Świadkowie Bożego Miłosierdzia 5-7.doc

(889 KB) Pobierz

V

ŚWIADECTWA DANE W ODPOWIEDZI NA PYTANIA PRZYJACIÓŁ I ZNAJOMYCH.

KRÓLEWSKIE GODY

 

PRZYGOTOWANIE DO ŚMIERCI

 

12 VI 1968 r. Matka odpowiada na pytanie przyjaciółki ciężko chorej znajomej, pani R.

 Powiedz, że wszystko, co dzieje się z nami, jest zawsze tak układane, by było dla każdego człowieka tym najlepszym. Chyba rozumiesz, że człowieka, który oddał się Bogu — Bóg strzeże. Mąż jej (zmarły nie tak dawno) pragnął być jak najszybciej z żoną, to zrozumiałe. Musiał czekać, ale teraz wolno mu zabrać ją, to znaczy być przy niej w chwili śmierci, tak jak przy mnie był twój ojciec i cała rodzina. Decyzja czasu śmierci nie od niego zależy, toteż i teraz nie może określić dnia i godziny, ale to już blisko. Oni oboje tak chcą spotkania.

Powiedz, że trzeba by, póki pani R. jest przytomna, wypełnić cały liturgiczny ceremoniał Kościoła, do którego przecież należała. To tak, jak uroczyste przygotowanie na królewskie gody dla tych, którzy żyli w Bogu i w łączności z Jego Kościołem; dla innych jest to oczyszczenie, a czasem ostatni ratunek.

Mąż pragnie przekazać, że jest obecny przy żonie; prosi, aby dopomóc ich synowi. Jemu jest teraz bardzo ciężko. Oni oboje z matką modlą się za niego, a matka ofiarowywała za syna zawsze swoje cierpienia, a ofiarowała i śmierć. Pan R. prosi, aby raczej modlić się o szybką i lekką śmierć dla żony, a nie o dłuższe życie, bo to byłoby dużym cierpieniem. On sam czuwa i zrobi wszystko, aby śmierć żony była bezbolesna. To troska całej rodziny. Wszyscy cieszą się na rychłe spotkanie. To jest ogromne szczęście, najpiękniejszy dzień; takim był dla niego i będzie dla żony która nie odczuwa strachu i niepokoju. Chodzi o to, aby otoczyć ją atmosferą spokoju, miłości, ciepła, ale przede wszystkim spokoju.

Mąż wierzy, że o ile żona będzie przytomna, przekaże się jej to, co on mówi. On jest przy niej stale. Zobaczy go natychmiast. Czeka na nią — on i cała rodzina. Prosi, żeby się nic nie bała, bo miłość Boża otacza ją i spotka ją u progu nowego życia. Powinna zaufać miłości i miłosierdziu Boga, cieszyć się i być zupełnie spokojną. To nic groźnego ani strasznego. Mąż sądzi, że żona nawet nie zauważy samego momentu przejścia. Czeka ją radość, niech myśli o tym.

Rzadko zdarza się, żeby ktoś był tak przygotowany do śmierci i miał taką pomoc z naszej strony, aby można było postąpić w taki sposób, jak to robimy teraz.

Po kilkunastu dniach.

 Chcesz wiedzieć, jak umarła pani R.? Upewniłam się. Tak było, jak to jej mąż mówił: umarła bez bólu.

Jest szczęśliwa!

 

DAĆ ŻYCIE

 

16 II 1968 r. Mówi Matka po rozmowie na temat polskiego oficera, cichociemnego, który zginął w Jugosławii.

 Każdy, kto zginął dla jakiegoś celu, dając życie z miłości, tzn. ryzykując je świadomie dla celu, który był według niego wart tego ryzyka — każdy jest kochany przez Jezusa i przyjęty do Jego królestwa, gdyż jest to królestwo miłości, a człowiek żyjąc na ziemi nic większego ponad rezygnację z dalszego życia dać nie może. Oczywiście nie o samobójstwie tu mówimy, tylko o świadomym odrzuceniu dalszych możliwości rozwoju wewnętrznego, wzrostu, poszerzenia wiedzy i służby w zamian za możność służenia sprawie godnej naszej miłości — o tyle godnej, że decydujemy się na służbę, wiedząc, że możemy za nią dać życie, i to nawet w najpotworniejszych męczarniach, tak jak to bywało w czasie tej wojny.

 

PRZYKUTY DO WÓZKA INWALIDZKIEGO

 

6 III 1968 r. Mówi Matka o Romku, młodym chłopcu chorym na gościec, mieszkającym w naszym domu; Matka odwiedzała go często, rozmawiała, pożyczała książki.

 Myślałaś o Romku. Przyszłam przywitać go, gdy tu przychodził. Jest nieprawdopodobnie szczęśliwy — wolny, swobodny po tym „przykuciu" go do wózka.

On pomaga ludziom chorym, sparaliżowanym, kalekom. Dodaje sił, odwagi, radości; dużo robi. Tu Chrystus nagradza, i to tak, jak tylko On może to zrobić.

Jeżeli spotkasz rodzinę Romka, powiedz im, że Romek może im pomagać. Będzie ich bronił i osłaniał, a w chorobach niech go proszą o pomoc i pociechę. (Możesz powiedzieć, że ci się śnił on lub ja i to powiedzieliśmy — wtedy uwierzą.)

 

POMOC

 

6 III 1968 r. Mówi Matka o oficerze AK, inwalidzie, który niedawno zmarł.

 Pytasz o Cześka? Tak, wiemy, to ten porucznik, z którym Bartek był w partyzantce. Tak, on jest tutaj. Wiesz, nie zawsze mogę ci wszystko o innych mówić (kwestia dyskrecji). Chcesz wiedzieć, czy on czegoś nie chce, czy może ma jakieś prośby i polecenia lub potrzebna jest mu pomoc? Więc, tak. Jest mu pomoc potrzebna, bo nie oczyścił się dostatecznie, a bardzo pragnąłby móc pomagać. Wielu z nas ma tu przyjaciół, którzy zań proszą, ale i wy powinniście. Wtedy Czesiek szybciej będzie mógł pracować nad pomaganiem ludziom; robił to i będzie robił nadal, ale jeszcze nie teraz. Jeżeli chcesz, porozumiem się z nim osobiście i będę pewno mogła przekazać ci jego prośby. A módl się od razu.

 

O STEFANIE STARZYŃSKIM

 

2 II 1969 r.

 To wielka postać. Dostał prawo opieki nad ludnością Warszawy i nad rozwojem miasta w przyszłości. W okresie zagrożenia będzie on dodawał otuchy będzie „sumieniem" Warszawy bo był nim. Dlatego sądzimy że uda się uzyskać jednomyślność, współpracę i wydobyć heroizm. Będziecie go słuchać, chociaż w sumieniach. To jest męczennik i jest tu przedstawicielem tych wszystkich, którzy walczyli bez broni, a więc trudniej i bardziej odważnie. Bo tak walczyć z gestapo, jak on i ci, co szli w jego ślady było o wiele ciężej i wymagało to po prostu heroizmu. Starzyński — to duma i chluba Warszawy.

 

3 IX 1978 r. Mówi ojciec Ludwik.

 Pytałaś mnie, czy widziałem prezydenta Starzyńskiego. Tak, i mogę ci powiedzieć, że zmarł z Bogiem, obdarzony Jego miłością i łaską.

Wiedziałam, że zmarł jako protestant, bo dla otrzymania rozwodu zmienił wyznanie. Spowiadał sie na Pawiaku; pisze o tym ks. St. Tworkowski w książce „Ostatni zrzut".

 Tu nie ma podziałów na niebo „katolickie", „protestanckie" czy inne. To jest dom Ojca, dom całej rodziny ludzkiej. Wszyscy są kochani jednakowo — całkowicie.

Ci, co ponieśli śmierć walcząc przeciw niesprawiedliwości, w obronie praw Bożych — a takimi są prawa człowieka do życia w pokoju, do swobody wyboru, do sprawiedliwości, miłości i miłosierdzia społecznego (wszystkie je Niemcy odrzucili i wystąpili przeciw nim) — ci wszyscy są Jego dumą, ponieważ naśladowali Syna Bożego, oddając życie za sprawiedliwość (dla zbliżenia królestwa Bożego na ziemi) z miłości do współbraci. Wszyscy oni otrzymują prawo niesienia pomocy w tym dziele, w którym pracowali z miłością, za które dali życie.

 

Warszawa

 

Widzisz, „Warszawa" to nie materia, a duch zbiorowości, która w niej żyje — jej zbiorowa wola, jej dążenia, umiłowania, cierpienia, poświęcenie i jej związanie zbiorowe z Chrystusem Panem — opowiedzenie się za Nim lub przeciw Niemu. Zbiorowo twoje miasto nigdy nie wystąpiło przeciw Bogu, choć nieraz było winne ospałości, lenistwa, bierności. Warszawa jest i moim miastem. Kocham je i podziwiam. Dało Panu tysiące świętych. Było kuźnią inicjatyw ku Jego chwale. Całe występowało ofiarnie i chętnie w obronie Jego praw, chociaż je widziało niejasno. Tak jak dziecko czy młodzieniec występowało czynnie, chcąc w walce fizycznej osiągnąć ideę. Lecz idąc stale tą drogą hartowało się i dojrzewało aż do świadomej ofiary dla dania świadectwa swojej prawdzie: prawu (Bożemu) do wolności wyboru własnego kierunku życia — choć znów niejasno widzianemu. Lecz On tę ogromną ofiarę całego miasta przyjął, ukochał je i postanowił tu założyć podwaliny swojego królestwa na ziemi. Nie będzie ono „fizyczne", lecz duchowe, ale da prawdziwą wolność, miłość społeczną i pokój prawdziwy, Boży, zrozpaczonej i złaknionej tego (po wszystkich nieszczęściach) ludzkości. Dlatego macie Jego opiekę, miłość i nieskończone łaski, w tym tak wielką pomoc już obecnie. Przygotowujcie się, bo wedle miary waszej miłości powstanie tu Jego gmach — ustrój społeczny oparty na sprawiedliwości i miłosierdziu. „Żniwo wprawdzie wielkie, ale robotników mało" — oby tego nie powiedział wam Pan nasz.

 

CHRYSTUS JEST OBECNY PRZY ŚMIERCI

 

23 IV 1974 r. Mówi moja Matka o śmierci matki Michała, mojego przyjaciela i „współpracownika" (współpracownika w tym sensie, że poznawszy to, co pisałam, podtrzymywał mnie na duchu; relacja Michała w rozdz. IV).

 Ze względu na Michała starałam się „zobaczyć" z jego rodziną, oczywiście nie narzucając się. Dlatego nie pytałam wprost jego matki, a tylko byłam obecna przy spotkaniu się jego rodziców i bliskich. Widzisz, ojciec Michała towarzyszy synowi, dlatego znamy się i nie czułam się natrętem...

Mogę ci powiedzieć, że jego matka obawiała się szpitala i szczęśliwa była, że śmierć nastąpiła wśród bliskich — pomimo zmartwienia, które spowodowała. To była „dobra śmierć", taka jak moja — bez bólu i strachu agonii.

 Dlaczego?

 Dlatego, że matka Michała była przygotowana do śmierci, a ponadto więzy z ciałem były już bardzo delikatne. Widzisz, śmierci nie trzeba się bać. A jeśli się wie, że istnieje dalsze życie, istnieją osoby bliskie nam i kochające nas, to nie przeraża nas przyszłość; a słabość i nieudolność ciała powoduje, że właściwie ono już tylko nam zawadza i jako narzędzie naszego ducha — nas — jest zużyte i krępuje nas zamiast pomagać. Toteż ulga potem jest ogromna; wiem to po sobie.

 Czy był przy niej Pan Jezus?

 Chrystus jest zawsze „obecny". To On nas podejmuje i otwiera przed nami królestwo, ale nie każdy Go rozpoznaje i nie zawsze pragnie stanąć przed Nim. Tam, gdzie jest oczekiwany, jest sobą, a więc dawcą szczęścia, Jezusem, bratem człowieczym, Miłością i Dobro Czyniącym.

Możesz powiedzieć Michałowi, że jego matka jest nieskończenie szczęśliwa i cieszy się teraz obecnością przede wszystkim męża, a ponadto synów, których poznaje w innej postaci — dojrzałej duchowości (zmarli w dzieciństwie). Bliscy wprowadzają ją w świat. Trzeba pozostawić ich w szczęściu pierwszych „dni", ale powiedz, że każdy jest zawsze obecny na Mszy żałobnej i podczas pogrzebu, chyba gdyby towarzyszyła mu ludzka obojętność lub ból zbyt silny (np. z powodu radości ze śmierci zmarłego) — bowiem odczuwamy je ogromnie intensywnie — ale też nie jesteśmy wtedy sami. Towarzyszą nam bliscy; i czasem można wam coś przekazać.

W czasie Mszy żałobnej każdy z nas jest świadkiem Ofiary Chrystusa za nas osobiście i przeżywa potężny wstrząs płynący ze zrozumienia, jak bardzo byliśmy dlań pożądani, jak bardzo kochani, jak opłaceni. To jest „moment" obmycia się duszy w krwi Chrystusowej, przeżycie ponowne chrztu, a zarazem uświadomienie sobie, że związaliśmy się z Nim — już wtedy, przez chrzest — na wieczność.

Natomiast nasz stan zależny jest od rezultatów całego życia. Może być stanem nieprawdopodobnego szczęścia i wdzięczności, a może być rozpaczą, gdyż Ofiara odrzucona osądza nas we własnym sumieniu przed obliczem Pana.

Bądźcie spokojni i jeżeli o mnie chodzi, radziłabym Michałowi, aby w imieniu swoim i swojej matki dziękował naszemu Panu za jego dobroć, miłość i delikatność, z jaką przeniósł ją do siebie, oszczędzając cierpień i lęku przez wzgląd na jej ciężkie, pracowite i pełne ciosów życie. On nigdy słabemu i zbolałemu cierpień nie dołoży, a ciche pragnienia uwzględnia.

Zawsze jestem poruszona i przejęta widząc niesłychaną delikatność, z jaką Chrystus Pan, Przyjaciel i Ojciec przystępuje do nas, gdy kończymy naszą małą Golgotę. Tu nie było lęku, a tylko zmęczenie fizyczne i wyczerpanie organizmu, które u nas przestały istnieć, a pozostała radość, szczęście bezpieczeństwa pod Jego opieką, radość spotkania, poczucie wieczności istnienia, potwierdzenie wiary — to, co można by wyrazić jako uwielbienie Boga, „gdyż jest wierny i wiarygodny, a obietnice wypełnia!"

Jak widzisz, tego opisać się nie da. Możesz tylko usiłować wyobrazić sobie to, co niewyobrażalne i chcieć czuć to, czego żadne ludzkie ciało pomieścić nie zdoła w takim natężeniu; ale spróbuj.

 

O SAMOBÓJSTWIE

 

Bóg jest zbyt miłosierny, żeby nie pomóc człowiekowi, który żałuje i rozpacza

 

9 VII 1969 r. Mówi Bartek o siostrzeńcu pani H., który popełnił samobójstwo.

 Jest z nami, to znaczy został dopuszczony do Jego królestwa. Ale widzisz, on musi to odrobić... — to złe wyrażenie — on widzi teraz, co miał zrobić w życiu, jakie miał zadanie, jakim miał się stać, ile mógł zrobić dobrego, i widzi też, że nikt już nie odrobi za niego tego, co miało być jego własnym wkładem. On tylko z jego cechami charakteru, z tym, czym on został na życie obdarowany, mógł wypełnić swoje życie w pełni tak, jak tego pragnął dla niego Bóg. A on zawiódł, zakłócił rytm rozwoju całej ludzkości, wywołał pustkę, lukę, a dołożył pracy innym.

Wiesz, to jest straszne. Taka olbrzymia odpowiedzialność spoczywa na każdym z nas. Jakie to szczęście, że On mnie uratował przed samobójstwem. To jest tak wielkie poczucie winy, że nie można po prostu znieść zrozumienia, czym jest w istocie samobójstwo. A spotkał się z miłością darzącą, pomocą, ratunkiem, dobrocią, i to może najstraszniejsze, że rozumiejąc teraz wszystko już nie można się wykazać, zasłużyć. Ale można „odrobić" w inny sposób — po prostu Bóg jest zbyt miłosierny, żeby nie pomóc człowiekowi, który żałuje i rozpacza. Daje mu okazje, swoją pomoc, podtrzymanie, dźwiga go i pociesza. On nie zniósłby wokół siebie cierpienia. Pragnie uszczęśliwić, a więc i tu daje swoją łaskę. On nigdy nikogo nie odtrącił sam, a widzisz, nikt tak jak samobójca nie jest pozbawiony pychy i zarozumiałości. Jest „starty w proch" zrozumieniem swojej głupoty, a to już początek właściwego widzenia świata (mówię o całości życia waszego i naszego).

Trzeba go wprowadzać w nasz świat, dlatego że on nie miał o tym pojęcia, nie interesował się nim. Myślał, że „przestanie być" i teraz czuje się zagubiony i absolutnie przybity tym, co zrobił, z czym tu wszedł. I rodzina mu pomaga, i was słyszy, ale wiesz, gdy się to słyszy i otrzymuje nie mogąc nic dać w zamian, wiedząc że tylko korzysta się z cudzej dobroci, jest to też ciężkie do zniesienia. Świadomość swego istnienia, jak gdyby pasożytniczego (bo jest się dopuszczonym do wspólnego szczęścia bez dania własnego udziału), jest ogromnie bolesna. On prosi i błaga o możność jakiegokolwiek działania. Jestem pewien, że dostanie swoją szansę, tak jak ja — swoją. Po prostu wiem, że Bóg go nie pozostawi bez pomocy. Każde wezwanie trafia do Jego Serca i budzi współczucie. Chodzi o to, aby wzywał, pragnął i wierzył w Jego miłosierdzie dla siebie; on sam się obecnie potępia.

 

3 VIII 1969 r. Mówi Matka.

 Chcę ci powiedzieć, że Bartek bardzo zajmuje się siostrzeńcem Heleny, a i my również. Powiedz Helenie, że musi go przekonać o tym, że Bóg go kocha pomimo wszystko. Niech mówi mu o wielkości miłosierdzia i miłości Bożej i ofiarowuje swoje przejścia — Bogu w imieniu swojego siostrzeńca (tak, jak gdyby on to robił). Jest przerażony, przybity wielkością „głupstwa", które popełnił, ale słyszy zawsze wszystko, tak jak ciebie słyszał Bartek. Tu się tego uczyć nie trzeba. Tak jak dziecko od razu widzi i słyszy, tylko nie rozumie — co, tak tu uczyć się trzeba rozumieć, pragnąć pojąć wielkość, wspaniałość i prawdę tego świata.

Widzisz, przecież słyszymy o tym od dziecka (Ewangelie), a nie pojmujemy, i na ogół przechodzimy do Jego królestwa jak ślepi i głusi — z własnej woli. Nie wiemy, co to jest miłość. Na ziemi podkładamy pod to pojęcie uczucia sentymentu, przyjemności, nastroju, podczas gdy to jest energia, siła, potęga rządząca wszechświatem, samo światło, prawda, szczęście. Na ziemi można poznać miłość oddając się jakiejś służbie, a więc wyrzekając się wygody dla przyniesienia pożytku innym (rodzinie, społeczności, ojczyźnie) poprzez swoje możliwości dane nam. Im więcej oddajemy się służbie, tym bardziej może się rozwinąć w nas miłość; rozwijać się — to promieniować, udzielać się.

Siostrzeniec Heleny zamknął sobie drogę rozwoju miłości poprzez decyzję wyboru wygodną, jak sądził, dla niego — czyli dla siebie i tylko dla siebie. Ale nie uczynił tego z rozmysłem, a pod wpływem impulsu i nic nie rozumiejąc. Jednak odpowiada za to, że nic zrozumieć nie chciał, bo miał ku temu wszystkie dane — miał przykład, wzory, radę, pomoc, wiedzę i oparcie, a wszystkim tym wzgardził. I to właśnie rozumie teraz.

Widzisz, córeczko, my tu odczuwamy wszystko bardzo głęboko, poważnie, zależnie od prawdziwej wagi spraw, a nie ma dla człowieka sprawy ważniejszej ponad stosunek jego do Miłości. Człowiek a Bóg — to jest treść istnienia, a droga ku Bogu — jedynym celem życia na ziemi. Jeżeli skraca się samowolnie czas tej drogi, tym samym gardzi się celem życia, odrzuca się możliwość zbliżenia się ku Bogu; nie chce się „fatygować". Czy rozumiesz, że znaczy to, iż własna wygoda jest ważniejsza niż On? Jeżeli nawet pod „wygodą" rozumiemy niemożność wytrzymania ciężaru, jest to wyłącznie nasz ciężar, podczas gdy żyjąc, jesteśmy potrzebni Jemu dla Jego Planów — pomocy. Zawsze mógłby nas użyć dla dopomożenia innym, zawsze będąc nieszczęśliwymi możemy jeszcze być pożyteczni, możemy dawać.

Samobójstwo jest odcięciem się od ludzkiej wspólnoty, rezygnacją z „brania", ale i z „dawania", zamknięciem się w egoizmie. Jednak taka postawa możliwa jest tylko przy braku równowagi, przy poddaniu się presji sił zła i nienawiści, które mogą wykorzystać każdą słabość ludzką, i czynią to. Dlatego nie należy rozpaczać, ale wierzyć w miłosierdzie Boga, który zna nasz stan i rozumie nas.

To, że człowiek odtrąca Boga, nie znaczy, że Bóg odtrąca człowieka. Bóg kocha nadal i bezgranicznie współczuje, jak matka kilkuletniemu dziecku, które by chciało pozostać samo, bez jej opieki. Ale gdy człowiek odtrąca Boga, staje się niezdolny do przyjęcia czegokolwiek z Jego darów — zamyka się przecież przed miłością, z której otrzymuje wszystko, odcina się sam. A Bóg wolnej woli człowieka nie łamie — ani tu, ani na ziemi. Piekło przestałoby nim być, gdyby zapragnęło miłości!

Tak wygląda sprawa samobójców, że chociaż Bóg ich nie odrzuca — przeciwnie, lituje się — oni w to nie mogą uwierzyć, gdyż sami Boga odrzucili. Pozostają poza obrębem Miłości, wtedy gdy mierzą miłość Boga wedle ludzkiej miary. Tymczasem ona miary nie ma! Jeżeliby zawierzyli miłosierdziu Bożemu, w jednym momencie byliby włączeni w naszą wspólnotę. To jest stan zawieszenia i choć nić miłości Bożej nie zerwie się nigdy, okres trwania na niej zależny jest od samego człowieka. Dlatego ta moja prośba do Heleny.

 Czy on nas słyszy i widzi?

 Naturalnie, że on nas „słyszy" i „widzi" — nie jest „zamknięty". Ale trudno mu uwierzyć nam, natomiast Helenę znał i może jej uwierzy. Proszę ją o to w imię Współczucia! Niech mówi wprost do niego, ciągle, systematycznie, wszędzie, niech mu logicznie tłumaczy — przecież i on rozumuje logicznie. Niech się posłuży całą swoją wiedzą. My też cierpimy czując jego nieszczęście, dlatego pragniemy zrobić wszystko, aby mu ulżyć. Tu się naprawdę współczuje; szczególnie Bartek, który był o włos od samobójstwa i to nie jeden raz.

Jeszcze tylko powiem ci, córeczko, bo to cię niepokoiło, że samobójstwo w więzieniu czy w obozie (np. koncentracyjnym) dla ratowania innych albo pod wpływem presji, to albo akt poświęcenia, albo zmuszenie człowieka do zamordowania samego siebie. Tam nie bywa woli śmierci — jako odrzucenia życia — tylko niemożność kontynuowania go. Winni są ci, co do tego stopnia uniemożliwiają życie, że ofiara nie widzi przed sobą żadnych możliwości. Jest zwykle zresztą osłabiona fizycznie i psychicznie niezdolna do odparcia pokusy „ucieczki od zła" — bo tak się wtedy odczuwa czyn samobójczy. Ci ludzie mają całą wynagradzającą miłość Pana naszego i Jego niezmierzone współczucie. Po ziemi chodzi wielu „morderców", którzy będą musieli spojrzeć kiedyś prawdzie w twarz; straszliwa to będzie dla nich chwila. Są jeszcze „mordercy dusz", jak ich nazywa Mickiewicz. To są ci, o których Chrystus mówił: „Lepiej by sobie kamień przywiązać do szyi, niż zgorszyć jednego z tych maluczkich". Jednym słowem, samobójstwo czyli odcięcie się samemu od wspólnoty ludzkiej jest lepsze dla człowieka niż świadome działanie na szkodę innych ludzi celem wyłączenia ich ze wspólnoty i oderwania od celu życia. To jest działanie z nienawiści i szczęściem by było móc wytłumaczyć się głupotą. Przeważnie jednak tak postępuje pycha i cynizm (czyli ci, którzy służą świadomie lub poprzez swoje nie opanowane wady nieprzyjaciołom rodzaju ludzkiego — aniołom ciemności, siłom zła i nienawiści).

 

Śmierć samobójcza dziecka

 

19 X 1974 r.

 Śmierć samobójcza dziecka może być koniecznym wstrząsowym lekarstwem na zło, które się zalęgło w otoczeniu. Potrzeba czasem aż takiego, żeby wywołać reakcję dorosłych. Jeżeli zabija dziecko brak zrozumienia, delikatności i miłości ze strony najbliższych, wtedy jego śmierć nie obwinia go w oczach Chrystusa Pana. Jest przygarnięty i kochany i jest o wiele szczęśliwszy, niż mógłby być na ziemi, gdzie potrzebował miłości, której mu nie potrafiono dać.

 

29 IX 1978 r. Pytałam na prośbę mojego znajomego, Zygmunta, niespokojnego o swojego przyjaciela, Tomasza, który popełnił samobójstwo. Odpowiada ojciec Ludwik.

 Chcę, aby powiadomić Zygmunta, że jego przyjaciel jest tu teraz obecny. Prosi, aby z całego serca podziękować w jego imieniu za serdeczność i troskę Zygmunta, i pragnie przekazać, że nie został potępiony przez Pana, a wytłumaczony i wybroniony, i że miłość Chrystusa przewyższa wszystko to, co sobie można wyobrazić; że nie tylko nie czyni On wyrzutów, lecz pociesza i lituje się nad tymi, co w tak głupi sposób odrzucili największy Jego dar — życie — a z nim możność służenia Mu i współuczestniczenia w Jego odradzaniu i uświęcaniu świata. Prosi też, aby powiedzieć, że sekunda lub jej milionowa część wystarcza, by żal i skrucha otwarły ducha człowieczego na całą prawdę o Jego do nas stosunku i konsekwencjach tego w naszym życiu.

Powiedz, że sama świadomość nieodrzucenia przez Pana jest nieprawdopodobnym szczęściem, a pozostaje pragnienie oczyszczenia się za cenę nawet największego cierpienia jak najszybciej, by móc stać się godnym zamieszkania w Jego Chwale; że człowiek grzesząc, a więc postępując wbrew sumieniu, każe się sam, i to straszliwie, a świadomość swojej głupoty zabiera na wieczność, chociaż w przyszłości radość pokryje żal; że cierpieniem największym jest świadomość, ile jeszcze dobrego mogliśmy dokonać i że tego odmówiliśmy Bogu, naszemu najbardziej kochającemu i dobremu Ojcu.

Dalej — mówi — iż nie jest potępionym przez Pana nikt, kto nie potępi się sam, ale że tu kłamstwa być nie może i każde zło świadczy samo o sobie tym, że znieść Prawdy nie może i nie chce, ucieka od niej. Potępienie jest decyzją na wieczność, decyzją ucieczki jak najdalej od Prawdy — światła Bożego. Jest to straszliwe, ale ból prawdy może stać się zbyt silny dla tych, którzy jej nienawidzili i zwalczali Boga w sobie i w braciach swoich.

Tomasz prosi o pamięć, przede wszystkim o tym, że jest i pracuje usilnie nad oczyszczeniem się, i że jest w drodze do Boga. Prosi, by w jego imieniu wielbić Boga za Jego miłosierdzie, a kiedyś spotkają się w szczęściu.

 

ZAKONNIK O MIŁOŚCI BOGA

 

16 V 1969 r. Pytałam na prośbę znajomego o jego zmarłego brata, zakonnika. Odpowiada Matka.

 Możesz przekazać, że jego brat jest z nami, że jest nieprawdopodobnie szczęśliwy; że żyje w Pełni i że nic, cokolwiek było mu drogie, nie przestało nim być. Może teraz objąć swoją miłością więcej i szerszych spraw i o wiele więcej czynić, gdyż już nie własną energią, a miłością i mocą Jezusa, który udziela się całkowicie, oddając się w swojej nieskończoności skończonej i wątłej miłości człowieka.

Powiedz, że — przekazuję dosłownie — „ta wymiana miłości jest niepojęta, niewyobrażalna i wy nie jesteście w stanie zrozumieć ani wyobrazić sobie natężenia naszego szczęścia. To odczuwamy wszyscy jednakowo — Pełnię, aż do zachwytu, do uwielbienia, nieustannego zdumienia i niemożności odwzajemnienia Jego niezmiernej, wstrząsającej swoją prawdą miłości, z jaką byliśmy i jesteśmy kochani. Miłość Boga obejmuje wszystkie «odcienie» miłości ludzkich jednocześnie i podnosi je do nieskończonej potęgi, a także podnosi, oczyszcza i umacnia nas, gdyż inaczej nie znieślibyśmy jej energii".

 

ZAKONNICE

 

Filipa

 

11 IV 1975 r. Ojciec Ludwik mówi o Filipie, zmarłej siostrze zakonnej, przełożonej domu, która bardzo szkodziła intrygując, rozbijając jedność...

 Powiadom (siostry z jej zgromadzenia), że Filipa dziękuje im za darowanie uraz i natychmiastową pomoc. Prosi o ...modlitwy całego zgromadzenia i prosi bardzo o wybaczenie jej postępowania. Ze swej strony będzie się starała w przyszłości o naprawienie krzywd, załagodzenie zadrażnień i przywrócenie jedności. (...)

Mogę ci powiedzieć, że tu widzi się i odczuwa skutki swojego postępowania aż do ich ustania, a więc największym pragnieniem jest naprawienie krzywd i wyrównanie szkód, a ponieważ jest to osobiście niemożliwe, pomaga się ze wszystkich sił tym, którzy to robią. Tragedią zaś jest niemożność pomocy ze względu na „niegoto-wość" i im większa jest świadomość win, tym gorętsze jest pragnienie oczyszczenia się. To jest ten „ogień" czyśćcowy, który trawi. Jest to ból nie mający porównania z żadnym na ziemi, gdzie organizm ma ograniczoną zdolność cierpienia; ból wstydu i żalu za niszczenie — poprzez uleganie swojej naturze — dzieła Bożego, któremu ślubowało się służyć, które się samemu dobrowolnie wybrało i kochało.

Mówię to, aby poruszyć wasze współczucie i pobudzić wyrozumiałość. Ponadto właśnie siostry z tego zgromadzenia powinny pamiętać o bezradności, rozpaczy i cierpieniu umierających, ale jeszcze nie oczyszczonych.

 

20 IV 75 r. Mówi ojciec Ludwik.

Powiedz obu naszym znajomym siostrom zakonnym, że Filipa jest im niezmiernie wdzięczna i zrobi wszystko, co będzie mogła, aby im pomagać (według ich życzenia, a nie wedle swojego postępowania w życiu). Chce im odwdzięczyć się za ich chrześcijańskie miłosierdzie i za pomoc, jaką jej dają, a na którą ona nie zasłużyła. Powiedz im ode mnie, że Filipa nie tylko jasno widzi swoje błędy, ale je uznaje i pragnie je „odrobić" w sposób dla niej możliwy. Ponieważ cofnąć nic nie może ani zatrzymać skutków, będzie starała się pomagać im w ich pracach dla zjednoczenia i jednomyślności rodziny. W życiu tę jedność rozbijała.

 

Leona  ...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin