Rzemiosła - TKACZKA.rtf

(13 KB) Pobierz
TKACZKA

TKACZKA

Jak ja lubiłam zimowe wieczory w domu! Odkąd nauczyłam się trzymać ołówek w ręku, siadywałam przy oknie, przerysowując z ksiąg wzory. Czasem tworzyłam własne. Ojciec stał przy warsztacie z różdżką, a spod rąk mojej matki wyłaniały się roztańczone kwiaty. Na jasnozielonym tle tkaniny żółte, czerwone i niebieskie nitki skręcone z pajęczej przędzy czerwców rozkwitały i wirowały w podmuchach wiosennego wiatru.
Innego wieczoru ojciec wyplatał swoją ulubioną bitwę gigantów z goblinami. W księżycowym świetle błyskały ostrza toporów.
- Anka, daj przędzę! - krzyczał. - Znów mi topory utkwiły w maczugach i nie mogą się rozdzielić.
A ja biegłam do składów i przynosiłam, co było potrzebne, a jeszcze leżało na półkach. A jak nie było właściwego koloru, pożyczałam ukradkiem różdżkę dziadka i zamieniałam szary sizal w szafirowy jedwab, brązową wełnę w karmazynowy atłas.
Bele ruchomych materiałów matki sprzedawaliśmy krawcom. Przyjemność sprawiał nam widok bogatych czarodziejów ubranych w uszyte z naszych tkanin szaty. Gobeliny ojca wisiały w wielu domach. Nas, mimo mistrzowskiej pracy, nie było na nie stać. Wszystko przez dziadka. On zawsze przedkładał sztukę nad zysk. Wszystko musiało być najlepsze. Krosna z cedru. Osnowa z podwójnych jedwabnych nici. Wątek barwiony długo, dokładnie i z pietyzmem. I ojciec nie tkał drzew genealogicznych. A kiedy nadeszły ciężkie czasy, mało kogo było stać na artystyczne ubiory czy historyczne gobeliny. Chcieli drzew genealogicznych.
Miałam osiem lat, kiedy zmarł dziadek i okazało się, że nie mamy gdzie mieszkać. Zapożyczał się sukcesywnie u "przyjaciela" Belki, farbiarza, którego córki terminowały u nas. A po śmierci dziadka Belka przejął cały majątek wraz z żywym skarbem - drużyną czeladniczą tkacza. I używał swojej władzy jak potrafił.

- "Rozróżniamy dwa sposoby pozyskiwania przędzy: roślinny i zwierzęcy. Z każdego rodzaju roślin można pozyskać włókno nadające się do tkania. Z sierści zwierząt można utkać wełnę. Każdy rodzaj przędzy należy odpowiednio przygotować przed przystąpieniem do tkania" - Anka piszesz?
- Tak, mistrzu.
- Powiedz mi, czego nauczyłaś się podczas wczorajszej wyprawy?
- Eee... niektóre rośliny mają włókna nadające się do wyczesania na przędzę.
- Które? - mistrzowi odpowiedziała cisza.
- Piotrek?
- Używamy bawełny, jedwabiu, lnu i sizalu. Na specjalną uwagę zasługuje sizal. Rośliny, z której wyrosły włókna używane w naszej tkalni, zostały specjalnie przygotowane przez andyjskich czarowników, a kosztowały rodzinę niejeden worek galeonów - mędrek Piotrek. Zawsze wszystko wiedział. Szkoda tylko, że rąk nie miał tak sprawnych jak języka.
- Anka, ucz się. Jak tak dalej pójdzie przyniesiesz wstyd rodzinie. Głowa ciągle w chmurach. Jak znowu utkasz płaszcz z sizalu, to sama będziesz w nim chodzić. Jeszcze ci go odpowiednio tu zaczarujemy.
Moi koledzy roześmieli się uniżenie. Mistrz ma zawsze rację. Mistrz ma nad nami władzę jak nad skrzatami. Jak się podłożysz, będziesz razem ze skrzatami barwić włosiennice w kadziach na podwórku. Smród. Pokrwawione stopy. Dobra. Powiem ci co myślisz. W końcu jestem tkaczką, potrafię słyszeć myśli innych ludzi. Jak inaczej mogłabym utkać gobelin?
- No to zacznijmy jeszcze raz - na dźwięk syczącego głosu mistrza zatrzymały się wszystkie ręce. Zapadła cisza. - Barwienie włókien. Opowiadaj. Włókna roślinne.
- Włókna roślinne barwione wiosennymi rankami zachowują barwy długo, choć sploty nie wytrzymują dłużej niż pięć lat. Te same włókna barwione podczas zachmurzonych wieczorów jesiennych mają trwałość kilkunastu lat i nie zniszczy ich nawet bitwa na miotłach - czytałam w jego głowie.
- Włókna zwierzęce - w warsztacie słychać było przelatującą muchę.
- Przędzę pozyskujemy z kokonów jedwabników i trzminorków*. Strzyżemy owce, kozy i wielbłądy hodowane specjalnie dla tkaczy. Zawsze w dzień pełni. Runo prane, czesane i przędzione przez specjalnie przeszkolonych czeladników tkackich. Każdy ruch magicznego kołowrotka skraca życie tkacza o jedną sekundę.
- I pamiętaj o tym. Jesteś tylko uczniem. Możesz skończyć swoje życie przędąc. No to wszyscy do roboty - nagły wybuch hałasu uderzył mnie bardziej niż ręka mistrza.

W kącie naszego warsztatu, furkocząc szybko i równomiernie, stała maszyna tkacka. Gotowe bele materiału czeladnicy poddawali jeszcze zabiegom wygładzającym i utrwalającym. Przed wysłaniem każdy kawałek mistrz dopasowywał do osobykrawca. Pamiętam, że ojciec z matką spędzali nad tym zajęciem małą chwilkę. Mistrz Belka potrzebował godziny na każdą belę.
Zdarzyło się kiedyś, że zamieniono przesyłki dla pani Frączyńskiej (cienkiej jak igła, bardzo dokładnej krawcowej szyjącej stroje głównie dla starszych i dostojnych osóB) i dla pana Leszczyńskiego, znanego projektanta mody. Nietrudno wyobrazić sobie, jaki popłoch wśród klientek pani Frączyskiej wywołały zmieniające kształt stroje wykonane z materii przeznaczonej na pokaz mody. A jakie było niezadowolenie mistrza, kiedy otrzymał tkaninę trzeciego gatunku do wykonania wiosennej kolekcji. Całe szczęście, że nie była to moja wina. Na Patryka, który źle zaadresował paczki, spadły niezłe cięgi.

Dziś jednak wszyscy zajmowali się przygotowaniami do utkania kolejnego gobelinu. Mistrz Belka krzątał się żwawo, zbierając potrzebne przedmioty. Krosna stały już przygotowane. Motki z kolorową przędzą też. W jednym koszu zwykła przędza na tło, w innym na drugi plan przyrody - drzewa poruszające na wietrze gałęziami, chmury płynące po niebie, wybuchające ściany zamków. Co klient wymyślił, a tkacz wyczuł. Kosz z nicią na plan pierwszy mistrz rzemiosła zawsze trzymał w sobie tylko wiadomym miejscu. Każdy z tych motków musiał wcześniej odpowiednio zaczarować, aby nić układała się zgodnie z zamierzeniami klienta i jego własnym talentem.
Dziś wczesnym przedpołudniem miał przyjechać klient. Przeczytaliśmy wszyscy dostępne prace historyczne z tego okresu. Wiadomo było jednak, że nikt nie wie na ten temat więcej od zleceniodawcy.
Klient przybył chwilę po zakończeniu przez nas przygotowań. Belka usiadł za warsztatem wygoniwszy nas na podwórko. Krosna poszły w ruch. A czeladnicy z drżeniem serca czekali na grzmiące wołanie mistrza o potrzebne przędze lub na jazgotliwy głos pani Belki zaganiającej nas do przeróżnych robót gospodarskich.
- Anka!
- Lecę, mistrzu - weszłam ze strachem do warsztatu.
- Nić do szczurów. Biegiem!
Spojrzałam na gobelin. Trawy stały wyprężone jak żołnierze na warcie. Korzenie drzewa prężyły sękate muskuły i ani drgnęły. Mrówki zastygły w niemocy. Gdzie tu szczury?
- Mistrzu, w leśnym runie można spotkać nornice, krety, polne myszy, łasice. Szczury nie żyją w lasach.
- Jak śmiesz? Wychodzimy na przerwę. Jak wrócę, wszystko ma być przygotowane. Rozumiesz?
- Tak, mistrzu - skłoniłam się nisko, by nie zauważył pogardy w moich oczach. Przecież nie czuł swojego klienta zupełnie. I lasu nie znał.
Usiadłam na chwilę przy warsztacie i zobaczyłam to, co chciał widzieć klient. Ręce same nieproszone rozplotły pracę mistrza i utkały na nowo to, co powinno być utkane. Trawy poruszane podmuchem wiatru, zastęp mrówek przechodzący po korzeniach starego klonu, korzenie drzewa drgające od łaskotania ich nóżek. Widziałam jak wszystko za chwilę zamrze nieruchomo, czekając na nieutkane jeszcze ciało lisa, którego kita drgała niecierpliwie za krzakiem jałowca.
- Precz! Nie masz prawa tu siedzieć! - wrzask mistrza wyrwał mnie z transu. Wybiegłam jak oparzona, choć w przelocie dostrzegłam zachwycony wzrok klienta utkwiony w tkaninie. Nie czekałam na propozycję, która zawsze padała w takiej sytuacji. Jeszcze dwa lata. Tylko dwa lata i odejdę.
Uciekłam daleko, by nie widzieć wysiłków Belki wkładanych w uratowanie wizerunku wzorowego mistrza tkackiego.
Tego wieczoru kolejna scysja z mistrzem zapewniła mi skrócenie życia o kilka godzin. Siedziałam cichutko w kącie patrząc na robotę ciotek. Mój kołowrotek stukał rytmicznie, nadając rytm ich robocie. Nici splatane tego wieczoru miały posłużyć do wykończenia gobelinu Alberta Paracelsusa. Część pracy była już gotowa i zajmowała osobne krosna. Lis już w pełnej krasie próbował złapać nornicę. Mrówki dawno dotarły do swojego mrowiska. Mistrz dodał jeszcze kilka elementów, nie psując mojego początku. Elegancko obute stopy razem z małymi łapkami maszerowały po pylistej drodze. Drobne polne zwierzęta, już wplecione w całość, uganiały się między krzakami i kamieniami korzystając z ostatnich chwil swobody. Kiedy nogi myśliwego uzyskają resztę ciała, a zwłaszcza głowę, lis stanie się zwierzyną łowną. Hrabia Albert zamówił do swojej rezydencji "Jesienne łowy".

___
*Szale utkane w przędzy trzminorków zaleca się jako prezent dla konkurentek. Wpadną wówczas w melancholię.
 

 

Z gorącymi podziękowaniami dla Minerwy – za wiceversy, dla Irytka – za cierpliwość, dla Artura – za przecinki.

Zgłoś jeśli naruszono regulamin