Wilbur Smith - Saga rodu CourteneyĂłw 02 - Odglos gromu.pdf

(1708 KB) Pobierz
Wilbur Smith - Saga rodu Courteneyów 02 - Odglos gromu
Tom II Sagi rodu Courteneyów
(PrzełoŜył Artur Leszczewski)
 
Tę ksiąŜkę dedykuję moim dzieciom -
SHAUNOWI i LAWRENCE
oraz CHRISTIAN LAURIE
 
1. Po czterech latach włóczęgi przez dzikie bezdroŜa wozy ledwie trzymały się kupy.
Prawie wszystkie osie kół i drewniane piasty zastąpiono prymitywnymi częściami z
miedzi; spod łat na płachtach pokrywających wozy wyglądały zaledwie resztki
oryginalnego płótna; w zaprzęgach złoŜonych z osiemnastu wołów, przetrzebionych
napadami drapieŜników i plagami chorób, zostało jedynie po dziesięć zwierząt. Ale ta
dobiegająca kresu sił karawana wiozła kły pięciuset słoni - plon strzelby Seana
Courteneya - skarb, który będzie mógł zamienić na prawie piętnaście tysięcy złotych
suwerenów, gdy tylko dotrze do Pretorii.
Po raz kolejny dane było Seanowi zostać bogatym człowiekiem. Jego ubranie,
powyciągane i całe w plamach, nosiło ślady licznych choć nieudolnych napraw; to, co
miał na nogach, z trudem moŜna by nazwać wysokimi butami, mimo Ŝe podzelowano
je nowymi podeszwami z twardej, bawolej skóry. Długa, zmierzwiona broda przy-
krywała do połowy jego pierś, a gęste, czarne włosy wiły się w nieładzie na karku,
gdzie zostały przycięte tępymi noŜycami, równo z kołnierzem płaszcza. ChociaŜ
wygląd wcale na to nie wskazywał, był naprawdę bogaty: w kość słoniową i w złoto
zdeponowane w podziemiach Volkskaas Bank w Pretorii.
Sean osadził konia na małym wzniesieniu wyrastającym przy drodze i przyglądał się
z leniwą przyjemnością nadciągającym wozom. Czas na własną farmę i Ŝonę,
pomyślał nie bez satysfakcji. Miał juŜ trzydzieści siedem lat i dawno przestał być
młodzieńcem. NajwyŜszy czas kupić farmę. Wiedział, o jaką mu chodzi, i dokładnie
juŜ zaplanował, w którym miejscu postawi dom i zagrody - umieści je na brzegu
skarpy, Ŝeby wieczorami mógł usiąść na szerokim ganku i spoglądać ponad równiną
na rzekę Tugelę lśniącą w oddali.
- Jutro rano dotrzemy do Pretorii. - Głos za nim przerwał jego marzenia i Sean
obrócił się w siodle, Ŝeby spojrzeć na Zulusa przykucniętego koło konia.
- Mbejane, to było dobre polowanie.
- Nkosi, zabiliśmy wiele słoni. - Mbejane pokiwał głową i Sean po raz pierwszy
zauwaŜył kilka siwych pasm w gęstych, kręconych włosach Murzyna. Mbejane takŜe
nie był juŜ młodzieniaszkiem.
- I zrobiliśmy kawał drogi - ciągnął dalej Sean, a Mbejane ponownie kiwnął głową,
potwierdzając z namaszczeniem jego słowa.
- MęŜczyznę nuŜy długi szlak - mówił w zamyśleniu Sean. - Nadchodzi czas, Ŝe
chce spędzić dwie noce w tym samym miejscu.
- I usłyszeć śpiew Ŝon, kiedy pracują razem na polu - Mbejane starał się przedłuŜyć
marzenia. - I obserwować swoje bydło, gdy synowie odprowadzają je o zachodzie
słońca do zagrody.
- Ten czas nadszedł dla nas obu, przyjacielu. Wracamy do domu, do Ladyburga.
Mbejane wstał i włócznie uderzyły o tarczę z niewyprawionej skóry bawołu. Twarde
mięśnie pod lśniącym atłasem skóry napięły się, gdy Murzyn podniósł głowę i
uśmiechnął się do Seana. Uśmiech Mbejane aŜ promieniował nieskazitelną bielą.
Sean odwzajemnił go i przez chwilę obaj szczerzyli wesoło zęby jak dwaj chłopcy,
którym udał się złośliwy dowcip.
- Nkosi, jeśli popędzimy woły, to moŜemy dotrzeć do Pretorii jeszcze dziś wieczór.
- MoŜemy spróbować - zachęcił go Sean i skierował konia w dół zbocza, Ŝeby
przeciąć drogę wozom.
Na końcu karawany, jadącej z trudem w białym Ŝarze afrykańskiego poranka,
powstało jakieś zamieszanie i szybko rozszerzało się wzdłuŜ linii wozów. Szczekanie
psów i krzyki słuŜących dopingowały jeźdźca, który w pełnym pędzie zdąŜał do czoła
karawany. Z daleka było widać, Ŝe jeździec niemal leŜy w siodle, poganiając kucyka
łokciami i piętami. Kapelusz opadł mu na plecy, trzymając się jedynie dzięki
zawiązanemu na szyi sznurkowi, a ciemne włosy były zburzone przez pęd powietrza.
 
- To lwiątko ryczy głośniej niŜ lew, który go spłodził - mruknął Mbejane, ale na jego
twarzy widać było wyraz uwielbienia, kiedy przyglądał się, jak młody jeździec
zatrzymuje kuca w pełnym biegu, tak Ŝe zwierzę niemal przysiadło na ogonie.
- Przy okazji niszczy pysk kaŜdego konia, na którego go wsadzić. - Głos Seana był
równie szorstki jak głos Mbejane, ale w oczach rysował się ten sam wyraz miłości,
gdy patrzył na syna, który odciął brązowe ciało małej antylopy od siodła i zrzucił je na
ziemię obok wozu. Dwóch poganiaczy wołów rzuciło się, Ŝeby podnieść upolowane
zwierzę, a Dirk Courteney uderzył piętami kuca i pogalopował do miejsca, gdzie
czekał ojciec i Mbejane.
- Tylko jedna? - spytał Sean, gdy Dirk kierował kuca, Ŝeby znaleźć się za nimi.
- Och nie, mam trzy. Trzy antylopy trzema strzałami. Nosiciele broni przyniosą
pozostałe. - Dirk powiedział to w zupełnie naturalny sposób, jakby nie było nic
niezwykłego w tym, Ŝe dziewięcioletni chłopiec zdobywa mięso dla całego obozu.
Następnie rozsiadł się wygodnie w siodle, trzymając wodze w jednej ręce, a drugą
kładąc niedbale na udach w wiernej imitacji swojego ojca.
Marszcząc lekko brwi, Ŝeby ukryć rozpierającą go dumę i miłość, Sean przyjrzał się
uwaŜnie synowi. Piękno rysów twarzy chłopca było wręcz niemęskie, w oczach Dirka
kryła się niewinność, a gładką skórą mogłaby się poszczycić niejedna dziewczyna.
Promienie słońca wydobywały głęboką czerń jego gęstych włosów, a szeroko
rozstawione oczy były ocienione długimi rzęsami i obramowane delikatnymi łukami
brwi. Oczy chłopca miały kolor szmaragdu, skóra odcień złota, a włosy barwę
kruczego skrzydła - twarz wyglądała, jakby wymodelował ją złotnik. Sean przeniósł
wzrok na usta syna i poczuł ukłucie niepewności. Usta były zbyt szerokie, wargi zbyt
miękkie i pełne. Ich kształt sprawiał wraŜenie, jakby chłopiec się dąsał.
- Dirk, nie robimy dzisiaj Ŝadnych postojów. śadnych popasów, aŜ dotrzemy do
Pretorii. Pojedź wzdłuŜ karawany i powtórz to woźnicom.
- Poślij Mbejane. On nic nie robi.
- Powiedziałem, Ŝe ty masz pojechać.
. - Tato! JuŜ dosyć się dziś napracowałem.
- Ruszaj, do diabła! - ryknął Sean czując, Ŝe niepotrzebnie się unosi.
- Dopiero co wróciłem, to niesprawiedliwe, Ŝebym... - zaczął Dirk, ale Sean nie
pozwolił mu skończyć.
- Za kaŜdym razem, jak cię o coś poproszę, słyszę same wymówki. Zrobisz, co ci
kaŜę. - Patrzyli sobie w oczy; wzrok Seana pełny wściekłości, a Dirka niechętny i
nadąsany. Sean rozpoznał ten wyraz twarzy ze zdumieniem. Zapowiadało się na
kolejną próbę sił, które ostatnio coraz częściej ich rozdzielały. Czy i tym razem
skończy się tak samo jak zawsze? Czy będzie musiał przyznać się do poraŜki i uŜyć
znowu sjamboka? Kiedy to było? - dwa tygodnie temu - gdy Sean skarcił syna za
niedbałe opiekowanie się kucykiem. Dirk stał cały czas obraŜony, a kiedy ojciec
skończył mówić, oddalił się i zniknął wśród wozów. Sean rozmawiał z Mbejane,
starając się zapomnieć o całej sprawie, gdy nagle z głębi obozu dobiegł ich skowyt
bólu i Sean pobiegł w tamtym kierunku.
Dirk stał w środku obozowiska. Twarz miał pociemniałą od gniewu, a u jego stóp
leŜał szczeniak z Ŝebrami rozbitymi kopniakiem i wył z bólu.
Rozwścieczony Sean zbił syna, ale nawet wtedy nie uŜył okrutnego bata - sjamboka
- ze skóry hipopotama, tylko kawałka liny. Następnie zabronił Dirkowi wychodzić z
wozu.
W nocy Sean posłał po Dirka i zaŜądał przeprosin. Chłopiec zacisnął tylko zęby i
potrząsnął przecząco głową.
Sean zbił go ponownie linką, ale tym razem juŜ na chłodno i bez złości. Dirk trwał
nadal w swoim uporze.
 
W końcu, doprowadzony do ostateczności, Sean sięgnął po sjambok. Dziesięć
świszczących uderzeń, z których kaŜde trafiło w pośladki chłopca, nie przerwało jego
milczenia. Mimo Ŝe po kaŜdym razie jego ciałem wstrząsały dreszcze, chłopak tylko
mocniej zaciskał zęby. Sean czuł gorzki smak Ŝółci w ustach, a wstyd i poczucie winy
powodowały, Ŝe po czole spływały mu krople potu. Podnosił i opuszczał rękę
zupełnie mechanicznie, czując jak ściska mu się serce.
Kiedy w końcu Dirk wydał z siebie okrzyk bólu, Sean odrzucił sjambok i zatoczył
się na ścianę wozu, z trudem łapiąc powietrze i starając się opanować mdłości.
Dirk nie przestawał krzyczeć i płakać z bólu i Sean porwał go w ramiona, tuląc do
piersi.
- Przepraszam, tatusiu! Przepraszam. Nigdy juŜ tego nie zrobię, obiecuję ci. Kocham
cię, tylko ciebie i nigdy juŜ tak nie postąpię - płakał Dirk, przyciskając się do ojca z
całych sił.
Przez następne dni Ŝaden ze słuŜących nie uśmiechnął się ani nie odezwał się do
Seana nawet słowem poza potwierdzeniem przyjęcia rozkazów. W karawanie nie było
ani jednego człowieka, wliczając w to takŜe Mbejane, który nie zdecydowałby się
kraść i kłamać, Ŝeby tylko Dirk Courteney dostał wszystko, co sobie zamarzy i w tej
samej chwili, gdy wypowie swoje Ŝyczenie. Ludzie byli zdolni znienawidzić kaŜdego,
nie wyłączając Seana, kto by odmówił chłopcu tego przywileju.
To było dwa tygodnie temu. Teraz, gdy Sean patrzył na skrzywione usta syna,
zastanawiał się, czy będzie musiał przechodzić ponownie przez to samo.
Zupełnie nieoczekiwanie Dirk się uśmiechnął. Była to jedna z tych zmian jego
nastroju, która potrafiła zupełnie rozbroić Seana.
- Pojadę, tatusiu. - Powiedział to tak pogodnie, jakby się zgłaszał na ochotnika do
pracy, i szybko zawrócił kuca. Po chwili jechał stępa od wozu do wozu.
- A to szczeniak! - mruknął pod nosem Sean na uŜytek Mbejane, ale w głębi serca
wyrzucał sobie brak umiejętności postępowania z synem. Sam go wychowywał wśród
wozów, które miały zastąpić mu dom, i przyrody, która była szkołą chłopca. Dirk
wyrastał w towarzystwie dorosłych męŜczyzn, a z racji swojego urodzenia miał nad
nimi bezdyskusyjną przewagę.
Od czasu śmierci matki, pięć lat temu, chłopak nie miał Ŝadnego kontaktu z
delikatną kobiecą naturą. Nic dziwnego, Ŝe wyrósł na małe, dzikie zwierzątko.
Sean starał się nie myśleć o matce Dirka. Gdzieś w głębi duszy nękało go poczucie
winy i potrzebował sporo czasu, Ŝeby się z nim uporać. Jego Ŝona juŜ nie Ŝyła. Nic nie
zyska na rozpamiętywaniu przeszłości. Odsunął od siebie ponure myśli, które zdołały
całkowicie zaćmić niedawną radość, uderzył konia końcami lejc i skierował go na
południe w stronę linii niskich wzgórz na horyzoncie i w kierunku Pretorii.
Chłopak jest dziki, ale gdy tylko dotrą do Ladyburga, wszystko się zmieni,
zapewniał sam siebie. W szkole wybiją mu głupstwa z głowy, a w domu nauczę go
dobrych manier. Wszystko będzie w porządku.
Tego wieczora, trzeciego grudnia 1899 roku, Sean sprowadził wozy ze wzgórz i
rozbił obóz nad rzeką Apies. Kiedy zjedli późny obiad, przykazał Dirkowi połoŜyć się
spać w wozie. Następnie wdrapał się na grzbiet wzgórza i rozejrzał po rozległej
równinie. W świetle księŜyca ziemia świeciła srebrnoszarą poświatą, rozciągając się
w ciszy, jak wzrokiem sięgnąć. To było jego dawne Ŝycie. Odwrócił się na pięcie i
zrobił kilka kroków w kierunku świateł miasta, które zapraszająco mrugały do niego z
doliny pod nimi.
2. Znów doszło do przykrego spięcia, kiedy Sean nakazał Dirkowi pozostać rano z
wozami, więc przekraczając most na Apies przed wjazdem do miasta, nie był w
 
Zgłoś jeśli naruszono regulamin