Rozdział 13.doc

(94 KB) Pobierz

Rozdział 11

JACOB

Jedyne na co było mnie stać to trzaśniecie drzwiami. Nie miałem siły się z nią kłucic nie rozumie jej irracjonalnego myślenia. Kurwa mac!! Gdzie w tym wszystkim jej wina. No gdzie?? To ja zabiłem jej rodziców to ja spowodowałem, że uzależniła się od heroiny to ja nie pomogłem jej uciec od tych dwóch debili i tego co się stało. To kurwa wyłącznie moja wina.

Nie wytrzymałem i walnąłem ręką w szybę co spowodowało, ze na szybie pojawiła się pajęczyna a po chwili głuchy trzask i szkło wylądowało na podłodze salonu i terasie, a moja ręka pokryła się drobinkami krwi. Wybiegłem na taras i jedyne na co było mnie stac to rąbanie zasranego drewna. Nie wiedział czy to dobre musiał dać uciec emocją które teraz górowały w moim ciele. Nie wiem czy bym jej czegoś nie zrobił po jej głupkowatych tekstach.

Sztabka za sztabką byle nie myśleć. Ale nie potrafię. W głowie miałem same obrazy przeszłości. Śmigały mi przed oczami jak zaczarowany film, który nigdy się nie kończy. Ręce miałem sine od ściskania siekiery. Mięśnie mi drżały ze zmęczenia. Byłem wykończony. Jedyne do czego się jeszcze nadawałem to siad na skraju tarasu. Załamałem ręce. To koniec. Co ja mam zrobić? Co ona teraz robi?? Wizje głupich myśli na jej temat chodziły jak lew szukający ofiary. Nie miałem siły. Czułem, że za chwilę ja się poryczę. Facet, który nie płacze, facet, który udaje silnego.

Nie wiem ile trwało moje rozmyślanie i siedzenie. Już dawno było ciemno. A ja nadal siedziałem do póki nie usłyszałem głuchego trzasku zamykanych drzwi.

– Co jest??– zapytałem, chociaż wiedziałem cos się dzieje… powiedziała, że zniknie. Ale ja do tego nie dopuszczę. Obiecałem, że jej pomogę i dotrzymam słowa…

 

BELLA

Czułam jak uginają się pod mną kolana. Nie miałam siły dłużej stac. Dopiero teraz zauważyłam, że mu zależy, że nie jestem dla niego tylko kimś tam. Moje serce na raz wysyłało dwa sprzeczne sygnały. Kuło mnie boleśnie a jednocześnie dawało iskierkę miłości.

Siedziałam oparta głowa o szybę i widziałam rozbijające o brzeg fale. wszystko mnie bolało. Fale za oknem przychodziły wraz z falami nadciągającego bólu. Wiedziałam, że nie chce skazywać Jack’a na kolejne niańczenie małego dziecka. I tak mi nie pomoże a ja nie jestem wstanie zmienić się na lepsze. Nie potrafię. Wiem, że moje życie tak ma wyglądać. Wieczny ból i cierpienie. I chociaż ktoś by bardzo chciał nie zmieni tego nawet on. Moja żyletka bezustannie czekała na wyciągnięcie z tylnej kieszenie a ja wiedziałam, że w końcu to zrobię. Wyciągnę moją jedyną nieodłączną przyjaciółkę i skończę to co już dawno powinno się stac.

Podniosłam się powoli z ziemi, jednak moje własne nogi nie chciały mnie słuchać. najpierw chciałam stąd wyjść. Odejść. Ulżyć jedynej osobie, która coś dla mnie znaczy. Dla której ja coś znaczę. Pomału przybliżyłam się do torby i zaczęłam wkładać w nią rzeczy. Nie wiem ile czasu mi to zajęło, ale pewnie dużo bo każde moje ruchy były ograniczone przez palący ból. Z moich ust nawet nie maił siły wyjść żaden dźwięk świadczący o tym, że moje ciało ma mnie dosyć. Nie słyszałam ani jednego dźwięku z dołu. jak jakby Jacob zapadł się pod ziemię. Nie myśl o tym Bells- skarciłam się w myślach. To już wszystko skończone.

Na tyle ile było to możliwe doczłapałam się do drzwi obijając się przy okazji o wszystkie meble w pokoju. Schodzenie po schodach nie było moją mocną strona przy pełnej kontroli nad swoim ciałem a co dopiero przy jego braku. Gdy stanęłam na parterze mimowolnie odwróciłam głowę w prawą stronę.

Widok stłuczonej szyby i kropel krwi spowodował, że się wystraszyłam. A w głowie pojawiło mi się milion prawdopodobnych wydarzeń. Jednak zaraz potem zobaczyłam siedzącego na tarasie Jacob’a i zrozumiałam, że nic mu nie jest. Postanowiłam nie dodawać sobie więcej smutku i wyszłam głównym wyjściem.

Było strasznie ciemno, ale wiedziałam gdzie chce iść. Tam doszłabym nawet z zamkniętymi oczami. Mimo, że to tak blisko domku. To było to jedyne miejsce w którym chciałam się teraz znaleśc. Nie wiem dlaczego. Może w mojej podświadomości było zakodowane, że to tu po raz pierwszy poczułam co to miłość. Nie wiem. Z resztą nie ma to teraz żadnego znaczenia.

Noc była gwieździsta. A ja szłam wydeptaną ścieszką co chwila potykając się o jakiś kiemień. Torba ciążyła mi na ramieniu. A ja zachodziłam w głowę jaki był sens jej dźwigania. Czułam, ze idę już po piasku co oznaczało, ze zaraz dojdę do skał. i jakimś cudem wcale się nie pomyliłam. Dzięki czystemu niebu i księżycowi zobaczyłam rysy skalnych wysepek.

Usiadłam na jednej z nich wysuniętej bardziej do przodu co spowodowało, że zmoczyłam sobie rzeczy. Ale w ogóle się tym nie przejmowałam. Przecież zaraz rzeczy nie będą mi potrzebne. Dopiero po chwili uświadomiłam sobie, że będzie mi brakowało jednego zapachu.

Jego zapachu. jego zapachu na bluzie, którą notabene miałam wciąż na sobie. Ale nie mogę o tym myślec nie teraz nie tu. Nie!!! To koniec!!! Poczułam palący ciężar na sercu w tylnej kieszeni.

Wyciągnęłam ją. Obracając w ręce czułam, ze tak powinno być już dawno. Ułatwiłabym życie wszystkim. Nawet sobie samej. Pociągnęłam rękawy bluzy a zimna morska bryza ochłodziła naskórek nadgarstka. W głowie zaświeciła mi się lampka. Przecież to tylko chwila i po wszystkim.

Pociągnęłam żyletką poniżej lewego nadgarstka a z mojego zaschłego gardła wyrwał się mały jęk. Po ułamku sekundy w miejscu cięcia pojawiła się stróżka krwi. Poczułam jak schodzi ze mnie wszystko czego nienawidziłam. Chciałam cierpieć. Chciałam udowodnić sobie samej, że nie musze się przejmować co będzie później bo teraz będzie już koniec. Drugie cięcie trochę niżej po powtórzenie tego samego. W pewnym momęcie, moja ręka znów wyglądała jak pole do szachownicy. Podwinęłam opadnięty rękaw drugiej ręki i zaczęłam jeszcze raz. Tylko, że tym razem obraz zaczął mi się załamywać i czułam jak po zimnej ręce spływają kropelki krwi. Gdy dotknęłam ręką żyletki, usłyszałam za sobą głos:

– Nie rób tego!!! Bells słyszysz mnie!!! Proszę Cię nie rób tego!!– to był Jacob, ale był inny. Jakby strasznie nie tyle zdenerwowany co zrozpaczony a jednocześnie strasznie zły. Obróciłam głowę i zobaczyłam to samo cierpienie, strach i ból co wtedy w pokoju tylko ze zdwojoną siłą.– Bells nie rób tego!!! Nie zgadzam się!!!

– Jack ty nie rozumiesz. Ja muszę ja musze ulżyć wszystkim.– powiedziałam to na głos, ale tak jakby szeptem. Nie miałam już siły mówić.

– A pomyślałaś, ze nikt oprócz ciebie tego nie chce, że komuś na tobie zależy, że ktoś chce o ciebie walczyć, że ktoś chce budzić się rano przy tobie i mówić sobie ty skończony debilu jakie ty masz szczęście, ze ona ci wybaczyła?? Pomyślałaś o tym??– wtedy coś do mnie dotarło. Nigdy nie spojrzałam na to w ten sposób. Nigdy nie pomyślałam o innych.

– Nie, ale..

– Nie ma żadnego ale. Bells kocham cię rozumiesz, kocham. Zależy mi na tobie jak na nikim innym. Zabiłem ci matkę, ale to była moja wina. Byłem wtedy pod wpływem heroiny, którą potem dałem tym dwóm debilą, którzy ci ją podali uzależniając cię od niej. Patrzyłem na to jak cie gwałcą i ich nie powstrzymałem. Bo nie mogłem. nie potrafiłem. jestem skończonym popierdolonym skurwysynem. Ale się w tobie zakochałem. W tobie Bells. Bo jesteś inna. Bo kochasz to co inni uważają za śmiecie. I nie chce, żebyś skończyła na cmentarzu bo to nie twoje miejsce. I nie pozwolę ci na to. Możesz mnie teraz znienawidzić. Ale oddaj mi żyletkę!! Proszę.– Nic prawie z tego nie rozumiałam, świat wirował mi przed oczami, które coraz bardziej pokrywały się mgłą. Wiedziałam, że mnie kocha. Ale cała reszta na pewnie była moja winą i ja to wiem.

– Jacob to moja wina. Przepraszam.- i odpłynęłam.

 

JACOB

Usłyszałem tylko:

– Jacob to moja wina. Przepraszam.

I zobaczyłem jak osuwa się na skałę. Była blada jak ściana. Jakby całe życie z niej uszło. Wiedziałem tylko, ze może to być ostatnia chwila kiedy na nią patrzę.

Podszedłem do niej i uniosłem na rękach. Jej głowa, ręce, nogi, całe ciało wisiało bezwładnie. Prawie biegiem wróciłem do domku i wsadziłem Bellę do samochodu. Jedyne co teraz mogłem zrobić to zawieść ją do szpitala. Jedyne Carslie mógł jej teraz pomóc. O ile to w ogóle było jeszcze możliwe.

Nie wiem ile jechałem. Wiem, ze liczyła się każda sekunda. Z piskiem opon wjechałem na szpitalny parking i parkując praktycznie przy samych drzwiach wysiadłem, chwyciłem Bellę na ręce i wszedłem do szpitala. Moim celem było ostatnie piętro i intensywna terapia. Praktycznie wlatując na oddział od progu krzyknąłem Carslie. Nagle z drugich drzwi na lewo wyszedł mój znajomy a na jego twarzy pojawił się szok.

– Jacob co ty tu…– nie dokończył. Zobaczył w jakim stanie jest kociak na moich rekach i momentalnie zawołał.– Nosze szybko!! Jacob co się stało??– ale ja nie miałem siły odpowiedzieć. Zdołałem wydusić z siebie Edward i czułem jak uginają się pod mną kolana. A Carslie tylko chwycił Bellę a mi kazał usiąść.

Wszystko co działo się potem widziałem jak przez mgłę. Nic chyba do mnie nie docierało. Oprócz tego jednego słowa. Krew, krew, krew. Ciągle  to jedno słowo. Ze mnie uszło wszystko. Czasami nawet zapominałem oddychać.

Ocknąłem się na jedno słowo a raczej imię.

– Edward co ci się do cholery stało w rękę a w twarz??– powiedział Carslie a mnie było stać tylko na jedno…


Rozdział 12

JACOB

– Edward co ci się do cholery stało w rękę,… a w twarz??– powiedział Carslie a mnie było stać tylko na jedno. W niewiarygodnym tempie podniosłem się z krzesła i podszedłem do niego nie zwracając zupełnie uwagi na jego idiotycznego kumpla i siostrzyczkę.

– Jak mogłeś jej to powiedzieć? W jaki sposób chciałeś jej pomóc!! Co??!! No słucham??– byłem wyczerpany, ale nienawiść do tego człowieka ogarnęło moje ciało niczym po dobrej dawce szluga. Z całą siłą jaką jeszcze w sobie miałem przywaliłem mu w twarz, która momentalnie zalała się czerwoną cieczą. A jej wyraz dawał jasno do zrozumienia, że bolało.

– Jacob co ty u licha wyrabiasz?– spytał podenerwowany całą sytuacją Carslie.

– Tato nie mieszaj się do tego. To sprawa między nami.– odpowiedział Edward i spojrzał na ojca pełen powagi. Po drodze mierząc mnie wzrokiem, w taki sposób, że od razu wiedziałem, że nasze rozgrywki się nie skończyły. W sumie nawet dobrze, że nie.

– Nie Edward to nie jest sprawa między wami, skoro ty wyglądasz jakbyś nie wiem co robił. A on jest tak wyczerpany fizycznie i psychicznie, ze sam za chwilę wyląduje na jednym ze szpitalnych łóżek jak Bella.– jak zwykle opanowany, konkretny i nie ugięty. I jak zawsze wkurzająco odpowiedzialny rodzic, którego nigdy nie miałem.

– Co?? Bella tu jest?? Co się stało?– to pytanie było skierowane do mnie.

– A jak myślisz idioto? Co się mogło stać co? To nie ja wbiłem jej nóż w serce tylko ty! Może i nie jestem bez winy. Ale jak myślisz jak ona zareagowała na twoje słowa co??!! Zaczęła obwiniać sama siebie. Reszty się domyśl.– czułem jak opuszczają mnie wszelkie resztki siły dobrej woli.

– Edward o czym on mówi??– odezwał się zdezorientowany Carslie

– O niczym. Jak zwykle bredzi. I pomyśleć, że kiedyś byliśmy przyjaciółmi. Nadal nie rozumiem jak ja mogłem być twoim kumplem.

– Tak, rzeczywiście bredzę, a efekt mojego bredzenia walczy teraz o życie. Ale tak masz racje no kurwa bredzę.– powiedziałem to zupełnie bez jakichkolwiek emocji.

– Dobra od początku panowie. Alice ty zaprowadź Edwarda do pielęgniarki zaraz tam przyjdę go opatrzyć. Emmet ty jedź do Esme i powiedz, że muszę zostać w pracy.– w tym momencie spojrzał srogo na swojego syna.– A ty Jacob zaraz mi wszystko wyjaśnisz.– i każdy z nas jak posłuszny baranek zrobił to co mu kazano. Em wystrzeli ze szpitala żeby jak najszybciej wrócić. I w sumie dobrze, bo może być gorąco. Al poszła z tym debilem a mnie Carslie dał coś na uspokojenie, chociaż nie czułem się w cale jakoś bardzo nadpobudliwy i poszliśmy do jego gabinetu. Usiadłem w fotelu twarz ukryłem w dłoniach i starałem się uspokoić oddech, który z wiadomych przyczyn był za szybki, a moje klatka piersiowa osiągała pomału prędkość promu kosmicznego.– Dobra Jacob co się stało od początku do końca i bez ściemniania. Znam ciebie i mojego syna na tyle dobrze, żeby wiedzieć, że stało się cos na tyle poważnego, ze on teraz wygląda jak poobijana maska samochodu po zderzaniu z drzewem.– mimowolnie uśmiechnąłem się na to porównanie.– A ty… nawet nie skończę, sam jesteś świadomy tego co się z Tobą dzieje.

– Na pewno chcesz tego słuchać?– musiałem się upewnić w końca to opowiadanie do miłych nie należy. A w szczególności, że obraża jego ukochanego synalka

– Tak chce.

– Dobrze. Już pewnie i tak wiesz od dawna, że to ja zająłem się Bellą gdy uciekła ze szpitala. A twój kochany synalek postanowił sobie, że na siłę znajdzie ją i udowodni jej jakim to jest świetnym człowiekiem. I przyszedł dzisiaj na plażę gdy ona tam była. Zaczął coś do niej mówić, że niby chce jej pomóc. A ona była taka bezbronna, widziałem jak się go bała. To było wypisane na jej twarzy.– spojrzałem na niego, a na twarzy musiałem mieć wypisany ból, strach i całą gammę innych emocji bo Carslie spojrzał się na mnie z taką troskę i żalem, że aż mi się na wymioty zebrało.– Podbiegłem do niego i kazałem odejść, ale jak zawsze mnie nie posłuchał. Kłóciliśmy się, a on wtedy powiedział jej…– nie mogłem tego z siebie wydusić.

– Jacob…Co on powiedział?– był podenerwowany jak nigdy.

– Powiedział, że to ja zabiłem jej matkę.– czułem, że się zachwalę popłaczę jak mały pięcioletni chłopczyk.

– Jacob, może i nie popisał się taktem i inteligencją, ale ona miała prawo to wiedzieć.– prawie podnosił na mnie głos.

– Do jasnej cholery. Carslie ja jej to chciałem powiedzieć jak się poczuje trochę lepiej i ona o tym wiedziała. A ten psychopatyczny bałwan znów wszystko popsuł i ma to w nosie bo uważa, że uraził moją dumę?? Mam w dupie moją dumę i całą resztę. Liczy się ona!! Rozumiesz??

– Tak. Jacob rozumiem. I spokojnie. Będzie dobrze. Postaram się o to. Ale ona potrzebuje fachowej pomocy. I uważam, że lepiej by było gdybyście oboje z Edwardem odpuścilii nie zbliżali się do niej.

W tym momencie film mi się urwał, a przed oczami widziałem tylko Bells, i jakiś ciemny gmach.

 

EDWARD

Siedziałem razem z Alice w gabinecie pielęgniarki, która właśnie nieudolnie próbowała mi zdezynfekować ranę.

– Do cholery jasne czy pani nie może tego robić delikatniej??– wydarłem się na nią, ale w sumie chyba nie z powodu samego szczypania, a po prostu musiałem sobie ulżyć.

– Edward!! Uczyłem cię chyba innego zachowania w stosunku do starszych a już w ogóle do kogoś kto chce ci pomóc. Więc z łaski swojej przeproś Jen i się uspokój.– wow… mój ojciec był zawsze opanowany, a teraz… nie no po prostu szok i to na całej linii. Był zdenerwowany, wkurzony na mnie, ale to akurat normalne i na dodatek taki nie swój.

– Przepraszam Jen.– powiedziałem to zupełnie od niechcenia, ale pozory należy sprawiać dobre.

– Dziękuje Jen zajmę się nim sam.– uśmiechnął się do niej, a ona skinęła głową i wyszła. Na Sali zostaliśmy tylko ja, on i Al.

– Gdzie Jacob?? Chyba nie wpuściłeś jego do niej!– miałem wrażenie, że wszystkie mięśnie momentalnie chcą mi odmówić posłuszeństwa.

– Jacob siedzi u mnie w gabinecie, był tak zdenerwowany, że na chwilę stracił przytomność a teraz musi chwilę ochłonąć.– powiedział to totalnie pozbawiając jakichkolwiek emocji.– Al. podaj mi proszę pęsetę, muszę mu usunąć odłamki szkła z ręki. Coś ty w ogóle zrobił?

– Nic nie ważne.– spuściłem głowę, w sumie było mi strasznie wstyd. W skupieniu zaczął liczyć kółka na podłogowym linoleum.

– Alice co on zrobił?– zwrócił się do mojej kochanej siostrzyczki, która nigdy nie kłamała więc na pewno mu wszystko wyśpiewa i po raz kolejny się nie pomyliłem.

– Tato Ed był tak zdenerwowany jak wrócił do domu po spotkaniu z Jacob’em, że po krótkiej rozmowie uderzył ręką w lustro no i reszty się pewnie domyślasz.

Tata tylko kiwnął głową na znak zrozumienia i przestał się w ogóle odzywać a ja wiedziałem, że jak zawsze jest rozczarowany. Ostatnio chyba tylko takie uczucia pojawiały się między nami. Ale cóż się dziwić. Rozglądałem się po cały pomieszczeniu, które było zdecydowanie za mocno oświetlone bo nawet przez podpuchnięte oczy raziło niemiłosiernie. Białe szafki jeszcze bardziej wzmacniały ten efekt. Cały gabinet był w kształcie kwadratu, po lewej stronie od wejścia były poustawiane przeszkolone gablotki z jakimiś lekarstwami, którymi szprycowano pacjentów, a po przeciwnej stronie mały stolik na którym stała lampka, a obok krzesło. W centralnym punkcie stało lóżko na którym siedziałem. Cały efekt wieńczyła podłoga z linoleum o jakimś kretyńskim wzorku. Tylko wziąć dupę w kroki i wiać.

Z zamyślenia wyrwał mnie głos ojca.

– Skończyłem. Możesz wracać do domu. Al cie odwiezie moim samochodem– powiedział, to głosem nie znoszącym sprzeciwu, a moja siostra była w siódmym niebie. Rzadko kiedy ojciec dawał jej samochód. A ja to miałem w głębokim kurwa poważaniu.

– No chyba cię tato teraz nieźle przygrzało. Nigdzie się stąd nie wybieram. Chce ją zobaczyć i mam w nosie czy ty mi na to pozwolisz czy nie.– wstałem z łóżka i podszedłem do drzwi, gdy ktoś chwycił mnie za ramię.

– Ed…ja nie wiem czy to jest dobry pomysł. Zwłaszcza teraz. Jesteś wykończony, a ona nieprzytomna. Na dodatek Jacob cię do niej nie dopuści. A lepiej żebyście się nie pobili na szpitalnym korytarzu.– po raz pierwszy widziałem moją siostrę śmiertelnie poważną, opanowaną i taką inną. Zupełnie to do niej nie pasuje.

– Al. Ja chce ją tylko zobaczyć potem będziesz mogła odwieść mnie do domu. Ok.??– starałem się być miły i chyba mi się udało. Bo na jej ustach pojawił się delikatny uśmiech.

– Dobrze. Ale bądź spokojny. Proszę.

Skinąłem głową tak jak wcześniej zrobił to ojciec gdy udzieliła mu odpowiedzi i wyszedłem z gabinetu, przez przypadek trzaskając drzwiami i zostawiając w środku moją siostrę i ojca.

Szedłem spokojnie korytarzem do ostatnich drzwi po prawej stronie gdy zauważyłem, że przed szybą stoi Jacob. I szczerze? Wyglądał jak siedem nieszczęść. Nie to i tak niedomówienie. Był załamany i chyba nawet zrobiło mi się go żal. Stanąłem koło niego. i spojrzałem w jego stronę. I to co zobaczyłem… po prostu szok. Po policzkach tego pajaca leciały łzy. Ryczał, ale… to nie był taki płacz jak u kobiet tylko taki… sory ale ja nawet tego opisać nie umiem. Nasze spojrzenia się spotkały i zobaczyłem tylko pustkę. Czerń jego oczu zastąpiła totalna pustak pozbawiona jakichkolwiek uczuć. Tak jakby ktoś zabrał mu duszę i nie chciał oddać. Z jego gardła wydobył się zniekształcony przez chrypkę głos.

– Edward idź stąd!! W ogóle nie powinieneś tu przychodzić.– był wykończony, wycieńczony, załamany. A mi naprawdę zrobiło się go żal.

– Jacob nie chce się kłócić, chciałem ją tylko zobaczyć. Obiecałem Al, że nic się tu nie stanie. Nie chce łamać danego słowa. Ale ty powinieneś odpocząć wyglądasz strasznie.

– Odwal się. To moja sprawa jak wyglądam.– minął mnie i zniknął za drzwiami jej pokoju. Widziałem jak jej klatka piersiowa z ledwością unosi się do góry tak jakby każdy oddech sprawiał jej ból. A on razem z nią. Było widać wszystko. Jakby czytać z otwartej książki. Obróciłem się na pięcie i ruszyłem do wyjścia. Nie byłem wstanie na to patrzeć. Dochodziło do mnie, że jestem główną przyczyną tego, że ona się tu w ogóle znalazła.

 

JACOB

Stałem wpatrzony w to kruche ciało za szyba. Była taka bezbronna, blada. Nawet nie wiedziałem jakim cudem mam się do niej nie zbliżać. Przecież obiecałem, że będę. I dotrzymam słowa.

Czułem jak po policzkach lecą mi łzy. Nie mogłem ich powstrzymać. Nie umiałem. Ale to i tak nie ma teraz znaczenia. Oparłem głowę i dłonie o szybę gdy usłyszałem kroki i poczułem czyjąś obecność koło siebie. Edward. Nie wierzyłem, że ma jeszcze czelność tu przychodzić.

–Edward idź stąd!! W ogóle nie powinieneś tu przychodzić.– powiedziałem, zupełnie wyprany z jakichkolwiek emocji.

Jacob nie chce się kłócić, chciałem ją tylko zobaczyć. Obiecałem Al, że nic się tu nie stanie. Nie chce łamać danego słowa. Ale ty powinieneś odpocząć wyglądasz strasznie.– kurde co on sobie w ogóle myśli, że go posłucham, że uwierzę w jego fałszywą troskę?

– Odwal się. To moja sprawa jak wyglądam.– powiedziałem i minąłem go wchodząc do pokoju gdzie leżała Bells.

Widok tego co sobie zrobiła po raz kolejny, doprowadzając się do takiego stanu było straszne. usiadłem na krawędzi łóżka i patrzyłam jak jej drobna klatka piersiowa próbuje dawać jakiekolwiek znaki życia. Chociaż to już nawet życiem nie było. Bardziej by pasowała egzystencja.

Nie wiem ile tak siedziałem wpatrzony w jej twarz. Ale musiał być już ranek bo na korytarzu zaczął się poranny obchód. Byłem wykończony, nie miałem siły się ruszać, oddychać. Uszło ze mnie wszystko. Nagle usłyszałem cichutkie:

– Jacob.– podniosłem szybko głowę, ale Kocurek nadal był nieprzytomny, więc stwierdziłem, że to tylko moja chora wyobraźnia płata mi niezłe figle. Dopóki nie usłyszałem tego samego cichutkiego.

– Jacob, proszę zostań.


Rozdział 13

BELLA

Leciałam w dół z niewyobrażalną prędkością, nie wiedziałam co się ze mną dzieje. Miałam wrażenie, że moje zmysły zawisły w powietrzu, a ja zostałam ich pozbawiona czując się jak pusta porcelanowa lalka dla kolekcjonerów. Przeraźliwy chłód, który przeszywał mnie do szpiku kości powodował, że czułam się jeszcze gorzej. Mimo, że i tak nie wiedziałam, co się ze mną dzieje. Nawet nie pamiętam co zrobiłam, że znalazłam się w takim miejscu. Nagle z nikąd pojawił się jakiś dźwięk, którego nie umiałam określić, a jednocześnie dobrze go znałam. Głos pełen wrażliwości, miłości, a jednocześnie pełen goryczy i rozczarowania.

– Bells, kochanie. Dlaczego? Dlaczego znowu udajesz? Przecież mówiłam ci tyle razy, że musisz tam zostać. A ty nawet nie zaczęłaś szukać tego o co cię prosiłam. Zacznij rozwiązywać swoje problemy, a nie uciekać przed nimi w taki czy inny sposób.– dobrze znałam ten głos.

– Mama?? Ale przecież… czy ja już… mamo co się dzieje?– byłam przerażona całą sytuacją. Nadal nie pamiętałam co się stało, a przecież jeśli rozmawiam z mamą to ja musiałam… nie to nie możliwe, przecież było dobrze. Co z Jacob’em?

– No właśnie kochanie co z Jacob’em? Pomyślałaś o nim zanim to zrobiłaś?!!

– Ale mamo co ja zrobiłam? Co ja tu w ogóle robię?– totalna dezorientacja jak u murzyna w dupie.

– A co ty kochanie mogłaś zrobić? To co robiłaś przez całe życie tylko teraz postanowiłaś zakończyć marną egzystencje utrudniając życie wszystkim, którzy cię kochają.

– Mamo czy ja… czy ja… mamo czy ja się zabiłam, pocięłam??– byłam przerażona.

– Tak kochanie. Ale po raz kolejny dostajesz szanse i musisz tam wrócić odzyskać swoje życie. Zacząć być normalną osobą, która żyje pełnią szczęścia. Jacob cię kocha. A to co się stało we Włoszech nie ma już znaczenia.

Włochy to jedno słowo spowodowało falę obrazów przemijających mi przed oczami jak z jakiegoś kiepskiego horroru. Samochód, wypadek, Edward, Emmet, zaułek, tabletka, ból, heroina. Domek, las, ocean, skała, żyletka. KONIEC

– Tak Bells, właśnie o to chodzi. a teraz rusz dupę w kroki i wracaj tam. Daj sobie pomóc i udowodnij, że możesz sobie poradzić wraz z pomocą przyjaciół. I zrozum Jacoba’a.

– Ale mamo ja już mu wybaczyłam. Rozumiem go. I chce, żeby był ze mną.– przed oczami widziałam jego twarz, a potem całą sylwetkę jak siedzi załamany, blady i sfrustrowany.

–Jacob.– wyrwało mi się.

– Właśnie Bells, Jacob. Wróć tam dla niego i daj sobie pomóc.– nastała głucha cisza, a ja czułam jak znów zaczynam spadać z zawrotną prędkością. Widziałam migające obrazy, dom, skała, ja, Edward, Jacob. Widziałam jak odchodzi, jak zostawia swój dom, swoje życie.

– Jacob proszę zostań.

 

JACOB

To było jak porażenie prądem, które dało mi takiego kopa, jakbym co najmniej wypił pięć potrójnych kaw. Wystrzeliłem z sali jak z torpedy i wpadłem do gabinetu Carlisa naprzeciwko.

– Ona… ona..– nie mogłem z siebie wydusić nic więcej.

– Jacob spokojnie. Uspokój się i powiedz jeszcze raz powoli co się stało?– kurwa mać czy ten człowiek musi być zawsze taki opanowany?

– Ona coś powiedziała, odezwała się.– nie wiedziałem czy mam się cieszyć, śmiać, płakać czy wszystko na raz.

– Jacob to dobra wiadomość. Ale teraz szoruj do domu się przespać wyglądasz jak siedem nieszczęść, a to i tak nie domówienie.– mimowolnie się uśmiechnąłem.

– Hehe dzięki doktorku to była bardzo pocieszająca wiadomość nie ma co.

– Wiem, ale nie chce mieć kolejnego pacjenta na oddziale tym razem w śpiączce.

– Dobrze, ale jeszcze chwilę z nią posiedzę.– widać, że ten pomysł mu się nie spodobał.

– Jacob im szybciej pojedziesz tym szybciej wrócisz.– taa… jasne na sankach jeździ tylko święty mikołaj.– Carslie ściemniasz. O co chodzi?

– Jacob. Nie wiem jak Ci to powiedzieć, ale…– zaczynam się wkurzać.

– Carslie przestań bełkotać i mów do jasnej cholery.

...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin