Lennox Marion - Najlepszym lekarstwem jest żona.pdf

(830 KB) Pobierz
Tytuł oryginału: Prescription - One Bride
Najlepszym lekarstwem jest żona
Marion Lennox
Tytuł oryginału: Prescription - One Bride
Tłumaczenie: Weronika Korzeniowska-Mika
ROZDZIAŁ PIERWSZY
WSTĘP SUROWO WZBRONIONY!
Tablica wyglądała naprawdę groźnie. Jessie zatrzymała się i
jeszcze raz odczytała ogromny napis nad furtką.
Przez dziurę w płocie wyraźnie widać było ślady – krwawe
ślady pozostawione przez ranne zwierzę. Harry musiał
doczołgać się aż tutaj i przecisnąć przez dziurę w płocie. Nie
ma wyboru. Musi iść za nim.
Niall Mountmarche może ustawiać swoje głupie tablice,
gdzie chce, może sobie straszyć całą wyspę... Do diabła z
pogróżkami tego całego Nialla! Energicznym ruchem
odgarnęła włosy z czoła i pchnęła furtkę. Doktor Jessica
Harvey, jedyny weterynarz na wyspie Barega, musi tym razem
pogwałcić prawa prywatnej własności. Zresztą już tu kiedyś
była i jakoś nikt jej nie zastrzelił.
Louis Mountmarche, właściciel największej winnicy na
wyspie, powszechnie zwany „Potworem”, od lat był
postrachem wszystkich dzieci. Kiedy Jessie przyjechała na
wyspę, nikt go już nie widywał. Nie opuszczał swojej
posiadłości i nikt do niego nie zaglądał.
Kilka miesięcy temu miejscowa policja zwróciła się do niej
z prośbą o pomoc. Od pewnego czasu z winnicy dobiegało
wycie psa. Istniało podejrzenie, że ktoś znęca się nad
zwierzęciem. Jessie poszła i je znalazła.
Było w opłakanym stanie, ale nie z winy właściciela. Louis
był martwy; nie żył już od kilku dni; stary, wycieńczony pies
pilnował ciała swojego pana.
Tragiczny koniec „Potwora” nie wzruszył mieszkańców
wyspy.
Właściciel winnicy zbyt dotkliwie dał im się we znaki, by
teraz czuli żal. Jego kuzyn na pewno jest taki sam.
Niall Mountmarche, siostrzeniec Louisa, zjawił się na
wyspie przed trzema miesiącami. Przypłynął własnym jachtem
i zamieszkał w domu stryja. Kontakty z sąsiadami ograniczył
do minimum. Tablice zakazujące wstępu na teren posiadłości
zostały odmalowane. Niechęć do kontaktów z ludźmi musiała
być dziedziczna...
Przezwisko też pozostało w rodzinie. Miano „Potwora”
szybko przylgnęło do nowego właściciela. A on nie zrobił nic,
aby temu zapobiec. I właśnie, dlatego nie powinna tu
wchodzić: przekraczać furtki i brnąć przez gąszcz winnych
krzewów, drapiących ją po twarzy i szarpiących ubranie.
Nigdy by tego nie zrobiła, gdyby nie krwawy ślad, od którego
nie mogła oderwać oczu.
Winnica nie robiła wrażenia opuszczonej. Najwyraźniej
robiono wiosenne porządki. Widać było, że ktoś dobrze wie,
jak przygotować ziemię na nadejście wiosny.
– Harry! – zawołała niezbyt głośno.
Przystanęła, próbując się rozejrzeć. Krzewy wokół niej
zgęstniały. Ścieżka się skończyła. Jeśli Harry się nie odezwie,
nigdy go nie odnajdzie.
– Harry!
Teraz jakby coś usłyszała: słaby dźwięk dochodzący od
strony zagajnika. Ciche skomlenie powtórzyło się i Jessie
odwróciła głowę. Znajduje się niebezpiecznie blisko domu
Mountmarche’ów. Przez chwilę zastanawiała się, czy nie
lepiej po prostu zapukać, wyjaśnić, po co tu przyszła i
poprosić o pozwolenie przeszukania winnicy. Tak właśnie
postąpiłaby w każdej innej, normalnej sytuacji.
Zawołała Harry’ego jeszcze raz, rzucając spłoszone
spojrzenie w stronę domostwa. Odpowiedział jej skowyt tak
cichy, że jedynie jej wyczulone ucho mogło go usłyszeć.
Harry schował się gdzieś pod drzewami, żeby spokojnie
umrzeć! Ruszyła przed siebie na czworakach, rozgarniając
krzewy. Gałęzie drapały ją po twarzy, kamyki wbijały się w
kolana.
– Harry! To ja!
Głos zamarł jej na ustach i zastygła w pół ruchu. Na
wysokości oczu ujrzała parę wysokich, męskich butów.
Powoli uniosła głowę. Wtedy zobaczyła lufę strzelby.
Miejscowe dzieciaki nie myliły się. „Potwór” był ogromny.
Spojrzała na niego, przysięgając sobie w duchu, że nie rzuci
się do ucieczki. Wyprostowała się i spróbowała wytrzymać
jego wzrok.
Zastała przyłapana na terenie cudzej posiadłości mimo
rozstawionych wszędzie tablic zakazujących wstępu. Skradała
się na kolanach tuż pod domem „Potwora” z Baregi...
Pierwszym wrażeniem była czerń. Mężczyzna ze strzelbą
miał czarne, długie buty, czarne spodnie i taką samą, rozpiętą
pod szyją, koszulę. Czarne włosy i oczy dopełniały reszty
obrazu.
Nie był podobny do stryja. Pamiętała, że Louis był niski i
grubawy. Niall był wysoki, szczupły, ale mocno zbudowany.
Miał jakieś trzydzieści lat.
– Dzień dobry – powiedziała odważnie.
Potwór z Baregi patrzył na drobną, dziewczęcą postać z
mieszaniną pogardy i niechęci. Skąd mógł wiedzieć, że ma
przed sobą jedynego weterynarza na wyspie? Szorty,
tenisówki, podrapane kolana i ślady błota na twarzy nie mogły
wzbudzić nic poza dodatkową podejrzliwością.
Jess nerwowym ruchem odgarnęła włosy z czoła. Jej dłoń
pozostawiła po sobie ciemną smugę.
– Co tu, do cholery, robisz?
Ton głosu doskonale pasował do stojącej przed nią postaci i
przezwiska, jakie ten człowiek nosił. W jego głosie brzmiał
gniew. Początek nie był zbyt obiecujący.
– Dzień dobry – powtórzyła drżącym głosem. – Nazywam
się Jessica Harvey...
– Nie obchodzi mnie, jak się nazywasz, ale to, dlaczego
zignorowałaś tablicę na furtce. Wszystko jest tam napisane.
Jasno i wyraźnie. Wstęp wzbroniony. Nie pozwolę, żeby
jakieś dzieciaki się tu pałętały. Nawet takie panienki jak ty.
– Dzieciaki, panienki... Jessie zaczerwieniła się. Co on
sobie wyobraża? Wyprostowała swoją drobną figurkę i
spojrzała na niego ostro.
– Mam dwadzieścia siedem lat. Mężczyzna wzruszył
ramionami.
– Zupełnie nadzwyczajne! – Na chwilę jego pełen pogardy
wzrok zatrzymał się na jej zabłoconych tenisówkach i
podrapanych kolanach. – Jeśli to nawet prawda, to tym
bardziej dziwne, że wtargnęłaś na teren prywatnej posiadłości.
A teraz zabieraj sobie tego swojego Harry’ego i zjeżdżajcie
stąd oboje!
– Harry to pies – powiedziała cicho.
– Na dodatek przyprowadziłaś psa!
W głosie mężczyzny zabrzmiała wściekłość. Palce
zaciśnięte na kolbie zbielały.
– Nie przyprowadziłam go – zaczęła z rozpaczą w głosie,
próbując za wszelką cenę zachować spokój.
– Aha – rzucił ostrym tonem. – Nie przyprowadziłaś go
tutaj i nie jest twój. Wszystko rozumiem. – Ruchem strzelby
wskazał jej drogę powrotną. – W takim razie, zabieraj się stąd,
a ja się nim zajmę.
– Nie!
Złapała lufę strzelby, próbując skierować ją jak najdalej od
siebie.
Mężczyzna stał nieruchomo jak skała.
– Skończyłaś się bawić? – wycedził w końcu.
Zgłoś jeśli naruszono regulamin