Pilipiuk Andrzej - Największa tajemnica ludzkości.pdf

(795 KB) Pobierz
NAJWIĘKSZA TAJEMNICA LUDZKOŚCI
NAJWIĘKSZA TAJEMNICA LUDZKOŚCI
Część 1
Prolog
W ciemnościach zajęczał rozdzierająco uszkodzony układ hydrauliczny. Pokryte
wielocentymetrową warstwą kurzu wieko sarkofagu drgnęło i powolutku odsunęło
się w bok. Słabo rozżarzyła się zakurzona, zmatowiała żarówka. Wieko
znieruchomiało w połowie drogi. Szyny prowadnicy były dalej zardzewiałe. Układ
ponownie zawył, po czym puściła sparciała uszczelka i zgęstniały płyn wyciekł na
zewnątrz. Wnętrze sarkofagu było ciemne, tylko w szczelinie, między
unieruchomionym wiekiem a ścianą, błyszczało słabo światełko, odbite od gładkiej
powierzchni czarnego lodu. A potem uniosła się delikatna mgiełka i światło
przestało się odbijać.
I
Stacja orbitalna wisiała w czarnej otchłani kosmosu. Kolosalny walec,
sześćdziesięcio kilometrowej długości, przy średnicy dwudziestu kilometrów.
Zewnętrzna powłoka powleczona została chemicznie czystym srebrem i
wypolerowana. Co kilometr gładką, lustrzaną powierzchnię, przecinał stumetrowej
szerokości, pas ogniw fotoelektrycznych. Stację otulała delikatna żarząca się
mgiełka. Pole ochronne niszczyło pył kosmiczny i wszystkie inne ciała, którym
zdarzyło się tu zabłąkać. W dole drzemała Ziemia. Stacja była jak wymarła. Jej
właściciel, a przy okazji właściciel planety, człowiek zwany Starym Prezydentem,
siedział na wygodnym fotelu, ustawionym w pomieszczeniu znajdującym się przy
ścianie zewnętrznej. Takie umiejscowienie pomieszczenia, nie miało najmniejszego
znaczenia, bowiem na całej stacji za wyjątkiem wydzielonych stref panowała
sztuczna grawitacja wytwarzana przez specjalne generatory. Stary Prezydent wcale
nie był taki stary. Miał na oko około trzydziestki. Taki też w przybliżeniu był jego
wiek biologiczny. Jego podłą, choć inteligentną twarz, zdobił sarkastyczny
uśmieszek. Nie zasłaniały go nawet idiotyczne wąsiki wyglądające jak dżungarski
chomik przyklejony nad górną wargą. Na nosie tkwiły mu druciane okulary, sam
szczyt mody z roku 1890-tego. Grzywa włosów nieokreślonego koloru zleżałej
słomy, wymykała się spod czapki, która przed wieloma setkami lat stanowiła
główny eksponat muzeum Lenina w Poroninie i opadała na jego genialne czoło. Na
palcu miał złoty sygnet z wygrawerowanym cudzym herbem. Fotel posiadał
pokrycie z prawdziwej skóry, jakiegoś od dawna wymarłego zwierzęcia, a w
środku pod pokryciem przedwojenne stalowe angielskie sprężyny. Stary Prezydent
zawsze podkreślał z dumą że są przedwojenne. Nie precyzował, o którą wojną mu
chodzi ale założyć możemy ostrożnie, że o trzecią światową. Później już takich nie
robili. Na niedużym stoliku koło fotela stał antyczny samowar na węgiel drzewny.
Na wypolerowanym mosiężnym brzuścu delikatną ciemniejszą kreską odznaczały
się gmerki:
1
Aleksiej i Iwan Bataszewy
Tuła
Obok w wiaderku z lodem tkwiła antyczna butelka szampana Sowietskoje Igristoje ,
rocznik 1987-my. Nogi prezydenta spoczywały na niewysokim stołeczku. Przez
dziurawe skarpetki sterczały palce z krzywo obgryzionymi paznokciami. Srebrne
meksykańskie ostrogi utrzymywały się na piętach dzięki gumce, wyglądajacej jak
wyszarpana ze starych majtek. Wygodne kapcie ciśnięte kopniakiem leżały gdzieś
dalej. Żyrandol z weneckiego kryształu wisiał w górze rzucając nieduży krąg
światła na fotel i siedzącego w nim człowieka. Żyrandol wyglądał całkowicie
naturalnie, czego nie można powiedzieć o kablu na którym był zawieszony. Kabel
miał dwa metry długości i zaczynał się po prostu w powietrzu. Właściwie nie było
w tym nic dziwnego, bo przecież gdzieś musiał się zaczynać a sufit sali znajdował
się dobre sto pięćdziesiąt metrów ponad jej podłogą. Sala była duża nawet jak na
stację. Miała kształt z grubsza elipsy o dłuższej przekątnej długości pięciu
kilometrów a krótszej około trzech. Jej podłogę tak jak podłogi większości
pomieszczeń wyłożono mozaiką z osiemnastu gatunków drewna. Stary Prezydent
sięgnął dłonią po leżącego obok fotela pilota i od niechcenia pstryknął
przełącznikiem. Jedna ściana rozbłysła stając się gigantycznym ekranem. Patrzył
nań przez chwilę. Jego oczom ukazała się Ziemia. Skierował swoje spojrzenie na
środkową Europę. Pstryknął przełącznikiem uruchamiając wydawanie poleceń
głosem.
-Zbliżenie - polecił.
Obraz zaczął się powiększać aż wreszcie dostrzec mógł słabo świecące punkciki.
Miasta.
-Zatrzymać.
Jego głos był miękki i łagodny. To myliło wielu jego wrogów... w czasach gdy
jeszcze miał takowych. Obecnie wszyscy oni rozsypali się w proch. A z niektórymi
porobiły się znacznie gorsze rzeczy.
Patrzył. Kraj pomiędzy Odrą a Bugiem był ciemny. Martwy. Bezludny. Jedyną
jaśniejszą plamką był Gdańsk. Skrzywił się lekko. Nigdy nie lubił Gdańska. Tyle
wojen wybuchło o to zakichane miasto. Zresztą zatruł się tam kiedyś lodami zanim
jeszcze został prezydentem. Powiększył obraz tak aby widzieć siatkę ulic
wyznaczoną palącymi się latarniami. Domy były ciemne. Ludzie spali. Jego pamięć
podsunęła mu fragment z książki którą czytał setki lat wcześniej. Naród może spać
spokojnie bo jest ktoś kto czuwa nad jego snem. Uśmiechnął się. Tamten czuwał na
Kremlu, on, w nieco bardziej komfortowych warunkach i nie czuwał nad jednym
narodem, czy jedną klasą społeczną, ale nad całą ludzkością. Ale były analogie.
Obaj na przykład byli zbrodniarzami. Zgasił okno i wyjął z torby leżącej koło
fotela swojego laptopa. Otworzył go i zadumie przesunął opuszkami palców po
klawiszach. Następnie wystukał krótkie polecenie i wcisnął enter. W pomieszczeniu
bezgłośnie zmaterializował się kominek naładowany solidną porcją płonących
drzewek. Prezydent odkorkował szampana. Pił prosto z butelki. Nie musiał
przejmować się zwyczajami cywilizowanego społeczeństwa. Był u siebie. Cisnął
opróżnioną butelkę do tyłu przez lewe ramię. Na szczęście. Sądząc po odgłosie jaki
2
wydała, trafiła w którąś z poprzednich butelek i roztrzaskała się. Było mu to
obojętne. Ciskał je tak od dziesięcioleci. Zresztą nie musiał się obawiać, że
wdepnie w szkło. Na fotel zawsze przenosił się za pomocą teleportacji. Samowar
śpiewał cichutko swoją pieśń gorącej pary i wibrującej blachy. Uśmiechnął się
lekko. Zawsze używał samowara niezgodnie z zasadami. Nie chciało mu się.
Zamiast parzyć esencję w czajniczku nalewał do samowara wody a potem wrzucał
cegiełkę herbaty i zagotowywał to wszystko razem. Groziło to oczywiście
zatkaniem kurka i zabrudzeniem wnętrza, ale nie przejmował się tym specjalnie.
Podczepił lewą ręką kawałek plastikowej rurki do kranika, drugi jej koniec
umieścił w ustach i przekręcił kurek. Złocisto brązowa strużka popłynęła leniwie
do jego żołądka. Ziewnął. Właściwie to myślenie o ludziach tam na dole nie było
ani specjalnie ciekawe ani specjalnie absorbujące, a nic innego nie miał do roboty.
Na razie...
I I
7 czerwca wczesnym rankiem.
Nie wiedział kim jest ani skąd wziął się wewnątrz czegoś co wyglądało jak szafa.
Pomieszczenie było bardzo ciasne ciemne i niskie. Czuł pod palcami drewniane
ścianki. w ramię uciskał go drążek na którym wisiało kilka drewnianych
wieszaków. Kiedyś w dzieciństwie czytał jakąś książkę o starej szafie, z której było
przejście do innego świata. Pomacał dłonią dookoła. Szafa była ciasna i lita. Z
pewnością nie miała innych wyjść niż przez drzwiczki. Usiłował wysilić pamięć,
ale nic nie mógł sobie przypomnieć. Jego umysł był pusty. Nie wiedział jak się
nazywa. Nie wiedział kim jest.
-Pewnie wyjdę z tej szafy i wpadnę prosto na męża jakiejś kobiety która mnie tu
schowała - powiedział sam do siebie.
Cóż nie było to takie wykluczone. Ucieszył się że pamięta co to jest mąż, kobieta i
szafa. Uczepił się tej myśli, ale nie przypomniał sobie nic innego. Pchnął drzwi.
Człowiek o wyglądzie męża siedział na krześle koło leżanki. Na leżance nie było
śladu pościeli, zresztą gołej kobiety też nigdzie nie było widać. Wychodzący z
szafy stwierdził, że ma na sobie garnitur i wygodne półbuty.
Głosu człowieka siedzącego na krześle też nie pamiętał.
-Zastanawiasz się kim jesteś i nie możesz uzyskać odpowiedniego poziomu
samoświadomości - domyślił się siedzący. - To zupełnie naturalny stan. Twoja
pamięć została wyczyszczona.
Poruszył ustami i za którymś razem zdołał wykrztusić z siebie pytanie.
-Dlaczego?
-Ach. Czujesz się pokrzywdzony? Raczej powinieneś się cieszyć. Zrobiłeś duże
kuku naszemu społeczeństwu, ale dano ci drugą szansę.
-Nie...
-Nie rozumiesz. Poczekaj.
Siedzący podał mu białą tabletkę i szklankę z wodą. Woda była źródlana. Skądś
znał ten smak. Ucieszył się, że jednak coś mu się w głowie kołata.
3
-Po kolei - powiedział siedzący. - Byłeś wielokrotnym maniakalnym mordercą.
Zabiłeś kilkanaście kobiet i dzieci o mężczyznach nie wspominając.
Brwi człowieka z szafy uniosły się do góry.
-Ja?
-Źródłem osobności są wspomnienia. Byłeś mordercą na skutek tego co zapisało ci
się w mózgu. Można powiedzieć, że zostałeś wyleczony, ale oczywiście coś za coś.
Musisz spłacić dług. Zostałeś wybrany spośród wielu przestępców. Twoi kumple po
fachu gryzą ziemię.
Kropelki potu zrosiły jego skronie.
-Co mam robić?
-Zajmiesz się śledzeniem pewnego człowieka, którego poczynania mogą zagrozić
społeczeństwu.
Człowiek z szafy usiadł na leżance i przypatrzył się uważnie siedzącemu. Tamten
wyglądał zwyczajnie, mężczyzna w średnim wieku z niewielkim wąsikiem i w
okularach o grubej oprawie. Na czole mężczyzny mienił się sinobłękitny napis
"Niagara Ognia" i numer 224. Na ścianie wisiał kalendarz. Przybysz z szafy
wpatrywał się w abstrakcyjny rząd cyfr stanowiący datę roczną. Nie mówił mu nic.
Nie miał pojęcia kiedy został wzięty na pranie mózgu, ani jaką datę powinien
zobaczyć. Po prostu zanotował w pamięci to co ujrzał.
-Widzę, że umysł już działa. To dobrze. Parę słów dla większej jasności. Wtłoczono
ci pod hipnozą wszystko, co powinien wiedzieć student trzeciego roku geologii. To
ci się powoli przypomni, musisz tylko nad tym popracować. Jesteś Polakiem, masz
dwadzieścia jeden lat i nazywasz się obecnie Artur Kładkowski. Nie wstawaj
jeszcze, niech środek wzmacniający dobrze się wchłonie. Jesteś jednym z siedmiu
agentów Starego Prezydenta działających w PNTK.
Człowiek z szafy złapał się za głowę.
-Kto to jest Stary Prezydent?
-Z grubsza to facet, który załatwił ci nowe życie. A poza tym władca tej planety.
Być jego agentem to zaszczyt. Oczywiście musimy to trzymać w ścisłej tajemnicy.
-A co to jest PNTK?
-To nazwa naszego kraju. Północne Niezależne Terytorium Koncesyjne.
-Co oznacza ta nazwa?
Tym razem zdziwił się agent. Poprawił okulary.
-Jak to co znaczy? Kraj leżący na północy, jest niezależny od sąsiadów, zajmuje
pewien obszar i podlega koncesji osiedleńczej.
-Co to jest koncesja?
Siedzący westchnął.
-Doczytasz sobie później. Wróćmy do tematu. Twój pseudonim brzmi Wielki Mur.
Będziesz go używał w kontaktach z innymi agentami. Ja mam pseudonim Niagara
Ognia. Pseudonimy wypisane są na naszych czołach tak samo jak numery.
Widoczne są dopiero po oświetleniu ultrafioletem. Nasze oczy są na niego
uwrażliwione, my widzimy to i tak. Otrzymasz niezbędne papiery. Jutro wieczorem
zgłosisz się na szkolenie pod tym adresem - podał mu kartkę pocztową na której
zapisano abstrakcyjny ciąg liczb.
-Jak mam tam trafić?
4
-Przy pasie masz urządzenie teleportacyjne. Wystukujesz ten kod. Czerwonego
guzika używać wolno tylko w razie zagrożenia. Powoduje on wyskoczenie do
nadprzestrzeni nieciągłej.
-Co to jest nadprzestrzeń nieciągła?
Po twarzy Niagary Ognia przebiegł skórcz zniecierpliwienia.
-Miejsce powstałe na skutek odkładania się fal energii nieklauzualnych w
sześciowymiarowej strukturze wszechświata. Oczywiście to wulgaryzacja
zagadnienia. Fizyk wyjaśniłby ci to lepiej. Zielony guzik powoduje powrót na
miejsce skąd zaczęto wędrówkę. To chyba proste?
-A energie nieklauzu....
-Ach, to zupełnie proste. Jeśli rozszczepisz dwunastowymiarowy wszechświat to na
styku będącym rzutem tego dwunastowymiarowego na rzeczywistość
pięciowymiarową powstaje odbicie i zachodzą całkowicie nieprzewidywalne
zjawiska fizyczne. Z kolei po przebiegunowaniu takiego rzutu w stronę antymaterii
lub bezmaterii można je nieco uporządkować. Wówczas niektórych da się używać
do produkcji urządzeń, które zakłócają samą strukturę wszechświata. Oczywiście z
naszego punktu widzenia, z naszych trzech wymiarów, na których rzutem są wyniki
dość przypadkowe tych zdarzeń, a punktu widzenia hipotetycznych osobników
żyjących w dwunastu wymiarach jest to próba uporządkowania ich cieni na
niższych poziomach odbić w...
-Dziękuję, nic nie rozumiem.
-Och to proste. Wiesz które guziki możesz naciskać a których nie.
-Tak jest.
-Resztę może wyjaśnią ci na kursach. Będziemy w kontakcie. Na razie przeczytaj
to. I zapamiętaj bo dla ciebie nie będzie już drugiej szansy.
Artur wyciągnął dłoń i wziął do ręki podany mu papier. Dokument ozdobiony był
wybitnie dziwnym, choć jednocześnie całkowicie zrozumiałym, tytułem:
REGULAMIN POBYTU NA PLANECIE ZIEMIA
I I I
W ciemności rozległ się dziwny chrapliwy dźwięk. Ktoś nabrał u płuca powietrza i
zaraz z obrzydzeniem je wypuścił. Odczekał chwilę i nabrał ponownie. Ze
sterczącej z lodu wewnątrz sarkofagu rurki, wydobył się niewielki, biały obłoczek
pary. Pod centymetrową już teraz warstwą lodu poruszyły się jakieś cienie. Coś
uderzyło od spodu w taflę, była jednak zbyt gruba by mogło ją rozbić.
I V
7 czerwca godzina 8:45
Ruiny miasta Warszawa,
Północne Niezależne Terytorium Koncesyjne
Profesor Janusz Seleźniecki stał w zadumie wpatrując się w sunące tuż nad
horyzontem chmury. Były nieco ciemniejsze niż by chciał, ale na deszcz raczej się
5
Zgłoś jeśli naruszono regulamin