Waide Peggy - Słowa miłości.pdf

(824 KB) Pobierz
132351212 UNPDF
Peggy Waide
SŁOWA MIŁOŚCI
Przekład: Marta Wolińska
Tytuł oryginału: Mightier Than the Sword
1
Wschodnie wybrzeże Anglii, rok 1816
Zdrajca, który zhańbił króla i ojczyznę.
Adamowi po raz setny przypomniały się ohydne oskarżenia.
Przeniknął go chłód większy niż lodowata kipiel kotłująca się
wokół jego kostek. Fale w niezmordowanym rytmie rozbijały się o
skalisty brzeg, mewy spadały na zdobycz i wzlatywały, a on stał
nieruchomo. Patrzył z tęsknotą na szare kamienne mury,
wznoszące się przed nim wysoko nad skałami. Poczuł bezdenną
pustkę. Adam Horacjusz Hawksmore, piąty hrabia Kerrick, żołnierz
i dżentelmen wreszcie dotarł do domu.
Lecz cóż go tu spotka?
Potępienie? Wygnanie? A może stryczek, jak zwykłego
rzezimieszka? Wyjątkowo niestosowna kara dla kogoś
dorastającego w przekonaniu, że jest mu pisane pójść w ślady
wspaniałych przodków, służyć królowi i ojczyźnie, dla człowieka,
którego nauczono zabijać bez litości w imię honoru i tradycji.
Mac, zaufany druh, siedział w małej łodzi za Adamem.
- Znowu krwawisz. - Wskazał czerwoną plamę przesiąkającą przez
wełniany surdut przyjaciela.
Adam z trudem utrzymując łódź w miejscu na płytkiej, mocno
rozkołysanej wodzie, wzruszył ramionami. Będzie miał dość czasu,
by zająć się raną i połamanymi żebrami, gdy wreszcie znajdzie
bezpieczne schronienie w zamku.
- Bywało już gorzej.
Wyciągnął z kieszeni szton wartości tysiąca funtów. Pomyślał, że ta
jedyna wartościowa rzecz, jaką może dać przyjacielowi, stanowi
nędzne wynagrodzenie za jego poświęcenie. Kiedy Adam
potrzebował pomocy, Mac bez wahania przybył do Francji i
wynalazł bezpieczną przystań, zanim mogli pożeglować z
powrotem do Anglii. Ukrył Adama na „Pływającej Gwieździe", a
sam sprawdził, czy okolice zamku Kerrick są bezpieczne dla jego
pana. Wywiedział się także szczegółów o rzekomej zdradzie
Adama. I ani na chwilę nie zwątpił w jego niewinność. Tak,
pieniądze to za mała zapłata.
- Weź to, Mac.
- Nie chcę.
- Nie rób z siebie osła.
Mac ściągnął z głowy wełnianą czapkę, zmrużył oczy i przeczesał
dłonią rozwichrzone złotawe włosy. Najwyraźniej usilnie próbował
znaleźć jakieś argumenty, żeby nie wziąć sztonu.
Wysiłek okazał się stratą czasu. Kiedy Adam raz coś postanowił,
łatwiej było zatopić flotyllę okrętów, niż przekonać go, by zmienił
zdanie.
- Gdyby mnie uwięziono w Newgate, wolałbym, żebyś ty miał
pieniądze niż ten mój głupi kuzyn - odezwał się Adam. - Cecil
roztrwoni wszystko na dziwki, karty lub konie. A poza tym, przyda
ci się trochę grosza. Niech zrobię dla ciebie chociaż tyle. W razie
czego, powiadom lorda Wyncomba o...
- Twojej śmierci?
Mac nigdy nie owijał w bawełnę. Adam znów wzruszył ramionami.
- Jest taka możliwość. Ale nie zostawię plamy na rodowym
nazwisku. Nie mam wyboru, muszę się oczyścić z zarzutów. A
teraz ruszaj. I nie narażaj swojej cennej szyi. Pamiętaj, że nie
widziałeś mnie od tamtej nocy Pod Rogatą Syreną.
Mac skłonił się lekko, przyklepał sobie na czubku głowy czapkę,
pod którą schował szton, potem odepchnął łódź od brzegu.
- Nieźleśmy się zabawili, przyjacielu. - Rzucił Adamowi
porozumiewawcze spojrzenie. - Uważaj, czy cię nie śledzą. Wiesz,
jak mnie znaleźć, jeśli będzie trzeba. Powodzenia.
Adam nie zaprotestował, choć jak dotąd niczego nie zawdzięczał
szczęściu. Dożył dwudziestu ośmiu lat - z czego trzy lata spędził
walcząc na Półwyspie Apenińskim, a ostatnie osiem miesięcy we
francuskim więzieniu - nie dlatego, że był szczęściarzem. Pomogły
mu przetrwać spryt, cierpliwość, sprawność fizyczna, biegłość w
żołnierskim fachu i umiejętność logicznego myślenia. I jeszcze
solidna porcja determinacji. Upór kazał mu wrócić do Anglii i
odszukać drania odpowiedzialnego za zszarganą reputację.
Sam na plaży, obserwował, jak łódź Maca znika w gęstej mgle.
Morskie ptaki swobodnie szybowały nad falami i witały dzień
ostrym krzykiem. Adam pozazdrościł im wolności.
Brnąc przez kamienie i piasek, dotarł do wielkiego głazu, który
wyglądał jak groźny olbrzym pełniący straż przy szczelinie
prowadzącej do małej groty. Adam wyciągnął z kieszeni łojową
swieczkę i krzesiwo. Zapalił knot. Przykry swąd wypełnił ciasne
zagłębienie, wywołując wspomnienie niekończących się godzin
czekania i rozmyślań, odosobnienia i pustki.
Adam otrząsnął się z natrętnych myśli. W boku czuł rwący ból, a
gdy ciało ogarnięte gorączką stykało się z zimnymi, wilgotnymi
murami, oblewał się potem. Z zaciętością pokonywał wysokość
metr po metrze. Nie po to przecież uciekał, żeby skończyć w tajnym
przejściu we własnym zamku. Rozsypujące się stopnie prowadziły
go coraz wyżej, skręciły w lewo i urwały się na ścianie z dębowych
desek.
W rogu Adam znalazł dwa rygle. Odblokował je i naparł barkiem
na solidną przeszkodę. Mięśnie zabolały go z wysiłku, ale przeklęta
ściana ani drgnęła. Znów pchnął, zaklął mimo woli i... drewniany
segment rozmiarów pół metra na półtora wreszcie się odsunął.
Adam zamknął oczy. Z ulgą wziął głęboki oddech i wkroczył do
wymarzonego azylu.
Wszystko było na swoim miejscu. Jak dawniej, przy kominku stał
ulubiony fotel z mięciutkiej skóry w kolorze burgunda, przesadnie
wielki, z wyjątkowo solidnymi poręczami, zrobiony na zamówienie,
ściśle według wskazówek Adama. Nad kominkiem wisiał herb
rodu z wyrytym napisem: In honore defendimus - bronimy w imię
honoru. Wyściełany podnóżek dopasowany do fotela i mahoniowy
stolik stały tuż obok. Szafa znajdowała się w przeciwległym rogu.
Nieduże biurko, jeszcze jeden wygodny fotel, wielki drewniany
kufer i ogromne łoże dopełniały umeblowania pokoju, może nie
przesadnie bogatego, ale takiego, jak sobie Adam życzył. Jako
żołnierz, lubił umiar i porządek. Jako mężczyzna, cenił komfort i
dbałość o szczegóły.
Poczuł lekki zapach pasty do butów i dymiących głowni z kominka.
Zaczął się zastanawiać, czy nie ma omamów z powodu utraty krwi.
W opuszczonym zamku z pewnością nikt nie rozpalałby w
kominku.
Łoże, ustawione na mahoniowym podeście i osłonięte ze
wszystkich stron granatowymi aksamitnymi kotarami, przyciągało
go nieodparcie. To pewne, kiedy się wreszcie położy, będzie spał
bity tydzień.
Kiedy kładł na podłodze swój mały podróżny pakunek, uczuł
kłujący ból w zranionym boku. Ostrożnie ściągnął surdut. Potykając
się, podszedł do łoża i rozsunął zasłony. Zamrugał gwałtownie raz i
drugi.
- A to co, u diabła?
Niewiarygodnie złote oczy w anielsko pięknej twarzy zrobiły się
okrągłe ze zdumienia na widok Adama. Jasne loki mieniły się
refleksami złota, brązu, nawet miodu. Rozsypywały się w nieładzie
na ramiona i plecy. Połyskująca kaskada otaczała twarz w kształcie
serca, z wyraźnie zarysowaną brodą i rumianymi policzkami. Pełne
wargi wykrzywiały się teraz nieprzyjaźnie. Najbardziej niepokoił
Adama pistolet wycelowany prosto w jego pierś. Kobieta głośno
chwyciła powietrze, upuściła broń na posłanie i wymierzyła
Adamowi siarczysty policzek.
- A to za co? - warknął. Wciąż nie mógł się otrząsnąć z szoku po
zastaniu w swym łożu kobiety. I to jakiej kobiety! Lady Rebeki
Marche, córki Edwarda Marche'a, hrabiego Wyncomb, człowieka,
który zgodził się wyświadczyć mu przysługę i zajmować się jego
sprawami. Co więcej, Rebeka była dziewczyną, której nie zgodził
się poślubić przed wyjazdem do Francji.
- Po pierwsze za to, że śmiertelnie mnie przeraziłeś, a po drugie... -
Rebeka zmrużyła oczy. - Martwiliśmy się o ciebie całymi
miesiącami. Wszyscy są przekonani, że nie żyjesz.
Adam nie wiedział, jak zareagować na taką nowinę. Nie dość, że
Zgłoś jeśli naruszono regulamin