęła smukłego ramienia zakonnicy, nachyliła się i szepnęła jej do ucha:

- Siostro Danielle, przybył przywódca Normanów. Czy teraz się poddamy?

Pytanie wydało się tak dziwaczne, że Royce niemal się roześmiał. Dał znak Ingelramowi, aby schował miecz i wszedł także do komnaty. Przy oknie, przysłoniętym futrami, stały dwie służące. Jedna z nich trzymała w ramionach niemowlę, które pracowicie ssało piąstki.

Royce spojrzał na zakonnicę. Z miejsca, w którym stał, widział jedynie jej profil. W końcu wykonała znak krzyża kończący modlitwę i wdzięcznie powstała z klęcznika. Gdy tylko stanęła, niemowlę wydało głośny krzyk i wyciągnęło do niej rączki.

Zakonnica skinęła na służącą o kruczych włosach i wzięła dziecko w ramiona. Ucałowała jego główkę i zwróciła się do Royce’a.

Nie mógł dokładnie przyjrzeć się jej twarzy, ponieważ ciągle pochylała głowę, ale odniósł przyjemne wrażenie, widząc jej szlachetne maniery i słysząc głos ściszony do szeptu, gdy tuliła dziecko. Głowa niemowlęcia była pokryta gęstą jasną czupryną włosów sterczących na wszystkie strony. Wyglądało to doprawdy bardzo zabawnie. Dziecko przytuliło się do zakonnicy i powróciło do ssania piąstek. Wydawało przy tym głośne, niewyraźne dźwięki przerywane od czasu do czasu ziewaniem.

Danielle zatrzymała się o krok czy dwa przed Royce’em. Głową sięgała mu zaledwie do ramion. Wydawała się bardzo krucha i bezbronna.

Podniosła na niego wzrok wpatrując mu się w oczy tak, że stracił wątek myśli.

Była to osoba wyjątkowa. Miała twarz anioła o cerze bez najmniejszej skazy. Najbardziej fascynowały jej oczy. Miały najbardziej pociągający odcień nieba. Royce odniósł wrażenie, że to bogini, która zstąpiła na ziemię, aby go dręczyć. Jej cienkie, brązowe brwi układały się w doskonale wyrzeźbione łuki, nos był cudownie prosty, a usta pełne, różowe i piekielnie nęcące.

Royce zareagował na widok tej kobiety wprost fizycznie i natychmiast poczuł oburzenie na samego siebie. Zatrwożył go nagły brak samokontroli. Z westchnień Ingelrama wnosił, że i w nim wzbudziła takie same uczucia. Baron spojrzał ostro na wasala, po czym znowu zwrócił wzrok na zakonnicę.

Danielle była oddana Świętemu Kościołowi i nie mogła być traktowana jak łup wojenny. Royce, podobnie jak jego pan, Wilhelm Normandzki, uznawał Kościół i ochraniał duchowieństwo, jeśli to tylko było możliwe. Westchnął głęboko.

- Do kogo należy to dziecko? - zapytał usiłując stłumić grzeszne myśli.

- Niemowlę należy do Clarise - odpowiedziała głosem z leciutką chrypką, która wydała mu się niewiarygodnie ponętna. Skinęła na służącą o czarnych włosach, stojącą w cieniu. Kobieta natychmiast wykonała krok do przodu.

- Clarise wiernie służy od wielu lat. Jej synek ma na imię Ulryk.

Popatrzyła na dziecko, które teraz zaczęło pakować do buzi jej krzyż. Odebrała mu go, a potem spojrzała znowu na Royce’a.

Przypatrywali się sobie przez dłuższą chwilę. Zaczęła gładzić rączkę Ulryka, nie spuszczając wzroku z barona.

Nie przejawiała absolutnie żadnego lęku i nie zwróciła uwagi na rozległą bliznę w kształcie sierpa na jego policzku. Royce poczuł się z tego powodu nieco niepewnie - przyzwyczaił się do innej reakcji kobiet, które pierwszy raz ujrzały jego twarz. Oszpecenie wydawało się na zakonnicy nie sprawiać najmniejszego wrażenia. To go wyraźnie ucieszyło.

- Oczy Ulryka są tego samego koloru co twoje - zauważył.

Musiał jednak przyznać, że nie było to do końca prawdą. Oczy dziecka były idealnie niebieskie. Oczy Danielle były przepiękne.

- Wielu Saksończyków ma niebieskie oczy - odrzekła. - Ulryk za kilka dni skończy osiem miesięcy. Czy tego dożyje, Normanie?

Ponieważ postawiła pytanie w sposób tak grzeczny i spokojny, Royce się nie obraził.

- My, Normanowie, nie zabijamy niewinnych dzieci - odpowiedział.

Skinęła głową i uhonorowała go uśmiechem. W odpowiedzi serce zabiło mu mocniej. Te zachwycające dołeczki w policzkach! A jej oczy mogły oczarować każdego! Spostrzegł, że wcale nie były tylko niebieskie. Miały odcień fiołków, jaki kiedyś zauważył w tych delikatnych kwiatkach.

Powinienem lepiej trzymać moje myśli na wodzy - przyznał w duchu. Zachowywał się jak prymitywny giermek i czuł się nieswojo. Był zbyt stary na takie doznania.

- Jak nauczyłaś się mówić naszym językiem? - zapytał. Jego głos odzyskał ton oschłości. Zakonnica najwidoczniej tego nie zauważyła.

- Jeden z moich braci poszedł z saksońskim królem Haroldem do Normandii sześć lat temu - odpowiedziała. - Po powrocie nalegał, abyśmy wszyscy opanowali ten język.

Ingelram poruszył się i stanął obok barona.

- Czy twoja bliźniaczka wygląda tak jak ty? - dopytywał się.

Zakonnica odwróciła się, aby popatrzeć na żołnierza. Wydawało się, że mierzy go wzrokiem. Royce to zauważył i zaczerwienił się unikając jej badawczego spojrzenia. Nie mógł jednak dłużej utrzymać podniesionej głowy.

- Nicholaa i ja jesteśmy z wyglądu bardzo podobne - rzekła w końcu. - Wielu ludzi nie potrafi nas rozróżnić. Nasze usposobienia są jednak zupełnie odmienne. Ja mam naturę ugodową, siostra z pewnością nie. Złożyła przysięgę, że raczej umrze, niż miałaby się poddać najeźdźcom. Nicholaa wierzy, że Normanowie zrezygnują i zawrócą do domu. To tylko kwestia czasu. Tak naprawdę, to się o nią bardzo boję.

- Czy siostra wie, dokąd udała się Nicholaa? - zapytał Ingelram. - Mój pan musi to wiedzieć.

Zakonnica spojrzała z uwagą na wasala.

- Tak - odpowiedziała. - Jeżeli baron udzieli gwarancji, że mojej siostry nie spotka krzywda, wtedy powiem, dokąd się udała.

- My, Normanowie, nie zabijamy kobiet - warknął głośno Ingelram.

Royce, słysząc te aroganckie przechwałki, miał ochotę wyrzucić go za drzwi.

 

Zauważył, że zakonnica niezbyt przejęła się tą uwagą. Wyglądała na zbuntowaną, ale tylko przez ulotną chwilkę. Fala złości szybko przeszła, ustępując miejsca łagodności.

Nagle wezbrała w nim chęć bronienia jej, chociaż nie wiedział, z jakiego powodu. Czegoś mu jednak brakowało.

- Nie skrzywdzimy twojej siostry - zapewnił. Zakonnica wydawała się zadowolona. Royce uznał, że przebłysk złości był po prostu obawą o los siostry.

- Nicholaa jest królewską nagrodą - wtrącił żywo Ingelram.

- Królewską nagrodą?

Tym razem nie umiała ukryć gniewu. Jej twarz poczerwieniała, ale głos pozostał spokojny.

- Nie rozumiem, o czym mówicie. Król Harold jest przecież martwy.

...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin