Jaros�aw iwaszkiewicz ZARUDZIE Pani Marii Janion ZARUDZIE nie jest opowiadaniem historycznym. Jak w wi�k- szo�ci opowiada� moich z ostatniej epoki, splata si� tu mn�stwo prawdziwych nazw, imion, fakt�w, nastroj�w, kt�re stanowi� dowoln� kompozycj�. Ani topografia, ani chronologia, ani fakto- grafia nie odpowiada tu �adnej rzeczywisto�ci. Chodzi tu o wywo- �anie atmosfery z po�owy zesz�ego wieku na Ukrainie. �adna osobisto�� ukazana tutaj, �aden fakt nie odpowiada rzeczywistym zdarzeniom: jest to czysta fikcja. J�zio, odk�d zrobi� sobie pok�j z gabinetu ojca, przeno- sz�c wszystkie ksi��ki do przyleg�ych pomieszcze� i usuwa- j�c w k�t sto�owego olbrzymie fortepianisko, poczu� si� wreszcie w Zarudziu u siebie, jak najdalej od matki i Tekli, a najbli�ej ogrodu, wysokich klon�w, kt�re ros�y z tej strony domu, i g�stych krzak�w bzu, kt�ry si� pieni� pod sam� �cian� i cz�ciowo zaciemnia� dochodz�ce tu �wiat�o wschodnie. Przed drugim oknem kaza� wyci�� zaro�la, a nawet par� drzew, i mia� z tej strony otwarty widok a� do samej Rudy. Rzeki wida� st�d nie by�o, tylko ��ki za rzek�, �agodnie wznosz�ce si� w g�r�, i niebo szeroko roz�o�one nad ca�� dolin�. �To jest miejsce naj�adniejszych ob�o- k�w" � mawia� Fi�aret, ale on mia� poetyckie wyra�enia i spos�b patrzenia na rzeczy, kt�ry J�ziowi nie zawsze si� podoba�. Uwa�a�, �e Fi�aret ma troch� zam�cone w g�owie, i przypisywa� te wady umys�u przyjaciela wp�ywom Ko�- cio�a prawos�awnego. Zreszt� Fi�aret unika� pokazywania si� matce i Tekli i najcz�ciej skrada� si� do drzwi cichcem, a i wchodzi� do pokoju dosy� cz�sto przez okno. Nie by�o ono po�o�one zbyt wysoko i Fi�aretowi �atwo by�o wsko- czy� na parapet, nawet i J�zio u�ywa� tej komunikacji, zw�aszcza w nocy, kiedy by�o ciemno. Kapitan Kr�y�anow- skij za� nie wiadomo dlaczego cieszy� si� wzgl�dami pa�, cho� by� oficerem rosyjskiej armii, i przyje�d�aj�c z gar- nizonu w R�ance zatrzymywa� swego konia przed gan- kiem i uwi�zywa� go do s�upka, kt�ry tam sta� specjalnie w celu przywi�zywania koni. Czasami klacz kapitana tkwi�a przy tym s�upku d�ugie godziny i nawet do p�na w nocy, szczeg�lnie gdy u J�zia grano w karty. Mimo �e od �mierci ojca min�o przesz�o p� roku, J�zio jeszcze nie bardzo wci�gn�� si� w interesy Zarudzia i wszelkie rozporz�dzenia gospodarskie w�ciekle go nudzi�y. Zostawia� wszystko w r�- ku Tekli, ale mimo to denerwowa� si�, przejmowa� si� niekt�rymi sprawami, i znowu powraca�a ta niezno�na, ci�ka bezsenno��, kt�ra go tak m�czy�a od d�u�szego czasu. Tote� rankami budzi� si� p�no i cierpliwie znosi� gderanie matki i Tekli, kt�re obie, z rozmaitych powod�w, nie pochwala�y takiego trybu �ycia, a zw�aszcza kartograjst- wa. Na szcz�cie jeszcze niewiele pili. Piwnica by�a uboga, a na now� nie by�o pieni�dzy. Siedzieli wtedy w sto�owym pokoju, najwi�kszym w ca�ym domu, kt�ry mia� wyj�cie na taras i ca�� �cian� okien, tak �e p� �ciany by�o tu oszklone i rozci�ga� si� widok na ogr�d i na zej�cie do rzeki. Za rzek� wida� by�o te same pola, co z okien pokoju J�zia, tylko �e tu wy�ania� si� jeszcze zza �uku wzg�rza stary murowany wiatrak, kt�ry J�zio bardzo lubi�. J�zio przed�u�a� te ranne �niadania patrz�c na rozleg�y pejza� i nie zwracaj�c uwagi na gderania Tekli, kt�ra zawsze specjalnie siada�a ty�em do okna. Pani Duninowa rzadko przychodzi�a do jadalni, s�abe jej zdrowie zatrzymywa�o j� w ��ku, tam jej noszono kaw�, �mietank� zapiekan� w garnuszku i kr�g�e, rumiane bu�e- czki, kt�re Tekla specjalnie dla niej wypieka�a. Widok za oknem, czy latem, czy w jesieni, czy nawet w zimie, by� bardzo pi�kny. Specjalnie dzi�ki szeroko�ci, obszarowi i temu, �e wida� tu by�o a� tyle nieba. Ale oczywi�cie najpi�kniejszy by� wczesn� wiosn�, gdy nowe listki by�y jak piskl�ta dopiero co ze skorupy wyl�g�e, a ga��zie, jeszcze nie bardzo zaro�ni�te li��mi, nie zakrywa�y ob�ok�w niebieskiego firmamentu. Przychodzi�y wtedy te wczesne wiosenne zmierzchy, kt�re nie maj� sobie r�wnych, kiedy s�o�ce zanurza si� w nie- okre�lon� blador�ow� mg�� i na wszystkich przedmiotach osiada ten r�owy szron szarej godziny, mieszaj�cy wszyst- kie.pastelowe barwy w jednym tyglu i zacieraj�cy kontury. Wyra�ne za dnia linie drzewnych pni, nadrzecznych barier i starego promu stawa�y si� nierealne. Drzewa zdawa�y si� nie przytwierdzone do ziemi, a prom na niewidzialnej st�d rzece zdawa� si� ark� staro�ytn� p�ywaj�c� w powietrzu. Czasami � w�a�nie na wiosn� � poziom wody w rzece podnosi� si� tak, �e wida� by�o bure, spi�trzone fale, kawa�y kry nios�ce si� jak burza po spokojnej zazwyczaj wodzie i k��bi�ce si�, okryte pian� wiry, przypominaj�ce spienione, zagnane konie. Tak wygl�da�y konie, kiedy posy�ano je po doktora w razie gwa�townej choroby J�zia. A w�a�nie najcz�ciej chorowa� on na wiosn�. A kiedy kra sp�ywa�a, spok�j niewidzialnej rzeki udziela� si� ca�emu pejza�owi. Zmierzchy zapada�y wtedy przejrzys- te i jak gdyby lodowate, nie mia�y ju� w sobie pastelowego rozwichrzenia i otacza�y wszystkie widzialne przedmioty wyra�nymi, czarno znaczonymi konturami. S�o�ce wtedy zachodzi�o na prawo, za lasem, i jeszcze przez nie bardzo zg�szczone zaro�la przenika�o jasnym, ��- tawym i bardzo przejrzystym promieniem. Je�eli okna by�y otwarte, dolatywa� wtedy o zmierzchu �piew s�owika. S�owi- k�w tych by�o bardzo wiele i gnie�dzi�y si� w zaro�lach nad sam� rzek�. Zdawa�o si�, �e chocia� by�y z okna niewidocz- ne, to fale rzeki �piewa�y i �piew ten jak fala dolatywa� do okien domu, to bardziej zwarty i jakby zag�szczony, to znowu� roz�o�ony na pojedyncze g�osy, wznosz�ce si� zupe�nie bez ko�ca ku g�rze, jak w jakim� wymy�lnym muzycznym utworze. Ale potem li�cie na drzewach zag�szcza�y si�, po kolei milk�y g�osy s�owik�w i odzywa�a si� kuku�ka, chocia� nie bardzo cz�sto przylatuj�ca tu z lasu. Czasami ca�y widok, ca�e okno, daleki las i ten kawa�ek wiatraka, jaki tutaj zza przesieki wyziera�, powleka�a przejrzysta merla deszczu, let- niego, prawdziwego deszczu. Podnosi� si� wtedy z ziemi, szed� do rzeki i przybli�a� si� ku domowi ten jedyny zapach letniej nawa�nicy i letniego si�pania. Wszystko teraz, co si� widzia�o za oknem, pokrywa�a przejrzysta mgie�ka, jak gdy- by szmer wody sp�ywaj�cej z rynien do podstawionych be- czek przetwarza� si� w przejrzyst� tkanin� i przykrywa� ca�y pejza� zas�on� migaj�cego szmeru i namacalnego zapachu. Przychodzi�y i burze. Widzia�o si� wtedy na ko�cu drogi za lasem bij�ce w drzewa i w ziemi� pioruny, po sinym niebie szybko przelatywa�y zielone strz�py ob�ok�w, drzewa przygina�y si� do ziemi i wszystko za rzek� zmienia�o si� w co� pierwotnego i gro�nego. A w sierpniowe upa�y sta�o wszystko nieruchome za oknem w ��tym i gor�cym �wietle. Lipy i klony zaczyna�y tu i �wdzie pokazywa� po��k�e li�cie na ca�ych ga��ziach, droga przez las, za promem, le�a�a ��ta i kurzy�a si�, jak tylko kto po niej przeje�d�a�, i czu�o si�, cho� si� nie widzia�o, �e rzeka staje si� coraz w�sza i �e zjawiaj� si� po niej ��te plamy mielizn jak brzuchy zdech�ych ryb. Wtedy przez okno wchodzi� do pokoju zapach dojrza�ego zbo�a, snopk�w i stog�w, zapach s�omy i ziarna, zapach kurzu m�ockarnianego i jak gdyby rze�wy zapach ludzkiego potu. Sierpie� by� ukochanym miesi�cem mieszka�c�w domu i zupe�nie niezauwa�alnie przechyla� si� we wrze�niow� dojrza�o��. Dawno min�a epoka �wietnych polowa�, nikt te� nie strzela� ani w polu, ani w lesie, a mimo to co rana dolatywa�o o wschodzie s�o�ca z dalekiego pasma przesieki, z g�stych zawalisk le�nych i z tamtej strony, gdzie rozci�ga�y si� jary i w�wozy, co� jakby odg�os, has�o tr�bki my�liws- kiej. Brzmia�o to ciche i dalekie echo na po�egnanie lata, kiedy widok z okna sto�owego pokoju zmienia� si� radykal- nie i kiedy nast�powa�y smutne czasy jesieni, bogatej i pew- nej siebie, ale ju� takiej, kt�rej dni staj� si� coraz to kr�tsze i coraz mniej posiadaj� tre�ci. Ten sam mniej wi�cej widok, tylko jak gdyby z profilu, mia�o si� przed sob�, gdy si� siedzia�o przy fortepianie zagnanym teraz w k�t ogromnej jadalni. By� to du�y instrument, kt�ry jeszcze kiedy� sam Chopin wybra� dla Dunin�w u Pleyela. J�zio czasem grywa� na nim jakie� sentymentalne kawa�ki, sztuczki Schumanna, kt�re studio- wa� we wczesnej m�odo�ci, prawie w dzieci�stwie, z pann� Goffard na samym pocz�tku jej pobytu w Zarudziu. Cza- sem w po�udnie lubi� gra� �wiczenia albo improwizowa�, �ledz�c ob�oki na niebie. A ob�oki rzeczywi�cie by�y nad Zarudziem pi�kne jak na freskach w�oskich malarzy, ale w�oskich malarzy J�zio nie zna�. M�wi�a mu o nich tylko matka, kt�ra w m�odo�ci, w panie�stwie, odbywa�a jeszcze woja�e do Italii. M�wi� tak�e i wuj Ferdynand, kiedy przyje�d�a�, ale jego J�zio raczej ma�o s�ucha�. Wuj Ferdynand mia� t� w�a�ciwo��, �e bardzo J�zia nudzi�. Wuj Ferdynand przyst�pi� do radykalnego zreformowa- nia swoich interes�w i zbudowa� w swojej Rotmistrz�wce fabryk� cukru, czyli po prostu cukrowni�. Namawia� tak�e J�zia, aby go na�ladowa�, i kiedy J�zio wymawia� si� brakiem potrzebnego kapita�u, kt�rego rzeczywi�cie nie mia�, obszernie mu wyk�ada� o po�ytkach towarzystw akcyjnych, o czym J�zio doskonale wiedzia�, i podejmowa� si� pom�c J�ziowi w stworzeniu takiego towarzystwa do budowy i eksploatacji cukrowni, nawet wybiera� ju� miejsce w Zarudziu, gdzie cukrowni� mo�na by by�o postawi�. Wuj Ferdynand by� dalekim krewnym J�zia. Stryjeczno- -stryjeczny jego ojca, tyle tylko, �e nosi� to samo nazwisko, ale bardzo ma�o mia� wsp�lnego z J�ziem i z jego najbli�- szymi. Wuj Ferdynand zawsze pot�pia� ojca J�zia za ca�e jego �ycie, a zw�aszcza za spos�b jego zako�czenia, i po prostu narzuca� si� jako opiekun J�ziowi i jego matce, chocia� J�zio by� dawno pe�noletni i formalnie opieki nie potrzebowa�. M�g� z ca�kowit� swobod� gospodarzy� na swoim. Gospodarzy�a oczywi�cie Tekla przy pomocy licznych babskich przybud�wek, kt�re lubi�y do wszystkiego si� wtr�ca�. Jedyny m...
malina0824