Hawkins Karen - Talizman 03 - Niezwykły dar losu.pdf
(
900 KB
)
Pobierz
325846453 UNPDF
Karen Hawkins
Niezwykły dar
losu
1
Powiadają, że pierścień-talizman St. Johnów jest dziełem wróżek i że podarowały go one
najprzystojniejszemu w całej Anglii mężczyźnie nazwiskiem sir Gervase St. John. Za-
czarowały przy tym pierścień tak, by ten, kto będzie go miał w swoich rękach, musiał
zakochać się do szaleństwa. Jakże bym i ja chciała znaleźć taki pierścień!
Madame Blanchard,
francuska garderobiana lady Birlington,
do swojej pani, układając włosy milady przed balem w Marchmont
1
Zaufać jej? Ha! Nie dopuściłabym, by ta kobieta zbliżyła się do mnie na dziesięć stóp,
gdybym przedtem nie przeliczyła wszystkich guzików i korali.
Lady Birlington do wicehrabiny Hunterston po spotkaniu z lady Caroline Lamb w
holu w Marchmont
Wiecznie te kłopoty z pieniędzmi, a raczej z ich brakiem. Och, nie dlatego, by on
sam miał mało funduszy. Prawdę mówiąc, był bardzo zamożny. Ale niewymownie
dokuczała mu namolna żebranina jego towarzysza.
Chase St. John sięgnął do kieszeni i wyciągnął złożony plik banknotów. Położył je
przed sobą i przesunął po gładkim blacie stołu.
- Masz. Tak jak prosiłeś.
Harry Annesley dotknął banknotów czubkami palców i zawahał się.
- Wiesz, jak tego nienawidzę. Gdyby tylko prawnikowi mego ojca udało się znaleźć
jakiś sposób, by scedować na mnie fundusze, nie byłbym zmuszony prosić cię o
pomoc. -Zdobył się na pełen zażenowania uśmiech i uniósł ramiona, jakby chciał
zapytać, w jaki sposób sam mógłby usunąć zaistniałe przeszkody.
Był czas, kiedy Chase wierzył w jego przekonujące kłamstwa. Był czas, kiedy
poczułby się tak nimi poruszony, że nakłaniałby swego jowialnego przyjaciela, by
pieniądze wziął. A nawet na to nalegał. Ale ten czas dawno już minął.
I nigdy nie miał wrócić.
2
Pochylił się do przodu i przesunął dłoń po blacie w stronę pieniędzy.
- Jeżeli nie potrzebujesz tych funduszy, to...
Dłoń Annesleya zamknęła się konwulsyjnym ruchem na pliku banknotów.
- No cóż. - Chase odchylił się do tyłu na fotelu. - Otrzymałem odpowiedź. I to
stanowczo zbyt jednoznaczną, by mi się miała spodobać.
Twarz Annesleya pociemniała, ale szybko zgarnął banknoty i schował je do
kieszeni.
- Sam zaproponowałeś.
- Zawsze proponuję. A ty zawsze prosisz o więcej. Wszedł nam ten zły nawyk w
krew. Trzeba będzie z nim skończyć.
Po twarzy Annesleya przemknął blady uśmiech.
- Wiele przeżyliśmy razem. - Popatrzył na Chase'a znacząco. - Więcej niż komuś
mogłoby się wydawać.
To była groźba. Podła i śliska, równie nikczemna jak mężczyzna, który
wypowiadał te słowa. Mimo rozczarowania Chase'owi udało się wzruszyć
ramionami.
- Muszę ci oddać sprawiedliwość: cholernie dobry z ciebie aktor. Był czas, kiedy
wierzyłem, że jesteś oddanym mi przyjacielem.
- Jestem twoim przyjacielem.
- Nie. Jesteś przyjacielem mojego konta bankowego. A nie moim.
Annesley się skrzywił.
- Nie mam pojęcia, co cię dziś ugryzło. Zachowujesz się tak, jakbyś uważał, że w
ten czy inny sposób uchybiłem dobrym manierom albo...
- Nic nie uważam przerwał mu Chase bez urazy. - Po prostu wiem. Wiem, kim i
czym jesteś.
Annesley przez dłuższą chwilę wpatrywał się Chase'owi w oczy. Siedzieli u
White'a, w tym najbardziej ekskluzywnym ze wszystkich klubów dla mężczyzn,
wszystko aż ociekało tu aurą szacowności. Wokół ciężkich, mahoniowych stołów
porozstawiano skórzane fotele, szmer głosów i ciche pobrzękiwanie sreber
wzmagały jeszcze nierealny nastrój.
Chase zastanawiał się, co za idiota poparł prośbę Harry’ego Annesleya o
członkostwo, a potem doszedł do wniosku, że właściwie go to nie obchodzi.
- Podjąłem wczoraj wieczorem decyzję, nieodwołalną. Kiedy następnym razem
będziesz potrzebował funduszy, musisz ich szukać gdzie indziej.
- Co chcesz przez to powiedzieć?
Wyjeżdżam z Londynu. I nie zamierzam tu wracać.
- Dlaczego? Za tydzień zaczyna się sezon.
- Nic mnie to nie obchodzi. A wyjeżdżam nie tylko z Londynu; wyjeżdżam w ogóle
z Anglii. - Chase wyciągnął rękę i podpisał rachunek, który kelner zostawił na stole
3
przed przybyciem Annesleya. - Nie wiem, dokąd się udam. Może do Włoch. A
może nie.
- Do Włoch? Co za niemądry pomysł. Włochy są daleko, a wszystko, z czym
czujesz się związany, jest tu, gdzie...
- Tak, Włochy są daleko. Na tyle daleko, że nie zdołasz dłużej niczego ode mnie
„pożyczać". Będziesz sobie musiał znaleźć następnego ptaszka do oskubania.
Ramiona Annesleya zesztywniały.
- Czuję się urażony.
Chase uniósł w górę brew.
- Nie, wcale nie czujesz się urażony - powiedział powoli, przyglądając się z
namysłem mężczyźnie, który siedział na przeciw niego. - Ale powinieneś tak się
poczuć, ponieważ moja wypowiedź miała znaczenie najgorsze z możliwych.
Przez chwilę podejrzewał, że Annesley rzuci się na niego. Właściwie nawet liczył
na to, że tak się stanie - dałoby mu i o okazję, by okładać drania, dopóki nie
zostanie po nim tylko mokra plama oraz kilka boleściwych kości.
Ale sukinsynowi nawet na to nie starczyło dumy, by się na Chase'a porwać.
Zaciskał tylko usta, aż wargi zwarły się w cienką linię i pobielały.
Chase czekał, gotów na wszystko.
Minęła chwila i Annesley odprężył się z głębokim westchnieniem, odchylił na
oparcie skórzanego fotela i skrzyżował ręce na piersiach.
- Co się stało, St. John? Co spowodowało tę zmianę poglądów?
Tymi prostymi słowy przyznawał się do wszystkiego. I tak właśnie Chase jego
wypowiedź przyjął.
- Bardzo to dziwne, Annesley. W zeszłym tygodniu udzieliłem ci „pożyczki" na
kolejne tysiąc funtów, a potem dokonałem kilku obliczeń. Uświadomiłem sobie, że
tylko przez ostatnie dwa miesiące pozwoliłem ci „pożyczyć" ode mnie ponad pięć
tysięcy funtów. - Jego spojrzenie skierowało się na kieszeń Annesleya. - A raczej
nawet sześć tysięcy.
Sukinsyn Annesley ani na moment nie przestał się uśmiechać. Wzruszył tylko
ramionami.
- Po to ma się przyjaciół, czyż nie? Żeby pomagali sobie nawzajem.
- Przed tamtym wypadkiem nigdy niczego ode mnie nie pożyczałeś. Och,
wydawałem może na nasze rozrywki więcej, niż by na mnie po sprawiedliwości
przypadało. Ale po wypadku sytuacja się zmieniła. Sam dobrze wiesz, że od tamtej
chwili usiłowałeś mnie puścić z torbami.
Harry się zachmurzył.
- Jeżeli nawet nie zwracałem ci gotówki, odpłacałem za wszystko przyjaźnią.
- W jaki sposób? Zachęcając mnie do pijaństwa? Wprowadzając mnie do
najgorszych jaskiń gry w Londynie? Nalegając, bym zapomniał, kim i czym jestem,
4
aż wreszcie... - Chase zacisnął szczęki, słysząc głuchy, narastający szum w uszach.
Mignęło mu przed oczami wspomnienie... zobaczył zalaną deszczem ulicę. Swój
własny, zataczający się po pijacku powóz. Zaskoczoną twarz tamtej dziewczyny, jej
wielkie oczy, które rozszerzyły się jeszcze z przerażenia, kiedy powóz wypadł zza
zakrętu i... Nie!
Na miłość boską, nie chciał sobie o tym przypominać. Nie teraz. Nigdy.
Annesley skinął na kelnera i kazał podać butelkę portwajnu. Jak tylko się pojawiła,
nalał trochę do kieliszka Chase'owi i w milczeniu mu go podsunął.
Chase gwałtownie wypił haust wina. Potem jeszcze jeden.
- Przykro mi, St. John. Przykro mi z tych wszystkich powodów. Ale... - tu Annesley
napełnił własny kieliszek. - To nie ja przejechałem tamtą młodą kobietę.
Jego słowa, wypowiedziane przyciszonym głosem w zadymionej sali, wydawały
się lgnąć do uszu Chase'a, lepić się do nich. Poczuł, że ściska go w piersiach, i
musiał się przemóc, by rozluźnić mięśnie szczęk, zanim coś zdołał powiedzieć.
Harry machnął ręką.
- Do niczego cię też nie zmuszałem, ani do picia, ani do hazardu, nic takiego.
Wszystko robiłeś z własnej nieprzymuszonej woli.
- Wiem - wycedził przez zaciśnięte zęby Chase. - Przyjmuję pełną
odpowiedzialność za swoje czyny. To moja wina, że za dużo piłem. To moja wina,
że powoziłem z taką szybkością. Za wszystko to ponoszę winę ja. Ale ty ponosisz
winę za to, że od tamtej pory nie przestajesz mnie szantażować.
Annesley wpatrywał się w niego przez dłuższą chwilę.
- „Szantaż" to takie nieładne słowo. A przecież ja powiedziałem tylko i wyłącznie
tyle, że nie wyobrażam sobie, jak zareagowałby twój brat Marcus, gdyby
dowiedział się o tym konkretnym incydencie. - Tu jego spojrzenie zrobiło się bar-
dziej twarde. - Gdyby dowiedział się, że zabiłeś tę kobietę.
Na te słowa Chase'a boleśnie ścisnęło w gardle. Kobieta mogła przeżyć.
Niewykluczone nawet, że przeżyła, niewykluczone, ale...
Nie. Musiała zginąć. Był tego pewien. A chociaż od wypadku starał się topić
smutki w alkoholu i uchylać się od odpowiedzialności, pora już, by stawił czoło
faktom. Jest St. Johnem, na Boga, i najwyższy już czas, by sobie o tym przypomniał.
Annesley przechylił głowę na bok.
- Czy przed wyjazdem powiesz o wszystkim swoim braciom?
Chase'owi stanął przed oczami najstarszy z braci, Marcus, surowy i nieprzystępny.
Wyobraził sobie głębokie rozczarowanie, malujące się w jego oczach. Na sekundę
zachwiał się w swoim postanowieniu. Jak łatwo przyszłoby mu symulować, że
wcale nie uświadomił sobie, czym tak naprawdę jest jego zacny przyjaciel, Harry
Annesley. Gdyby tylko mógł udawać, że w tamtą noc ponad rok temu nie
wydarzyło się nic złego.
5
Plik z chomika:
glinka7-1987
Inne pliki z tego folderu:
Hawkins Karen - Talizman 03 - Niezwykły dar losu.pdf
(900 KB)
Hawkins Karen - Talizman 02 - Wyznania łotra.pdf
(1049 KB)
Inne foldery tego chomika:
CYKL - KLĄTWA MACLEANÓW
CYKL - PORWANIE
Zgłoś jeśli
naruszono regulamin