Michaels Leigh - Szalony plan.pdf

(463 KB) Pobierz
192893588 UNPDF
LEIGH MICHAELS
Szalony plan
(Dating Games)
ROZDZIAŁ PIERWSZY
Zapowiadał się tak piękny jesienny dzień, że Rachel bez namysłu postanowiła pójść do
pracy pieszo. Była zadowolona, że założyła swój nowy wełniany kostium, ponieważ wiał
rześki październikowy wiaterek. Mimo to świeciło słońce, a w jego promieniach nabierały
blasku czerwone, złote i żółte liście drzew, rosnących wzdłuż cichych uliczek mieszkaniowej
dzielnicy Lakemont.
Idąc Rachel słyszała miły chrzęst suchych liści pod stopami. Kiedy przechodziła pod
okazałym klonem, żółty liść opadł jej na włosy tworząc malowniczą jasną plamę na jej
ciemnych, miedzianych lokach.
Na pobliskim trawniku sześcioro dzieci ułożyło ogromny stos z suchych liści i teraz
świetnie się bawiły wskakując w sam jego środek. Przez moment Rachel miała ochotę
dołączyć do nich, ale po chwili z uśmiechem pokręciła głową. Nawet dzieciom ciężko będzie
wytłumaczyć się, dlaczego ich ubrania są takie zakurzone, a co dopiero jej. Rozsądne,
pracujące kobiety nie robią takich rzeczy. A przynajmniej nie przed pracą, dodała w myślach.
I nie wtedy, kiedy mają na sobie nowy kostium.
Na rogu ulicy skręciła i znalazła się na terenie Uniwersytetu Nicolet. Na widok
dziedzińca otoczonego różnokolorowymi jesiennymi drzewami poczuła, że ściska ją w gardle.
Cieszyła się z powrotu do miejsca, gdzie pory roku tak wyraźnie się od siebie odróżniają.
Stęskniła się za powolnym rytmem przyrody, za rozkwitem delikatnej wiosennej zieleni, za
bujnością lata, która przechodzi potem w bogactwo jesiennych barw...
– I wreszcie w lodowatą zimę – zamruczała do siebie. Zobaczymy, czy będzie w takim
nastroju za kilka miesięcy, brnąc w śniegu po kolana i marznąc od podmuchów lodowatego
arktycznego wiatru. Wtedy prawdopodobnie pożałuje, że nie jest w Arizonie.
Na myśl o tym miejscu opuścił ją dobry humor. Wróciły smutne wspomnienia. Nic,
postanowiła stanowczo, nic nie zmusi jej do powrotu do Arizony.
Była trochę niesprawiedliwa. Przecież w końcu sam stan Arizona nic jej nie zawinił.
Chodziło tylko o paru jego mieszkańców.
Usłyszała, że ktoś ją woła i odwróciła się. Kilkadziesiąt metrów za sobą zobaczyła ubraną
w kraciastą marynarkę kobietę, która pomachała jej i przyspieszyła kroku.
Dawn Morgan ma widocznie poranne wykłady, pomyślała Rachel i zawróciła, żeby się z
nią przy witać.
– O czym tak myślałaś, Rachel? – Dawn oddychała ciężko. – Biegłam za tobą, wołałam,
ale ty nic nie słyszałaś.
– Przepraszam, podziwiałam drzewa.
– Są piękne, prawda? – Dawn, idąc u boku Rachel, szurała nogami po suchych liściach. –
Mam tylko nadzieję, że taka pogoda utrzyma się przez następne dwa tygodnie, aż do Święta
Jesieni. W tym roku tak późno je organizują, że być może drzewa zupełnie nie będą już miały
liści.
– I co wtedy? Nie będzie żadnego święta?
192893588.001.png
– Coś ty! Odwołanie Święta Jesieni równa się rezygnacji z najważniejszej imprezy
Uniwersytetu. Niezależnie od wszystkiego, będziemy je obchodzić. Zobaczysz, że ci się
spodoba.
Rachel wzruszyła ramionami.
– Czy to nie tylko jeszcze jeden uliczny festyn?
– Zaufaj mi – roześmiała się Dawn. – Nie da się go opisać ani wytłumaczyć, na czym
polega. To trzeba przeżyć. Nie biorąc w tym udziału, nie możesz czuć się naprawdę związana
z Nicolet. A jakie masz plany na ten weekend? – Spojrzała na Rachel.
– Zawieszę półki na książki w salonie. Dlaczego pytasz?
Oczy Dawn rozbłysły.
– Mam nadzieję, że znalazłaś przystojnego stolarza?
Powinnam była przewidzieć to pytanie, westchnęła w duchu Rachel.
– Chociaż ty mnie oszczędź – poprosiła. – Czy nie wystarczy, że moja szefowa uważa, że
jej siostrzeniec byłby dla mnie idealną partią? Muszę z nią pracować, więc nie mogę jej po
prostu powiedzieć, że randka z Geraldem to ostatnia rzecz, na którą miałabym ochotę. A kiedy
jeszcze moi przyjaciele zaczynają mnie swatać, to...
– Cóż, przyznaj sama, że stanowisz wyzwanie – odparła rozbawiona Dawn. – Jesteś tu już
cztery miesiące i najwyraźniej nie spotkałaś jeszcze żadnego interesującego mężczyzny.
Gdyby tobie samej na tym zależało...
– To nieprawda. Weźmy na przykład Teda Lehmanna. Spędziłam z nim dużo czasu w
zeszłym tygodniu, kiedy lecieliśmy do Minneapolis na tę konferencję poświęconą pomocy
finansowej dla studentów.
– Rektor Lehmann się nie liczy. Ma pięćdziesiąt trzy lata, sześcioro wnucząt i jeśli
zostawiłby swoją żonę dla asystentki dyrektora do spraw socjalnych, na Uniwersytecie
ogłoszono by koniec świata.
– Dawn, jeśli masz na myśli „wolny mężczyzna”, to nie mów „interesujący”.
– Doskonale wiesz, co chciałam powiedzieć.
– Nie szukam sobie faceta. – Ton Rachel był stanowczy. Może zbyt stanowczy,
zreflektowała się, widząc podejrzenie w oczach Dawn. Spróbowała wszystko obrócić w żart.
– Nie potrzebuję żadnego mężczyzny do pomocy. Sama poradzę sobie z półkami. Parę desek,
podpórek, śrubokręt, wiertarka... I po co tu stolarz?
– Jak najbardziej jestem za samowystarczalnością. Poza tym nikt tu nie mówi o
poważnym związku. Ale skoro zbliża się Święto Jesieni i tak w ogóle...
– Wiem, co się dzieje. – Rachel pstryknęła palcami. – To taka choroba, Dawn. Kiedy jest
się świeżo po zaręczynach, wydaje się, że każdy człowiek powinien stanowić połowę pary.
Ale nie martw się, to z czasem przechodzi. Weź po prostu dwie aspiryny...
– Już dobrze, poddaję się. Niech zajmie Się tobą twoja szefowa. Może Gerald nie okaże
się wcale taki zły.
– Nie śmiej się ze mnie. Aż mnie ciarki przechodzą na samo wspomnienie. W zeszłym
tygodniu nie byłam w stanie znaleźć żadnego wiarygodnego wykrętu i musiałam pójść na
kawę z Geraldem.
192893588.002.png
– I co, tak tragicznie?
– Gorzej.
– To wcale nie znaczy, że wszyscy mężczyźni w Lakemont są tacy. Jason ma nowego
kolegę w pracy...
– Sądziłam, że się dogadałyśmy. Dawn jakby wcale jej nie słuchała.
– Spytam Jasona, czy jego kolega nie chciałby pójść na Święto Jesieni razem z nami.
Stanowilibyśmy niezłą czwórkę. Wiesz, to nie jest ta sama frajda, jeśli się przyjdzie samemu.
Rachel stanęła na pierwszym stopniu schodów prowadzących do budynku administracji.
Spojrzała na przyjaciółkę.
– Powiedziałabym, że doceniam twoje starania, gdyby naprawdę tak było. Ale ja nie
potrzebuję pomocy, Dawn. Mam pracę, która mnie absorbuje, mam różnych znajomych, w
których towarzystwie dobrze się czuję. Ale chyba zwariuję, jeśli zaczniecie mnie umawiać na
randki. Czy nie zapomniałaś o swoich wykładach?
Dawn westchnęła, spojrzała na zegarek i odwróciła się w kierunku budynku nauk
humanistycznych.
– Nikt ci nie proponuje wyjścia za mąż w przyszłym tygodniu, Rachel, ale nie
zaszkodziłoby ci trochę zabawy! – rzuciła odchodząc.
Rachel pokręciła głową. Uśmiechając się smutno, weszła na schody. Tak łatwo jest
uszczęśliwić Dawn, pomyślała idąc do swojego biura. Szkoda, że je dzisiaj służbowy lunch, i
to w dodatku z kobietą. Miło byłoby zakomunikować Dawn, że umówiła się, nawet jeśli
oznaczałoby to późniejsze przesłuchanie.
W biurze do spraw pomocy finansowej dla studentów dużego uniwersytetu pracy nigdy
nie brakowało.
W ciągu czterech miesięcy swojej pracy tutaj Rachel zorientowała się, jak bardzo
wszyscy są tu zajęci. Nicolet było nie tylko uczelnią prestiżową, ale prywatną i ogromnie
drogą, a to znaczyło, że większość studentów potrzebowała pomocy, aby opłacić swoją naukę.
Październik, kiedy zaczęły napływać podania na rozpoczynający się rok akademicki,
zapowiadał się szczególnie gorąco.
Zanim nadeszło południe, Rachel była przeświadczona, że rozmawiała już z polową
studentów. Wstała od biurka w momencie, kiedy telefon znowu zaczął dzwonić. Czuła się
trochę winna, że nie podnosi słuchawki. Ale był to ostatni moment, żeby się stąd wyrwać.
– Opuszczam ten dom wariatów – zwróciła się do swojej sekretarki. – Idę na lunch z
panią Garrett, żeby przedyskutować zmiany w systemie stypendialnym dla studentów
wydziału dziennikarstwa. Jeśli więc druga połowa studentów zacznie tu wydzwaniać,
powiedz, że nie będzie mnie przez jakieś dwie godziny.
– To zabrzmiało jak prawdziwe westchnienie ulgi – odezwała się młoda ciemnowłosa
kobieta, wstając z fotela w poczekalni. Przerzuciła przez ramię lekki płaszcz.
– Annę! – Rachel odwróciła się do niej. – Nie zauważyłam cię.
– A już myślałam, że to moja interesująca osobowość skłoniła cię do umówienia się ze
mną na lunch. N aj wyraźniej jednak...
192893588.003.png
– Dlaczego nie dałaś mi znać, że już jesteś?
– Miałabym pozbawić cię zadowolenia z kilku dodatkowych minut pracy? – Annę Garrett
potrząsnęła głową. – Przyszłam trochę wcześniej. Miałam spotkanie na wydziale
dziennikarstwa. To cud, że skończyło się o czasie. Czy restauracja studencka ci odpowiada,
czy może masz ochotę na małą zmianę otoczenia?
– Zjemy tutaj. – Jak mogła nawet przypuszczać, że Annę nie zrozumie jej
zdenerwowania. Sama miała przecież niemało pracy. Nie tylko zajmowała się nowym
programem stypendialnym dla studentów dziennikarstwa, ale była też zastępcą wydawcy
„Kroniki”, najpoważniejszego źródła pomocy finansowej jakie miał Uniwersytet Nicolet.
Rachel uważała ją również za jedną z najbardziej sympatycznych osób, jakie poznała w ciągu
czterech miesięcy pracy.
Kiedy zajęły ostatni wolny stolik, Rachel zaczęła się tłumaczyć.
– Dziś rano w moim biurze wrzało jak w ulu. Formularze podaniowe zostały rozesłane
miesiąc temu, ale oczywiście wszyscy zwlekali do ostatniej chwili z ich wypełnieniem.
Telefony wprost się urywały.
– Znam dobrze taką sytuację. – Annę uśmiechnęła się. – To samo zdarza się u nas w
redakcji. Czasem taki dzień skłania cię do myślenia, czy warto było awansować, prawda?
– Albo z tęsknotą myślisz o następnym awansie – przytaknęła jej Rachel. Już zdążyła
sobie obmyślić nowe kierunki działania dla siebie, jako dyrektora do spraw pomocy
finansowej, na wypadek przejścia na emeryturę obecnego szefa. Studentom pierwszego roku
należy wydać jasne instrukcje, jak wypełniać formularze...
Emerytura jej szefowej oznaczałaby również uwolnienie się od Geralda.
Annę otworzyła menu.
– Czy kanapki są tutaj tak dobre jak kiedyś?
– Nie pytaj mnie o to – odpowiedziała Rachel. – Bo nie mam pojęcia, jakie były
przedtem.
– Przepraszam. Tak szybko się tu zadomowiłaś, że aż trudno wprost uwierzyć, iż
pracujesz zaledwie kilka miesięcy. – Obydwie zamówiły kanapki. Annę spytała: – Czy
poznałaś już tu dużo osób?
– Sporo. Na Uniwersytecie łatwiej zawiera się znajomości, bo prawie wszyscy są spoza
Lakemont. Środowisko jest tu bardziej otwarte dla przyjezdnych.
– Tutejsi ludzie są bardziej przychylni obcym i nie zadają przy tym kłopotliwych pytań –
zgodziła się z nią Annę.
– Masz rację. Ale i tak nie mam za wiele czasu, żeby udzielać się towarzysko.
– Twój poprzednik zostawił po sobie niezły bałagan, co?
– Tak, chociaż nie tylko o to chodzi. Kiedy już się uporam z najpilniejszymi sprawami,
mam zamiar zapisać się znowu na studia.
Annę przerwała mieszanie mrożonej herbaty.
– Moja droga, przecież ty już masz, czekaj... Trzy dyplomy?
– Tylko dwa.
– No jasne, w takim razie ten trzeci jest ci naprawdę niezbędny. – Annę uśmiechnęła się
192893588.004.png
Zgłoś jeśli naruszono regulamin