Kirby Susan - Dwoje na wirażu.pdf

(479 KB) Pobierz
232269126 UNPDF
SUSAN KIRBY
DWOJE NA WIRAŻU
Tytuł oryginału PARTNERS IN LOVE
ROZDZIAŁ 1
O, Shawna! Spodziewałem się, że cię tu znajdę! - zawołał Chuck McCurdy. Otworzył
drzwi forda mustanga i niespiesznym krokiem podszedł do Shawny Cayley. Chłodny
listopadowy wiatr rozwiewał jego gładko zaczesane, ciemne włosy.
Lśniący nowością czerwony lakier samochodu był tak jaskrawy, że Shawna mimo
woli podniosła dłoń, żeby przysłonić sobie oczy.
- A więc wreszcie go pomalowałeś - powiedziała. - Prawdę mówiąc, już zaczynałam
wątpić, czy kiedykolwiek to zrobisz.
- A tymczasem wóz jest gotów akurat na zbliżający się bal gwiazdkowy - rzekł Chuck,
- Wybierasz się na bal?
Shawna poczuła, że z emocji nagle zaschło jej w ustach. Czyżby Chuck chciał ją
zaprosić? Zanim zdążyła cokolwiek odpowiedzieć, już otworzył drzwi.
- Tak czy inaczej, mogę cię teraz gdzieś podrzucić. Wskakuj! - powiedział. Pomógł jej
wsiąść do samochodu. W jego fascynujących oczach było jakieś niezwykłe, przejmujące
światło... zwłaszcza kiedy kładł na jej kolanach ogromne naręcze czerwonych róż. Shawna
nigdy w życiu nie widziała czegoś równie pięknego.
- Czy to dla mnie? - szepnęła, wdychając słodki zapach świeżo rozkwitłych pąków.
Chuck roześmiał się i dał jej leciutkiego prztyczka w sam czubek nosa.
- No skąd?! Ale dobrze, Mała, weź sobie jedną. Reszta jest dla dziewczyny, z którą
wybieram się na ten wspaniały bal. O, właśnie tu idzie! Powiedz sama, czy nie jest śliczna?
Shawna wytężała wzrok, usiłując rozpoznać szczęśliwą wybrankę Chucka. Zbliżająca
się szczupła dziewczyna miała piękne długie włosy, które całkowicie zasłaniały jej twarz.
Kiedy odrzuciła je do tyłu, Shawna nagle zorientowała się, że to nie kto inny, a Courtney
Scott - jej najlepsza przyjaciółka!
Dojmujący ból przeszył jej serce. Ten samochód, który jeszcze przed chwilą wydawał
się taki piękny, nagle zmienił się w przerażającą metalową pułapkę, coraz ciaśniejszą, coraz
niebezpieczniej zaciskającą się wokół niej. Za chwilę będzie zmiażdżona, zabraknie jej
powietrza..
Shawna zerwała się i krzyknęła rozpaczliwie, wzywając pomocy. Wtedy zdała sobie
sprawę, że siedzi we własnym łóżku, sztywno wyprostowana i całkowicie już rozbudzona.
Dzięki Bogu, to był tylko sen!
Niemądry sen, powiedziała sobie, uśmiechając się z ulgą. Chuck McCurdy, kolega jej
starszego brata, wcale nie kochał się w Courtney, a ta z kolei nie widziała nikogo poza
Brandonem Ralstonem. Brandon był kapitanem szkolnej drużyny koszykówki, a Courtney
kierowała dziewczęcą grupą sportowego dopingu - razem stanowili wręcz modelową szkolną
parę miejscowego liceum.
Shawna podniosła się z łóżka. Na palcach - jako że podłoga była wyjątkowo zimna -
podbiegła do uchylonego okna. W nocy padał deszcz ze śniegiem, nad ranem musiał chwycić
mróz - oszronione źdźbła trawy iskrzyły się w pierwszych promieniach słońca. Tupiąc bosymi
nogami, Shawna przebiegła przez korytarz na pierwszym piętrze, prowadzący do pracowni jej
matki.
Na sztalugach stało już świeżo zagruntowane płótno, ustawione tak, by chwycić jak
najwięcej porannego światła.
Matka uśmiechnęła się do Shawny. Podobnie jak córka, była szczupła i drobna i
niemal ginęła w za dużym na nią roboczym fartuchu, od góry do dołu upstrzonym
różnokolorowymi plamami farby.
- Wcześnie dziś wstałaś, skarbie - powiedziała. - Czy może tata cię obudził, żeby się
pożegnać przed wyjazdem?
- Nie, to nie dlatego. Obudziłam się, bo miałam zły sen. - Shawna wzdrygnęła się na
samo wspomnienie.
- Chcesz o tym porozmawiać?
Shawna potrząsnęła głową. Podeszła do stojących pod ścianą drewnianych krosien i
sięgnęła po leżący przy nich, dopiero co utkany przez matkę, miękki koc z grubej naturalnej
wełny. Jego barwny wzór sprawiał, że koc wydawał się jeszcze cieplejszy i Shawna z tym
większą przyjemnością otuliła się nim aż po uszy.
- A więc tata już wyjechał? - spytała. Matka skinęła głową.
- Ma całą listę różnych firm, które musi teraz odwiedzić. Mówił jednak, że ma
nadzieję wrócić do domu pod koniec listopada, żeby zdążyć na Święto Dziękczynienia. A to
przecież już za dwa tygodnie.
Ojciec Shawny był zawodowym wynalazcą, pracującym na własny rachunek. Co jakiś
czas wyjeżdżał z domu na kilka tygodni, żeby spotkać się z potencjalnymi klientami. Wtedy
matka już bez reszty pogrążała się w aktywności twórczej i całymi dniami niemal nie
wychodziła z pracowni. Shawna zdążyła się już przyzwyczaić do tego, że dom staje się
szczególnie cichy, kiedy taty nie ma w pobliżu.
Jej starszy brat, Gene, w ciągu dnia też niemal nie pojawiał się w domu. Zwłaszcza
teraz, kiedy musiał dzielić czas między ukochaną drużynę koszykówki i stojącego w garażu
rozbebeszonego forda mustanga, którego wspólnie z przyjacielem, Chuckiem, od paru
miesięcy usiłował naprawić. Samochód miał zostać sprzedany, ale najpierw trzeba go było
uruchomić. Chłopcy zdążyli już wydać prawie trzysta dolarów na same części zamienne.
Shawna przyglądała się stojącej przy sztalugach matce, ale myślami była zupełnie
gdzie indziej - znów przy Chucku McCurdym. Znała go już od wielu lat - właściwie od
dzieciństwa - jednak ostatnio coraz wyraźniej zaczynała zdawać sobie sprawę, że ostatnio
dziwnie na Chucka reaguje. Skóra jej palców nagle stawała się wilgotna, kiedy tylko pojawiał
się w pobliżu, a serce zaczynało bić wyraźnie szybciej. Tymczasem jego stosunek do niej
zupełnie się nie zmienił. Nadal traktował ją jak młodszą - właściwie wciąż smarkatą - siostrę
przyjaciela. I nic ponad to, niestety.
Scena, malowana przez matkę, z każdym dotknięciem pędzla nabierała wyrazu. Parę
kresek, kilka plam i - zupełnie nie wiadomo dlaczego - już to robiło wrażenie.
Zrobić wrażenie! Czy nie o to chodziło także i jej, zwłaszcza teraz? Nabrać
odpowiedniego wyrazu, tak, żeby Chuck dostrzegł w niej właśnie to, co powinien. To
przecież jest do zrealizowania, jeśli się tylko odpowiednio postara. Myśl wydała się Shawnie
na tyle ekscytująca, że aż zerwała się z krzesła. To musi się udać, jeśli tylko jej przyjaciółka,
Courtney, zechce jej w tym pomóc. A zechce z całą pewnością!
- Co się stało, Shawno? - zapytała zaskoczona pani Cayley. - Zerwałaś się tak nagle..
Shawna uśmiechnęła się, pośpiesznie szukając w myśli jakiegoś rozsądnego
wytłumaczenia. - To nic, mamo, po prostu zrobiłam się strasznie głodna. Chcesz może,
żebym i tobie coś przyniosła z kuchni?
Matka pokręciła głową i znów zabrała się do malowania.
Shawna zeszła na dół i połknęła parę kawałków odżywczego batonu z preparowanych
ziaren i mlecznej czekolady, a następnie popiła szklanką zimnego soku jabłkowego. Potem
szybko się ubrała w parę wytartych dżinsów i płócienną koszulę drukowaną w typowy wzorek
z południowego zachodu; na nogi włożyła parę mięciutkich mokasynów na twardej
podeszwie, zdobionych na indiański sposób koralikami. Przeczesała włosy, sięgające ramion,
i szczotkowała je, aż na całej swej długości zaczęły połyskiwać złotem i czerwienią. Miękką
skórzaną przepaską związała je na karku i uznała, że jest gotowa.
Po drodze chwyciła z szafy ciepły płaszcz z grubego jasnoniebieskiego sukna i
pospiesznie zbiegła do hallu. Tam w ostatniej chwili udało jej się uniknąć zderzenia z bratem,
który najwyraźniej dopiero co wstał z łóżka. Gene ubrany był w swe ulubione, od dołu
obcięte nożyczkami spodnie od starego dresu i jakiś równie złachany podkoszulek. W tym
wszystkim wydawał się jeszcze wyższy i jeszcze szczuplejszy.
- Hej, Mała, gdzie to się wybierasz tak z samego rana? - zapytał, przeciągając się
leniwie i przeczesując palcami jasną czuprynę.
- Idę do Courtney. W tym domu znów nie ma kompletnie nic do roboty. Tata
wyjechał, a mama ciągle maluje.
Gene ziewnął przeciągle.
- Aha. Wobec tego, co będzie na śniadanie?
- Będzie to, co sobie zrobisz - odpowiedziała. - Ja wychodzę. Usiłowała go ominąć,
idąc do drzwi, ale Gene natychmiast zagrodził jej drogę. Jego długie ręce - oparte o ścianę po
obu bokach Shawny - były nieustępliwe niczym szlabany. Patrzył na nią z góry i szczerzył
zęby w uśmiechu.
- Chyba moja siostra nie będzie taka, żeby sobie tak po prostu pójść, zostawiając
ukochanego brata na prawie pewną śmierć głodową?
- Przestań się wygłupiać, Gene, i pozwól mi wreszcie przejść! - zaprotestowała. - Mam
mnóstwo pilnych rzeczy do zrobienia.
- Nawet bardzo pilnych, powiedziałbym. A pierwsza z nich, to zrobić mi śniadanie.
Nie przestając się śmiać, wciągnął Shawnę do kuchni.
- Jajka na bekonie mogą być wcale niezłe - powiedział. - I do tego tak z sześć
gorących tostów, bardzo proszę.
Ponieważ Shawna wciąż się opierała, Gene zdecydował się pójść na kompromis.
- No dobrze, może więc podzielimy się pracą - ja zrobię część, a ty resztę. Ja, na
przykład, mógłbym wyjąć patelnię z szafki..
Shawna w końcu ustąpiła.
- Niech będzie. Wobec tego wyjmij też bekon, skoro już tam jesteś. Aha, i jeszcze
jajka.
- Hej, ty! I znów się okaże, że sam zrobię całą robotę?! - wykrzyknął Gene, dając
siostrze kuksańca w bok. - Ciekawe, dlaczego to się zawsze musi tak kończyć?
- Może dlatego, że po prostu mam brata tumana? - odpowiedziała Shawna,
uśmiechając się niewinnie.
- Poczekaj tylko, dostanie ci się za tego tumana - zagroził Gene, usiłując złapać
Shawnę, lecz ta przezornie ustawiła się po drugiej stronie stołu.
Nie wiadomo, jak tym razem skończyłaby się kolejna bitwa w tej ich nigdy nie
kończącej się wojnie, gdyby nie to, że właśnie dało się słyszeć stukanie do drzwi
prowadzących do kuchni od strony podwórka.
- Pójdę otworzyć - zaproponowała szybko Shawna.
- I uciekniesz, nie robiąc mi śniadania? Mowy nie ma! - zaprotestował Gene.
Zgłoś jeśli naruszono regulamin