Vachss Andrew H- Strega.doc

(1492 KB) Pobierz
&

&

SREBRNA

SERIA

Powieści Andrew Vachssa

w Wydawnictwie Amber

Flood Strega

w przygotowaniu

Blue Belle Twarda Candy Blossom Sacrifice Sheila

Przełożył JACEK MAKOJNIK

SREBRNA

SERIA

Tytuł oryginału "STRÉGA

Copyright © 1987 by Andrew H. Vachss

For the Polish edition Copyright © 1994 by Wydawnictwo Amber Sp. z o.o.

Książkę zeskanował BrokenWings

Brokenwings78@o2.pl

Chomik: nobody78

Niniejszym przekazuję swe podziękowania i wyrazy szacunku

Ir ze J. Hechlerowi, budowniczemu, który zawsze z radością pozwala innym wyryć ich nazwiska

na kamieniach węgielnych swych osiągnięć.

Wszystko zaczęło się od dzieciaka. Ruda kobieta szła powoli ścieżką, patrząc prosto przed

siebie. Miała na sobie gruby dres, a w ręce niosła lekką sportową torbę. Jej ogniste włosy

związane były z tyłu głowy szeroką żółtą wstążką. Właśnie tak miała wyglądać.

Forest Park położony jest w Queens County, kilkanaście kilometrów od centrum. Jest to

długi, wąski pas zieleni, ciągnący się od Forest Hills, gdzie Geraldine Ferraro sprzedaje

Pepsi, aż do Richmond Hill, w którym handluje się koksem. Była dopiero szósta rano, więc w

parku nie było jeszcze nikogo. Wkrótce jednak mieli się pojawić jego codzienni bywalcy. To

właśnie tu tłumy yuppies * zaostrzają sobie apetyt na poranny jogurt, biegając między

drzewami i marząc o tych wszystkich cudeńkach, które zamieszczają najnowsze katalogi.

Siedziałem w gęstych krzakach przy ścieżce, ukryty bezpiecznie pod siatką maskującą.

Ładnych kilka godzin zajęło mi wplatanie drobnych gałązek w oczka siatki, ale naprawdę

opłaciło się... Byłem niewidzialny. Czułem się znowu jak w Biafrze, w czasie wojny, tyle że

nad głową miałem jedynie gałęzie, a nie samoloty.

Ruda zatrzymała się jakieś sześć metrów ode mnie. Ruszając się tak, jakby zesztywniały jej

stawy w chłodzie wiosennego poranka, ściągnęła przez głowę bluzę, a następnie rozwiązała

sznurek utrzy-

* W języku angielskim „yuppie" jest terminem pogardliwym

7

mujący spodnie i opuściła je na ziemię. Miała teraz na sobie tylk obcisłą koronkową

koszulkę i kuse jedwabne majteczki.

„Masz być bez stanika!" — zażądał zboczeniec przez telefon. Chcę widzieć, jak skaczą ci w

biegu cycki i wychodzą włos spod majtek". Miała tak zrobić trzy okrążenia, po czym mógł

pójść do domu.

Nigdy przedtem nie widziałem tej kobiety. O wszystkim powie dział mi Julio, starszy facet,

z którym kiedyś siedziałem. Zadzwoni do restauracji Mamy Wong i zostawił tam wiadomość,

żebym się z nim spotkał na jego stacji benzynowej w Brooklynie. Prosił też, bym zabrał ze

sobą mojego psa.

Julio uwielbiał moją sukę — mastiffa neapolitańskiego wabiącego się Pansy. Pansy to ponad

sześćdziesiąt kilogramów potężnych, sprężystych mięśni. Jeżeli natomiast chodziło ojej

mózg, to niestety, choćby składał się z czystej kokainy najwyższej jakości, to za pieniądze

uzyskane z jej sprzedaży nie kupiłbym nawet butelki piwa. Ale Pansy dobrze wiedziała, co

należy do jej obowiązków i za co dostaje żreć, czego nie można powiedzieć o większości

palantów po Harvardzie.

Gdy odsiadywałem ostatni wyrok, dziedziniec więzienny podzielony był na sektory. Każdy

należał do innej grupy — Włochów, Czarnych, Latynosów... Ale przynależność do konkretnego

sektora nie wynikała jedynie z tego, jakiej się było rasy czy narodowości; ci, którzy

napadali na banki, trzymali się razem, oszuści mieli swoje własne miejsce, a mordercy nie

zadawali się z kieszonkowcami... nawet kibice różnych drużyn baseballowych starali się nie

mieszać między sobą. Wchodząc na nie swój teren ryzykowało się tyle samo, co pchając się do

cudzej celi bez zaproszenia, za to z majchrem w ręce. Cóż, ludzie, którym zostało tak

niewiele prywatnej własności, niechętnie dzielą się nią z innymi...

Działka Julia była największa ze wszystkich. Rosły na niej pomidory, a obok grządek stało

kilka zupełnie przyzwoitych krzeseł i duży stół, zrobione specjalnie dla niego w więziennej

stolarni. Codziennie w tym samym miejscu przyjmował zakłady. Wszyscy złodzieje i oszuści to

hazardziści; gdyby tak nie było, mieliby przecież dosyć pieniędzy na dostatnie życie.

Każdego ranka Julio siedział na skrzynce otoczony tłumem barczystych facetów i przyjmował

pieniądze. Już wtedy był stary, ale i tak wzbudzał wielki szacunek.

8

Któregoś dnia rozmawialiśmy o psach. Opowiedział mi wtedy o neapolitanach: „Gdy byłem

młodym chłopakiem, mieli takie kurewsko wielkie psy w mojej wsi — mówił. — Mastiffy

neapolitań-skie, Burkę... To właśnie one przeszły z Hannibalem przez Alpy. Kiedy stąd

wyjdę, od razu sobie takiego sprawię".

Julio lepiej umiał sprzedawać niż kupować. Nigdy nie zdecydował się na mastiffa, natomiast

ja tak. Gdy kupiłem Pansy, była małym szczeniakiem. Teraz jest wielkim bydlęciem. Za każdym

razem kiedy Julio ją widzi, ma w oczach łzy. Myślę, że to na myśl

0              zimnym, opanowanym mordercy, który nigdy nie zdradzi zleceniodawcy stary robi się

sentymentalny.

Zajechałem moim plymouthem na stację, pokazałem się obsługującemu ją facetowi i wjechałem

do warsztatu. Stary wyłonił się z ciemności. Pansy warknęła. Zabrzmiało to jak silnik

ciężarówki na niskich obrotach. Gdy rozpoznała Julia ucichła, ale w dalszym ciągu była

gotowa do ataku.

              Pansy! — krzyknął. — O Matko Boska! Przecież ona jest wielka jak szafa! Piękna,

Burkę! Naprawdę piękna!

Pansy zamruczała, wiedząc, że najlepsze dopiero przed nią.

1              rzeczywiście, Julio sięgnął do kieszeni i wyciągnął kawał żółtego sera.

              No, mała. Widzisz, co wujek Julio ma tutaj dla ciebie?

Zanim wyciągnął rękę, syknąłem do Pansy: „Daj głos". Pozwoliła głaskać się po głowie, gdy

potężny plaster sera znikał w jej gardle. Julio myślał, że mówiąc „Daj głos", kazałem Pansy

szczekać. Tak naprawdę jednak, nauczyłem ją, że jest to pozwolenie na przyjęcie jedzenia.

Julio był przekonany, że suka robiła sztuczki. Kluczem do przetrwania w tym świecie jest

przekonanie innych, że robi się dla nich sztuczki... W każdym razie nikt nie otruje mojego

psa.

Warknęła ponownie. Chciała jeszcze.

              Pansy, skacz! — rozkazałem, więc położyła się cicho na tylnym siedzeniu.

Wysiadłem z samochodu i zapaliłem papierosa — Julio nie wzywałby mnie do Brooklynu po to

tylko, by dać Pansy kawałek sera.

              Burkę — zaczął — w zeszłym tygodniu przyszedł do mnie stary kumpel i powiedział, że

jakieś bydlę robi coś jego córce, coś

9

bardzo złego; tak złego, że dziewczyna jest bliska obłędu, ale boi się powiedzieć, o co

chodzi. Nie może z niej tego wyciągnąć. I on nie wie, co robić... A córka jest żoną

porządnego obywatela... wiesz, o co mnie chodzi? To miły facet... I dobrzeją traktuje.

Nieźle zarabia, tyle że nie jest jednym z nas. Nie możemy więc go w to wtajemniczyć.

Patrzyłem na starego. Był tak przejęty, że aż drżał. A przecież na krótko przed odsiadką

załatwił w strzelaninie dwóch rewolwerowców. Wtedy potrafił zachować zimną krew. A więc

teraz musiała to być naprawdę poważna sprawa. Słuchałem dalej, nie przerywając.

              No więc rozmawiam z tą dziewczyną. Ma na imię Gina. Mnie też nie chce nic

powiedzieć, ale pewnego razu siedzieliśmy i rozmawialiśmy o starych czasach, kiedy była

małą dziewczynką i przychodziła z ojcem do klubu, a ja dawałem jej łyk kawy z ekspresu. No

więc, gdy tak rozmawialiśmy, nagle spostrzegłem, że Gina nie spuszcza swojej córki z oczu.

Mała, rozumiesz, chce iść pobawić się do ogrodu, a Gina jej nie pozwala. Był piękny dzień,

świeciło słońce, a ogród jest ogrodzony. Do tego z kuchni dobrze go widać. Ale Gina nie

chce nawet na chwilę wypuścić małej. Zapytałem, czy chodzi o dziecko, a wtedy ona w płacz.

Pokazała mi brązową kopertę, która przyszła pocztą. Były w niej wycinki z gazet, jakieś

historie o dzieciach zabitych przez pijanych kierowców, porwanych, zaginionych i tym

podobne draństwa. Zapytałem, o co chodzi, co to wszystko ma wspólnego z jej dzieckiem, a

ona na to, że takie przesyłki dostaje już od tygodni. I że ten animale zatelefonował do

niej. Powiedziała, że część tych dzieci załatwił sam, rozumiesz, o co chodzi? Że porywa

dzieciaki i zabija. I że jej córka będzie następna, jeśli Gina nie zrobi wszystkiego, co

jej każe. Pytała go, ile chce, ale okazało się, że ten bydlak nie chce pieniędzy.

Rozumiesz, Burkę? Facet kazał jej rozebrać się i przez telefon opowiadać mu, co właśnie

zdejmuje.

Oczy starego patrzyły gdzieś w bok. Mówił wprawdzie typowym więziennym szeptem, ale

nienaturalnie piskliwym i słabym. Nie miałem nic do powiedzenia, pomoc społeczna to nie

moja działka.

              Gina zaczęła mu mówić, co z siebie ściąga, oczywiście nie rozbierając się, a wtedy

ten skurwiel wrzasnął: „Miałaś zrobić strip-tease, a nie kłamać, ty dziwko!" i odłożył

słuchawkę. Gina

10

wpadła w panikę i od tego czasu jest przekonana, że on ją obserwuje i czai się, aby porwać

jej córkę.

              Czemu zwracasz się z tym właśnie do mnie? — zapytałem.

              Ty ich znasz, Burkę — odpowiedział. — Nawet jak byliśmy w pierdlu, przez cały czas

obserwowałeś tych pieprzonych sadystów, pedofilów i innych zboczeńców. Pamiętasz?

Pamiętasz, co odpowiedziałeś, gdy zapytałem, dlaczego w ogóle gadasz z tym ścierwem?

Oczywiście, że pamiętałem. Powiedziałem mu wtedy, że przecież kiedyś stamtąd wyjdę i znów

będę chodził po ulicach — a przecież, żeby żyć w dżungli, trzeba znać zwierzęta.

              Tak — odpowiedziałem. — Pamiętam.

              Więc co miałem, kurwa, robić? Zapytać psychiatrę? Ty ich znasz, więc powiedz mi, co

robić?

              Przecież wiesz, że nigdy nie mówię ludziom, co mają robić.

              Ale przynajmniej powiedz, co się dzieje w tej jego zasranej głowie? O co mu chodzi?

              On jej nie obserwuje, Julio — odpowiedziałem. — Domyślił się, że ona się nie

rozbiera i tyle. Tak jak powiedziałeś, to zboczeniec, więc nie wiadomo, o co mu chodzi, ani

dlaczego to robi.

              Ale wiesz, co zrobi... co może zrobić...

              Tak, tyle wiem... — była to prawda.

Przez chwilę paliliśmy w milczeniu. Znając Julia, wiedziałem, że jeszcze nie skończył.

Wreszcie strzepnął żar ze swojego cienkiego, czarnego cygara i schował je do kieszeni.

Spojrzał mi prosto w oczy i powiedział:

              On znowu dzwonił...

              I...?

              Kazał jej przyjść do parku. Do Forest Park — niedaleko jej domu... No więc Gina ma

tam przyjść w piątek rano i biegać w samych tylko jedwabnych majteczkach i koronkowej

koszulce, czy czymś takim. Ten gnojek powiedział, że chce sobie popatrzeć, jak w biegu

trzęsą się jej cycki... Obiecał, że jeżeli Gina zrobi, co jej każe, to da jej spokój.

              Nie — powiedziałem.

              Co, kurwa, nie?! — krzyknął stary. — Ona tego nie zrobi, czy on nie da jej

spokoju?!

              Nie da jej spokoju, Julio. To degenerat, rozumiesz? A tacy

11

jak raz zaczną, to nigdy nie przestają. Przeciwnie, chcą więcej i więcej. Wymyślają coraz

bardziej wyuzdane zabawy. Jeśli ona tam pójdzie, on znowu zadzwoni. Tyle że tym razem*

zażąda więcej.

              Zgwałci ją?

              Nie, tacy jak on nie gwałcą. To podglądacz. Nienawidzi kobiet i chce je poniżać.

Chce, żeby tańczyły tak, jak im zagra. A dla tych, które tańczą, ma coraz szybszą muzykę.

Julio z wrażenia aż usiadł na zderzaku. Nagle wydał mi się bardzo stary. Ale stare

aligatory też potrafią gryźć...

              To dobra dziewczyna, Burkę — powiedział. — Nie mam córki, ale gdybym miał, to

chciałbym, żeby to była ona. Ma serce ze stali, ale ta jej mała, Mia, potrafi je

zmiękczyć... Gina nie boi się o siebie...

              Wiem — odpowiedziałem.

              I nie może nawet powiedzieć o tym wszystkim mężowi. Od razu chciałby dzwonić na

policję, czy coś w tym stylu.

              Tak — przytaknąłem, podzielając jego głęboki szacunek dla porządnych obywateli.

              Więc co zrobimy? — zapytał.

              Jacy „my"?

              Przecież bierzesz takie zlecenia, zgadza się? Wiem, że bierzesz sprawy, których

zwykły prywatny detektyw nie ruszy...

              No i co z tego? To sprawa zupełnie innego rodzaju.

              A co w niej, kurwa, innego? Po prostu zdobądź nazwisko tego gnoja, jego adres i to

wszystko...

              Nie ma szans.

Spojrzał mi głęboko w oczy i spróbował z innej beczki:

              Burkę, to rodzina....

              Tak — odpowiedziałem. — Twoja rodzina.

              W więzieniu byliśmy jak rodzina — powiedział cicho.

              Za dużo książek się naczytałeś, staruszku. Nigdy nie należałem do twojej pieprzonej

rodziny...

              Posłuchaj, Burkę. To, że nie jesteś Włochem, nic dla mnie nie znaczy — powiedział

ze szczerością sprzedawcy nieruchomości.

              Poszedłem do pierdla dlatego, że nie chciałem przez całe życie lizać komuś dupy —

odpowiedziałem. — Nie mam też ochoty całować pierścienia na palcu żadnego szacownego

starca. Szef to szef, a dla mnie najważniejsze w życiu jest to, że nie mam nad sobą żadnego

szefa i nie muszę słuchać niczyich rozkazów. Rozumiesz?

12

Stary wytrzymał to bluźnierstwo; tylko jego jaszczurcze oczy zaczęły błyszczeć. Milczał,

czekając aż skończę. Postanowiłem dać mu szansę uratowania twarzy:

              Szanowałem cię, Julio i szanuję. Więc ty też przynajmniej mnie nie obrażaj

opowiadaniem bzdur o rodzinie.

              Chodzi ci o pieniądze? — zapytał.

              Za co? Co miałbym zrobić?

              Muszę zmusić tego bydlaka, żeby dał Ginie spokój.

              Czy ona zrobi wszystko to, co jej każesz?

Zacisnął pięść i uderzył nią tam, gdzie znajdowałoby się jego serce, gdyby coś takiego

miał. To wystarczyło mi za odpowiedź.

              Spróbuję — powiedziałem. — Niech przyjdzie w piątek do parku, tak jak zażądał. Będę

w pobliżu.

              Burkę, zrobisz to na pewno?

              Tu nie ma żadnego „na pewno", Julio. Jeżeli tego nie zrobię, to po prostu mi nie

zapłacisz, w porządku?

              W porządku. Ile chcesz?

              Dziesięć patoli.

              Masz je!

Wsiadłem do samochodu. Do piątku miałem tylko dwa dni, a musiałem przecież zorganizować

sobie jakąś pomoc. W chwili gdy miałem ruszać, Julio chwycił mnie za ramię i proszącym

tonem powiedział:

              Załatw go, Burkę.

              Nie zajmuję się tym, Julio.

              Dam ci trzydzieści tysięcy.

              Nie, Julio. Powiedziałem: dycha. Mokrej roboty nie biorę i już.

Wyglądał na urażonego.

              Myślisz, że tu jest podsłuch?

              Nie staruszku, nie myślę. Ale powinieneś wiedzieć, że nie należy mnie prosić, abym

kogoś wykończył. Zrobię tylko to co obiecałem i nic więcej, rozumiesz? Mam brać tę robotę

czy nie?

              Tak — odpowiedział natychmiast, a ja wycofałem wóz z warsztatu i skierowałem się z

powrotem do miasta.

2

rawie całą noc zajęły mi przygotowania. Tym razem nie mogłem wziąć ze sobą Pansy. Jest

bardzo posłusz-

na, ale tylko do chwili, gdy zobaczy innego psa. Wtedy wstępuje w nią diabeł. Gdybym więc

chciał ją trzymać w mojej kryjówce, a jakiś palant pozwoliłby swojemu psu podnieść nogę

przy pobliskim drzewie, pogotowie miałoby pełne ręce roboty.

Cichy Max siedział teraz gdzieś niedaleko w zaroślach. Max to mongolski wolny strzelec,

pracujący tylko dla tych, dla których chce. Nazwać go mistrzem karate, to taki sam truizm,

jak powiedzenie o polityku „zakłamany". Pewien mały dziwak, którego nazywamy Pror, próbował

kiedyś opisać Maxa jakimś swoim młodym kolesiom. Jak zwykle zrobił to wyjątkowo celnie —

tak już jest, że kiedy Pror mówi, wszyscy czują się jak w kościele — on mówi prawdę:

„Cichy Max? Max — cichy powiew śmierci! Bracia! Lepiej napić się odpadów radioaktywnych,

lepiej próbować dogadać się z grzechotnikiem, bezpieczniej włożyć nasączony benzyną płaszcz

i wbiec w nim do płonącego domu, niż narazić się Maxowi. Jeśli macie zamiar zadrzeć z

Maxem, to już zamawiajcie sobie miejsce na cmentarzu".

Max ma przydomek „Cichy" nie dlatego, że porusza się bezszelestnie. Jest głuchoniemy.

Możliwe, że umie czytać z ruchów warg — tego nikt nie wie na pewno — ale i tak doskonale

potrafi

14

się porozumiewać. Pokazałem mu kilka wycinków, które ten gnojek przysłał rudej. Następnie

wykonałem gest mający symbolizować zboczeńca: zwiniętą pięść położyłem na otwartej dłoni;

była ona leżącym na ziemi głazem. Następnie odsunąłem „głaz" i wykrzywiłem się ze

straszliwą odrazą na widok leżącego pod nim robala. Później pokazałem, że „robal"

skorzystał z telefonu, a w końcu z przerażeniem na twarzy zacząłem rozpinać koszulę. Max

wszystko zrozumiał i dał znak, że wchodzi w interes. Forsa do podziału.

W mojej kryjówce było cicho i spokojnie. Znów pomyślałem o Biafrze — wygodnie, wcale nie

musi oznaczać, że jest bezpiecznie.

Obserwowałem rudą, jak biegała, jej twarz była zimna i obojętna, ale jej ciało robiło

...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin