Lyk1-5-1.pdf

(303 KB) Pobierz
420994642 UNPDF
Pe rni x
L yko s
2010/10/22 -
420994642.001.png
Spis treści
ROZDZIAŁ I Moje życie.....................................................................................................................3
ROZDZIAŁ II Jeszcze dwa tygodnie do wakacji..............................................................................12
ROZDZIAŁ III Wolna chata..............................................................................................................24
ROZDZIAŁ IV Konsekwencje..........................................................................................................34
ROZDZIAŁ V/1 SMS........................................................................................................................44
ROZDZIAŁ I Moje życie
Nigdy nie przypuszczałam, że moje życie tak się ułoży. Ja – introwertyczka, w pewnych sytuacjach
neurotyczka - mam cudowną rodzinę. Pracuję w szkole, gdzie codziennie muszę się zmierzyć z dziesiątkami
uczniów i ich hałaśliwym zachowaniem, co, o dziwo, mnie nie przeraża. Dodatkowo otrzymałam opinię
dobrego pedagoga i zbieram najwięcej pochwał od rodziców, którzy zachwycają się moimi zdolnościami
wychowawczymi przed dyrekcją (bardzo bym chciała osiągnąć też swój prywatny sukces w tej materii, ale
widać idzie mi lepiej z obcymi dziećmi)! Jak to się stało? Wydaje mi się, że zadziałała magiczna moc Jacoba
Blacka, mojego męża. Nadal nie czuję się swojsko, tytułując go w ten sposób, a to dlatego, że najzwyczajniej
w świecie nie zasługuję na takiego mężczyznę. Jest skarbem, prawdziwym skarbem. I pomyśleć, że miałam
kiedyś co do niego wątpliwości...
Gdy w końcu mi wybaczył i otworzył swe ciepłe ramiona, poczułam się, jakbym wreszcie znalazła dom.
Nigdy nie czułam się tak przy E.C. (nie wymawiałam jego nazwiska od tak dawna, że zdaje mi się, iż
spotkałam go tylko w śnie). Odkąd zamieszkaliśmy razem, nic ode mnie nie oczekiwał. Brał tylko to, co mu
dawałam, jednocześnie codziennie zaskakując. Pamiętam, jak przyniósł do domu chomika – partnerkę dla
mojego Łobuza – dla jedynego promyka, który wówczas rozświetlał mój dzień. Chciał, by wokół mnie było
szczęście, więc rozsiewał je każdym gestem. Rano, po swoim codziennym joggingu, przynosił świeże rogaliki
na śniadanie i parzył niesamowitą kawę, a wieczorami robił mi pyszne kakao, otulał kocem ramiona i
rozgrzewał lodowate stopy swoimi ciepłymi rękoma.
Nie był jednak nigdy pantoflarzem, w sprawach zasadniczych miał swoje zdanie i bronił go do końca. Choć
na początku było ciężko, udawało nam się odnaleźć kompromisowe rozwiązania bez wielkiej wojny, wszystko
na poziomie. A kiedyś wmawiałam sobie, że nie nadaję się do małżeństwa. Można powiedzieć, iż Jacobowi
udało się mnie oswoić. Teraz po latach dziwię się, że nie uciekł od takiej kapryśnej i niezdecydowanej osoby
jak ja.
Czy ja pisałam już, jak bardzo go kocham? Nie mówię mu tego często, ale on wie. Bez niego moje życie nie
miałoby pewnych fundamentów. Nie poczułabym normalności, nie zauważyłabym pierwszych zmarszczek. I
co najważniejsze – nie miałabym dwójki cudownych dzieci, a także nie mogłabym widywać się z moją
rodziną. Musiałabym na zawsze zniknąć ze świata krewnych oraz bliskich, przenosząc się w zastygłej,
idealnej formie do wiecznej samotności.
Nie będę rozwijać tego wątku. Przecież, gdybym dokonała innego wyboru, również miałabym rodzinę, ale
musiałabym pożegnać się z obecną. W tym życiu wszystko dało się pogodzić, trzeba było tylko ukrywać
przed Charliem wyjątkowość plemienia Quileutów.
Wraz z odejściem wampirów, na naszym terenie zrobiło się wyjątkowo spokojnie. Nie było już więcej
przemian, a ci, których dosięgło piętno przodków, mogli spokojnie korzystać z dodatkowych zdolności.
Ustalono jednak na radzie, że trzeba robić co najmniej trzymiesięczne przerwy, by nie zatrzymać procesu
starzenia. Jacob nie przemieniał się wcale. Co prawda różnica wieku między nami nie była wielka, ale
wiedział, jak bardzo jestem wyczulona na punkcie długotrwałej młodości. Moja przygoda z wilczą postacią
miała jednak zbawienne skutki (tak, dobrze słyszycie, ale o tym później). Mimo czterdziestu dwóch lat, nie
mam do tej pory żadnego siwego włosa, a skóra poza kilkoma zmarszczkami mimicznymi zachowała
jędrność trzydziestolatki.
- Mamo, kurczak się pali – zawołał ktoś o dziewczęcym głosie, wpadając do malutkiego, przytulnego pokoju.
Kobieta wstała nerwowo, zostawiając otwartą stronę pliku tekstowego i pognała do kuchni. Ciemna smuga
dymu wydobywała się z piekarnika. Bella nie zwykła rujnować kolacji, była dobrą kucharką i już od
najmłodszych lat swobodnie czuła się przy garnkach. Coś takiego jak przypalona potrawa niemal nie istniało
w jej domu i słowniku.
- Saro! Otwórz okno – powiedziała podniesionym głosem, a potem włączyła okap i otworzyła drzwiczki
piekarnika. Czarna mgła momentalnie wypełniła pomieszczenie. Szatynka chwyciła kuchenne rękawice i
szybko wyjęła żaroodporne naczynie, w którym leżała zwęglona kolacja. Wskazała na drzwi, by córka je
otworzyła, po czym natychmiast wyniosła wstydliwy dowód porażki na werandę. Szczęście, że dom Blacków
umiejscowiony był na uboczu, wśród gęstej zieleni. Dzięki temu nie było wielu świadków zbrodni.
Wróciła do środka i zrezygnowana usiadła na przy kuchennym stole.
- Mamo? - Dziewczyna nie usłyszała odpowiedzi. - Mamo, czy wszystko w porządku?
- Przepraszam, córciu. Nigdy jeszcze nie spaliłam kolacji. Nie wiem, co się ze mną dzieje. - Długowłosa
nastolatka roześmiała się, opierając rękę o ramię kobiety.
- Kiedyś musi być ten pierwszy raz – odparła z uśmiechem.
- No, no! Ty mi nie mów o pierwszych razach – pogroziła kobieta, ale po chwili również się roześmiała. - Nie
powiesz tacie? Myśli, że jestem idealną kucharką, nie chciałabym zburzyć tego wizerunku. - dodała prosząco.
- Pewnie, że nie. Buzia na kłódkę, nic nie widziałam. Masz szczęście, że Jeff poszedł pograć z chłopakami w
piłkę. Ta papla by wszystko wygadała.
- Okej, w takim razie dzisiaj pizza? - zapytała kobieta z rezygnacją.
- Jasne! Szkoda, że wujek Leonardo nie zrobi, ale możemy zamówić w mojej knajpce.
- Mnie wszystko jedno gdzie, zamów pięć dużych, w tym dwie z podwójnym salami dla ojca. Ja zjem kawałek
jakiejś wegetariańskiej. Musimy też mieć coś w zapasie, gdyby nawiedził nas nieoczekiwanie któryś z twoich
zawsze głodnych wujków. - Seth, Embry i Quil byli częstymi gośćmi Jacoba. Jeśli wpadliby z nieoczekiwaną
wizytą, to nawet taka nadwyżka, nie zaspokoiłaby ich apetytów.
- Idź, odpocznij, mamo, a ja wyrzucę te zwęglone zwłoki do kubła na śmieci, włożę je w czarny worek i w
pełnej konspiracji zatrę ślady spalonej kolacji.
- Naprawdę?
- Pewnie.
- A lekcje już odrobione?
- Mamo! Już prawie nic nam nie zadają, za dwa tygodnie wakacje, zapomniałaś?
- A wypracowanie na angielski? Zawsze robisz na ostatnią chwilę, a tym razem ocenię prace wszystkim, bez
wyjątków.
- Nienawidzę tego, że jesteś moją nauczycielką, powinni mnie przypisać do innej klasy.
- Też cię kocham, skarbie. - Kobieta uśmiechnęła się i wybąkała coś do siebie pod nosem. Coś w stylu: Już
zapominam, jak to było być nastolatką.
Skoro problem obiadu rozwiązał się sam, powróciła do swojego małego gabinetu. Uwielbiała ten dom, był
przestronny i wystarczająco duży dla ich czteroosobowej rodziny, ba, pewnie zmieściłaby się jeszcze dwójka
małych nicponi, ale o tym nie chciała nawet myśleć. Cieszyła się, że dzieci są już odchowane i chociaż z
zazdrością spoglądała na malca Lei, po chwili przypominała sobie jej ciągle zmęczony wyraz twarzy i
proszący wzrok, by zabrać chłopca choć na godzinny spacer. Następnie wracała myślami do czasów, gdy
urodził się Geoffrey. Jej syn nie był milczkiem i nie potrafił bezczynnie leżeć w łóżeczku, najchętniej oglądał
cały świat z ramion mamy lub taty. Dołączając do tego trzyletnią, rozbieganą i absorbującą córkę, życie
kobiety przebiegało rytmem zaspokajania potrzeb dzieci, które zwykły spać w różnych porach i nigdy nie
dawały jej odpocząć. Wyjątkiem były te chwile, kiedy mogła zawieźć dzieciaki do rodziców.
Nie, nigdy więcej! – pomyślała. No chyba, że wpadniemy, wtedy nic nie poradzę, ale z pewnością nie będę
się starać . Jej mały pokoik był idealnym królestwem. Solidne dębowe biurko ustawione przy oknie
skierowanym na ogród, wygodny fotel biurowy w stylu vintage. Regał na całą ścianę wypełniony książkami,
komfortowa sofa, na której, półleżąc, mogła czytać ulubione książki i komputer, który służył jej głównie do
pracy, jednak teraz postanowiła za jego pomocą spisać luźno swoje wspomnienia, by na starość nic jej nie
umknęło i by kiedyś na łożu śmierci przekazać dzieciom to, czego bała się im powiedzieć osobiście. Bo choć
wiedziały o dziedzictwie, jakie noszą ze strony ojca, nie miały pojęcia, że ich matka była kiedyś wilczycą.
Właśnie po raz pierwszy przypaliłam obiad. Czy to znak, że się starzeję? Czy może jakiś odwrócony syndrom
Renee? Moja matka w młodości nie potrafiła zajmować się domem. Nie mogła zaprzyjaźnić się z
gotowaniem, a prace domowe były dla niej niczym przymusowe roboty w kołchozie. Teraz jednak jest
ukochaną babcią, która piecze najlepszą szarlotkę i gotuje pyszne obiady. Ja natomiast nie miałam z tym
nigdy problemu – musiałam wcześniej dorosnąć - dlatego przez lata nabrałam kucharskiej wprawy i
potrafiłam, jeśli oczywiście chciałam, przygotować naprawdę wykwintne potrawy. Nie robiłam tego często,
bo mój mąż zadowalał się solidnym kawałkiem mięsa i nie potrzebował „udziwnień”. Mogłam pokazać swoje
umiejętności na przyjęciach, które dość często organizowaliśmy, zanim na świecie pojawiły się dzieci. Teraz
sprawiłam, że najprostsze pieczone danie ma zapach swądu i nieciekawą, zwęgloną skórę. No cóż, może to
Zgłoś jeśli naruszono regulamin