Morrow James - Próbując napisać imię Boga.doc

(68 KB) Pobierz
Autor: James Morrow

Autor: James Morrow

Tytul: Próbując napisać imię Boga

 

(Spelling God with Wrong Blocks)

 

Świat nie jest więzieniem, ale rodzajem duchowego

przedszkola, gdzie miliony zagubionych dzieci próbują

napisać imię Boga.

                           Edward Arlington Robinson

 

1 lipca 2059

Procyon-5, Kontynent Południowowschodni, Uniwersytet

Greenrivet. Powietrze tutaj przypomina zawartość płuc

nałogowego palacza. Ale to nic nie szkodzi - wciąż upajamy

się sukcesem na Arcturus-9. W ciągu zaledwie dwóch tygodni

nie tylko udało się nam z Marcusem wyzwolić mieszkańców z

przesądu, że kamienne lalki z dużym biustem leczą

bezpłodność, ale także wpoiliśmy im podstawy naukowej

medycyny. Przypuszczam, że gdy wrócimy za jakiś czas na Arc-

9, znajdziemy tam państwowe szpitale, centra diagnostyczne,

kliniki, programy ochrony zdrowia... Praca misjonarza nauki

może nie przynosi dużych dochodów i czasem jest trudna, ale

ileż daje satysfakcji. 

   Nasze przybycie na lotnisko międzyplanetarne w Greenrivet

było prawdopodobnie najbarwniejszą uroczystością od czasu,

kiedy HMS "Bounty" przybił do brzegów Tahiti. Tubylcy - same

androidy - zjawili się tłumnie przynosząc prezenty, między

innymi grube, pachnące wieńce, które uroczyście zawiesili

nam na szyi. Marcus jest uczulony na kwiaty, ale zniósł to

ze stoickim spokojem. Nawet gdyby nie był moim bratem

bliźniakiem i tak uważałbym go za największego i najbardziej

utalentowanego misjonarza nauki naszych czasów. Możliwe, że

prosto stąd zostanie przeniesiony do pracy w Instytucie

Heurystyki - ma zadatki na wielkiego Arcybiskupa Geofizyki.

   Pośród kubków, garnuszków i krawatów był jeden prezent,

który bardzo mnie zdziwił: reprint oryginalnej wersji z 1859

roku "O powstawaniu gatunków" Karola Darwina, drukowany na

pięknym pergaminie i oprawiony w ślicznie tłoczoną skórę.

Ofiarowując mi to dzieło rdzewiejący, przestarzały już model

605 podniósł ręce do góry, krzyżując je tak, że przypominały

metalowe X.

   - Liczne gatunki, rodzaje i rodziny zamieszkujące

Ziemię pochodzą, każde w obrębie swojej gromady lub grupy od

wspólnych rodziców - wyrecytował robot "O powstawaniu",

rozdział 14, paragraf 7, akapit 4, wers 1.

   Podziękowałem, mimo że stary android wydawał się mnie nie

słuchać.

   Rektorem Uniwersytetu w Greenrivet jest dr Polycarp,

model 349. Ma oślepiająco jasne oczy i zęby, które

przypominają drut kolczasty. Przywiózł nas z lotniska swoim

prywatnym samochodem i oprowadził po szkole, która mieści

się w kilku kopułowatych budynkach, przypominających

metalowe igloo stojące na betonowym pasie startowym. W

uniwersyteckiej świetlicy spotkaliśmy profesora Hippolytusa

i dziekana Tertulliana. Polycarp i jego koledzy wydają się

dość rozsądni. Nie ma jednak wątpliwości, że ich umysły

zanieczyszczone są mitami i przesądami, które my z

Marcusem powinniśmy wykorzenić za pomocą skutecznego

narzędzia, jakim jest logiczny pozytywizm.

 

2 lipca 2059

Jaką kulturę mogą rozwinąć maszyny, ze swoją sztuczną

inteligencją, a bez interwencji ludzkiej? Przed Wielkim

Kryzysem Ekonomicznym Wydział Socjobiologii Uniwersytetu

Harvardzkiego bardzo się interesował tym prowokacyjnym

problemem. Podjęto badania. Harvard ufundował Greenrivet,

zaludnił go androidami serii 8000 i pozostawił ich własnemu

losowi...

   Nasza chatka, którą dr Polycarp upiera się nazywać domem,

jest okropnym stosem kamieni nad brzegiem moczarów i

wspaniałym schronieniem dla komarów i obrzydliwych zapachów.

Za to z okna jadalni widać miły oku sad i ogród. Z łatwością

mogę sobie wyobrazić siebie, jak siedzę w spokoju przy stole

- przygotowuję lekcje, sprawdzam prace, popijam herbatę i

patrzę, jak wiatr kołysze pąkami na drzewach. Biedny Marcus

ze swoimi alergiami! Mimo że jesteśmy bliźniakami - urodził

się pięć minut przede mną - zawsze myślałem o nim jako o

moim młodszym bracie, który potrzebuje opieki i ciepła.

   Nasza gosposia, Vetch, jest walcowatym modelem 905. Żąda,

żeby zwracać się do niej "panno Vetch" - tytuł ten

całkowicie się kłóci z bezpłciowością androidów.  Kiedy dziś

rano zszedłem ze strychu, na którym śpię, Vetch zauważyła -

zauważyło - mój egzemplarz "O powstawaniu gatunków"

wystający z kieszeni płaszcza. 

   - Jak to miło pracować dla dobrego, prawego wyznawcy

Darwina - powiedziała - powiedziało - robiąc znak X, który

widziałem już na lotnisku. Pogwizdując jak mały imbryczek

panna Vetch podała nam śniadanie.

 

6 lipca 2059

Pierwszy dzień letniego semestru. Wykładałem kurs sto

pierwszy Wiedzy i Prawdy Wyższej. Sala jest ciasna i duszna.

W pierwszym rzędzie siedzi wyjątkowo szczupły i lśniący

model 692 odsłaniając w uśmiechu metalowe zęby. Dlaczego

wydaje mi się, że to kobieta? Jest tak samo pozbawiona płci

jak nasza gosposia.

   Nazywa się panna Blandina.

   Przerobiliśmy trochę Euklidesa, zahaczyliśmy o topologię.

Wszystko szło gładko. Zostałem zasypany inteligentnymi

pytaniami, szczególnie przez pannę Blandinę. Te maszyny

szybko się uczą. Trzeba im to przyznać.

 

7 lipca 2059

Bez problemu przełknęli pierwsze i drugie prawo

termodynamiki. Przechodzimy do trzeciego!

   Marcus mówi, że to najłatwiejsza misja, jaką mieliśmy.

Zgadzam się z nim. Za każdym razem, kiedy panna Blandina się

uśmiecha, ciepły dreszcz przechodzi mi po plecach.

 

9 lipca 2059

Każdy na tym uniwersytecie wydaje się być wybitnym

specjalistą w dziedzinie rozmnażania. Mamy tu profesora od

hybrydyzacji, profesora od mutacji, katedrę embriologii...

dziwne. Bóg jeden wie, czego oni tu uczyli przed naszym

przyjazdem.

   Kiedy wyszli studenci Prawdy Wyższej - właśnie wyłożyłem

im rozumowe podstawy teorii względności - spytałem pannę

Blandinę, czy ma jeszcze tego dnia jakieś wykłady.

   - Religię porównawczą - powiedziała.

   - A jakie religie porównujecie?

   - Agassizm i lamarkizm - brzmiała odpowiedź. - Obydwie

równie bluźniercze - dodała.

   - Nie nazwałbym ich religiami.

   Dotknęła plastykową dłonią mojego policzka i zamrugała

rzęsami z włókna szklanego.

   - Przyjdź w niedzielę do kościoła.

 

10 lipca 2059

- Jak powstaliście? - spytałem studentów na zajęciach z

Prawdy Wyższej. Zapadła kompletna cisza. - Pytam poważnie -

kontynuowałem. - Skąd pochodzicie? Kto was stworzył?

   - Nikt nas nie stworzył - powiedziała panna Blandina. -

Wyewoluowaliśmy.

   - Wyewoluowaliście? - spytałem.

   - Powstaliśmy na drodze ewolucji! - podkreślił model 106,

którego imienia jeszcze się nie nauczyłem.

   - Ale jak powstaliście?

   - Od naszych przodków - odpowiedział pan Valentinus.

   - Skąd to wiecie?

   - Z testamentów - powiedziała panna Blandina.

   - Ze Starego Testamentu? Czy z Nowego?

   - Z Pierwszego Testamentu proroka Darwina - stwierdził

pan Heracleon - "O powstawaniu gatunków drogą naturalnego

doboru, czyli o utrzymywaniu się doskonalszych ras istot

organicznych w walce o byt".

   - I z Drugiego Testamentu - dodała panna Basilides. - "O

pochodzeniu człowieka".

   - Lecz dobór naturalny jest to siła nieustannie gotowa do

działania - panna Blandina zacytowała z zapałem - "O

pochodzeniu", rozdział 3, paragraf 1, akapit 2, wers 9.

   - Takie rozumowanie wyjaśnia całkowicie, dlaczego ludzie

i inne kręgowce wykazują jednolitość typu w budowie ciała -

włączył się pan Callistus. "O pochodzeniu", rozdział 1,

paragraf 5, akapit 2, wers 9. - Zrobił znajomy gest X.

   Oniemiały z zakłopotania poświęciłem resztę zajęć na

wyjaśnianie elektrodynamiki kwantowej.

 

11 lipca 2059

Obiad. Jak na kogoś, kto nie ma żołądka, panna Vetch wie

całkiem sporo o jedzeniu. Jej krewetki pieszczą każdą

brodawkę smakową, jakby to była najważniejsza strefa

erogenna.

   Dyskutowaliśmy z Marcusem o sprawie proroka Darwina.

   - Piers, bracie - powiedział Marcus. - Na jutrzejszym

zebraniu musimy wziąć to krowie łajno za rogi.

   Mój brat jest niefortunnym połączeniem delikatnego ciała

i niewyparzonego języka. Zanim nie opanowaliśmy sztuki

negocjacji, podwórkowi siłacze załatwiali mu częste wizyty w

gabinecie lekarskim. Mimo podobnych genów nie mam

delikatnych kości Marcusa i przeżyłem chłopięce lata bez

uszczerbku. Co prawda, mogłem w ogóle nie włączać się w te

konflikty. Jednak chętnie podejmowałem walkę, pewnie

dlatego, że to, co Marcus mówił, było zawsze prawdziwe.

 

12 lipca 2059

Zebranie zaczęło się późno, a nasza sprawa była ostatnim

punktem porządku dziennego, więc kiedy Marcus zaczął mówić,

wszyscy byli już dosyć rozdrażnieni.

   - Jest pewien problem - zaczął mój brat. - Znaczna część

studentów wydaje się wierzyć, że powstaliście w wyniku

procesu, który Darwin nazywa doborem naturalnym.

   Profesor Hippolytus, jeden z embriologów, napełnił swoją

fajkę magnezem.

   - Czyżbyś wątpił w słowa Darwina? - spytał i podniósł

wysoko brwi.

   - Darwin nie miał na myśli robotów - powiedział Marcus

tonem, jakiego używa dziewięcioletnia dziewczynka zwracając

się do nieznośnego młodszego brata. - On pisał o istotach

żywych - dodał z pobłażliwym uśmiechem.

   - Objawiona prawda to rzadki i cenny dar - powiedział dr

Polycarp - mamy szczęście, że testamenty zostały nam

przekazane.

   Uśmiech zniknął z twarzy Marcusa.

   - Prawda jest taka, doktorze, że wy nie powstaliście w

drodze ewolucji.

   - Ależ oczywiście, że powstaliśmy - odparł dr Ignatius,

ekspert w dziedzinie hybrydyzmu. - Tak jest napisane w "O

powstawaniu".

   - I w "O pochodzeniu" - profesor Hippolytus wypuścił w

stronę sufitu biały płomień magnezu.

   - Powstaliście w sposób nienaturalny - powiedziałem. -

Zostaliście stworzeni na Uniwersytecie Harvardzkim przez

grupę socjobiologów. Każdy z was jest oddzielnym,

niezmienialnym produktem.

   - Dobór naturalny może przekształcić budowę młodych

odpowiednio do rodziców i budowę rodziców odpowiednio do

młodych - zacytował profesor Hippolytus. - "O powstawaniu",

rozdział 4, paragraf 1, akapit 11, wers 1.

   - No właśnie! - wykrzyknął Marcus zrywając się na równe

nogi. - Widzicie o co mi chodzi? Wy nie możecie mieć dzieci.

Prawa doboru naturalnego was nie dotyczą.

   - Boski plan jest nieodgadniony - stwierdził Dean

Tertullian. - Musimy być cierpliwi.

   - Nie brałem nigdy prysznica z żadnym z was -

uśmiechnięty Marcus przygotowywał się do ostatecznego ataku.

- Ale mogę się założyć, że wasza budowa nie jest

przystosowana do rozmnażania się. No... Czy... Mam rację?

   - Ewolucja wymaga czasu - stwierdził profesor Hippolytus.

- Dużo czasu. Powoli przystosujemy się.

   - To nadejdzie - powiedział dr Ignatius. - Tak jest

napisane, przeczytaj słowa Darwina. Zwierzęta są

rozdzielnopłciowe - zacytował. - Tak więc organy rozrodcze

samców i samic muszą się różnić. "O pochodzeniu", rozdział

8, paragraf 1, akapit 1, wers 1.

   - Ale póki dotego czasu zatrzymajcie swoją teorię o

naszym powstaniu z daleka od naszych sal wykładowych - dodał

dr Polycarp.

   - To szalona teoria - powiedział dziekan Tertullian.

   - Niemoralna - podkreślił dr Ignatius.

   - I niezgodna z prawem - dokończył profesor Hippolytus.

Płomień unoszący się z jego fajki zmienił kolor na żółty. -

Według Prawa publicznego, tom 37, przepis numer 31428, uważa

się za przestępstwo wykładanie jakiejkolwiek teorii o

pochodzeniu androidów sprzecznej z poglądami przedstawionymi

w dziele Darwina "O powstawaniu gatunków".

   - Przestępstwo? - spytałem otwierając szeroko oczy ze

zdziwienia. - Jakie przestępstwo?

   - Poważne przestępstwo - stwierdził dr Ignatius.

   - Zamykam zebranie - ogłosił dr Polycarp.

 

13 lipca 2059

Niedziela. Nie ma wykładów. Leje jak z cebra, albo nawet

jak z dwóch cebrów. Postanowiliśmy posłuchać panny Blandiny

i udać się do kościoła. Szliśmy aleją imienia Gregora

Mendla, gdy Marcus nagle złapał mnie za rękaw i wciągnął do

budynku poczty. Wyjął z kieszeni kopertę i nadał ją do

Instytutu Heurystyki.

   Spojrzałem na adres.

   - Czego chcesz od Arcybiskupa Clementa?

   Marcus nie odpowiedział.

   - Mam nadzieję, że nie będziesz łamał prawa -

powiedziałem. - Przepis Prawa publicznego, tom... czy jak to

tam było. - Opiekuję się bratem i więzienie to jedno z

miejsc, od których chciałbym go trzymać z daleka.

   - Czy jako misjonarze nauki nie powinniśmy zastępować

ignorancji wiedzą, Piers? - spytał Marcus.

   - Przestępstwo - odpowiedziałem. - Poważne przestępstwo,

pamiętasz?

   Uśmiechając się wyszedł na ponurą ulicę. Zawsze

wierzyłem, że mój odważny i prostolinijny brat daleko

zajdzie, ale teraz nie byłem już taki pewien, czy idzie w

dobrym kierunku.

   Kilkuset wiernych wypełniło kościół, niektórzy stali

nawet pod stalowymi ścianami. W pierwszym rzędzie siedziała

panna Blandina, świeża i błyszcząca. Emanowała z niej taka

joie de vivre, o jaką nie posądziłbym żadnej maszyny. Ołtarz

był repliką HMS "Beagle", a wnęki w prezbiterium zawierały

marmurowe posągi Alfreda Wallace'a, Charlesa Lyella,

Herberta Spencera, J.D. Hookera, T.H. Huxleya i, oczywiście,

Darwina, najwyższego proroka.

   Pastor, model 415, którego głos dochodził do nas jak ze

studni, przeczytał czytanie z "Podróży na okręcie Beagle",

potem podniósł swoją wielką głowę i zawołał:

   - Organizmy jednokomórkowe dały początek...

   - Organizmom wielokomórkowym! - odkrzyknęli wierni.

   - A organizmy wielokomórkowe dały początek... -

kontynuował pastor.

   - Robakom! - odpowiedzieli wierni.

   - A robaki dały początek...

   - Rybom!

   - A ryby dały początek...

   - Gadom i płazom!

   - A gady i płazy dały początek...

   - Ptakom latającym i zwierzętom lądowym!

   - A zwierzęta lądowe dały początek...

   - Ludziom!

   - A ludzie dali początek...

   - Androidom!

   Ławka za mną skrzypnęła.

   - Marcus, co było w tym liście? - spytałem, pochylając

się w jego stronę.

   - Dowiesz się.

   - Wpędzasz nas w kłopoty - stwierdziłem.

 

14 lipca 2059

Pada i pada. Mogłoby już przestać. Po śniadaniu - panna

Vetch umie sprawić, że jajka z serem smakują wspaniale -

pojawił się kompletnie przemoczony urzędnik poczty i

przyniósł drewnianą skrzynkę wielkości małej szafki.

   Ku zbiorowemu przerażeniu panny Vetch i urzędnika Marcus

wyrwał ostatnią stronę z naszego egzemplarza "O

powstawaniu", napisał na niej coś i przyczepił ją do

skrzynki, którą kazał dostarczyć do mieszkania dr.

Polycarpa.

   - Co jest w tej skrzynce? - zapytałem nie licząc na

konkretną odpowiedź.

   - Antidotum na złudzenia, Piers.

 

16 lipca 2059

Zebranie. Skrzynka Marcusa była pierwszym punktem

porządku dziennego.

   - Starannie przestudiowaliśmy te dowody - zwrócił się dr

Polycarp do mojego brata.

   - Bardzo starannie - podkreślił dr Ignatius.

   Dr Polycarp sięgnął do klatki, która stała na środku

stołu, jakby zawierała jakieś bezcenne znaleziska

archeologiczne - może klejnoty albo egipską urnę. Jednak

wyjął tylko odbitki jakiejś dokumentacji i kilka hologramów.

   - Zgromadzono tu nieodparte dowody teorii nienaturalnego

powstania androidów - powiedział profesor Hippolytus.

   - Absolutnie nieodparte dowody - dodał dr Ignatius.

   Marcus uśmiechnął się jak Wolter na pomniku dłuta

Houdona.

   - Jednak - powiedział dr Polycarp. - Są one

niewystarczające.

   Wolter spojrzał groźnie.

   - Na przykład - tłumaczył Dean Tertullian. - O ile te

hologramy mogłyby rzeczywiście służyć na poparcie pańskiej

teorii, wszystkie argumenty przemawiają za tym, że linia

montażowa androidów, którą przedstawiają, powstała w drodze

doboru naturalnego.

   Wolter jęknął.

   - Jest tu dokumentacja dotycząca modelu 517, modelu 411 i

modelu 973 - zauważył profesor Hippolytus - ale nie

znalazłem nic na temat modelu 604 i 729. Tak się składa, że

ja jestem modelem 729. - Poklepał się po klatce piersiowej,

wydając przy tym pusty, metaliczny dźwięk.

   - Krótko mówiąc - stwierdził dr Ignatius. - W tej

dokumentacji są poważne luki.

   - Znaczące luki - dorzucił Dean Tertullian.

   - Istotne luki - dodał dr Polycarp.

   - Wnioski są oczywiste - podsumował profesor Hippolytus.

- Teoria Darwina jest znacznie bardziej przekonująca niż

teoria nienaturalnego powstania. Doceniamy jednak pańską

pracę - dr Polycarp położył swoją metalową dłoń robota na

ramieniu mojego brata. - Może pan śmiało wystawić rachunek i

zwrócimy koszty przesyłki.

   Marcus wyglądał jakby coś dużego i ostrego stanęło mu w

gardle.

   - Nie rozumiem was - wyszeptał.

   Na twarzy dr. Polycarpa pojawił się radosny uśmiech.

Kąciki jego ust lekko zaskrzypiały.

   - Kiedy czytam prace Darwina - powiedział - jestem

wdzięczny Bogu za cud, dzięki któremu istnieję. "O

powstawaniu" uczy, że życie jest braterstwem gatunków,

połączonych genetycznie. Wy, misjonarze nauki, chcecie nas

pozbawić tego świętego dziedzictwa. - Z nieukrywaną pogardą

profesor Hippolytus wrzucił dokumentację dotyczącą modelu

346 z powrotem do skrzynki. - Według was powstaliśmy na

zamówienie Uniwersytetu Harvardzkiego, wymyśleni przez grupę

socjobiologów do jakichś im tylko znanych celów.

   - Kiedy się tego słucha - stwierdził dziekan Tertullian -

ma się wrażenie, jakby cała wartość i celowość opadała z

naszych dusz, jak niepotrzebny, suchy, chitynowy pancerz z

owada. 

   - Nie, nie, mylisz się - powiedział Marcus. - Być

dzieckiem Harvardu, to powód do du...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin