Harry Potter i Wojna Aniołów.pdf
(
1974 KB
)
Pobierz
688346214 UNPDF
Rozdział 1
Zbetowane przez KikX i Dorotę - dziękować :-)
Piękne, słoneczne, lipcowe popołudnie. Podmuchy wiatru były niewielkie, jezioro gładkie
niczym lustro. Hogwart i błonia przed nim wyglądały prawie jakby się zatrzymał dla nich
czas…Gdyby nie szybko idąca, smolista postać, która przemierzała dolinę, psując cały efekt.
Wpadł do zamku, nie przejmując się, czy ktoś go widzi w takim stanie. Czarna, miejscami
podarta i zakrwawiona szata powiewała za nim groźnie. Brudne włosy przykleiły się do
twarzy. Nie zauważył, kiedy pokonał kolejne piętra szkoły. Stanął przed krzywo uśmiechniętą
chimerą.
- Cukrowe lizaki - powiedział hasło.
Lecz chimera nawet nie drgnęła, nadal się szyderczo uśmiechając.
- Cholera, jakie jest hasło? – Mistrz Eliksirów był wyraźnie zdenerwowany. Że też
Dumbledore musiał je mienić w takim momencie!
Snape zaczął wymieniać długą listę słów, które mogły być potencjalnym.
Nagle kamienny posąg odskoczył, jakby się czymś sparzył. „Czyżbym zgadł?”
Jednak jego wątpliwości rozwiała postać schodząca schodami.
- Witam, dyrektorze. - ,,Skąd on wiedział?”
- Wyczułem, że ktoś bardzo chce się ze mną zobaczyć - odpowiedział dobrotliwie dyrektor.
- Aha… - Severus tylko inteligentnie przytaknął.
- Wejdziemy na górę? – zaproponował starzec, pogodnie się uśmiechając, choć w jego
błękitnych oczach nie można było dostrzec wesołych ogników.
- Oczywiście.
Dyrektor zamknął drzwi.
- Dobrze, że jesteś, Severusie, chciałem się z tobą zobaczyć, ale najpierw powiedz, co cię do
mnie sprowadza? Widzę, że wracasz z „zebrania”.
- Tak, Albusie, mamy problem. Czarny Pan chce za wszelką cenę dorwać Pottera. Wie,
gdzie spędza wakacje. Nie może wejść do budynku, ale ponoć jest już blisko złamania zaklęć
blokujących - powiedział zmęczonym głosem Snape.
Dyrektor bacznie mu się przyglądał zza okularów połówek.
- To się nawet dobrze składa, Severusie. Też chciałem z tobą porozmawiać o Harrym. Dom
na Privet Drive pilnują na zmianę całą dobę członkowie Zakonu. Jak na razie nic się nie
dzieje…
Dyrektor wstał i zaczął chodzić po gabinecie.
- ...i to mnie martwi – dodał z nutką niepokoju w głosie Albus.
- Dlaczego? - zapytał Severus.
- Według mnie, jest za spokojnie… Nikt ze straży nie widział go poza domem od ponad
dziesięciu dni. Wiem, że jest mu ciężko po wydarzeniach w ministerstwie, stoczył ciężką
bitwę, spotkał ponownie Voldemorta, stracił Syriusza...
- Myślisz, że mógł sobie coś zrobić? - wtrącił niepewnie Snape.
- Nie wiem, Severusie, to silny chłopak, ale każdy ma swoje granice - odpowiedział w
zamyśleniu dyrektor.
- A co ja mam z tym wspólnego? – zapytał Mistrz Eliksirów, domyślając się odpowiedzi, która
bardzo mu się nie podobała.
- Chciałbym, żebyś sprawdził, co się tam dzieje.
Dla mocno zmęczonego i poranionego Severusa to było już za dużo. Zerwał się z fotela,
warcząc:
- JA?! Masz cały zakon, nauczycieli! Ja nie jestem od niańczenia dzieciaków! W
szczególności bachora Potterów! Znajdź sobie kogoś innego!
- Severusie - odpowiedział spokojnie Albus, nie przejmując się jego wybuchem - uspokój się.
Gdybym miał kogoś lepszego do tego zadania, to bym cię o to nie prosił. Zrozum, większość
zakonu jest na bliższych lub dalszych misjach, nauczyciele mają urlop. A przecież nie wyślę
do niego Szalonookiego! Dodatkowo, Severusie, możesz mu pomóc na miejscu, gdyby tego
potrzebował.
- Nie wiem, Albusie, czy to dobry pomysł, wiesz, że chłopak mnie nienawidzi. Nic mi nie
powie ani nie będzie mnie chętnie słuchał. – Snape próbował się wykręcić, choć z
doświadczenia wiedział, że to daremne starania.
- Na pewno sobie jakoś poradzicie, Severusie. – Dyrektor uśmiechnął się, a w jego oczach
zabłysły podejrzane ogniki.
- Jak chcesz, Albusie, ale pamiętaj, że cię ostrzegałem. A teraz wybacz, jestem zmęczony...
- Zakończył rozmowę i wyszedł z gabinetu.
„Do diabła, Sev, ale jesteś głupi! W co się wpakowałeś?!” Nie dość, że jest szpiegiem,
nadstawia kark na każdym kroku, uczy w szkole smarkaczy, to jeszcze ma niańczyć Pottera.
Tak rozmyślając, naczelny postrach Hogwartu snuł się korytarzami zamku. W końcu trafił do
zimnych, ciemnych lochów - do domu…
Szybkim (jak na możliwości rannego i wyczerpanego mężczyzny) ruchem otworzył drzwi do
prywatnych kwater. Idąc, zdążył się trochę uspokoić i ochłonąć. Zapalił świece i wyczarował
ogień w kominku. Usiadł ciężko na fotelu, opierając bolącą głowę o oparcie. „Tak, to był
trudny dzień… Jeszcze ten przeklęty chłopak! Dumbledore chce, żebym co zrobił? Mam go
niańczyć, pocieszać, za psychologa robić?! I w dodatku musze iść do tych wstrętnych
mugoli… Ale to dopiero jutro, dziś już mi się nie chce...” – stwierdził, pocierając czoło bladą
dłonią. Pstryknął palcami; po chwili dało się usłyszeć ciche pyknięcie - szkolny skrzat się
aportował.
- W czym mogę służyć? - spytał piskliwie, nisko się kłaniając.
- Przygotuj coś do jedzenie - odwarknął zmęczony nauczyciel.
- Dobrze, proszę pana. - I już go nie było.
Po chwili pojawił się ciepły i pachnący posiłek, obok smakowicie wyglądający deser. Zaczął
powoli jeść, by nabrać choć trochę sił. Zajęło mu to kilka ładnych minut. Wstał i delikatnie
zdjął górną część ubrania, by obejrzeć rany. Wiele siniaków, kilka głębszych cięć i więcej
płytkich zadrapań.
- Przeklęte zaklęcie noży - mruknął niezadowolony.
Najpierw prysznic… Po tym przyjemnym zabiegu poczuł się dużo lepiej. Podszedł do szafki i
wyjął kilka eliksirów. Wypił trzy - postcrutiatus, na ogólne wewnętrzne obrażenia i bezkrwawy.
Następne dwa zmieszał i powstałym w ten sposób jasnoniebieskim płynem nasączył gazę.
Przetarł nią głębsze rany. Po piętnastu minutach zostały tylko po nich czerwone pręgi.
Założył luźniejsze szaty i ponownie usiadł za biurkiem. Przywołał z barku butelkę Ognistej i
szklankę. „Tak, przyszedł czas by się trochę nad sobą poużalać…” Siedział tak dłuższy czas,
myśląc o wszystkim i o niczym. Chciał nalać kolejną porcję trunku, lecz butelka okazała się
pusta. Spojrzał na zegar - dochodzi pierwsza w nocy. „Cholera, trzeba by się położyć… Tak,
jutro będzie ciekawy dzień...” Wstał i mało przytomnym krokiem wszedł do sypialni. Nie
mając siły na przebranie się, runął na łóżko.
Następnego dnia obudził się z potwornym bólem głowy. Tak, stanowczo za dużo wypił.
Pierwsze, co przyszło mu do głowy, to eliksir na kaca - jego patent. Dopiero po kilku
minutach nadawał się do jakiegokolwiek użytku. Szybki prysznic, czarne ubranie, śniadanie i
już mógłby wychodzić… Gdyby tylko mu się chciało. Znów usiadł za biurkiem i zaczął
myśleć.
„Dlaczego zawsze JA?”
Lecz po chwili zdołał przerwać tą bezsensowną dywagacje. „Im szybciej pójdę, tym szybciej
będę z powrotem.” Z tą optymistyczną myślą wyruszył z kwater (wziął kilka podstawowych
eliksirów, na wszelki wypadek). Wyszedł z zamku, kierując się w stronę Hogsmeade.
„Kolejny słoneczny dzień, na niebie żadnej chmurki, a ja musze go marnować na głupiego
chłopaka.”
Doszedł do magicznej wioski. Stamtąd mógł już się spokojnie deportować na Privet Drive.
Szybko rozejrzał się po okolicy upewniając się, że nie ma tu „kolegów po fachu”. Od strony
zarośli dało się słyszeć odgłosy chrapania… „No nie, nie ma jak odpowiedzialność!” Podszedł
cicho do krzaków i gwałtownie zerwał ze śpiącego pelerynę-niewidkę.
- Mundungus! - warknął Snape. – Wstawaj, tłumoku! Masz przydzielone zadanie i nie jest to
bynajmniej odsypianie nocy! Co ty sobie wyobrażasz?!
- Ciiiszej, Snape, proszę. – Fletcher próbował załagodzić sytuację, niemrawo gramoląc się z
ziemi.
- Masz szczęście, że się śpieszę i nie mam czasu powiadomić dyrektora. Ale jeśli jeszcze raz
przyłapie cię na takiej niekompetencji, to bądź pewien, że się pofatyguje do odpowiedniej
osoby! - zagrzmiał Snape, a smoliście czarne oczy zaczęły mu niebezpiecznie błyszczeć.
- Dobrze, już dobrze, przepraszam… Aaa… Po co przyszedłeś?
- Albus wysłał mnie, bym sprawdził, co się dzieje z bachorem. Coś się wydarzyło zanim
usnąłeś? – zapytał zgryźliwie, dobitnie akcentując ostatni wyraz.
- Nie, Severusie, cisza. Nie wychodzi od wielu dni. W domu jest cicho. Okno w pokoju ma
uchylone, ale od kilku dni nie zapala nawet światła. Nie dziwię się, że Dumbledore się
niepokoi…
- To ja idę sprawdzić, a ty nawet nie próbuj zasypiać lub uciekać - zagroził Snape i skierował
się z kamienną miną ku budynkowi.
Starając się być kulturalnym, zadzwonił do drzwi.
Cisza. Ponowny dzwonek. Słychać, że ktoś się zbliża. Niepewnie przekręca zamek i otwiera
drzwi.
- Słucham pana? – Otworzyła mu kobieta o końskiej twarzy.
- Witam, chciałem się zobaczyć z Harrym Potterem - powiedział z lekkim obrzydzeniem, nie
wierząc w prawdziwość niedorzecznej sytuacji. Co za poniżenie…
- Proszę wejść.
Snape niechętnie wszedł. Jego twarz nie wyraża żadnych emocji, choć w duchu chciałby
mieć to już za sobą. On w mugolskim domu?! Czysty absurd.
- Nie wiem, jak panu się to uda – powiedziała kobieta, zamykając frontowe drzwi. - Od ponad
tygodnia nie wychodzi z pokoju, nic do niego nie dociera, próbowaliśmy otworzyć drzwi, ale
to nic nie dało – zaczęła tłumaczyć Petunia, lecz umilkła, widząc groźny wzrok Snape’a.
- Gdzie jest jego pokój? – syknął lodowato.
- Na górze, drzwi po prawej.
Snape bez słowa idzie we wskazanym kierunku. „Hm, drzwi faktycznie zamknięte” –
potwierdził w duchu, szarpnąwszy za klamkę.
- Alohomora! – Nic się nie stało. Użył jeszcze kilku innych otwierających zaklęć, ale również
bez skutku. „Chłopak nie mógł użyć magii, bo jest niepełnoletni i w domu mugoli. Pewnie je
czymś zastawił”- chłodno wywnioskował Snape.
- Destsructo! - Drzwi się rozpadły w drobne drzazgi.
„Co, do diabła?!”
Rozdział 2
Zbetowane przez KikX - dzięki :-)
Severus stał jak wryty, nie mogąc uwierzyć w to, co widzi. „Co tu się mogło stać?”- pytał sam
siebie, nic nie rozumiejąc. Rozglądał się bacznie po pokoju, analizując zastaną sytuację. W
pomieszczeniu panował totalny chaos. Prawie żadna rzecz nie była na swoim miejscu.
Ubrania i książki porozrzucane po całym pokoju, na biurku sterta nie otwartych listów, na
oparciu krzesła siedziała Hedwiga, nic dziwnego, bo klatka wygląda gorzej niż chlew. Jednym
słowem - pobojowisko. Ale gdzie jest Potter? Spojrzał na łóżko. Leżała na nim skłębiona
pościel, lecz spod niej coś wystawało… Coś biało-czerwonego, jakby zakrwawione ramię –
„cholera, Potter!” Z szybkością błyskawicy zerwał z łóżka kołdrę. Stanął całkowicie
zszokowany. Harry leżał w dziwnej pozycji na plecach, w poszarpanym ubraniu, lewą rękę
miał nienaturalnie powyginaną, był cały zakrwawiony, bardzo wychudzone ciało pokrywały
długie, całkiem świeże cięcia, spod półprzymkniętych powiek upiornie świeciły białka
wywróconych oczu - wyglądał, jakby go ktoś zmasakrował. Snape podszedł ostrożnie do
nieprzytomnego szesnastolatka, mając nadzieję, że nie jest za późno… Przyłożył dwa palce
do szyi nastolatka i po chwili odetchnął z ulgą - jeszcze istniała jakaś szansa.
Odwrócił się nerwowo do stojącej w drzwiach Petuni:
- Co mu, do cholery, zrobiliście?! – krzyknął, mało nie plując ze złości na przerażoną i bladą
jak papier Petunię.
- N-nic - wyjąkała wystraszona i zapłakana kobieta. - Mówiłam panu, że nie chciał wychodzić,
nie reagował, zamknął się, jeść też nie chciał… Ja… Nie rozumiem… - Oparła się ciężko o
framugę roztrzaskanych drzwi.
Snape dalej nie słuchał. Podszedł z powrotem do Harry’ego. Jeszcze raz go dokładnie
obejrzał. Jako śmierciożerca widział już nie jedno, lecz zawsze widok zmasakrowanego
dzieciaka go w jakiś sposób poruszał. „Kto mu to zrobił? Sam pewnie się pociął, ale ta
połamana ręka… Ach, nie mam czasu teraz nad tym myśleć!” Wyjął kilka eliksirów z
kieszeni. Ostrożnie podniósł głowę chłopca i wlał mu je do bezwiednie rozchylonych, sinych
ust. Przywołał z szafy koc, delikatnie owinął nim Harry’ego, wziął go na ręce i bez słowa
wyszedł przed dom. Tam się deportował.
Zmaterializował się przed ładnym, nie za dużym dworkiem. Po jego prawej stronie rozciągał
się las, z którego rozbrzmiewał kojący śpiew ptaków. W tle, za budynkiem, widać było
szczyty gór, których wierzchołki pokrywały czapy śniegu. Po drodze musiał przejść przez
zadbany park, z pewnością magiczny, gdyż znajdowały się w nim fantazyjne żywopłoty i
rzeźby z krzewów oraz niezwykle rzadkie gatunki kwiatów. Severus bywał tu tylko
okazjonalnie. To jego ukryta rezydencja, wie o niej tylko on i Albus. Jednak nie miał czasu
podziwiać widoków. Szybkim krokiem zmierzał do drzwi. Kopniakiem utorował sobie drogę i
wszedł do salonu. Natychmiast zmaterializował się przy nim skrzat domowy i skłonił się
niemal do samej podłogi. Miał duże niebieskie oczy, dosyć proporcjonalne (lecz i tak długie)
uszy i nos, był ubrany w czarną wyprasowaną serwetkę, przepasaną białym, plecionym
sznurkiem.
- Witaj, sir, w czym mogę służyć? – zapiszczał, kłaniając się jeszcze niżej.
- Przygotuj natychmiast pokój dla…gościa.
- Tak, proszę pana! - I w sekundzie zniknął.
Snape wszedł na pierwsze piętro. Pokój był już gotowy. Położył zawiniętego i nadal
nieprzytomnego Harry’ego na sporym łóżku. Sprawdził jeszcze raz dla pewności puls.
Pstryknął palcami.
- Tak, sir? - spytał skrzat.
- Przygotuj mój pokój i kolację - możliwe, że na dwie osoby.
- Dobrze, sir.
Snape wyszedł z pokoju, cicho zamykając drzwi. Wolnym krokiem zmierzał do salonu,
myśląc po drodze, co się mogło tam wydarzyć. Podszedł do kominka, wziął garść proszku
Fiuu i wsypał go w płomienie.
- Gabinet dyrektora, Hogwart! – wykrzyknął wciąż podenerwowany. W zielonych płomieniach
pojawia się głowa, lecz nie ta, co chciał.
- Słucham, Severusie? – zapytała McGonagall.
- Gdzie jest Albus? Musze z nim natychmiast porozmawiać!
- Jest w ministerstwie u Knota… Będzie za niecałą godzinę. Co się stało?
- Przekaż mu, Minerwo, by natychmiast jak wróci skontaktował się ze mną. Jestem w Snape
Manor. To bardzo ważne… - mówił szybko, a jego oczy były dziwnie zaniepokojone; dla
Minerwy to dość rzadki widok.
- Ale o co chodzi? - spytała już zdenerwowana.
- Nie mam teraz czasu tłumaczyć. Sprowadź Albusa, szybko - powiedział, po czym się
rozłączył.
Powolnym krokiem skierował się do pokoju Złotego Chłopca. Odwinął go z koca, zdjął
ostrożnie poszarpany łach, który kiedyś był chyba koszulą lub górą od piżamy… Wzdrygnął
się spoglądając z góry na skatowanego chłopaka. Spodziewał się niezbyt pięknego widoku,
ale nie aż takiego! Cała nienaturalnie wychudzona klatka piersiowa, wątłe ręce i szyja w
siniakach i głębokich, ciętych lub szarpanych ranach. Płytsze z nich częściowo się zasklepiły,
tworząc niezwykle mało estetyczne strupy i skrzepliny, lecz z większości nadal sączyła się
szkarłatna krew. Na plecach widok był niemal identyczny i równie okropny. Snape pokręcił w
niedowierzaniu głową. Jednym ruchem ręki przywołał miskę z wodą i ręcznik. Wlał do niej
jasnopomarańczowy eliksir i z niesmakiem zaczął przemywać poranione, anemiczne ciało.
Sytuacja wstrząsnęła nim na tyle, że chwilowo zapomniał nawet, że to syn jego odwiecznego
wroga… Później nastawił złamaną w dwóch miejscach lewą rękę i ją profesjonalnie usztywnił.
Całość dopełniło zaklęcie bandażujące. Po tym wszystkim Harry wyglądał, jakby ktoś go
wyciągnął z egipskiego sarkofagu…
- Mroczek! - krzyknął Snape.
- Tak, sir? – zapiszczał niebieskooki skrzat.
- Zostań tu. Jakby się coś z nim działo, cokolwiek, natychmiast mnie poinformuj!
- Oczywiście, sir. – Skrzat posłusznie usiadł na podłodze.
„Zostało mi około pół godziny. Mam nadzieje, że Albus zdąży… Z chłopakiem nie jest
dobrze.” Z tą myślą poszedł do swojej prywatnej biblioteki, obok gabinetu. Była całkiem
pokaźna, woluminy w większości dotyczyły czarnej magii i eliksirów, ale również psychologii.
Długimi, kościstymi i trupiobladymi palcami, zaczął przeglądać tytuły książek: „Psychologia
Plik z chomika:
Akolitka
Inne pliki z tego folderu:
HARRY POTTER – THE-BOY-WHO-LIVED-IN-JAPAN.pdf
(3115 KB)
SERIA HERBACIANA.pdf
(3025 KB)
Szczęśliwe dni w piekle.pdf
(2695 KB)
Desiderium Intimum.pdf
(3019 KB)
Seria Herbaciana(1).pdf
(2636 KB)
Inne foldery tego chomika:
Moje
Nowy folder (2)
Prywatne
Zmierzch
Zgłoś jeśli
naruszono regulamin