Cussler Clive - Wąż.pdf

(1426 KB) Pobierz
CLIVE CUSSLER
PAUL KEMPRECOS
WĄŻ
(Przełożył: Paweł Wieczorek)
AMBER
1999
25 lipca 1956
Na południe od wyspy Nantucket
Prolog
Blady statek pojawił się. niespodziewanie, jakby wyskoczył z głębin. Sunął niczym
duch przez srebrny, jarzący się zimno krąg, księżycowego światła. Płynął na wschód w
rozgrzanym nocnym powietrzu. Wzdłuż białych jak kość burt migotały diademy
rozświetlonych bulajów. Ostry dziób ciął płytkie morze z taką łatwością, z jaką sztylet tnie
czarną satynę.
Wysoko na zaciemnionym mostku szwedzko-amerykańskiego liniowca “Stockholm”,
siedem godzin i sto trzydzieści mil morskich na wschód od Nowego Jorku, drugi oficer
Gunnar Nillson przepatrywał rozświetlony ocean. Przez wielkie, biegnące wokół mostka
prostokątne okna widział panoramę morza. Woda była spokojna, jedynie tu i ówdzie pojawił
się poszarpany grzbiet fali. Temperatura, nieco ponad dwadzieścia stopni Celsjusza, była miłą
odmianą po wilgotnym powietrzu, które kładło się ciężko na “Stockholmie” rankiem, kiedy
liniowiec opuszczał nabrzeże przy Siedemdziesiątej Piątej ulicy i ruszał w dół rzeki Hudson.
Resztki wełnistych chmur przesuwały się przed porcelanowym księżycem niczym poszarpany
całun. Widoczność od sterburty wynosiła sześć mil morskich.
Nillson przeniósł wzrok na lewo. Cienka, ciemna linia horyzontu gubiła się za
mglistym mrokiem, który skrywał gwiazdy jak woalka i spawał niebo z oceanem.
Drugi oficer zapatrzył się na tę scenę, zapominając o otoczeniu. Wrócił jednak do
rzeczywistości na myśl o ogromnej i bezdrożnej pustce, jaką mieli pokonać. Marynarze często
o tym myślą; gdyby Nillson nie poczuł drżenia pod stopami, dumałby znacznie dłużej.
Zdawało się, że moc, którą wytwarzały dwa potężne diesle po czternaście tysięcy sześćset
koni mechanicznych każdy, płynie z maszynowni w górę, przenika wibrujący pokład i wnika
w ciało. Nillson balansował niemal niewidocznie, by zachować równowagę przy łagodnym
kołysaniu statku na boki. Strach i zdumienie odpłynęły, zastąpiło je poczucie wszechmocy,
zrodzone ze świadomości, że dowodzi szybkim liniowcem, pędzącym przez ocean z
maksymalną prędkością.
“Stockholm” miał sto sześćdziesiąt metrów długości i dwadzieścia jeden metrów
szerokości. Był najmniejszym liniowcem w ruchu transatlantyckim. Od długiej dziobówki ku
rufie, zaokrąglonej łagodnie jak kieliszek do wina, biegły linie nadające mu wygląd
sportowego jachtu. Poza jednym żółtym kominem, cały kadłub błyszczał bielą. Nillson
rozkoszował się władzą, jaką daje dowodzenie. Na jedno pstryknięcie palcami trzech
marynarzy skoczyłoby wykonać jego rozkazy. Dotknięciem dźwigni któregoś z telegrafów
maszynowych mógł sprawić, by rozdzwoniły się dzwonki, a wielu ludzi rzuciło się do
działania.
Na myśl, jak marny jest on sam w obliczu tej potęgi, zachichotał pod nosem.
Czterogodzinna wachta polegała w zasadzie na wykonywaniu serii rutynowych czynności.
Należało tylko utrzymać statek na wyimaginowanej linii, przecinającej wyimaginowany
punkt niedaleko pękatego czerwonego latarniowca, strzegącego zdradliwych wybrzeży
Nantucket. Tam “Stockholm”, z pięciuset trzydziestoma czterema pasażerami na pokładzie,
miał skręcić na północny wschód i wejść na kurs, który pozwoli ominąć wyspę Sable, potem
prosto jak po sznurku pokonać Atlantyk, dotrzeć w okolice pomocnej Szkocji i w końcu do
portu w Kopenhadze.
Nillson miał tylko dwadzieścia osiem lat i zaokrętował się na “Stockholm” ledwie trzy
miesiące wcześniej, ale pływał na łodziach i statkach, odkąd umiał chodzić. W wieku
kilkunastu lat harował na bałtyckich kutrach śledziowych, następnie służył jako majtek w
pewnym wielkim przedsiębiorstwie żeglugowym. Potem skończył Szwedzką Wyższą Szkołę
Morską i pracował w marynarce szwedzkiej. Dowodzenie “Stockholmem” stanowiło kolejny
krok w realizowaniu marzenia, by zostać panem własnego statku.
Nillson nie pasował do stereotypu wysokiego jasnowłosego Szweda. Miał w sobie
więcej z wenecjanina niż z wikinga. Odziedziczył po matce włoskie geny - orzechowe włosy,
oliwkowa skórę, drobnokościstą budowę ciała i słoneczny temperament. Ciemnowłosi
Szwedzi nie są niczym niezwykłym, ale czasami Nillson zadawał sobie pytanie, czy
śródziemnomorskie ciepło w jego dużych ciemnych oczach nie kłóci się z lodowatym
zachowaniem kapitana. Styl bycia kapitana brał się raczej z połączenia skandynawskiej
rezerwy z ostrą dyscypliną, tradycyjną w szwedzkiej marynarce. Nillson pracował ciężej, niż
musiał. Nie chciał dać kapitanowi najmniejszego powodu do nic zadowolenia. Pogoda była
idealna, żadne statki nie kręciły się w okolicy, niedaleko znajdowały się płytkie wody, a
jednak, nawet podczas tej spokojnej nocy chodził od jednego skrzydła mostka do drugiego,
jakby liniowiec znajdował się w szponach huraganu.
Mostek liniowca podzielono na dwie części: z przodu szeroka na sześć metrów
sterówka, za nią - oddzielne pomieszczenie mapowe. Zewnętrzne drzwi skrzydeł mostka
otwarto, by wpuścić do środka lekką południowo-zachodnią bryzę. Po obu bokach sterówki
widniały zestawy urządzeń radarowych i telegraficznych. W środku sterówki, na drewnianym
podwyższeniu wznoszącym się dziesięć centymetrów nad wypolerowaną podłogę stał sternik.
Dzieląca oba pomieszczenia ścianka znajdowała się tuż za jego plecami. Ręce nieprzerwanie
trzymał na sterze, oczy natomiast co i raz kierował na lewy żyrokompas. Na wprost steru, tuż
pod centralnym oknem, umieszczono skrzynkę wskaźnika kursu. Trzy drewniane klocki w
środku miały nadrukowane numery, co pomagało sternikowi koncentrować się na obranym
kursie.
W tej chwili klocki wskazywały zero dziewięćdziesiąt.
Nillson wszedł na górę nieco przed rozpoczynającą się o wpół do dziewiątej wachtą.
Chciał rzucić okiem na prognozę pogody. Zapowiadano, że w okolicy stojącego przy
Nantucket latarniowca będzie mgła. Jak na ten rejon nic zaskakującego. Ciepłe wody u
wybrzeży Nantucket to fabryka mgły. Schodzący z mostka oficer przekazał Nillsonowi, że
“Stockholm” idzie kursem lekko na północ od wcześniej wyznaczonego. Nie umiał jednak
określić, jak daleko zboczyli. Radiolatarnie znajdowały się za daleko, żeby dokonać pomiaru.
Nillson uśmiechnął się. Informacja wcale go nie zaskoczyła. Kapitan zawsze obierał
ten sam kurs - dwadzieścia mil na pomoc od zalecanego przez porozumienia
międzynarodowe. Ogólnie przyjęty kurs nie był obowiązkowy, a kapitan wolał płynąć
bardziej na północ. Dzięki temu oszczędzał czas i paliwo.
Skandynawscy kapitanowie nie odbywają wacht na mostku, zazwyczaj zostawiają
statek pod dowództwem jednego z oficerów. Nillson szybko rozpoczął serię rutynowych
czynności. Przeszedł przez mostek. Sprawdził prawy radar. Spojrzał na telegrafy, by się
upewnić, że oba wskazują CAŁA NAPRZÓD. Przez chwilę bacznie obserwował morze.
Upewnił się, że oba białe światła nawigacyjne na maszcie są zapalone. Wszedł powoli do
sterówki. Obejrzał parametry wskazywane przez żyrokompas. Zatrzymał wzrok na rękach
sternika. Pokrążył po sterówce.
Kapitan wszedł na górę nieco po dziewiątej, kiedy skończył kolację, którą jadał w
swej kabinie, położonej bezpośrednio pod mostkiem. Był małomównym mężczyzną przed
sześćdziesiątką, ale wyglądał starzej. Czas rozmył ostrość jego wyrazistego profilu, tak jak
nieustępliwe morze wygładza skalny występ. Kapitan trzymał się prosto niczym pal do
taranowania i nosił zawsze nienagannie wyprasowany mundur. Choć rumiana twarz
przypominała stare jabłko, oczy koloru lodu bystro migotały. Przez dziesięć minut chodził w
tę i z powrotem za mostkiem, wpatrywał się w ocean i wciągał nosem ciepłe powietrze
niczym pies gończy, który łapie zapach bażanta. Potem wszedł do sterówki i zaczął studiować
mapy nawigacyjne, jakby szukał znaku.
- Zmienić kurs na osiemdziesiąt siedem stopni - powiedział po chwili.
Nillson przekręcił wielką kostkę w skrzynce kursowej tak, by wskazywała zero
osiemdziesiąt siedem. Kapitan poczekał, aż sternik odpowiednio ustawi ster, po czym wrócił
do swojej kabiny.
W pomieszczeniu kartograficznym Nillson wytarł na mapie linię oznaczającą kurs
dziewięćdziesiąt stopni, narysował ołówkiem nowy, wyznaczony przez kapitana, i po
szybkich obliczeniach w pamięci oszacował miejsce, gdzie się znajdowali. Następnie
przedłużył oznaczającą kurs linię zgodnie z czasem, jaki minął od wyruszenia, i utrzymywaną
prędkością. Zrobił krzyżyk. Kreska na mapie wskazywała, że przepłyną w odległości mniej
więcej pięciu mil od latarniowca. Nillson jednak uznał, że silne północne prądy pchną statek
na dwie mile od tego miejsca.
Podszedł do radaru przy prawych drzwiach i przełączył zakres z piętnastu mil na
pięćdziesiąt. Wąski żółty pasek, który omiatał kolisty ekran, oświetlił smukłe ramię Cape
Cod, wyspy Nantucket i Martha’s Vineyard. Przy tym ustawieniu odległe statki dawały zbyt
małe odbicie, by radar mógł je pokazać. Nillson przestawił więc urządzenie z powrotem na
badanie najbliższych piętnastu mil, po czym znów zaczął krążyć po mostku.
Około dziesiątej wrócił kapitan.
- Będę w swojej kabinie. Muszę się zająć papierkową robotą - oznajmił. - Zmienię
kurs na bardziej północny za dwie godziny. Proszę mnie wezwać, jeśli zobaczy pan przedtem
latarniowiec. - Wyjrzał przez okno, mrużąc oczy, jakby wyczuwał obecność czegoś
niewidocznego. - Albo jeśli pojawi się mgła lub pogorszy pogoda.
“Stockholm” znajdował się czterdzieści mil na zachód od latarniowca, wystarczająco
blisko, by wychwycić jego sygnał radiowy. Radiolokator wskazywał, że statek płynie kursem
o przeszło dwie mile na północ od tego, jaki wyznaczył kapitan. Nillson doszedł do wniosku,
że muszą ich spychać prądy.
Kolejny pomiar radiolokacyjny pięć minut później wykazał, że statek płynie prawie
trzy mile na pomoc od kursu. W dalszym ciągu nie było się czym niepokoić; wystarczyło
jedynie uważnie obserwować sytuację. Stały rozkaz brzmiał, by wzywać kapitana na mostek
w przypadku zdryfowania z kursu. Nillson wyobrażał sobie wyraz, jaki przybierze niezbyt
przyjemna twarz kapitana, i ledwie skrywane zadowolenie w oczach od tylu lat smaganych
morskim wiatrem. Wezwał pan MNIE na górę w TAKIEJ sprawie? Nillson w zamyśleniu
podrapał się po brodzie. Może było coś nie tak z radiolokatorem? Albo radiolatarnia
znajdowała się jeszcze zbyt daleko, by dokonać dokładnego pomiaru?
Nillson wiedział, że jest marionetką w rękach kapitana, ale przecież był w końcu
Zgłoś jeśli naruszono regulamin