Rasa Środka Nocy 08. We Władaniu Północy.pdf

(1169 KB) Pobierz
Lara Adrian
Rasa Środka Nocy 8
We władaniu północy
ROZDZIAŁ PIERWSZY
Życie... lub śmierć?
Słowa dryfowały i uderzały w nią w ciemności. Oderwane, pojedyncze nieskładne sylaby.
Szorstki, niski, zduszony głos docierał do jej sennej podświadomości, uśpionego umysłu i
zmuszał do powrotu do rzeczywistości, do jawy. Zmuszał ją by słuchała. By dokonała wyboru.
Życie? Lub śmierć?
Leżała jęcząc na zimnej drewnianej podłodze, mocno dociskała policzek do drewnianych
desek, próbując uciec od głosu i od wyboru który miała dokonać -wyboru nieodwracalnego, którym
obciążono jej umysł. To nie po raz pierwszy słyszała te słowa, to pytanie.
Nie pierwszy raz na przestrzeni wielu niekończących się godzin otwarła ciężką powiekę - była
wewnątrz swego domu. Zimna cisza otaczała wszystko.
Patrzyła wprost na odrażającą twarz, zimną twarz potwora. Wampir.
- Wybierz - stworzenie szepnęło cicho. Słowo wydłużyło się w powolnym syku. Kucnął przed
miejscem, w którym leżała zwinięta w kłębek i drżąca z zimna,
tuż obok wygaszonego kominka. Jego kły lśniły w świetle księżyca - ostre, śmiercionośne.
Nadal splamione były świeżą krwią-jej krwią którą wysączył z niej zaledwie kilka chwil wcześniej,
kiedy to ukąsił jej szyję. Próbowała wstać.
Nie mogła jednak zmusić osłabionych mięśni do ruchu - szurały ciągnięte po podłodze.
Próbowała też coś mówić, jednak z gardła wydostawał się tylko skrzypiący grzechot, niczym jęk.
Gardło miała wysuszone na popiół. Jej język zapuchł i był jak kołek w ustach. Na zewnątrz
alaskańska zima ryczała, wiatr wył gorzko i z zacięciem. Nikt jej nie usłyszy, nawet jak będzie
próbowała wrzeszczeć z całych sił.
To stworzenie mogłoby zabić ją w jednej chwili.
Nie wiedziała dlaczego jeszcze tego nie zrobiło. Nie wiedziała, dlaczego wciąż zadawało jej to
samo pytanie i naciskało na odpowiedź. Pytanie, które zadawała sobie codziennie przez ostatnie
minione cztery lata:
codziennie i każdej godziny, od czasy wypadku, który zabrał jej męża i malutką córeczkę.
Tak często żałowała, że nie było jej wtedy z nimi. Dlaczego nie zginęła na tym oblodzonym
skrawku autostrady?
Wtedy wszystko byłoby łatwiejsze, mniej by bolało... gdyby zginęła wtedy z nimi.
Czuła już cichy wyrok, który zapadł. Widziała go w nieludzkim, zimnym spojrzeniu
stworzenia. Jego jasne tęczówki zwęziły się do czarnych szparek jak u kota. Zawiłe tatuaże oplatały
całe ciało i ogoloną głowę istoty. W czasie kiedy na nią patrzył, jego tatuaże wydawały się
pulsować barwą i zmieniać intensywność kolorów. Stan takiej ciszy trwał nadal.
Patrzył na nią i obserwował ją niczym owada zamkniętego w szklanym słoiku.
Coś mówił, ale nie poruszał nawet ustami. Jego słowa w jakiś sposób wdzierały się do jej
głowy jak dym i zostawały w jej umyśle.
Decyzja należy do ciebie... człowieka. Odpowiedz mi, jaka ona będzie : życie, czy śmierć?
Odwróciła głowę i zamknęła oczy, odmawiając spojrzenia na tę istotę... na to stworzenie.
Nie chciała by ta gra dotykała jej duszy, jej serca, aż tak bardzo, bo to była gra. Gra, w którą on
grał, igrał z nią i bawił się. To była zabawa drapieżnika, który zabawiał się swoją ofiarą patrzył jak
skręca się ze strachu i niepewności, kiedy to do niego należy decyzja : życie lub śmierć.
Rozwiązanie problemu zależy od Ciebie. To ty musisz podjąć decyzję.
- Idź do diabła - powiedziała ona niewyraźnie. Jej głos był gruby i postrzępiony. Silne, jak ze
stali palce ścisnęły jej podbródek i podniosły jej głowę w górę, jakby chciał raz jeszcze zmierzyć ją
wzrokiem. Stworzenie przekrzywiło głowę, a jego kocie oczy stały się bursztynowe pod wpływem
emocji, kiedy brał głośny oddech i zwrócił się do niej niskim głosem, który wydostał się z
zakrwawionych ust.
- Musisz wybrać kierunek - Już nie zostało za wiele czasu.
W jego głosie nie było żadnego zdenerwowania ani zniecierpliwienia. Głos, który zabrzmiał
tuż przy jej twarzy był zupełnie płaski, pozbawiony emocji, obojętny.
Apatia, która wydawała się mówić, że tak naprawdę nie interesuje go, którą drogę wybierze,
jaka opcja jest dla niej właściwa. Tak naprawdę, to wcale nie interesuje go jej odpowiedź.
Wściekłość wrzała w niej. Cała zagotowała się ze złości. Chciała mu powiedzieć, żeby zostawił
ją w spokoju. Chciała mu rozkazać, żeby się od niej odpierdolił. Niech ją zabije, skoro to jest to, co
i tak musi się stać i co on i tak chciał zrobić.
Ale on chciał, żeby błagała, żeby prosiła ... cholera.
Ta prośba zalęgła się w jej żołądku, wypychając gniew do obolałego gardła i na sam koniec
wyschniętego języka.
Ale słowa nie przychodziły, nie chciały wydostać się na zewnątrz.
Nie mogła zmusić się do tej prośby, nawet wtedy, kiedy śmierć mogłaby być jedyną ucieczką
od tego strachu i horroru, od tego potwora, który więził ją teraz.
Nie mogła poprosić go o śmierć, która była jedyną ucieczką od bólu po utracie dwóch ludzi,
których kochała i pozornie pozbawionego sensu istnienia. Jednak to było wszystko, co jej zostało,
kiedy oni odeszli.
Wypuścił ją ze swych wielkich ramion i spokojnie patrzył, jak upadła z powrotem w dół na
podłogę. Czas stał w miejscu, chwila zdawała się nie mieć końca.
Zmagała się ze swoim głosem, chciała wydobyć z siebie choćby jedno słowo ... słowo, które
miało moc dać jej wolność lub potępić na zawsze. Przykucnął obok niej w grobowej ciszy,
najbliżej jak mógł i zakołysał się na piętach. Podniósł głowę zatopiony w myślach, jakby coś
rozważał.
Wtedy, aby ją jeszcze bardziej przerazić i zmieszać, wyciągnął lewą rękę i paznokciem rozciął
głęboką ranę tuż nad swoim nadgarstkiem. Krew zaczęła wolno wyciekać z rany, kapała
połyskliwie jak szkarłatne krople deszczu, spadające na drewnianą podłogę u jego stóp.
Wcisnął palec do rany i zaczął grzebać w swoich mięśniach i ścięgnach ręki.
- O Jezu.! Co robisz? - Wstręt zaćmił jej zmysły. Jednak instynkt krzyczał ostrzegając, że
dzieje się coś złego, okropnego, że zaraz coś ma się stać - może nawet bardziej okropnego, niż ten
cały horror w którym tkwi, koszmar w którym się znalazła, kiedy ja zabrał kilka godzin temu.
- Och, mój Boże.! Proszę.... nie. - Co ty do cholery robisz?
Nie odpowiedział. Nawet na nią nie spojrzał, dopóki nie wyjął czegoś malutkiego ze swego
ciała i nie trzymał tego czegoś w swoich zakrwawionych palcach.
Mrugnął powoli, ukazując króciutki błysk w jego źrenicach, zanim zmieniły się w
hipnotyzujący strumień bursztynowego światła.
- Życie lub śmierć - istota syknęła, a w jego bezlitosnych oczach źrenice zwęziły się w
cieniutkie szparki, kiedy patrzył na nią.
Pochylił się w jej kierunku, krew nadal kapała z rany, którą zadał sam sobie własnymi rękoma.
"Musisz zdecydować, właśnie teraz."
Nic, nic nie wybieram - myślała rozpaczliwie. Żadnego wyboru . NIC.
Gwałtowny przypływ gniewu eksplodował gdzieś głęboko w jej wnętrzu. Nie mogła się
przemóc i przetrzymać tej furii, która nagle zebrała się w jej gardle . Wydała z siebie dziki krzyk,
który eksplodował niczym duch śmierci "Nie!"
Podniosła pięści i zaczęła okładać nimi gołe ramiona nieludzkiej istoty. Biła z całą
wściekłością i furią jaką miała w sobie. Oddała mu w tych uderzeniach każdy gram siły, który
jeszcze miała, rozkoszując się bólem, który czuła, kiedy jej drobne pięści dosięgały jego wielkiego
i twardego ciała. "Nie . Cholera, nie! Odpierdol się do cholery ode mnie! Nie dotykaj mnie!"
Zaczęła go znowu okładać pięściami, znowu i znowu. Jednak on wciąż skradał się bliżej, coraz
bliżej.
- Zostaw mnie w spokoju, do cholery! - Wynocha!
Jej małe piąstki okładały jego ramiona i głowę, cios za ciosem, nawet kiedy zaczęła ogarniać ją
ciężka zasłona ciemności. Ta ciemność wokół niej była gęsta niczym całun, spowalniała jej ruchy,
mieszała w głowie myśli.
Jej mięśnie osłabły, odmawiając już współpracy. Jednak ona nadal wyciągała pięści do tej
istoty, uderzając wolno biła, jakby rzucała uderzenia w sam środek ciemnej otchłani, wypełnionej
czarną mazią jak smoła.
- Nie... - jęknęła. Zamknęła oczy na ciemność, która ją otaczała i dalej w niej tonęła: głębiej i
dalej w głuchej, nieważkiej, niekończącej się otchłani.
- Nie .... pozwól mi odejść .... Cholera ... pozwól mi odejść ...
Wtedy to wydawało się jej, że ciemność jej nie ogarnęła, że może siły jej nie opuszczą. Poczuła
jak coś przyjemnego, coś miłego, chłodnego dotyka jej brwi. Głosy rozbrzmiały gdzieś nad jej
głową.
- Nie - szepnęła. - Nie. - Pozwól mi odejść ...
Zbierając ostatki sił, jakimi jeszcze dysponowało jej ciało, rzuciła się na kreaturę próbując
przewrócić ją na ziemię. Ogromne mięśnie bez trudu pochłonęły jej cios. Rzuciła się na niego
ponownie chwytając go mocno, owinęła się wręcz wokół niego. Zaskoczona poczuła się tak, jakby
mogła zgnieść te miękkie tkanki, które trzymała w swoich dłoniach: ciepły, jakby wydziergany na
drutach wełniany sweter, nie wilgotną nagą skórę istoty, która włamała się do jej domu i trzymała
jako więźnia.
Zamieszanie i zaskoczenie wysłało sygnał ostrzegawczy do jej umysłu.
- Kto? ... nie, nie dotykaj mnie...
- Jenna, słyszysz mnie?
Głęboki, dźwięczny baryton zabrzmiał tuż przy jej twarzy. Był jej jakoś dziwnie znajomy,
dziwnie kojący. Ten głos dotarł do niej, dotarł do jej duszy, do czegoś co było gdzieś głęboko w
niej schowane. Był kotwicą kiedy nie miała nic, światłem latarni na bezkresnym morzu ciemności.
Jęknęła nadal zagubiona. Poczuła wątłą nitkę nadziei, że może jednak przetrwa, przeżyje.
Cisza, a ona rozpaczliwie potrzebowała tego głosu. Musiała znowu usłyszeć ten kojący dźwięk
barytonu.
- Kade, Alex.! - Cholera, ona wychodzi z tego. Myślę, że w końcu się budzi. Oddychała ciężko,
z ogromnym trudem zasysała do płuc powietrze.
- Puść mnie - szepnęła, niepewna czy może zaufać swoim zmysłom. Niepewna, czy może teraz
ufać czemu i komukolwiek.
- O, Boże ... proszę, nie ... Nie dotykaj mnie ... Nie ... - Jenna?
Gdzieś niedaleko, kobiecy głos rozbrzmiał nad nią. Dźwięk, który łagodził wszelkie obawy.
Przyjaciel.
- Jenna, kochanie, to ja, Alex. Wszystko w porządku, jesteś bezpieczna. Rozumiesz? Jesteś
bezpieczna, obiecuję.
Słowa docierały do niej wolno. Rejestrowała je i rozumiała. Przynosiły ulgę i ukojenie, dziwne
poczucie spokoju, mimo potworności horroru, w którym uczestniczyła jeszcze przed chwilą który
nadal był żywy w jej żyłach.
Zgłoś jeśli naruszono regulamin