Rozdział 13.pdf

(89 KB) Pobierz
419482439 UNPDF
Ro zdział 13
BELLA
Leciałam w dół z niewyobrażalną prędkością, nie wiedziałam co się ze mną dzieje. Miałam wrażenie,
że moje zmysły zawisły w powietrzu, a ja zostałam ich pozbawiona czując się jak pusta porcelanowa
lalka dla kolekcjonerów. Przeraźliwy chłód, który przeszywał mnie do szpiku kości powodował, że
czułam się jeszcze gorzej. Mimo, że i tak nie wiedziałam, co się ze mną dzieje. Nawet nie pamiętam
co zrobiłam, że znalazłam się w takim miejscu. Nagle z nikąd pojawił się jakiś dźwięk, którego nie
umiałam określić, a jednocześnie dobrze go znałam. Głos pełen wrażliwości, miłości, a jednocześnie
pełen goryczy i rozczarowania.
– Bells, kochanie. Dlaczego? Dlaczego znowu udajesz? Przecież mówiłam ci tyle razy, że musisz tam
zostać. A ty nawet nie zaczęłaś szukać tego o co cię prosiłam. Zacznij rozwiązywać swoje problemy, a
nie uciekać przed nimi w taki czy inny sposób.– dobrze znałam ten głos.
– Mama?? Ale przecież… czy ja już… mamo co się dzieje?– byłam przerażona całą sytuacją. Nadal
nie pamiętałam co się stało, a przecież jeśli rozmawiam z mamą to ja musiałam… nie to nie możliwe,
przecież było dobrze. Co z Jacob’em?
– No właśnie kochanie co z Jacob’em? Pomyślałaś o nim zanim to zrobiłaś?!!
– Ale mamo co ja zrobiłam? Co ja tu w ogóle robię?– totalna dezorientacja jak u murzyna w dupie.
– A co ty kochanie mogłaś zrobić? To co robiłaś przez całe życie tylko teraz postanowiłaś zakończyć
marną egzystencje utrudniając życie wszystkim, którzy cię kochają.
– Mamo czy ja… czy ja… mamo czy ja się zabiłam, pocięłam??– byłam przerażona.
– Tak kochanie. Ale po raz kolejny dostajesz szanse i musisz tam wrócić odzyskać swoje życie.
Zacząć być normalną osobą, która żyje pełnią szczęścia. Jacob cię kocha. A to co się stało we
Włoszech nie ma już znaczenia.
Włochy to jedno słowo spowodowało falę obrazów przemijających mi przed oczami jak z jakiegoś
kiepskiego horroru. Samochód, wypadek, Edward, Emmet, zaułek, tabletka, ból, heroina. Domek, las,
ocean, skała, żyletka. KONIEC
– Tak Bells, właśnie o to chodzi. a teraz rusz dupę w kroki i wracaj tam. Daj sobie pomóc i udowodnij,
że możesz sobie poradzić wraz z pomocą przyjaciół. I zrozum Jacoba’a.
– Ale mamo ja już mu wybaczyłam. Rozumiem go. I chce, żeby był ze mną.– przed oczami widziałam
jego twarz, a potem całą sylwetkę jak siedzi załamany, blady i sfrustrowany.
–Jacob.– wyrwało mi się.
– Właśnie Bells, Jacob. Wróć tam dla niego i daj sobie pomóc.– nastała głucha cisza, a ja czułam jak
znów zaczynam spadać z zawrotną prędkością. Widziałam migające obrazy, dom, skała, ja, Edward,
Jacob. Widziałam jak odchodzi, jak zostawia swój dom, swoje życie.
– Jacob proszę zostań.
JACOB
To było jak porażenie prądem, które dało mi takiego kopa, jakbym co najmniej wypił pięć potrójnych
kaw. Wystrzeliłem z sali jak z torpedy i wpadłem do gabinetu Carlisa naprzeciwko.
– Ona… ona..– nie mogłem z siebie wydusić nic więcej.
– Jacob spokojnie. Uspokój się i powiedz jeszcze raz powoli co się stało?– kurwa mać czy ten
człowiek musi być zawsze taki opanowany?
– Ona coś powiedziała, odezwała się.– nie wiedziałem czy mam się cieszyć, śmiać, płakać czy
wszystko na raz.
– Jacob to dobra wiadomość. Ale teraz szoruj do domu się przespać wyglądasz jak siedem
nieszczęść, a to i tak nie domówienie.– mimowolnie się uśmiechnąłem.
– Hehe dzięki doktorku to była bardzo pocieszająca wiadomość nie ma co.
– Wiem, ale nie chce mieć kolejnego pacjenta na oddziale tym razem w śpiączce.
– Dobrze, ale jeszcze chwilę z nią posiedzę.– widać, że ten pomysł mu się nie spodobał.
– Jacob im szybciej pojedziesz tym szybciej wrócisz.– taa… jasne na sankach jeździ tylko święty
mikołaj.– Carslie ściemniasz. O co chodzi?
– Jacob. Nie wiem jak Ci to powiedzieć, ale…– zaczynam się wkurzać.
– Carslie przestań bełkotać i mów do jasnej cholery.
– Wywozimy ją do ośrodka w Phoenix. Tam będzie miała opiekę specjalistów. Pomogą jej dojść do
siebie i przy okazji nikogo z was tam nie będzie.– jeśli nie byłem fioletowy na twarzy to widocznie nie
byłem dość wkurwiony.
– Czy cie popierdoliło. Carslie, dlaczego ty to robisz? Ja jej nie zostawię! A ona teraz… przed chwilą
powiedziała, że chce żebym został. Jak ty sobie to wszystko wyobrażasz? No słucham jak?– czułem,
ze ulatuje ze mnie całe powietrze.
– Jacob tak będzie najlepiej. Musisz to zrozumieć i zaakceptować czy chcesz czy nie.
– Ale ja tego nie akceptuje, i nie zgadzam się na to. Ona ma prawo zadecydować czego chce i
powinieneś poczekać, aż się obudzi. Jeśli ci na niej zależy zgódź się na to.
– Zastanowię się nad tym. Ale ty jedź do domu. Jak postanowię zadzwonię do ciebie.
– Wybacz, ale nie. Zostaje tutaj.– obróciłem się na pięcie i ruszyłem w kierunku drzwi. Już miałem
wyjść gdy z jego ust padło pytanie:
– Aż tak ją kochasz, aż tak ci na niej zależy??
– O wiele bardziej niż ci się wydaje.– i wyszedłem.
***
BELLA
Nie wiem ile czasu byłam w takim stanie, powieki mi ciążyły. Byłe jak z ołowiu. Nie mogłam otworzyć
ani jednego oka. Każda kończyna mojego ciała była dwadzieścia razy cięższa niż w rzeczywistości
ważyła. Ruch jakakolwiek częścią mojego ciała powodował fale niezidentyfikowanego bólu.
– Bells kochanie, dasz radę, otwórz oczy.– słyszałam ten anielski głos i to było jak dostać dawkę
jakiegoś środka na pobudzenie, tylko mimo wszystko było mi cholernie głupio. Zraniłam go swoim
zachowaniem. Wiedziałam to. Rozmowa z mamą, obrazy wszystko wróciło wraz z uświadomieniem,
że zraniłam kogoś na kim mi bardzo zależy mimo, że ten ktoś mógł spowodować utratę najważniejszej
dla mnie osoby.
Spróbowałam otworzyć pomału oczy. Rozchyliłam powieki i rażące światło momentalnie mnie oślepiło.
– Jacob, proszę zgaś światło.– powiedziałam to tak zachrypniętym głosem jakbym co najmniej była po
dzikim seksie z jakimś przystojniakiem, albo piła co najmniej przez dwa wieczory i teraz odczuwała
tego skutki.
– Dobrze, już zgaszone.– jego głos był przepełniony cierpieniem, ale jednocześnie tak jakby radością.
– Jack ja… ja powinnam…– nie mogłam z siebie wydusić tak prostego słowa jak „przeprasza”.
– Nic nie mów Bells.– chwycił mnie za rękę tak delikatnie jakbym za chwilę miała się rozpaść, a mimo
to ja poczułam jak przez moją rękę przechodzi dreszcze bólu, który nie wiadomo skąd przyszedł, a
Jacob widząc moją reakcję, momentalnie ją cofnął. Powodując, że ja poczułam się jakby właśnie ktoś
zabrał mi ulubionego misia.– Przepraszam.– wydusił z siebie smutnym głosem.– Nie chciałam sprawić
ci bólu.
– Jacob to nie tak, sprawiłeś mi ból zabierając ją z powrotem.– Spojrzałam na jego hebanowe oczy,
które przepełniały miliony uczuć. Na jego twarzy pojawił się nikły uśmiech i poczułam jak znów bierze
moją rękę w dłonie, tak samo delikatnie jak poprzednio. Moją rękę znów przeszył dreszcz bólu, ale
starałam się tego nie okazywać, aby nie zrobić mu przykrości.
– Jak się czujesz?– zapytał po dłuższej chwili milczenia. Spojrzał na mnie tymi smutnymi oczami i
wiedziałam, że znam odpowiedź na to pytanie.
– Ja… Nic mi nie jest. Za chwilę przejdzie. Nie przejmuj się.– nie mogłam patrzeć na cierpienie
malujące się na jego twarzy przez co odwróciłam głowę w drugą stronę a po policzkach pociekły mi
słone zły.
– Bells… spójrz na mnie. Proszę. Nie odbieraj mi tego czego tak bardzo mi brakowało.– na jego
ostatnie słowa obróciłam się do niego niepewnie a on kontynuował.– Bells to nie jest tak, że ja się nie
mogę przejmować bo się przejmuje i to cholernie mocno się przejmuje. Zależy mi na tobie mimo tego
co się stało we Włoszech czy mimo tego co ci powiedział ten chodzący pajac. Kocham cię i z czystym
sumieniem mogę się do tego przyznać. Nigdy cie nie zostawię bo chce ci pomóc. Widzę co się z
tobą…
– Jacob…
– Proszę nie przerywaj mi.– widać było, że chce to skończyć.– Widzę co się z tobą dzieje i ja tego nie
chce. Nie zniosę więcej tego widoku. Przez to nie ranisz tylko siebie, ale także mnie czy nawet tego
chodzącego imbecyla, który uważa, ze dorósł do tego aby ci pomóc. Rozumiesz??
– Tak rozumiem. Przepraszam. Już nie będę. Obiecuję. Tylko…
– Tylko co Bells??
– Tylko proszę zabierz mnie stąd.– zaczęłam płakać. Nienawidzę szpitali, lekarzy i wszystkiego co z
tym związane.
– Bells bardzo bym chciał, ale nie mogę. Nie teraz. Jesteś za słaba na to aby cię stąd zabrać. A w
ogóle to…
– W ogóle co? Jacob co się dzieje?– znowu totalna dezorientacja.
– Muszę ci coś powiedzieć. Ale obiecaj, że się nie będziesz denerwować ok.? Nie pozwolę zrobić nic
czego byś nie chciała.
– Co się dzieje? – nienawidzę tego uczucia gdy ktoś coś wie a ja nie i nie wie jak ma mi to powiedzieć.
– Carslie chce cię wywieść do szpitala psychiatrycznego w Pheonix.
– Co?? Nie!! Ja się nie zgadzam… Ja nie chce… Ja… Nie!!– zaczęłam szarpać za wszystkie rurki
jakie były do mnie podłączone, chciałam się podnieść, ale nie miałam na to siły.– Jacob nie ja nie
chce… nie mogę… ja…– łzy ciekły po moich bladych policzkach jak strumień.
– Bells uspokój się. Ej… nie pozwolę cię tam wywieść jeśli nie chce.– żadne jego słowa do mnie nie
docierały. Szpital na dodatek psychiatryczny kojarzył mi się głownie z pokojem bez klamki i lekarzami,
którzy uważają, ze wiedzą wszytko o życiu. A tak naprawdę skończyli tylko studia i myślą, że są
mistrzami psychologii.– Bells… proszę uspokój się. Poczułam jak ściska trochę bardziej moją dłoń. W
tym momencie obróciłam się w jego stronę, a w jego oczach zobaczyłam, że nie da mnie skrzywdzić.
Nie pozwoli na to.– Już ok.?? Nic się nie stanie jeśli tego nie chce.
– Dziękuje.– wydusiłam z siebie. Ale bardziej zabrzmiało to jak jakiś szelest.
– Idź spać. Odpocznij. Będę tu cały czas.– i posłałam mi swój najładniejszy uśmiech.
Zamknęłam oczy i nawet nie wiem kiedy zasnęłam. Po raz pierwszy nie śniły mi się koszmary. Ale
moje morze, moja skała, mój dom…
JACOB
Zamknęła spokojny zapłakane oczy a po chwili jej oddech stał się znów miarowy i spokojny. Totalnie
nie wiedziałam, co z nią teraz będzie. Czy będzie potrafiła się z tego wszystkiego podnieść czy to
znów będzie kolejna nieudana próba.
Nie wiem ile czasu minęło, ale nagle do Sali wpadł Carslie z dwoma hym… jak by to powiedzieć:
mniejszymi karkami.
– Panowie to ta dziewczyna właśnie. Myślę, że im szybciej znajdzie się w ośrodku tym lepiej.
– Słucham?? Coś ty przed chwilą powiedział?– normalnie byłem w szoku. Zerwałem się z siedzenia.–
Obiecałeś, ze nie zrobisz tego bez jej zgody.
– Powiedziałem, że się zastanowię. Jacob ona musi tam jechać. Ty i mój syn tylko jej przeszkadzacie
dojść do siebie.
– Jesteś w błędzie. Nie pozwolę ci jej stąd zabrać. Ona tam nie chce jechać. Rozmawiałem z nią
przed chwilą. Ona chce zostać tutaj ze mną.– czułem się jak małe dziecko, któremu chcą zabrać
ukochanego pluszowego misia bo jest już na niego za dużo.
– To ty jesteś w błędzie. Z resztą nie będę z tobą dyskutował. Panowie proszę wyprowadzić stąd tego
pana. Nie będziecie mieli z nim problemu. Nie spał przez ostatnie cztery dni więc nie ma za dużo siły.–
nigdy wcześniej nie wiedziałem go z takim szyderczym uśmieszkiem i ironicznym tonem głosu.
– Nawet mnie nie dotykajcie. Może i nie spałem, ale jestem od was i tak o wiele silniejszy.
– Czyżby? Odezwał się jeden z nich, który pewnie uważał się za mądrzejszego. Sprawdźmy jaki to
jesteś silny.– na te słowa skinął do tego drugiego.
Próbowali mnie złapać za ramie, ale im nie wyszło. W ogóle kim oni byli do cholery. Gorylami z luna
parku czy co. Niestety mierz siły na zamiary jak to mówią. Byłem zmęczony co nie uszło ich uwadze i
po kilku ciosach leżałem, na podłodze a Carslie kończył pakowanie Belli i właśnie wyjeżdżali wózkiem
z sali. Musiał jej dać coś na sen bo na pewnie by się obudziła. Nie wiedziałem co robić. Podniosłem
się z podłogi najszybciej jak się dało i podpierając się o ścianę wyszedłem za nimi na szpitalny
parking.
Będąc przy wyjściu wpadłem na Edwarda.
– Jacob co tu się dzieje? Czemu wyglądasz jak poturbowany?
– A od kiedy cię obchodzę co? Twój popierdolony ojczulek właśnie wywozi Bellę do szpitala
psychiatrycznego w Pheonix!
– Co mój ojciec robi??
Zgłoś jeśli naruszono regulamin