Andrzej Sapkowski - Nie Ma Złota W Złotych Górach.txt

(60 KB) Pobierz
Piróg
albo
Nie ma złota w Szarych Górach
Andrzej Sapkowski
Gdzie należy szukać poczštków gatunku - lub subgatunku - literackiego, którym przyjdzie nam się oto zajšć? Zdania specjalistów sš podzielone. Jedni odsyłajš do Walpolea, Anny Radcliffe i Mary Shelley, inni wolš wskazywać na Lorda Dunsany, Merrita i Clarka Ashtona Smitha. Jeszcze inni - a zdanie tych ostatnich podziela niżej podpisany - poszukujš ródeł Białego Nilu w tak zwanych pulp-magazines. W jednym z takich zeszytów niejaki Windsor McKay zaczšł około roku 1905 drukować komiks o przygodach bohatera, noszšcego trywialne imię Nemo. Komiks, wydawany w tygodniowych odstępach, ukazywał się przez czas długi, a obrazki McKaya wyróżniała sporód innych komiksów jedna, doć charakterystyczna cecha - perypetie wzmiankowanego Nemo nie rozgrywały się na Dzikim Zachodzie, nie w opanowanym przez gangsterów Chicago lat prohibicji, nie w głębi Czarnej Afryki i nie na innej planecie. Rozgrywały się w dziwnej krainie, nazwanej przez McKaya Slumberlandem - krainie bogatej w zamki na skale, piękne księżniczki, walecznych rycerzy, czarodziejów i straszne potwory. Slumberland McKaya stał się pierwszš prawdziwie populistycznš Krainš Nigdy-Nigdy, Never-Never Landem. Krainš Marzeń. Komiks McKaya nie mógł być zakwalifikowany jako przygodowy (adventure), nie był fantastykš naukowš (science fiction). Był - fantazjš. Po angielsku - fantasy.
Nieco póniej, w roku 1930, Robert E. Howard, majšc lat dwadziecia jeden, wymyla postać osiłka Conana z Cimmerii dla potrzeb pulp-magazynu Weird Tales. Pierwszš z historyjek o Conanie Ameryka oglšda w roku 1932. W roku 1936 Howard odbiera sobie życie, zostawiajšc schedę w postaci kilku krótkich opowiadań i noweletek dziejšcych się w podobnym nieco do naszej Ziemi, ale przecież najzupełniej fikcyjnym i fantastycznym Never-Never Landzie. Bohaterski Conan robi tam to, czego jego twórca nie potrafił. Howard zostawia po sobie wyłšcznie jednš większš rzecz o Conanie, a mianowicie The Hour of the Dragon. Rzecz tę już po jego mierci publikuje się ponownie pod tytułem Conan the Conqueror. Howard leży sobie w mogile ciemnej, a wiatek amerykańskich fanów zaczyna się trzšć od kolejnych Conan the ..., produkowanych przez spryciarzy czujšcych biznes. Spryciarze czujš dobrze i czujš już: Howard stworzył nowy, poczytny, dobrze sprzedawalny genre - sword and sorcery, okrelany też niekiedy jako heroic fantasy.
Fantasy - wielki wybuch!
Krótko po mierci Howarda, w roku 1937, mało znany pan Tolkien, majšcy lat czterdzieci pięć, publikuje w Anglii ksišżeczkę dla dzieci zatytułowanš Hobbit, czyli tam i z powrotem. Tolkienowa koncepcja Never-Never Landu, zwanego ródziemiem, urodziła się w latach dwudziestych naszego stulecia. I dopiero w roku 1954 wydawnictwo Allen i Unwin wydaje Władcę Piercieni. Tworzenie dzieła, trylogii, która ma wstrzšsnšć wiatem, zajęło autorowi dwanacie lat. Wyprzedził go C. S. Lewis ze swojš Narniš, wydanš w roku 1950, ale mimo tego to nie Lewis, ale Tolkien rzucił wiat na kolana. Jako, że jednak nikt nie jest prorokiem we własnym kraju, owo rzucenie na kolana dokonuje się na dobrš sprawę dopiero w latach 1965/1966 po wydaniu w Stanach wersji paperbackowej. 
Z faktem paperbackowego wydania trylogii zbiega się reedycja (i reredakcja) całej serii Conanów, popełniona przez L. Sprague de Campa.
Zauważmy - dwóch autorów i dwa dzieła. Dzieła tak różne, jak różni sš ich autorzy. Młodziutki neurotyk i dojrzały, stateczny profesor. Conan z Cimmerii i Frodo Baggins z Hobbitonu. Dwie jakże różne krainy Nigdy-Nigdy. I wspólny sukces. Rozpoczęty kult i szał.
Gdy rozpoczšł się kult i szał, spojrzano wstecz. Oczywicie dostrzeżono Narnię Lewisa i triumfalnie dopisano trzecie nazwisko do listy. Ale dostrzeżono też starodawny Las za wiatem Williama Morrisa, Alicję w Krainie Czarów Lewisa Carolla, nawet Czarodzieja z Oz Franka L. Bauma z roku 1900. Dostrzeżono też The Once and Future King T.H. Whitea z roku 1958. Owszem, to także była fantasy - znaczšca wszak po angielsku tyle co fantazja. Wszelakoż, jak zauważyli trzewi osšdzacze, owe pretolkienowskie kawałki nie miały aż tak populistycznego charakteru, co Władca Piercieni czy Conan. A poza tym, dodali trzewi osšdzacze, jeli aż tak nagniemy kryteria, to gdzie miejsce dla Piotrusia Pana i Kubusia Puchatka? To przecież także fantazja, fantasy. Ukuto więc naprędce termin adult fantasy - ani chybi po to, by zagrodzić Kubusiowi drogę na listę fantastycznych bestsellerów.
Fantasy - ekspansja
Gatunek rozwija się lawinowo, kładzie kolejne kamienie milowe, szybko zapełnia się portretami autorów Aleja Zasłużonych, Hall of Fame. W roku 1961 powstajš sagi Elric i Hawkmoon Michaela Moorcocka. W 1963 pojawia się pierwszy wiat Czarownic Andre Norton. Wznawia się w paperbacku Fafhrda i Szarego Kocura Fritza Leibera. Wreszcie, w 1968, z wielkim hukiem - Wizard of Earthsea Ursuli Le Guin, a jednoczenie The Last Unicorn Petera S. Beagle - dwie rzeczy o absolutnie kultowym charakterze. Nastajš lata siedemdziesište - pojawiajš się i bijš rekordy sprzedawalnoci ksišżki Stephena Kinga. Więcej tam, co prawda, horroru niż fantasy, ale to praktycznie pierwszy przypadek, by pisarz z getta wykosił mainstreamowców z wszystkich możliwych list bestsellerów. Krótko po tym pojawia się Thomas Convenant the Unbeliever Stephena R. Donaldsona, Amber Zelaznego, Xanth Piersa Anthony, Deryni Katherine Kurtz, Birthgrave Tanith Lee, Mists of Avalon Marion Zimmer Bradley, Belgariad Davida Eddingsa. I następne. Następne. Następne. Koniunktura nie słabnie.
Jak powiedziano, szał, kult, sprzedaże bijšce rekordy. Ogromna popularnoć i ogromny biznes. I jak zwykle - zmarszczone nosy krytyków. Popularne, poczytne, lubiane, dobrze sprzedawalne - a zatem guzik warte. Fantasy jaka! Wywodzšca się, na domiar złego, w prostej linii z pulp-magazines i Weird Tales, wydawanych na nędznym papierze prymitywnych czytadełek dla kretynów. Nikt nie słuchał Tolkiena, gdy stary, umiechnięty hobbit tłumaczył spokojnie, że swego ródziemia nie tworzył jako azylu dla dezerterów z pracowitej armii realnej rzeczywistoci, a wręcz przeciwnie, chciał otworzyć bramy więzienia, pełnego nieszczęsnych skazańców codziennoci. Fantazjowanie - mówił stary J.R.R. - jest naturalnš tendencjš w rozwoju psychicznym człowieka. Fantazjowanie ani nie obraża rozsšdku, ani nie szkodzi mu i nie przytępia dšżenia do poznania. Przeciwnie, im bardziej żywy i przenikliwy rozsšdek, tym piękniejsze fantazje zdolen on tworzyć. 
Prawda, chciałoby się rzec. I odwrotnie, chciałoby się dodać. Bo gdy zaczšł się biznes, za twórcze fantazjowanie wzięły się różne, bardzo różne rozsšdki. I talenty. Ale o tym potem. Pierwej warto by popatrzeć i zastanowić się, czymże to owe słynne fantasy jest.
Definicje w karecie z dyni
Fantasy - odpowie na to każdy prawdziwy fan - jaka jest, każdy widzi. A wywodzi się owa fantasy z bani. Już Lem pisał - rzeknie każdy prawdziwy fan - że fantasy to bań pozbawiona optymizmu deterministycznego losu, to opowieć, w której determinizm losu podniszczony zostaje przez stochastykę trafów.
Ha! Brzmi to tak mšdrze, że aż zęby bolš, a to przecież nie koniec jeszcze. Studiujšc klasyka dalej, dowiemy się, że fantasy zasadniczo różni się od bani, bo fantasy jest grš o sumie niezerowej, a zarazem zupełnie się od bani nie różni, bo jest jednako antywerystyczna pod względem zdarzeniowych ziszczeń. Zęby bolš nie do wytrzymania, ale cóż, Fantastyka i futurologia nie była pomylana dla takich jak ja prostaczków, którym trzeba wyłożyć kawę na ławę i jeszcze poprzeć wszystko trywialnym przykładem, o tak:
Bajka i fantasy sš tożsame, bo antywerystyczne. I w bajce, i w fantasy, Kopciuszek, wemy, jedzie na bal dyniš zaprzężonš w myszy, a trudno o co bardziej antywerystycznego. Determinizm zdarzeń, ów homeostat bajki wymaga, by wydajšcy bal królewicz doznał na widok Kopciuszka ataku nagłej miłoci graniczšcej z obsesjš, a zerowa suma gry żšda, by się pobrali i żyli długo i szczęliwie, ukarawszy wprzód złš macochę i przyrodnie siostry. W fantasy natomiast  m o ż e  zadziałać stochastyka trafów - królewicz, dajmy na to, umiejętnie symulujšc uczucie zwabi dzieweczkę na ciemny krużganek i zdefloruje, po czym każe hajdukom wyrzucić za wierzeje. Żšdny zemsty Kopciuszek skryje się w Szarych Górach, gdzie złota, jak wiadomo, nie ma. Tam zorganizuje partyzantkę, by obalić i zdetronizować lubieżnika. Wkrótce, dzięki starej przepowiedni wyjdzie na jaw, że to Kopciuszkowi przysługujš prawa do korony, a wstrętny ksišżę jest bękartem i uzurpatorem, a do tego jeszcze marionetkš w ręku złego czarnoksiężnika.
Wróćmy jednak do owego antyweryzmu, stanowišcego cechę charakterystycznš lub - jak chcš inni, a zwłaszcza przeciwnicy gatunku - stygmat fantasy. I wróćmy do opowieci o Kopciuszku. Niech opowieć nasza rozpocznie się w sposób już lekko podniszczony przez stochastykę trafów - dajmy na to, na balu. Cóż tu mamy? Ano, mamy zamek, krużganki, królewicza i szlachtę, panie w atłasach i koronkach, lokajów w liberiach i kandelabry - wszystko werystyczne aż do rzygu. Jeli dodatkowo przeczytamy fragment dialogu, w którym gocie królewicza komentujš wyniki obrad Soboru w Konstancji, weryzm będzie już zupełny. Ale mamy z nagła wróżkę, karetę z dyni i cišgnšce jš polne myszy. Oj, niedobrze. Antyweryzm! pozostaje tylko mieć nadzieję, że może akcja toczy się na innej planecie, tam, gdzie myszy cišgajš karety na co dzień. Może naszš dobrš wróżkš okaże się kosmonautka z NASA lub też przebrany Mr. Spock. Względnie, że akcja toczy się na Ziemi, po straszliwym kataklizmie, który cofnšł ludzkoć do feudalizmu i krużganków, ale wzbogacił wiat o myszy-mutanty. Bo taki zwrot akcji byłby przecież naukowy, poważny i - ha, ha - werystyczny. Ale magia? Wróżki? Nie. Wykl...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin