Rzemiosła - Stolarz.rtf

(10 KB) Pobierz
„Rzemios³a, czyli jak nie Hogwart to co

“Rzemiosła, czyli jak nie Hogwart to co?”

napisała Professor Vector

 

STOLARZ

Nasz skromny warsztat stolarski stał na przedmieściach Otwocka i łączył się z niewielkim budynkiem mieszkalnym. Brama prowadząca do niego była zazwyczaj zamknięta, a ojciec dbał, by podwórko i ogród sprawiały na postronnym przechodniu wrażenie zaniedbanego. Klientami byli znajomi i znajomi znajomych. Obcym czarodziejom nie pokazywaliśmy swoich wyrobów. Mugole nie zechcieliby nawet wejść na nasze podwórko. Ojciec nie sprzedawał też swoich wyrobów pośrednikom. Mimo tych środków ostrożności zdarzali się nieproszeni goście. Ojciec wówczas z przesadną uprzejmością witał natręta i zbywał jak najszybciej rzucając w trakcie rozmowy obliviate. Tylko takie, żeby klient pamiętał, że w tym miejscu niczego nie załatwił. I już nigdy więcej nie wracał.
Pomagałem w warsztacie od najmłodszych lat. Dziś jednak czułem w powietrzu jakieś zmiany lub ważne wydarzenie. Pięć minut temu mała sowa przyniosła ojcu wiadomość.
- Robercie - powiedział po chwili mój mistrz. - Weź teraz te olchowe deski przywiezione przez pana Biedrzyckiego.
- Słoje uśmiechnięte, czy poważne?
- Te zadumane. Muszę im nadać kształt i przygotować do jutrzejszej wizyty zleceniodawcy.
Sprawdziłem stos drewna zgromadzony pod dachem przed warsztatem. Leżały tam deski i belki różnych rozmiarów i gatunków - zwykła sosna, sosna więźlasta, świerk zimowy, olcha nadbrzeżna, dąb bezszypułkowy, modrzew moczarowy - wszystkie rodzaje potrzebne do wyposażenia czarodziejskich siedzib. Sprawdziłem stos olchowych desek i przyjrzałem się uważnie słojom. Potrzebowałem tych, które zmieniały kształt podczas mojej inspekcji. Wybrałem dziesięć z nich różnej długości, ale spełniających wymagania.
W pracowni ojciec odsunął na bok już prawie gotową skrzynię dla pani Zwierzyńskiej. Olchowe deski wymagały specjalnego podejścia. Każdą z nich trzeba było dokładnie spryskać eliksirem drwala, aby zachować kolor drewna i nienaruszony rysunek. Następnie ojciec dobierał słoje zgodnie z zamówionym kształtem. Musiał to zrobić idealnie. Wtedy jego dzieło zaczynało stanowić jedność, choć jeszcze bez świadomości. Miało kształt.
- Dobrze, Robercie. Świetnie dobrałeś deski. Teraz pora, żebyś wykazał wiedzę i umiejętności nabyte podczas praktyki. To będzie twój egzamin czeladniczy.
- Czy rozmowa z klientem też będzie należeć do mnie?
- Tak, synu. Wszak powiedziałem ci, to jest egzamin.
- Przecież on jest twoim stałym klientem.
- To biurko jest przeznaczone dla jego córki. To z nią będziesz jutro nadawał mu kształt.
- Dobrze ojcze, teraz rozumiem.
Podszedłem do mebla. Miało blat, nogi, szuflady. Ciekawe jaki kształt ostatecznie uzyska? Zabrałem się do polerowania złączeń wyciągiem z rogu garboroga i szczeciny chrobotka*. Wyciąg ten miał konsystencję mugolskiej pasty do butów, zapach zjełczałego masła i różowy kolor. Jednak złączenia czarodziejskich mebli potrzebowały specjalnych środków, a ten wyciąg sprawiał, że zawarte w nim chrobotkowe włókna łączyły wszystkie elementy mebla w jedną całość. Jeśli dobrze wykonano polerowanie, taki mebel był odporny na czary wszystkich czarodziejów poza właścicielem.
Całe szczęście, że w warsztacie mieszały się różne zapachy, bo zapach chrobotkowego wyciągu ginął w dymie świerkowej politury ciągnącym się znad paleniska.
Kiedy przybyła Liza Biedrzycka ze swoim ojcem, warsztat był sprzątnięty i pozbawiony innych mebli oraz rozpoczętych prac stolarskich. Na środku stało biurko przeznaczone dla młodej czarodziejki. Rozmawiałem z nią chwilę swobodnie czekając, aż nasi ojcowie opuszczą pomieszczenie. Następnie kazałem położyć jej ręce na blacie - słoje natychmiast skręciły się szukając linii papilarnych i próbując odwzorować ich kształt.
- Proszę myśleć o sobie, kiedy siedzi pani przy już gotowym biurku. Proszę wyobrazić sobie co położy pani na blacie, co będzie pani wyciągać z szuflad, gdzie będzie pani kłaść ręce. Proszę doykać je w różnych miejscach.
W ogromnym skupieniu rozpoczęliśmy pracę. Przyszła właścicielka zawieszona w powietrzu przy biurku nadawała mu kształt myślami, ja zaś podążałem różdżką za jej dłońmi mrucząc pod nosem zaklęcia żłobiące w drewnie odpowiednie krzywizny, prowadnice i ornamenty. Często wymykało mi się ledwo słyszalne aptaro, formo i sculpero. Po kilku godzinach pracy, mebel nabrał niezwykle lekkiej formy. Z lewej strony miał pięć płytkich szuflad, z prawej trzy głębsze. Po środku ukształtował się mały wysuwany blacik z niezwykłym ornamentem przywodzącym na myśl starożytne pentagramy. Widziałem rysunki przedstawiające podobne kształty w czarnomagicznych księgach wuja Adalberta.
- To trzeba będzie zamknąć jakimś mocnym zaklęciem. Alohomora nie wystarczy.
- Może być Claudero, ale i ono jest ogólne. Można dobrać osobiste zaklęcie, jeśli pani sobie życzy, ale będę musiał poprosić ojca o pomoc.
- Dobrze, ale to później. Teraz będę potrzebowała jeszcze małej nadstawki z piętnastoma krótkimi i płytkimi szufladami.
- Przykro mi, ale zamówienie pierwotne nie obejmowało nadstawki. Gdybym wiedział, przygotowałbym odpowiednio mebel. Teraz możemy zakończyć pracę nad biurkiem, a nadstawkę przygotuję na przyszły tydzień. Wybiorę też deski z tego samego drzewa, ale nie dam gwarancji, że po takim czasie biurko i dodatkowe szuflady utworzą jedność - obchodziłem biurko z dumą i bardzo żałowałem, że nie wolno mi go dotknąć.
- Szkoda - westchnęła młoda kobieta. - Jest piękne.
- Wezwę teraz ojca, zechce pani chwilę poczekać. To już prawie koniec, a moja matka na pewno czeka na państwa z obiadem - to mówiąc wyjrzałem na podwórko. Blask słoneczny padł na słoje drewna i już wiedziałem, że mebel jest tak dobry, jak powinna być czarodziejska robota.
- Ojcze, mam specjalne zamówienie i poproszę cię o pomoc.
- Zamknięcie osobiste? - domyślił się ojciec. Potwierdziłem kiwnięciem głową. Mistrz sprawdził wykonanie pracy i poprosił klientkę o różdżkę.
- Cis i włos jednorożca? - zapytał. Panna Liza potwierdziła lekkim skinieniem głowy. - Proszę dotknąć różdżką miejsca, gdzie będzie pani otwierać ten schowek i powiedzieć clauderlizo.
- Clauderlizo - powiedziała panna Liza, a różdżkę i biurko połączył na chwilę fioletowy błysk.
- Dobrze. Będzie się otwierać zaklęciem Resero tylko z pani różdżką. Proszę jednak uważać na ten ornament. Jest bardzo niezwykły i może sprowadzić do pani nieproszonych gości.
- Tak, wiem. Chciałam spytać, czy można jakoś ograniczyć jego działanie?
- Sugerowałbym podkładkę ze skóry garboroga. Odbija zaklęcia. Można ją dostać na ulicy Szerokiej w Lublinie.
Kolacja tego wieczoru była zarówno uczczeniem zakończonej właśnie pracy jak i mojego pasowania na czeladnika. Choć ten ostatni powód znałem tylko ja i ojciec.
____
* Pisząc "Fantastyczne zwierzęta" Newt Scamander nie znał tego i innych zastosowań rzemieślniczych różnych zwierząt.

Zgłoś jeśli naruszono regulamin