Biblioteka.rtf

(54 KB) Pobierz
To jest opowiadanie, które napisa³am poniek¹d z powodu rozlicznych konferencji z Id¹ Lowry na temat mojej najukochañszej sceny w ca³ym kanonie: incydentu z Wierzb¹ Bij¹c¹

To jest opowiadanie, które napisałam poniekąd z powodu rozlicznych konferencji z Idą Lowry na temat mojej najukochańszej sceny w całym kanonie: incydentu z Wierzbą Bijącą. Problem w tym, że mój pogląd na tę sprawę jest definitywnie ANTYGRYFOŃSKI. Banda smarkaczy zachowała się nieodpowiedzialnie i jeżeli kiedykolwiek uznali, że coś było nie tak, to mieli na myśli fakt, że Black zawiódł Remusa Lupina.
Cóż, ja jestem irracjonalną wielbicielką Severusa S. Dlatego z pewnym zdziwieniem przyjęłam wiadomość, że Ida nie jest jego wielbicielką i zaczęłam jej tłumaczyć po dobroci, że powinna się nią stać. No i tak dalej. Ale kiedy się przekonałam, że jest Ona Narzeczoną Syriusza z ducha, postanowiłam się poświęcić i w imię przyjaźni napisać tę historię tak gryfońsko, jak tylko potrafię.

“Biblioteka” (napisała Silene Acaulis)

Należy się wystrzegać ludzi, o których zapominamy, bo tacy właśnie mają nad nami absolutną przewagę
G.K. Chesterton


I.
Irma Pince pociągnęła nosem. Jej nozdrza natychmiast wypełnił znany, błogi zapach woskowanych podłóg, kurzu, pergaminu i papieru. Szczególnie intensywnie pachniał ten kruchy, łatwo żółknący kwaśny papier, który bez magicznej interwencji dawno by się już rozsypał. Irma przeciągnęła pieszczotliwie palcem w poprzek oprawnych w płótno grzbietów serii “Herbologia Viva”.
To dobre miejsce, pomyślała. Dobre, zdrowe książki.
Kolejna fala deszczu uderzyła w wysokie okna biblioteki, wiatr zawył skądś z ciemności. Irma poprawiła wystający z innej półki tom recept na eliksiry przeciwbólowe i popchnęła w górę okulary, które znowu zjechały jej z nosa. Była już doprawdy najwyższa pora, żeby zamykać bibliotekę – niedawno wielki zegar w korytarzu prowadzącym obok biblioteki w stronę skrzydła szpitalnego wybił północ. Myślała o tym z żalem, idąc wzdłuż półek wypełnionych setkami książek i od czasu do czasu muśnięciem ścierając z nich niewidoczne pyłki.
Tej nocy, zgodnie z Księgą Pogody Ministerstwa Magii, była pełnia. Przynajmniej teoretycznie, bo przez szalejącą nawałnicę nie było widać ani skrawka nieba, a co dopiero – księżyca. Ale Irma i tak czuła tę pełnię gdzieś głęboko, na dnie intuicji, i wiedziała, że w takie noce magiczne książki robią czasem i mówią fascynujące rzeczy.
Dlatego wcale nie chciało się jej iść spać.
Zamknęła Dział Ksiąg Zakazanych i odwiesiła klucz na przybitym obok kraty haku w kształcie dłoni, która natychmiast zacisnęła się kurczowo na żelaznym kółku.
A potem zaskrzypiały drzwi.
- Wchodź – odezwał się przyciszony głos. – Tu możemy porozmawiać.
Też coś, pomyślała Irma. Czy to kawiarnia, czy co? Porozmawiać!
Już, już ruszała do ataku na tych profanów, kiedy drugi głos wydał jej się znajomy.
- Nie wiem, o czym chcesz ze mną rozmawiać.
To była Evans! Ta sympatyczna dziewczyna, która tyle razy pomagała w bibliotece, próbując nadrobić punkty, których Gryffindor ostatnimi laty nigdy zbyt wiele nie miał. Pani Pince wstrzymała się więc z odsieczą, oczekując na dalszy rozwój wydarzeń.
- O nas, Evans... Lily – odpowiedział pierwszy głos i pani Pince z pewnym obrzydzeniem rozpoznała go. Wstrętne huncwoty. Potter.
- Nagle Lily? – spytała ironicznie dziewczyna i drzwi zamknęły się za nimi z cichym skrzypieniem. – Nie ma żadnego “my”, Potter.
- Dlaczego? – spytał Potter z oburzeniem. – Przecież ja... przecież, Evans...
- Popatrz, popatrz, jak to się jednak zmienia – zadrwiła Evans. – Wracamy do nazwisk.
- Przestań – powiedział Potter. – Przecież wiesz, że ja... ja...
- I skąd wiedziałam, że zaczniesz mi opowiadać o sobie?
- Przestań – powtórzył Potter, a jego głos zabrzmiał nagle głucho i niebezpiecznie, zanim ścichł i złagodniał. – Daj mi szansę. Lily. Proszę.
Evans milczała przez chwilę.
- No, wiem – westchnęła w końcu, odpowiadając najwyraźniej na jakieś nie zadane pytanie. Irma Pince skrzywiła nos. Wiedziała, czym to pachnie. Szkoda dziewczyny dla tego łobuza. Kiedy ostatnio zapędził się tu nocą ze swoimi koleżkami, skończyło się to zalaniem dwóch półek Eliksirem Powiększającym. Zmniejszanie czcionki na każdej stronie to okropne zajęcie, pomyślała z satysfakcją na wspomnienie szlabanu, jaki potem dostali.
W każdym razie ktoś, kto nie szanuje książek, na pewno nie będzie także szanował kobiety.
Potter nie odpowiedział nic, tylko najwyraźniej coś zrobił. Minę czy gest, tego pani Pince nie widziała.
- Wiem przecież. Wiem, że dałeś spokój z tymi kretyńskimi zagrywkami, z rzucaniem zaklęć na wszystko, co się rusza... Z Oślizgłym...
Potter milczał, a pani Pince – przez lata kontaktów z magicznymi książkami wprawiona w komunikacji niewerbalnej – wyczuła, że bardzo nie chce zaprzeczyć i równie bardzo nie chce zełgać. Ha. To robiło się ciekawe, a Irma – nie na darmo absolwentka Slytherinu – uważała, że podsłuchiwanie daje człowiekowi wiele przewag nad innymi. A przewag w życiu nigdy za wiele. Zresztą, informacja – czuła to intuicyjnie – niedługo stanie się jedną z najważniejszych rzeczy w czarodziejskim świecie. Dobrze będzie jej trochę mieć, choćby na trywialne tematy.
A propos - kto to był Oślizgły?
- I wiem, że... – Evans urwała i można by przysiąc, że zarumieniła się w tym momencie.
- Lily – Potter, sądząc po szeleście szat, podszedł do dziewczyny i zatrzymał się, jakby nagle onieśmielony.
- Wiesz – powiedziała Evans – ja...
Irma zaczerwieniła się z emocji. To wyglądało na wyznanie.
Jej samej nikt nigdy nie czynił wyznań miłosnych, ale w końcu, kiedy tak człowiek całe życie czyta i czyta, to po prostu musi się otrzaskać z takimi scenami. Nie dalej niż wczoraj, w pewnej książeczce z serii Love Potion Number 9... Irma miała nadzieję, że nikt jej nigdy nie przyłapie nad różowymi tomikami z tej serii...
Tamci dwoje zamilkli już na amen i tylko delikatny szelest szaty powiedział jej, że teraz któreś z nich podniosło rękę. Pewnie dziewczyna, bo zaraz ją cofnęła.
Pani Pince bezszelestnie przysunęła się do krawędzi półki i ostrożnie spojrzała ponad rzędem książek. Potter był
bardzo czerwony, co dawało się zauważyć nawet w skąpym świetle gazowych lamp nad drzwiami. Evans patrzyła na niego z bardzo niepewną miną. A w końcu Potter zupełnie bez ostrzeżenia zrobił krok do przodu, pochylił się i pocałował dziewczynę prosto w usta.
Irma uśmiechnęła się bezwiednie – ach, to było naprawdę zupełnie jak w książce! Do diabła ze względami pedagogicznymi... Ostatecznie, Irma była bibliotekarzem, a nie wychowawcą.
Ale ten pocałunek nie trwał długo... znaczy, dłużej niż dwie sekundy... A to dlatego, że Evans nagle cofnęła się jak oparzona, podniosła dłoń do ust, spojrzała płochliwie na Pottera i wybiegła z biblioteki, zatrzaskując drzwi za sobą. Potter, wciąż zarumieniony jak różyczka, stał bez ruchu tam, gdzie go zostawiła i pokazywał światu (reprezentowanemu chwilowo tylko przez panią Pince) najgłupszą z możliwych min.
W końcu jakby się ocknął, wyprostował i stosownie napuszył. Zaklął z cicha pod nosem, jakby chciał sobie dodać animuszu. Strzepnął szatę, uśmiechnął się, przeczesał palcami włosy i już-już zwracał się ku wyjściu, kiedy nagle od plamy gęstego cienia pomiędzy półkami oderwała się jakaś chuda, przygarbiona sylwetka. Na jej widok Potter zatrzymał się w pół ruchu, uśmiech zgasł mu na twarzy jakby ktoś powiedział “Nox”, a jego prawa ręka w mgnieniu oka znalazła się w kieszeni.
- Czego tu, Oślizgły? – warknął.
Tajemniczy Oślizgły postąpił kilka kroków w stronę światła i pani Pince rozpoznała w nim, nie bez zdziwienia, drugiego już tej nocy swojego ulubionego ucznia. Kryterium, które pozwalało jej wyróżnić uczniów jako ulubionych było bardzo proste: jeżeli siedzieli cicho, nie jedli przy czytaniu, zwracali książki w terminie, czasem pomagali w bibliotece i przejawiali dziki zapał ku różnym żmudnym pracom w rodzaju wypisywania sygnatur, a żadnego, na Merlina, ku popalaniu papierosów za regałami – to się kwalifikowali. Niestety, co roku w Hogwarcie pojawiała się średnio jedna piąta takiej osoby. Ale przez ostatnie lata w szkole na zaufanie Irmy zasługiwało dwoje uczniów: Lily Evans i Severus Snape, ze Slytherinu, ten właśnie, który stał teraz przed Potterem w pozornie wyluzowanej postawie, z rękami w kieszeniach szaty i z ironicznym uśmieszkiem na chudej twarzy. A więc to był ten Oślizgły, któremu Potter, cokolwiek to miało znaczyć, dał spokój. Cóż, tak całkiem szczerze mówiąc – dość trafne przezwisko.
- Jakoś nie bardzo ci poszły zaloty, Potter – powiedział drwiąco Snape i pani Pince, która skrycie uwielbiała również Mayne Reida, nastawiła uszy z zainteresowaniem. Miała szczerą nadzieję, że nie stanie się nic, co zmusiłoby ją do interwencji, bo zabawa była o wiele za dobra.
- Nie widzę, żeby ciebie dziewczyny nosiły na rękach – odparł Potter chłodno. – Odwal się.
Snape najwyraźniej znakomicie się bawił. Uśmiechnął się dość nieprzyjemnie.
- Idź i wypłucz sobie dziób z mułu... a raczej ze szlamu – powiedział.
Potter wyszarpnął rękę z kieszeni: trzymał w niej różdżkę, której czubek wypuścił kilka iskier. Snape wzniósł swoją lewą dłoń szybciej niż to się wydawało możliwe. Irma sięgnęła po własną różdżkę, ale wciąż, powodowana wyczuciem dramatyzmu i zamiłowaniem do dobrych westernów, wstrzymywała się od działania, z zainteresowaniem śledząc wymianę spojrzeń pomiędzy chłopcami. Gdyby uczniowie spróbowali użyć różdżek w bibliotece, uaktywniłoby się zaklęcie wzywające Filcha, o czym wiedzieli wszyscy, więc nie było się czego obawiać.
Potter zrobił krok do przodu, kierując różdżkę wprost w wykrzywioną ironicznie twarz Snape’a.
- Zapłacisz mi za to.
- Ależ oczywiście, możesz sobie nawet wypróbować Niewybaczalne – prychnął Snape. – Nie mogę się doczekać, aż Filch znów ci odbierze garść punktów.
- Prędzej czy później, zapłacisz – zasyczał Potter, dla kontrastu blady teraz ze złości.
- W syklach? Czy może w funtach? Pecunia non olet, nawet szlamem – mruknął Snape i uchylił się zwinnie, kiedy pięść Pottera wystrzeliła z impetem w stronę jego twarzy. – Daruj sobie, Potter. Teraz to możesz mi naskoczyć. Dam radę każdemu z was. I niczego przede mną nie ukryjecie.
- Jeśli planujesz się ślinić przy śledzeniu wszystkich naszych spotkań z dziewczynami, to zabraknie ci nocy na brzydkie zabawy pod kołderką – warknął Potter z najczystszą nienawiścią w głosie.
- Cóż – powiedział Snape zimno – nie twierdzę, że mam w planie was naśladować. Po prostu lubię znać wasze wykroczenia... sztuczki, zaklęcia... i tajne przejścia... eskapady przy księżycu...
W oczach Pottera coś błysnęło niepokojem.
- O czym ty mówisz, Snape? – spytał i zrobił krok, jakby chciał przyprzeć Snape’a do ściany i zmusić go do bardziej szczegółowych zeznań.
Ale Snape wywinął się zręcznie i uskoczył pod drzwi.
- Nie mogę się doczekać, aż zobaczę, jak was wyrzucają – powiedział z niemiłym uśmieszkiem na wąskich wargach i wybiegł z biblioteki.
Potter nie gonił go. Szybkie kroki zamarły w korytarzu, a chłopak wciąż stał nieopodal drzwi, marszcząc brwi, pogrążony w głębokiej zadumie. W końcu wzruszył ramionami, westchnął i podszedł do okna, które właśnie wiatr zaatakował ze zdwojoną siłą. Oparł się o framugę i wgapił się w niebo, gdzie zapewne i on wyczuwał niewidoczną zza chmur bladą tarczę księżycową. Stopniowo jego zasępiona twarz wypogodziła się i wypłynął na nią uśmiech, który Irma z pewnym wahaniem określiłaby jako czuły. Zaintrygowana poprzednią sceną, tkwiła dalej pomiędzy półkami, drapiąc się końcem różdżki w nos i dumając nad tym, że zastanawiająca ochota Snape’a do przebywania w bibliotece oraz – jeśli wierzyć słowom profesora Eliksirów – w lochach, w pracowni nauczyciela, dawała się całkiem zgrabnie wyjaśnić zaognionymi stosunkami z najdzikszą bandą łobuzów, jaka kiedykolwiek krążyła po Hogwarcie.
Doszedłszy do tej konkluzji, Irma uznała, że pan Potter stanowczo za bardzo się rozmarzył, a jej samej zaczęły już trochę marznąć stopy. Chrząknęła i wyszła zza półek, stając przed Potterem z bardzo groźną miną.
- Zmykaj stąd, chłopcze, ale już! – powiedziała. – Twój dom traci dziesięć punktów. Zamykam bibliotekę.
Gdzieś w dole huknęły drzwi – zabrzmiało to tak, jakby komuś wyślizgnęły się ciężkie wrota wejściowe zamku – i Potter, który już miał skulić ogon pod siebie, przeprosić i zniknąć, nastawił czujnie uszy i wyjrzał przez okno. Wyjrzała też i Irma. Przez dłuższą chwilę usiłowali coś zobaczyć przez kłąb obłoku, który właśnie przepływał obok okien biblioteki, a po tej chwili ich oczom ukazała się ciemna postać, sunąca w strugach deszczu w kierunku jeziora. Postać zatrzymała się nagle i pani Pince pojęła, że ktokolwiek tam był, zdążał ku Wierzbie Bijącej, cennemu drzewu, które parę lat temu zasadzono na szkolnych błoniach. Irma darzyła Wierzbę Bijącą głęboką sympatią i zrozumieniem.
- O Boże święty – wyszeptał nagle Potter i pani Pince zerknęła na niego. I przestraszyła się.
Potter był blady jak ściana i przez moment wyglądał, jakby miał zamiar paść na miejscu trupem.
- Co się stało? – spytała ostro. Ale on już jej nie odpowiedział: popędził do wyjścia, jakby goniło go stado druzgotków i Irma została sama przy oknie z niejasnym podejrzeniem, że dzieje się coś naprawdę złego.
Przez dobrą chwilę stała nieruchomo, rozważając, co powinna zrobić – zupełnie, jak Potter po wyjściu Snape’a – a potem podjęła decyzję.Podeszła szybko do kominka, z pudełka po rewersach zaczerpnęła garść szarego pyłu i cisnęła go w ogień mówiąc “Dumbledore”.

II.
Zgłosił się natychmiast, zresztą w ogóle nie widać po nim było, że jest już grubo po północy – coś, za co Irma zawsze go podziwiała – i równie szybko skinął głową na jej relację.
- Zaraz tam będę - powiedział napiętym głosem i – ku irytacji Irmy – nic jej nie wyjaśnił. Odwróciła się więc do okna.
Pottera nie było nigdzie widać – nie wiadomo, czy już, czy jeszcze; a może w ogóle uciekł do swojego dormitorium, kto to mógł wiedzieć. Wierzba stała spokojnie i naokoło nie było śladu żywej duszy.
Po kilku minutach z zamku ktoś wyszedł – po złotym szlafroku w wielkie koniczynki nawet w deszczu można było bez trudu rozpoznać Dumbledore’a – i pobiegł w stronę Wierzby, a po kolejnej chwili dołączyła do niego kanciasta sylwetka, która mogła być tylko Minerwą McGonagall.
Dochodzili już pospiesznie do drzewa, które na ich widok zamachało ostrzegawczo gałązkami, kiedy nagle jeden z korzeni uniósł się jak stopa jakiegoś potwora i coś bezkształtnego, coś z wielką ilością kończyn, wynurzyło się spod ziemi, dostając się natychmiast pod grad uderzeń Bijącej Wierzby. Dumbledore i Minerwa wyciągnęli różdżki, jedno – unieruchamiając drzewo, drugie – posyłając jakieś zaklęcie gdzieś pod wzniesiony korzeń. Irma westchnęła, rozpoznając w leżącym bez ruchu na ziemi wielonogim stworze dwie nieco mniejsze od nauczycieli postaci i zgadując, że jedną z nich musi być Potter.
Skoro coś mu się stało, pomyślała, to będą tędy przechodzili do infirmerii.
Irma zdecydowanie pomaszerowała do skrzydła szpitalnego i załomotała do drzwi komnat Poppy Pomfrey. Poppy, jak zwykle, obudziła się natychmiast. Stanęła w drzwiach odziana w swój nieśmiertelny, pikowany, różowy szlafrok, a szare kosmyki wymykały się jej z rozciągniętej siatki na włosy, ale i tak wyglądała kompetentnie i trzeźwo.
- Dyrektor chyba na czymś przyłapał Pottera – bez wstępów oznajmiła Irma. – Widziałam ich z okna, wygląda na to, że Potter oberwał od Wierzby Bijącej, więc pewnie zaraz tu będą.
- Od Wierzby Bijącej? – powtórzyła powoli Poppy. – O mój Boże.
- No właśnie – przytaknęła Irma, nie do końca rozumiejąc, skąd wziął się nagły błysk lęku w oczach pielęgniarki. – Czy mam ci jakoś pomóc?
- Nie, nie – ocknęła się Poppy. – Dziękuję ci. Dziękuję za informację, już idę. Będziesz w bibliotece? Zawołam cię, gdyby coś, dobrze?
I zamaszyście odmaszerowała do swojego gabinetu.
W kilka minut później urażona nieco Irma usłyszała w korytarzu kroki i stanęła w drzwiach biblioteki. Od strony schodów zamigotało światło różdżki i dał się słyszeć głos Dumbledore’a:
- Minerwo, z łaski swojej daj znać profesorowi Prewittowi, co się stało.
Profesor Prewitt? Opiekun Slytherinu?
Światło różdżki oderwało się od grupki ciemnych sylwetek i znikło na schodach. Już po chwili w świetle lamp padającym z drzwi biblioteki pojawił się natomiast Potter – wyglądał okropnie, ze stłuczonymi okularami, z brudną twarzą i długim skaleczeniem na czole, pod warstwą brudu blady był jak papier, powłóczył lewą nogą i ogólnie sprawiał wrażenie, jakby miał zaraz zemdleć – i Dyrektor Hogwartu, niosący na rękach coś ciemnego, co -
Aha. Snape. No tak.
Wszyscy byli kompletnie przemoczeni.
- Irma – powiedział Dumbledore, dostrzegając ją. – Bardzo ci jestem wdzięczny, że mnie zawiadomiłaś.
W ogóle nie wyglądał na zdyszanego, niósł Snape’a jak dziecko, bez wysiłku. Teraz dopiero pani Pince zobaczyła chłopaka wyraźniej – wyglądał nie lepiej, niż Potter, pół twarzy miał zalane krwią, a drugie pół podrapane, jakby przejechał skronią po kamieniach. Co się właściwie stało? Czy ktoś zamierzał ją poinformować?
- To oczywiste, panie dyrektorze – powiedziała uprzejmie, dołączając do nich. – Nie wiem, co się stało, ale Potter wyglądał na przerażonego, więc pomyślałam...
- Byłem w bibliotece – przyznał Potter schrypniętym głosem, kiedy Dumbledore rzucił mu krótkie spojrzenie. – Rzeczywiście... się przeraziłem... kiedy zrozumiałem, że ktoś mu powiedział jak...
- Rozumiem – uciął Dumbledore, co zirytowało Irmę. Powiedział komu jak co?
Mruknęła zaklęcie osuszające i kolejno machnęła na nich różdżką, co zaskarbiło jej wdzięczne spojrzenie Pottera, który dygotał już jak w febrze. Doszli do skrzydła szpitalnego, gdzie w drzwiach powitała ich Poppy. Rzuciła tylko okiem na obydwu chłopców i ze zmarszczonymi brwiami spytała krótko Pottera:
- To skaleczenie. Skąd je masz?
- Korzeń. Chyba – równie krótko odparł Potter. – Uderzyłem się.
- Noga?
- Skręciłem kostkę, stłukłem kolano. Nic takiego.
- Siadajże, chłopcze. A on? – machnęła ręką na Snape’a. – Kto go tak urządził?
Czy Irmie się wydawało, czy w głosie pielęgniarki było jakieś dziwne napięcie?
- Chyba tylko ja – przyznał Potter. – Musiałem go walnąć, bo się opierał. Nie chciałem tak mocno, ale nie było czasu na... Ciągnąłem go potem ze sobą, chyba był w szoku.
- Nic dziwnego – powiedziała Poppy oschle, lecz z wyraźną ulgą. – Niech pan tu położy tego wariata, dyrektorze.
Dumbledore złożył Snape’a na wskazanym łóżku i westchnął, prostując się.
- Muszę z nim porozmawiać sam na sam, Poppy, natychmiast, jak się ocknie – powiedział. – Pewne rzeczy... trzeba będzie omówić.
Irma zastrzygła uszami, ale Dumbledore wymienił tylko pełne troski spojrzenie z pielęgniarką i tym samym spojrzeniem omiótł Pottera.
- Panie profesorze – powiedział cicho ten ostatni – ja... on chyba zobaczył... no, wie pan. Zmianę. Czy nie można by od razu jakiegoś... Obliviate?
Dumbledore zmarszczył brwi.
- Pomyśl, James – odpowiedział poważnie. – Czy na jego miejscu zgodziłbyś się na wymazanie czegoś z pamięci bez zapytania o zdanie? To jedno z najbardziej delikatnych zaklęć, jakie znamy. Ingerowanie w cudzą pamięć to skomplikowany problem etyczny. Zrobię to tylko wtedy, kiedy Severus tego zażąda. Co jest w końcu możliwe.
Poppy nachylała się właśnie nad Snape’em, przemywając jego skroń gazą zwilżoną gojącym eliksirem.
- O ile znam młodego Snape’a – wtrąciła – to wolałby się dać zabić, niż stracić pamięć. Jest... jest bardzo zawzięty.
- Tym bardziej odebranie mu pamięci bez jego wiedzy byłoby z mojej strony nadużyciem – powiedział poważnie Dumbledore.
- Kogo obchodzi, co myśli Snape, kiedy na szali jest życie Remusa! To tylko pokręcony Ślizgon – uniósł się gniewem Potter. W nader niefortunnej chwili – do infirmerii wchodził właśnie zaniepokojony profesor Prewitt, opiekun Slytherinu.
- Gryffindor traci dziesięć punktów – powiedział ostro. – Bardzo niestosowna uwaga, panie Potter. Dumbledore, Minerwa właśnie powiedziała mi, co się stało. Witaj, Irmo – dodał, zwracając powszechną uwagę na obecność pani Pince w miejscu, gdzie najwyraźniej powinny być obecne tylko osoby wtajemniczone (w co – tego Irma nie wiedziała).
Dumbledore chrząknął z zakłopotaniem.
- Wybacz, Irmo, zapomniałem o tobie.
- Nic nie szkodzi, panie dyrektorze – powiedziała Irma, zerkając nieprzyjaźnie na Prewitta.
- Jeszcze raz cię poproszę o wybaczenie – ciągnął stary czarodziej – ale sytuacja wymaga od nas omawiania spraw, które obiecałem utrzymywać w tajemnicy, zatem...
- Rozumiem. Oczywiście, nie będę przeszkadzała – skinęła głową pani Pince, poprawiła z godnością okulary i ruszyła ku wyjściu. Strategicznie zapominając zabrać swojej różdżki z blatu szafki z opatrunkami.
- Dziękuję ci – powiedział Dumbledore i uśmiechnął się, choć uśmiech nie ogarnął jego oczu.
Irma zamknęła za sobą drzwi infirmerii; wiedziała, że podsłuchiwanie nic tu nie da, bowiem skrzydło szpitalne miało wytłumione zaklęciami drzwi i okna, żeby nic nie przeszkadzało chorym. Rozgoryczona brakiem zaufania ze strony kolegów i zwierzchników, pomaszerowała do swoich komnat – a przynajmniej taki miała zamiar.
Wydarzenia tej nocy bowiem najwyraźniej były dalekie od zakończenia.

III.
Kiedy tylko przeszła parę kroków, z głębi ciemnego korytarza dobiegł tupot nóg i stłumione, gniewne głosy. Po niedługiej chwili z bocznych schodów wyłoniły się dwie osoby, z których jedna – blade światło gazowej lampy przy schodach pozwoliło Irmie rozpoznać małą Evans – cicho, lecz groźnie ochrzaniała drugą, którą już po chwili okazał się być kolejny na scenie członek bandy Pottera, przystojny lecz aktualnie dość blady Syriusz Black.
- ...go tam nie znajdę, to rozniosę tę kupę kamieni, a was pierwszych! – oznajmiła wściekłym półgłosem Lily Evans. – Cholera jasna...
- Ale, Lily – zaprotestował słabo Black. – To nie tak. Nie rozumiem...
- Oczywiście, że nie rozumiesz! Ja za to rozumiem doskonale. Słyszałeś, co mówiła do Prewitta McGonagall! Potter, Snape, skrzydło szpitalne! Och, a już myślałam, że... Ten idiota! Nawet go nie broń. Nie próbuj go bronić. Wdali się w jakiś idiotyczny pojedynek i Potter udusił Snape’a jego własnymi kalesonami czy coś równie dowcipnego.
- Nie, Lily... James nie...
- James nie, James nie. Akurat. To bardzo w stylu Pottera – zatrzymali się w przedsionku i jeszcze ściszyli głosy. Nie widzieli jej – Irma przezornie wsunęła się we wnękę z posągiem Asklepiosa.
- Naprawdę, ja nie wiem, skąd się tam wziął James – powiedział Black desperacko. – On nic nie wiedział. To ja.
Evans zamarła z półotwartymi ustami i jej zielone oczy błysnęły furią.
- Tak? Ty? Ty co? – spytała groźnym szeptem. – Słucham.
- Eee... Nie mogę ci powiedzieć, bo to... gdyby oni... ale James go... o Boże – jęknął rozpaczliwie Black. Wyglądał tak, jakby w tej właśnie chwili coś bardzo nieprzyjemnego i niewygodnego przychodziło mu do głowy. – O Merlinie, cholera jasna. Ale przysięgam, że jeżeli oni są tam w środku, to James nie zrobił krzywdy Oślizgłemu, tylko... Jeżeli tam obydwaj są, to... to...
- Tak? – zimny głos Evans uciął to niezborne gadanie w jednej chwili.
- To James... chyba wręcz przeciwnie... a ja jestem idiotą – powiedział Black i schował bladą jak ściana twarz w dłoniach, osuwając się po murze do przysiadu, pełnego bardzo atrakcyjnej w jego wykonaniu desperacji.
Na twarzy Evans malowało się naraz kilka uczuć: zrozumienie, wściekłość, strach.
- Wrobiłeś w coś Oślizgłego, a James rzucił mu się na pomoc? – spytała powoli.
James, powiedziała. Zmiana ta nie uszła uwagi pani Pince i bibliotekarka uśmiechnęła się odrobinę cynicznie. Gdyby do tej interesującej sytuacji nie doszło, Potter powinien był ją zaaranżować. Nic tak nie działa na młode kobiety, jak, eee... szlachetność i bohaterstwo.
Tymaczasem Black pokiwał głową i spojrzał błagalnie na Evans.
- Proszę – zaczął z rozpaczą, ale Evans chwilowo nie zwracała na niego uwagi. Bez wahania nacisnęła klamkę do skrzydła szpitalnego i weszła do środka, ku najgłębszemu zadowoleniu Irmy Pince nie zamykając za sobą drzwi. Black westchnął, dźwignął się do pionu i podążył za dziewczyną. W tak sprzyjających okolicznościach Irmie nie pozostało nic innego, tylko przemknąć w takie miejsce, gdzie dyskretnie mogłaby ogarniać wzrokiem jak największą część sceny dramatu.
W infirmerii było prawie ciemno. Nad dwoma łóżkami paliły się lampki. To dalsze, pod najdalszym oknem, osłonięte było parawanem – stali tam Dumbledore i Prewitt, pochyleni i najwyraźniej pogrążeni w rozmowie – może ze sobą, może ze Snape’em, jeśli chłopak już się ocknął.
Na bliższym, wsparty na poduszkach, leżał Potter, z obandażowaną nogą i kilkoma pomniejszymi opatrunkami, które nadawały mu wygląd prawdziwego herosa po walce z siłami ciemności. Bez okularów wyglądał jakoś młodziej i tym bardziej bohatersko.
Evans zrobiła kilka kroków w jego kierunku i zatrzymała się, onieśmielona. Na jej widok Potter zrobił ruch, jakby chciał się podnieść, ale opadł z powrotem na poduszki, jakby jej pojawienie się pozbawiło go pewności siebie.
- Potter... James – powiedziała cicho Evans.
- Tak ?– odpowiedział schrypniętym półgłosem. – Przyszłaś? Co się stało?
Żadne z nich nie zwracało chwilowo uwagi na Blacka, który stał w cieniu i tylko Irma widziała, jak nerwowo wykręcał palce.
- To ja chciałabym zapytać, co się stało – w głosie Evans drgnął niepokój i niepewność. – Coś ty ze sobą... James. Nie zrobiłeś mu krzywdy? Żadnych głupich dowcipów?
Potter zawahał się.
- Cóż – powiedział niechętnie. – Mógłbym skłamać i powiedzieć, że nie. Ale fakty są takie, że owszem, rozwaliłem Oślizgłemu łeb, i owszem, zdarzyło się coś, co można nazwać głupim dowcipem. Chciałbym tylko wiedzieć, czyim.
Evans spojrzała na Pottera uważnie.
- Domyślam się, że ten głupi dowcip to nie było rozbijanie łba Oślizgłemu? – spytała powoli.
- Nie.
- Aha. Black mówił mi właśnie, że...
- Syriusz! – Potter właśnie zauważył przyjaciela, który wysu...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin