Iwaszkiewicz Jarosław - Sława i chwała Tom 1.txt

(940 KB) Pobierz
Jaros�aw Iwaszkiewicz

S�awa i chwa�a � Tom 1

Jaros�aw Iwaszkiewicz, poeta, prozaik, dramaturg, eseista, 
t�umacz. Urodzony w 1894 roku we wsi Kalnik na Ukrainie, studiowa� 
prawo i muzykologi� w Kijowie; w tym okresie zawar� blisk� 
przyja�� z Karolem Szymanowskim. Od 1918 roku mieszka� w 
Warszawie, gdzie zwi�za� si� z grup� m�odych poet�w, wyst�puj�cych 
w kawiarni artystycznej "Pod Picadorem", skupionych nast�pnie 
wok� miesi�cznika "Skamander". Po �lubie z Ann� Lilpop�wn� 
zamieszka� w Podkowie Le�nej w maj�tku te�ci�w, nazwanym p�niej 
Stawiskiem. W czasie okupacji hitlerowskiej w domu Iwaszkiewicz�w 
znalaz�o schronienie wielu tw�rc�w; sam pisarz z ramienia 
Delegatury Rz�du RP bra� czynny udzia� w organizowaniu 
konspiracyjnej dzia�alno�ci kulturalnej. Po wojnie pe�ni� szereg 
oficjalnych funkcji pa�stwowych, by� te� przez kilka kadencji 
prezesem Zwi�zku Literat�w Polskich oraz od 1955 roku a� do 
�mierci, naczelnym redaktorem miesi�cznika "Tw�rczo��". Zmar� w 
Warszawie 2 marca 1980 roku. Obok �wietnych wierszy do 
najwybitniejszych dokona� pisarskich Iwaszkiewicza nale�� 
opowiadania, z kt�rych wiele sta�o si� podstaw� scenariuszy 
znakomitych dzie� filmowych (m. in. Matka Joanna od Anio��w, 
Brzezina, Panny z Wilka). Wysoko oceniane s� r�wnie� jego 
powie�ci, a w�r�d nich przede wszystkim "S�awa i chwa�a", w kt�rej 
autor podj�� pr�b� ukazania panoramy dziej�w polskiej inteligencji 
w pierwszej po�owie XX stulecia. 
Niesprawiedliwo�� mo�e triumfowa� w s�awie, 
ale chwa�a jest zawsze po stronie sprawiedliwo�ci... 
Gaetano di Gaeta 
- I gwar, my�licie, �e jest gromem dziej�w? 
A s�awy puzon - �e to r�g na knieje? 
I �e ju� cichych nie ma kaznodziej�w 
W obliczu niebios, co przez szyby dnieje?... 
- Py�y, z posadzki podniesione nog�, 
�e mog� nie mie� w sobie zw�ok cz�owieka?... 
C.K. Norwid: "S�awa". 
Rozdzia� pierwszy 
Verborgenheit 
I 
W pierwszych dniach lipca 1914 roku pani Ewelina Royska znajdowa�a 
si� w du�ym salonie Szyller�w w Odessie. Zamkni�te okiennice 
zaciemnia�y obszerny pok�j, przez szpary jednak s�czy� si� blask 
obfity i jaskrawy. Samo pomieszczenie ton�o w cieniu. Nie 
przestaj�c m�wi�, pani Ewelina patrzy�a na siedz�cego naprzeciw 
niej w fotelu Kazimierza Spycha��. Widzia�a zarys jego wysokiej, 
chudej postaci, szeroko rozstawione nogi w niezgrabnych buciorach, 
ale wyraz twarzy m�odego cz�owieka gin�� dla niej w p�mroku. 
Wyrzucaj�c zdania okr�g�e i obfite, stara�a si� przenikn�� twarz 
ostr�, chud� i pochylon�, kt�ra jak gdyby umy�lnie sk�ania�a si� 
ku do�owi, aby ukry� oczy i tak ju� przys�oni�te ci�kimi 
powiekami. 
- Rozumie pan doskonale - m�wi�a, przy czym si� lekko zacina�a, co 
dodawa�o tylko wdzi�ku jej wymowie - �e nie mog� zabra� st�d J�zia 
po kilku dniach pobytu. Nie mog�abym chyba u�y� wobec pani 
Szyllerowej, chocia� jest moj� najlepsz� przyjaci�k�, tych 
wszystkich argument�w, jakie mi pan przedstawia. Zastanowi� si� 
jeszcze nad ich warto�ci�, ale ju� teraz jest dla mnie jasne, �e 
pan przesadza. Je�eli chodzi o zdrowie J�zia, to k�piele morskie 
robi� mu bardzo dobrze. Zm�nia� i okrzep�. B�dzie m�g� nabra� 
si�, a czeka go porz�dna praca po zesz�orocznej chorobie. A co si� 
dotyczy wp�yw�w... mam wra�enie, �e J�zio jest zdrow� natur�, 
kt�ra si� szybko otrz��nie ze wszystkich nalecia�o�ci. Z drugiej 
zn�w strony wydaje mi si�, �e nie mo�na unikn�� tego, aby J�zio 
zaznajamia� si� z najr�norodniejszymi objawami �ycia... 
Spycha�a podni�s� nieco g�ow� i spojrza� na pani� Ewelin� z 
niepodrabianym zdziwieniem. U�miechn�a si�. 
- Nie, nie, panie Kazimierzu, my�l� tylko - zaj�kn�a si� znowu - 
my�l� tylko o roli, jak� w �yciu tutejszych ludzi odgrywa sztuka. 
By� mo�e, �e J�zio odnosi si� do tej ga��zi �ycia ze zbyt du�� 
doz� lekcewa�enia czy oboj�tno�ci. Edgar jest cz�owiekiem 
niezwyk�ym i artyst� du�ej, niepospolitej miary... Dzisiaj 
przyje�d�a El�bietka... 
- Elisabeth Schiller - z przek�sem powiedzia� Spycha�a. 
- Zobaczy pan, co to za czaruj�ca istota. Jestem pewna, �e obaj 
odniesiecie korzy�� z jej towarzystwa. No, i ten �piew... Spycha�a 
mrukn�� co� niezrozumiale, ale pani Royska, niezra�ona, ci�gn�a 
dalej: 
- Ma�o mia�am w tym roku sposobno�ci, aby pom�wi� z panem o 
charakterze J�zia. O tym, jak si� zmieni� w tych ostatnich 
czasach. Co pan mo�e o nim powiedzie�? Zna go pan ju� od trzech 
lat... 
I zanim Spycha�a zdecydowa� si� na jakie� sformu�owanie, ci�gn�a 
w nalocie entuzjazmu i macierzy�skiej mi�o�ci: 
- To takie wa�ne lata w �yciu ka�dego! Od czternastu do 
siedemnastu. Prawda? To ju� jest formowanie si� cz�owieka. J�zio 
wydaje mi si� a� obcy czasami, sta� si� zupe�nie doros�ym. I 
zawsze ten spok�j i �agodno��, ta pewno�� siebie. Czy pan nie 
uwa�a, �e to s� najwi�ksze zalety J�zia? 
Spycha�a znowu chrz�kn�� i powiedzia� nieoczekiwanie dla samego 
siebie swym chropawym, ale przyjemnym basem: 
- J�zio jest bardzo mi�ym ch�opcem. 
- Prawda? - �ywo podchwyci�a pani Royska. - Prawda? Wobec tego 
my�l�, �e mu niespecjalnie zaszkodzi pod wzgl�dem moralnym ten 
jego pobyt w Odessie. I pomimo wszystko ta k�piel kosmopolityzmu 
nie odbije si� na jego usposobieniu. 
Pani Royska wsta�a na znak, �e rozmowa sko�czona. I podaj�c r�k� 
Kazimierzowi, doda�a z u�miechem: 
- Pan niepotrzebnie si� przejmuje, panie Kazimierzu, i wyci�ga pan 
wnioski zbyt pochopnie. Macierzy�skie oko zawsze wszystko 
najlepiej widzi. Niech mi pan wierzy! 
Kazimierz uca�owa� pachn�c� r�k� pani Eweliny i sk�oni� si� 
niezgrabnie. 
- Ja wyje�d�am jutro - doda�a pani Royska na odchodnym - a na 
pociech� waszych z�ych humor�w przy�l� wam Ol�. 
S��wko to rzuci�a od niechcenia i wysz�a nie spojrzawszy na 
Kazimierza. Zreszt� w salonie by�o tak ciemno, �e nie 
spostrzeg�aby jego rumie�ca. Ale Spycha�a pochyli� znowu bardziej 
g�ow�; przed samym sob� ukrywa� ten rumieniec. Potem z pewnego 
rodzaju niech�ci� i zniecierpliwieniem szarpn�� drzwiami 
prowadz�cymi w przeciwnym kierunku ni� te, kt�rymi wysz�a pani 
Royska. 
"Tacy s� zawsze jednakowi - powiedzia� sam do siebie - mo�esz do 
nich gada� jak do �ciany". 
Wyszed� na werand�, kt�rej oszklone okna by�y teraz otwarte. 
Niewielki ogr�d pe�en zakurzonych akacji oddziela� t� werand� od 
urwiska, za kt�rym zaczyna�o si� morze. Kazimierz zmru�y� oczy, 
tyle by�o �wiate� na drzewach, na piasku w ogrodzie, a zw�aszcza 
na ciemnym, fio�kowym morzu, kt�re tylko gdzieniegdzie 
prze�wieca�o zielonymi, pod�u�nymi smugami. 
Poirytowanymi krokami szed� do ogr�dka. By� niezadowolony z 
rozmowy i z tego, �e sam j� wywo�a�. Mimo wszystko chcia� jak 
najpr�dzej wyjecha� do Moliniec, i to wy��cznie ze wzgl�du na 
J�zia, a pani Royska widocznie my�la�a, �e mu chodzi zupe�nie o co 
innego, skoro na zako�czenie powiedzia�a mu: "Przy�l� wam Ol�". O 
Ol� tu bynajmniej nie chodzi�o, ale o wp�yw, jaki m�g� wywrze� 
Edgar Szyller i ca�a odeska atmosfera na J�zia. Trzeci ju� rok 
sp�dza� Spycha�a z tym ch�opcem i bardzo si� do niego przywi�za�: 
przyzwyczai� si� do tego, �e ka�da my�l, ka�de powiedzenie J�zia 
by�o odbiciem jego my�li. J�zio czyta� te same ksi��ki, opowiada� 
te same anegdotki, w ten sam spos�b reagowa� na zjawiska �ycia. I 
teraz nagle w Odessie wyra�enia J�zia nabra�y obcych zwrot�w, do 
rozmowy raz po raz wtr�ca� francuskie czy niemieckie epitety, co 
dawniej nigdy si� nie zdarza�o. M�g� ca�ymi godzinami rozmawia� z 
Edgarem o muzyce i o podr�ach po Europie, nie zwracaj�c 
najmniejszej uwagi na to, �e Spycha�a nudzi� si� przez ten czas 
czy te� udawa�, �e si� nudzi. Poczu� ostre uczucie zazdro�ci i 
mo�e tylko pozorowa� przed samym sob�, �e chodzi mu o dobro J�zia, 
a nie o to, �e ucze� wymyka� si� spod jego wp�ywu i �e wp�yw ten 
nie osta� si� wobec indywidualno�ci Edgara. 
W��cz�c swoje "galicyjskie" ci�kie buciory schodzi� glinianymi 
schodkami niech�tnie i bez humoru a� nad sam brzeg morza. O tej 
godzinie pla�a by�a prawie pusta. Willa Szyller�w mia�a na morzu 
przynale�ny do niej pawilonik, kt�ry s�u�y� za rozbieralni�. 
Spycha�a chcia� zrzuci� ubranie i wej�� do wody, nieopodal jednak 
pawilonu, na kr�tkiej pla�y, w cieniu do�� wysokiego w tym miejscu 
brzegu, zobaczy� le��cego Edgara. 
- Ho, panie Kazimierzu - zawo�a� Edgar - niech pan tu posiedzi 
chwilk� przy mnie! Jest bardzo gor�co. 
Kazimierz niech�tnie i bez s�owa opad� na rozgrzany piasek i nie 
zdejmuj�c ubrania, rozci�gn�� si� na pla�y. 
- J�zio kaza� panu powiedzie�, �e pojecha� do Odessy po odbitki. 
Wr�ci na kolacj�. 
- Czy sam pojecha�? 
- Zdaje si�, �e z Wo�odi�. 
- Z Wo�odi�? - Spycha�a skrzywi� si� nieznacznie. Edgar za�mia� 
si� na widok tej miny. 
- Pan nie lubi Wo�odii. Uwa�a pan t� znajomo�� J�zia za 
niew�a�ciw�. A jak pan si� w og�le czuje w domu Royskich? - 
zapyta�. 
Spycha�a niech�tnie poruszy� si� na s�o�cu i przykry� sobie oczy 
kapeluszem - pytanie Edgara zaskoczy�o go troch�. 
Poniewa� Spycha�a nie odpowiada�, Edgar ci�gn�� dalej: 
- Bo mnie si� zdaje, �e pan pochodzi z tak odmiennego �rodowiska. 
Do naszego ukrai�skiego ziemia�stwa trudno si� jest przyzwyczai�. 
To troch� pachnie siedemnastym wiekiem. Przepraszam, �e tak pytam, 
ale ojciec pana czym si� trudni? 
- Pracuje na kolei - powiedzia� leniwie Kazimierz. 
- A w�a�nie. To jest �wiat zupe�nie odmienny. 
Kazimierz zdecydowa�, �e musi co� powiedzie�. 
- Oczywi�cie, i czasem czuj� si� bardzo dziwnie w�r�d nich. M�wi� 
rzeczy, na kt�re absolutnie nie mog� si� zgodzi�. 
Edgar si� za�mia�: 
- Chyba nie J�zio. On mawia tylko rzeczy naprz�d z panem 
uzgodnione. 
Spycha�a by� bardzo niemile dotkni�ty tym powiedzeniem. 
- O, teraz bynajmniej. Powtarza wszystko po panu... 
- Czy uwa�a pan, �e to jest bardzo niedobrze? 
- Nie. Ale wola�bym, �eby J�zio nie powtarza� nic ani po mnie, ani 
po panu i �eby my�la� cho� troch� samodzielnie. 
Edgar przewr�ci� si� z boku na bok, aby wystawi� bardziej na 
s�o�ce swoje i tak ju�...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin