Caine_Rachel_-_Wampiry_z_Morganville_5_-_Pan_złych_rządów.doc

(877 KB) Pobierz
TŁUMACZENIE BY Bella_Swan_

TŁUMACZENIE BY CHOMIKI: Bella_Swan_, madabob, jajemtyjesz,

 

 

Wampiry z Morganville 5

Lord of Misrule

Pan złych rządów

Rachel Caine

 

 

Zdarzyło się wcześniej...

Claire Danvers chciała studiować na Caltech. A może na MIT. Wybrała kilka świetnych uczelni, ale, że miała tylko szesnaście lat, jej rodzice wysłali ją na rok, w przypuszczalnie bezpieczne miejsce, do Texas Priarie University- małej uczelni w Morganville w stanie Texas.

Jest jeden problem: Morganville nie jest zwyczajne. Jest to ostatnie, bezpieczne miejsce dla wampirów, przez co bardzo nieodpowiednie dla ludzi próbujących tu pracować lub uczyć się. Wampiry rządzą miastem... i wszystkimi mieszkającymi w nim.

Drugim problemem Claire jest to, że posiada wrogów zarówno wśród ludzi jak i wśród wampirów. Obecnie mieszka z Michaelem Glassem (niedawno stworzonym wampirem), Eve Rosser (dziewczyną- Gotką) i Shanem Collinsem (którego chwilowo nieobecny ojciec para się zabijaniem wampirów). Claire jest tą normalną… albo byłaby, gdyby nie to, że została współpracownicą Założycielki miasta- Amelie, i zaprzyjaźniła się z najniebezpieczniejszym, a jednocześnie najbardziej bezbronnym wampirem ze wszystkich –Myrninem- alchemikiem.

Teraz, ojciec Amelie- Bishop, przyjechał do Morganville i zniszczył, i tak już kruchy, pokój. Obrócił wampiry przeciw sobie, tworząc nowe niebezpieczne układy i części w mieście, tak, że ma w już w nim dużo zwolenników.

Morganville zmienia się. Claire i jej przyjaciele podjęli wybór. Zostają z Założycielką… ale to może znaczyć pracę z wrogiem i walkę z przyjaciółmi.


1

 

Claire wyrwała się z transu, odwróciła i rozejrzała. Amelie- Założycielka i najgorszy wampir w mieście (można to było usłyszeć od większości wampirów w Morganville), wyglądała krucho i blado, nawet jak na wampira. Zmieniła kostium, który miała na balu maskowym Bishopa. Niebyło to złym pomysłem, bo kiedy dziura w klatce piersiowej (po kołku) krwawiła, strój ten strasznie się wybrudził i wyglądał strasznie. Jeśli Claire potrzebowała dowodu na to, że Amelie była twarda, na pewno dostała go dzisiaj wieczorem. Przeżywanie próby morderstwa zdecydowanie dało dobry punkt widzenia. 

Wampirzyca założyła blado-szary miękki sweter i legginsy. Claire zwróciła na to uwagę, bo Amelie nie nosiła takich rzeczy. Nigdy. To było poniżej jej godności, albo coś takiego. Myśląc Claire uświadomiła sobie, że nigdy nie widziała jej w szarym kolorze.

- Pamiętam kiedy płonęło Chicago. – powiedziała Amelie- I Londyn i Rzym. Świat się nie kończy, Claire. Rano, ci którzy ocalali zaczną budować odnowa. Taki jest bieg rzeczy. Ludzka droga.

Claire nie szczególnie chciała się włączać do tej gadki. Wcale nie tak miało być. Jej łóżko aktualnie było zajęte przez Mirandę- zbzikowaną nastolatkę mającą zaburzenia psychiczne. A jeśli chodzi o Shane’a…

Shane był związany z odejściem.

- Dlaczego?- wyrzuciła Claire- Dlaczego go tam wysyłasz? Przecież wiesz co może się stać.

- Znam więcej rzeczy o Shane Collinsie niż ty.- Amelie przerwała- On nie jest dzieckiem i dużo już przeżył w swoim młodym życiu. Przeżyje i to.

Amelie wysłała Shane’a w ciemności przedświtu wraz z kilkoma wybranymi wojownikami. Byli wśród nich zarówno wampiry jak i ludzie. Mieli objąć Krwiobus- ostatnie wiarygodne i dostępne miejsce przechowywania krwi w Morganville. Była to ostatnia rzecz, którą Shane chciałby zrobić. Claire też nie ciała tego dla niego.

- Bishop nie będzie chciał Krwiobusa dla siebie.- powiedziała Claire- On chce go zniszczyć. Morganville jest pełne chodzących, żywych banków krwi. O to się nie martwi. Ale to zraniłoby ciebie, jeśli straciłabyś go. Więc on przyjdzie po niego. Prawda?

Surowa, cienka linia ust Amelie zrobiła się wyraźniejsza. Założycielka nie lubiła domyślać się jako druga. To zdecydowanie nie można było uznać za uśmiech.

- O ile Shane ma książkę. Bishop nie ośmieli się zniszczyć pojazdu z obawy przed zniszczeniem wraz z nim jego wielkiego skarbu.

Czytaj: Shane został przynętą, bo ma tą przeklętą książkę. Claire nienawidziła jej. Przynosiła jej same kłopoty odkąd dowiedziała się o jej istnieniu. Amelie i Oliver, dwa największe wampiry w mieście, robili wszystko żeby ją zdobyć. Zamiast do nich książka trafiła do Claire. Chciałaby mieć taką odwagę jaką teraz musi mieś Shane. Wybiec z domu, podrzucić księgę do jakiegoś płonącego budynku i pozbyć się jej na zawsze. O ile mogła tak powiedzieć, nie zrobiła ona nigdy nic dobrego- wliczając Amelie.

- On zabije Shane’a kiedy zdobędzie ją.- powiedziała Claire.

Amelie wzruszyła ramionami.

- Zakładam, że zabicie Shane’a jest o wiele trudniejsze niż zrobiłby to czas. Mój ojciec pozwoliłby pójść daleko tylko mnie samej. Nie mam wobec ciebie żadnych zobowiązań i do innych w tym mieście, którzy są lojalni wobec mnie. – jej oczy zwęziły się – Nie będę tego rozważała ponownie.

Claire miała nadzieję, że nie wyglądała tak buntowniczo jak się czuła. Skupiła się na robieniem miłego wrażenia i pokiwała głową. Oczy Amelie zwęziły się jeszcze bardziej.

- Bądź przygotowana. Za 10 minut wychodzimy.

Shane nie był jedynym człowiekiem z brudną robotą do wykonania; innym zostały przydzielone rzeczy, które nieszczególnie lubili. Claire poszła z Amelie uratować innego wampira- Myrnina. Claire polubiła go i podziwiała sporo jego sposobów. Nie była jednak podekscytowana pokonaniem- znów- wampira, wyczekującego na nich w więzieniu, strasznego Pana Bishopa.

Eve była w kawiarni, Common Grounds, z tylko- jako- strasznym[1] Oliverem jej byłym szefem. Michael wraz z Richardem Morrellem, synem burmistrza, stali na straży uniwersytetu. Jak oni mieli ochronić kilka tysięcy studentów? Claire nie miała zielonego pojęcia. Pomyślała, że wampiry naprawdę mogłyby zamknąć miasto, gdyby tylko chciały. Ale z drugiej strony, utrzymanie studentów w miasteczku uniwersyteckim byłoby niemożliwe- dzieci dzwoniące do domu, wskakujące do samochodów, robiące istne piekło.

Chyba, że wampiry skontrolowałyby linie telefoniczne, telefony komórkowe, Internet, telewizję i radio. Ludzie uciekający w samochodach albo by poumierali albo rozbili się na obrzeżach miasta. Wampiry nie chciały, żeby ktoś opuścił miasto. Tak naprawdę, to tylko kilka osób wyjechało poza Morganville. Shane był jednym z nich, ale wrócił.

Claire dalej nie miała pomysłu jakiego rodzaju odwagi użył rozpoznając to co na niego tutaj czekało.

- Hej. – powiedziała Eve, współlokatorka Claire. Zatrzymała się, ręce miała pełne czerwonych i czarnych ubrań, więc pewnie już zajęli jej gotycki, cichy pokój. Zmieniła swój zwykły strój na praktycznie bojowy - parę opiętych czarnych dżinsów, ciasną czarną bluzkę z czerwoną czaszką i grubo podzelowywane buty. Założyła nawet nabijany ćwiekami naszyjnik, który prawie mówił wampirom, Gryź to!

- Cześć. – powiedziała Claire. – Czy to naprawdę dobry moment na pranie?

Eve puściła jej oczko.

- Słodkie. Tak, jacyś ludzie nie chcieli zostać schwytani w tych głupich balowych kostiumach, o ile wiesz co mam na myśli. A co u ciebie? Gotowa, by to ściągnąć?

Claire spojrzała na siebie. Nieźle się zaskoczyła, gdy zrozumiała, że dalej ma na sobie obcisły czerwony kostium Arlekina.

-   Och. Tak. – westchnęła- Dostanę coś, no wiesz, w czaszki?

- Co jest złego w czaszkach? I to nie byłoby żadne a propos. – Eve rzuciła rzeczy na podłogę i zaczęła w nich grzebać. Ze sterty ubrań wyciągnęła prostą czarną koszulkę i parę niebieskich dżinsów. – Dżinsy są twoje. Przepraszam, ale segreguję zaatakowane rzeczy. Wszystkich. Mam nadzieję, że bieliznę masz, bo nie przeglądnęłam twoich szuflad.

- Boisz się, że mogłoby cię to wszystko zmienić? – spytał Shane nad jej ramieniem- Proszę, powiedz tak.- Wyciągnął ze stosu parę swoich dżinsów.- I proszę trzymaj się z daleko od mojej szafy.

Eve pokazała mu palec.

- Jeśli martwisz się o mnie, znajdującą twoje schowane pornosy, nie musisz tego robić. Masz naprawdę zły gust. – chwyciła koc z kanapy i skinęła głową na kąt pokoju.  – Żadnej prywatności dzisiaj, gdziekolwiek w tym domu. Chodź. Ustalimy przebieralnię.

Trzech z nich przepychało się przez ludzi i wampiry stłoczone w domu Glassów. Stał się on nieoficjalnym centrum batalii wojennej z znaczącym mnóstwem ludzi kręcącym się w kółko, gadającym bzdury. Którzy w normalnych okolicznościach nie przekroczyłoby progu tego domu.

Weźmy Monicę Morrell. Córka burmistrza ściągnęła już kostium Marii Antoniny i z powrotem  stała się blond- włosą, atrakcyjną, ładną, oślizgłą dziewczyną, którą Claire znała i nienawidziła.

- O, mój Boże!- Claire zgrzytnęła zębami- Czy ona nosi moją bluzkę?- To była jej najlepsza bluzka. Jedwab. Kupiła ją w zeszłym tygodniu. Nigdy nie będzie wstanie ubrać jej ponownie. – Przypomnij mi, żebym ją później spaliła.- Monica zauważyła jej wzrok, dotknęła kołnierza i posłała jej złośliwy uśmieszek. Wykrzywiła się. Dzięki. – Przypomnij mi, żebym spaliła ją dwa razy. I zadeptać popiół.

Eve chwyciła Claire za rękę i pchnęła do pustego pokoju, gdzie zatrzęsła kocem trzymanym na długość ręki. Miał on dostarczać tymczasowego schronienia.  

Claire zdarła przepocony kostium Arlekina z westchnieniem ulgi. Zadrżała, bo chłodne powietrze uderzyło w jej zaróżowioną skórę. Poczuła się niezręcznie, bo była rozebrana do bielizny, a od tłumu ludzi i tych którzy prawdopodobnie chcieli ją zjeść, odgradzał ją tylko trzymany  w górze koc.

- Skończyłaś?- Shane zajrzał przez koc. Claire pisnęła i rzuciła w niego ściągniętym kostiumem. Złapał go i poruszył brwiami. Wskoczyła do dżinsów i szybko zapięła koszulkę.

- Gotowe! – oznajmiła.

Eve opuściła koc i posłała słodki uśmiech Shaneowi. 

- Twoja kolej, skórzany chłopcu. – powiedziała- Nie martw się. Nie przeszkodzę ci przypadkiem.  – Twarz Eve była nieruchoma i napięta i po raz pierwszy, Claire zauważyła, że blask w jej oczach nie był komiczny. To był mocno skontrolowany rodzaj paniki. – Tak. – powiedziała- Wiem. Będziemy musiały się rozdzielić Claire. Nie chciałabym tego robić.

Pod wpływem impulsu, Claire uściskała ją. Eve pachniała proszkiem i  jakimiś ciemno kwiatowymi perfumami z lekkim tonem potu.

- Hej!- urażony krzyk Shane’a spowodował, że obie zachichotały. Koc opadł wystarczająco, by pokazać jego zapinane majtki. Szybko. – Poważnie dziewczyny, to nie jest śmieszne. Facet mógłby zrobić poważne szkody.  

Wyglądał teraz bardziej jak Shane. Skórzane majtki zrobiły z niego gorącego i cudownego modela. W dżinsach i jego starej koszulce z Marlinem Mansonem był kimś przyziemnym, kimś z kim Claire wyobrażała sobie całowanie i wyobrażała sobie to tak po prostu. Było jak zwykle. Serce biło na przyspieszonych obrotach. Wyśmienite uczucie.

- Wychodź już! – powiedziała Eve. Całe napięcie, które chowała znikło.

- Dalej! Wychodź! – powiedziała Claire. – Jesteśmy tuż za tobą.

Eve opuściła koc i zaczęła przepychać się przez tłum, udając się do swojego chłopaka, nieoficjalnego kierownika ich dziwnego i pokręconego bractwa.

Łatwo był zauważyć Michaela. Był on bowiem wysokim blondynem z twarzą anioła. Zauważył Eve przepychającą się w jego stronę. Uśmiechnął się i Claire zauważyła, że był to najbardziej skomplikowany uśmiech jaki tylko widziała. Pełen ulgi, powitania, miłości i niepokoju.

Eve wpadła prosto na niego wystarczająco mocno, by zakołysać nim. Ich ręce mijały się, każda w inną stronę. Zbiło go trochę to z tropu.

- Więc, no cóż. Jestem, ale…

- Ale nic. Będę z Amelie. Wszystko będzie okay. A ty? Idziesz obsadzić role w WWE Raw[2], albo coś. To nie jest nic.

- Od kiedy oglądasz zapasy?

- Zamknij się. To nie jest cel sprawy i dobrze o tym wiesz. Shane ni idź.

Claire wyłożyła wszystko co miała do tego. Nie było to wystarczające. Shane wygładził włosy i pocałował ją. Był to najsłodszy, najdelikatniejszy pocałunek jaki kiedykolwiek został dany  Claire. Stopił wszystkie napięte mięśnie szyi, ramion. Była to obietnica bez słów.

- Jest coś, co naprawdę powinienem ci powiedzieć. – powiedział. – Byłem miły czekając na odpowiedni czas.

Byli w pomieszczeniu pełnym ludzi. Morganville było jednym wielkim chaosem. Nie mieli, więc szansy na przetrwanie świtu. Claire czuła, że jej serce staje a później rusza w zdwojonym tempie. Cały świat wokół niej zaczął wydawać się cichy. On zamierza zadzwonić  po niego.

Shane pochylił się tak blisko, że czuła jego usta muskają jej ucho. Szepnął:

- Mój tata.

To nie było to co spodziewała się usłyszeć. Claire cofnęła się. Zaskoczony Shane położył rękę na jej ustach.

- Nie rób tego. – szepnął- Nic nie mów. Nie możemy o tym mówić Claire. Chciałem tylko, żebyś wiedziała.

Nie mogli o tym mówić, bo ojciec Shane’a w Morganville był poszukiwany. Został wrogiem publicznym numer jeden. Jakakolwiek rozmowa o nim- przynajmniej tu- była podsłuchana przez nieśmiertelne uszy.

Nie, że Claire była fanem ojca Shane’a. Był zimnym, brutalnym człowiekiem, który używał Shane’ a jak zabawki. Dużo by zrobiła, żeby ujrzeć go za kratkami… tylko wiedziała, że Amelie i Oliver nie poprzestali by na więzieniu. Ojciec Shane’a był skazany na śmierć jeśli wróci. Śmierć przez spalenie. Claire nie płakałaby za taką stratą, ale nie chciała przez to stracić Shane’a.

- Będziemy o tym mówić. – powiedziała. Shane parsknął śmiechem.

- Zaczniesz na mnie wrzeszczeć? Zaufaj mi. Wiem co zamierzasz powiedzieć. Chciałem tylko, byś wiedziała w przypadku...

W przypadku gdyby jemu się coś stało. Claire spróbowała skonstruować swoje pytanie tak, że gdy ktoś podsłucha tego nie będzie wiedział o co chodzi.

- Kiedy powinnam go oczekiwać?

- Prawdopodobnie, w ciągu następnych kilku dni. Ale wiesz jak to jest. Nie można tego przewidzieć.  – teraz, uśmiech Shane’a był ciemny i wyrażał ból. Przeciwstawił się raz swojemu ojcu, z powodu Claire, i to oznaczało ucięcie wszelkich kontaktów z jego ostatnim żywym członkiem rodziny na świecie. Claire wątpiła by  ojciec chłopaka zapomniałby kiedykolwiek o tym.

- Dlaczego teraz? – szepnęła-  Ostatnia rzecz, którą potrzebujemy teraz jest…

- Pomoc?

- On nie jest pomocą. On tworzy zamieszanie!

Shane pokazał na płonące miasto.

- Przyjrzyj się dobrze Claire. Jak gorzej może jeszcze  być?

Stracone, pomyślała Claire. Shane w jakimś sensie, dalej widział ojca w „różowych kolorach”. Zdarzyło się to wtedy, gdy jego ojciec, poza miastem, „programował” pamięć chłopaka. Claire pomyślała, że Shane prawdopodobnie uzmysłowił sobie, że ten facet nie był zupełnie zły. Prawdopodobnie myślał, że jego ojciec elegancko przyjdzie do domu i ich uratuje.

To się nie zdarzy. Frank Collins był fanatykiem bombowych samochodów i nie martwił się czy kogoś zrani.

- Pozwolimy na to, tylko… - przygryzła wargę, patrząc na niego- Przygotujmy się przez dzień, okey? Proszę? Bądź ostrożny i zadzwoń do mnie.

Wyciągnął telefon i pokazał go jej w ramach obietnicy. Wtedy przybliżył się i jego ręce zamknęły się wokół niej. Claire czuła słodką, drżącą ulgę.

- Lepiej bądź gotowa. – powiedział- To będzie długi dzień.

   


2

 

              Claire nie była pewna czy jest gotowa nałożyć maskę gry na twarz, wyszczotkować żeby, albo spakować dużo broni, ale poszła za Shane’m by najpierw pożegnać się z Michael’em.

              Michael stał w środku grupy z zaciętą mina – niektórzy byli wampirami i wielu z nich ona nigdy nie widziała.Nie wyglądali na szczęśliwych grając w obronie i pachnęli czymś  - zgniłym, zupełnie wyraźnie , to znaczyło ze nie lubili przebywać i pomagać tez ludziom. Większość wampirów było starszych od Micaela, nieśmiertelni koledzy z dużą ilością mięsni. Nawet teraz ludzie w większości wyglądali na zdenerwowanych.

              Shean’e wydawał się mały w porównaniu- nie żeby pozwolił zwolnic tępa jako ze on prowadził linie obronna. Popchnął wampira stojącego mu na drodze do Michaela: wampir błysnął kłami, ale tego Sheane nawet nie zaważył. Ale Michael tak.

              Wszedł w drogę urażonego wampira, ponieważ zbliżał się on do Sheana od tyłu i stanieli jak posagi na swojej drodze. Jak drapieżnik wychodzący na polowanie. Michael nie był pierwszym który opuścił wzrok..

Michael miał dziwna moc teraz  w sobie – cos co zawsze tam było , ale bycie wampirem uwolniło to maksymalnie – pomyślała Claire.

Nadal wyglądał ja anioł, ale był momentami upadłym aniołem. Ale uśmiech miał prawdziwy Michaela którego znała i kochała,

Odwrócił się do nich.

Przywitali się męskim uściskiem dłoni. Sheane odszedł na bok i uściskał go, w czerwonych oczach Michaela pojawił się krotki błysk, Sheane tego nie widział.

-              Bądź ostrożny człowieku,- powiedział Sheane – Ci kolesie sa dzicy, Nie pozwól zaciągnąć się im na żadna inna stronę. Bądź silny!

-              Ty tez – powiedział Michael  - uważaj na siebie.

-              Jeżdżąc dookoła miasta , w dużym czarnym busie jak obiad, w mieście pełnym głodnych wampirów? Tak spróbuje trzymać się - Sheane przełknął – Poważnie, wiem , to samo tutaj – razem kiwnęli głowami.

Claire i Eve patrzyły na mich przez chwile. Obydwoje wzruszyli ramionami.

-              Co? – spytał Michael

-              Tylko tyle? To jest twoje pożegnanie – spytała Eve

-              A co w tym złego?

Claire spojrzała na Eve porozumiewawczo.

-              Chyba potrzebuje męski przewodnik

-              Faceci nie sa zbyt skomplikowani, żeby był potrzebny przewodnik.

-              Na co czekałyście, na kwiecista poezje – parsknął Sheane – Uścisk dłoni i zrobione.

Szeroki uśmiech Michaela nie trwał długo, spojrzał na Sheana, potem na Claire, i na końcu, najdłużej na Eve – Nie pozwól żeby cokolwiek ci się stało – powiedział – Kocham cie stary

-              Tak samo – powiedział Sheane, co było wręcz dla niego przesadne.

Mogli mieć czas żeby powiedzieć cos więcej, ale jeden ze stojących wampirów wyglądał na wkurzonego i zniecierpliwionego. Stuknął Michaela w ramie i jego blade wargi poruszyły się blisko ucha Michaela.

-              Musimy iść – powiedział. Przytulił Eve tak mocno ze musieli się odrywać – Nie ufaj Oliverowi.

-              Tak jakbym tego nie widziała – Michale...

-              Kocham Cię – powiedział i pocałował ja szybko i mocno – Niedługo się zobaczymy.

Odszedł w ciemność zabierając ze sobą większość wampirów. Syn burmistrza Ryszard Morrel – nadal w swoim policyjnym mundurze, prowadził za sobą ludzi, w swoim normalnym tempie.

Eve stała tam z otwarta buzia i zdumiałym wyrazem twarzy. Kiedy odzyskała glos powiedziała.

-              Czy on to powiedział?

-              Tak – powiedziała Claire uśmiechając się – Tak zrobił to, Wow lepiej byłoby żeby teraz przeżył.

Tłum ludzi- mniej teraz niż było kilka minut temu, otaczał go – Oliver prześlizgnął się przez szparę. Drugi najgorszy wampir w mieście, zrzucił swój kostium i ubrał się w prosty skórzany płaszcz w czarnym kolorze. Jego długie siwiejące włosy związał z tyłu głowy, wyglądał jakby był gotowy, by roztrzaskać głowę komukolwiek, wampirowi czy człowiekowi, który stanie mu na drodze. Wychodząc głowę trzymał prosto i wysoko.

 

Powinnam płakać – pomyślała Claire – Eve płakała w takich chwilach. Ale Claire nie wydawała się móc płakać , gdy to się liczyło, lub teraz. Czuła się jakby ściskało ja i czuła się zimna, pusta od środka. Żadnych łez. A teraz jej serce rozpadało się, ponieważ Sheane był wzywany przez groźnie wyglądającą grupę wampirów i ludzi stojących już przy drzwiach. Kiwnął do nich głowa i wziął ja za ręce , spojrzał jej głęboko w oczy.

„Powiedz to „ – pomyślała, ale nie powiedział , pocałował ja tylko w ręce i, odwrócił się i szybko wyszedł, ciągnąc za sobą jej krwawiące serce za sobą – metaforycznie w każdym razie.

„Kocham cie” szepnęła, Mówiła mu to już wcześniej , ale odkładał słuchawkę zanim zdążyła to usłyszeć, powiedział mu to tez w szpitalu ale był naszprycowany górą środków przeciwbólowych i teraz jej tez nie słyszał, ponieważ zdążył już wyjść. Ale przynajmniej miała odwagę żeby próbować. Pomachał do niej z drzwi i odjechał.

              Nagle poczuła się bardzo samotna na świecie i bardzo młodziutka, Ci który zostali w domu Gllass’ów mieli swoja prace, a ona stała im na drodze. Znalazła krzesło- fotel Michaela, usiadał i podciągnęła kolana do góry żeby jej stopy nie przeszkadzały kręcącym się ludziom i wampirom, wzmacniającym okna i drzwi, rozdającym bron. Mogła zostać duchem, nikt nie zwracał na nia uwagi.

              Nie musiała czekać długo tylko kila minut, Amelie szła elegancko w dół schodów, miała za soba grupę przerażających wampirów i kilki ludzi, wliczając w to dwóch mundurowych policjantów. Wszyscy byli uzbrojeni w noże, pałki, i miecze. Niektórzy mieli kołki, włącznie z policjantami, mieli je zamiast gumowych pałek, uwieszone w pasach.

„ Standardowe wyposażenie w Morganville” pomyślała Claire i powstrzymała chichot. ”Może zamiast gazu pieprzowego maja czosnkowy”.

Amelie podała Claire dwie rzeczy: wąski srebrny nóż, i drewniany kolek.

-              Drewniany kolej wbity w serce osłabia nas – powiedziała – musisz użyć srebrnego noża by zabić. Żadna stal, chyba ze planujesz odciąć tym głowę. Walka w pojedynkę nic nie da, chyba ze masz dużo szczęścia, albo światło słoneczne nas dosięgnie, wtedy jesteśmy bezsilni i nawet wtedy wolno umieramy, jesteśmy starzy. Rozumiesz?

Clair kiwnęła tępo głową. „Mam dopiero szesnaście lat” chciała powiedzieć ”nie jestem na to gotowa” Ale musiała być, nawet teraz?

Gwałtowny i chłodny wyraz twarzy Amelie wydawał się łagodnieć jak za czarodziejskim dotknięciem.

-              Nie mogę powierzyć Myrnina nikomu innemu. Kidy go znajdziemy ty będziesz za niego odpowiadać . On może być – Amelie przerwała, szukając odpowiedniego słowa  - Trudny – to prawdopodobnie nie było to.

-              Nie chce byś wałczyła, ale jesteś nam potrzebna.

Claire podniosła kolek i nóż.

-              Wtedy dlaczego dałaś mi te?

-              Bo może będziesz musiała się bronić, albo jego. Nie chce żebyś zachowywała się jak dziecko, Obron siebie i Myrnina za wszelka cenę. Część tych którzy tu przyjdą wałczyć przeciwko nam, możesz znać. Nie pozwól żeby to cie zatrzymało. Jesteśmy dobrzy w tym, żeby przeżyć.

Claire tępo kiwnęła głową. Będzie udawała ze to rodzaj Gry video, akcyjno / przygodowej gry video, jak walka z zombie które Sheane bardzo lubił, ale z każdym wychodzącym przyjacielem traciła cześć siebie. Teraz to działo się tutaj : rzeczywistości. Ludzi umierali.

...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin