Singleton Linda Joy - Miłość do odstąpienia.doc

(342 KB) Pobierz
LINDA JOY SINGLETON

Linda Joy Singleton

Miłość do odstąpienia

Tytuł oryginału LOVE TO SPARE

Rozdział 1

Trafione! - krzyknęłam i z radości podskoczyłam, gdy kula przewróciła wszystkie kręgle. Podbiegłam, by pogratulować Aurorze. - Świetna robota!

- Hura! - Dziesięcioletnia Aurora Baker patrzyła na mnie szeroko otwartymi oczami z wózka na kółkach. - Nie mogę w to uwierzyć, Jillie. Trafiłam za pierwszym razem.

Zwichrzyłam jej kręcone blond włosy.

- Nie wiem, co cię tak dziwi. Grasz wspaniałe. Teraz wystarczy, że trafisz jeszcze jedenaście razy, i masz największą wygraną: trzysta punktów.

- Czy to nie byłoby coś? - zachwyciła się Aurora. - Kręgle to taka prosta gra. Czy mogę spróbować jeszcze raz?

- Kiedy nadejdzie twoja kolej - odparłam stanowczo. - Daj szansę innym.

- Ale Lujanna siedzi i tuli swojego wypchanego kota. Danny nie zawiązał nawet butów, a Frank i Joe nie pogniewają się, jeśli zagram jeszcze raz.

Spojrzałam na resztę swojej grupy. Lujanna siedziała na plastikowym krześle, kołysała się, a myślami była gdzieś w swoim własnym, autystycznym świecie. Frank i Joe byli pochłonięci rozmową w języku migowym, Danny natomiast przykucnął na podłodze i zmagał się ze sznurowadłami.

- Danny, pozwól, że ci pomogę - zaproponowałam.

- Sznurowanie sprawia mi tyle kłopotu - poskarżył się, spoglądając na mnie.

- Z pewnością. Nie ma sprawy. Zrobię to za ciebie. - Uklękłam przy nim i zaczęłam sznurować jego buty.

- Rora dobrze gra - zauważył Danny. - Ja też chcę tak grać.

- Więc będziesz - odparłam. - Nawet teraz, jeśli chcesz.

- Och! Teraz jest moja kolej? - Oczy Danny'ego zamigotały z podekscytowania.

- Założysz się? Tylko pamiętaj, żeby trzymać kulę tak, jak ci ostatnio pokazywałam.

Danny przytulił się do mnie.

- Na pewno tak zrobię, Jillie. Jesteś bardzo miła, tak się nami opiekujesz.

Uwolniłam się z uścisku chłopca.

- Hej, przecież po to tu jestem. - Uśmiechając się do siebie, pomyślałam: Tak, po to tu jestem, i uwielbiam to!

Odczułam satysfakcję, kiedy Danny podniósł swoją ulubioną - czerwoną - kulę i skierował się w stronę toru. Wspaniała była świadomość, że robię coś, co jest warte zachodu. Zamiast prywatek, plotek przez telefon czy uganiania się za chłopcami, wolę spędzać wolny czas, jako ochotniczka pomagając kalekim dzieciom.

Od miesiąca w każdą sobotę rano zabieram moją małą grupę do kręgielni. Kiedy moja przyjaciółka Sara i ja po raz pierwszy zgłosiłyśmy się na ochotniczki, obawiałam się, że będzie to dla mnie zbyt duża odpowiedzialność. Nie wiedziałam nic o psychicznych i fizycznych potrzebach dzieci. Fakt, że moja mama poświęciła się bezinteresownie kalekim dzieciom, nie oznacza, że ja odziedziczyłam jej talenty. Ona jest okulistą. Organizuje w Meksyku darmową opiekę okulistyczną dla maluchów.

Pewnego razu poznałam wychowanków Dziecięcego Centrum Tęcza i moje obawy się rozwiały. Dzieci były wspaniałe, szczere i czułe. Czas spędzony z nimi nie był pracą, tylko zabawą!

Z zadumy wyrwały mnie męskie głosy.

Odwróciłam się i na sąsiednim torze zobaczyłam dwóch chłopców z torbami do kręgli. Od razu ich rozpoznałam, Bobby O'Neal i Kip Dawson. Obaj chodzili ze mną do Arcade High. Wiedziałam, że nie mają pojęcia o moim istnieniu, ale ja ich znałam. Byli gwiazdami szkolnego sportu.

Kip był niski, miał szczupłą twarz i zaczesane do tyłu ciemne włosy. Miał donośny głos i nie mniej głośną osobowość. Był przeciwieństwem przystojnego Bobby'ego O'Neala.

W grze w kręgle Bobby był najlepszy. Kilka razy występował w telewizji, a lokalna gazeta poświęciła mu artykuł na całą stronę. Był gwiazdą i chociaż mogłam patrzeć na niego i podziwiać jego splendor, nie miałam szans, by go zdobyć. W szkole uchodziłam za dziewczynę poważną, a w dodatku kujonkę, Bobby natomiast był żywy, koleżeński i bardzo popularny. Nigdy nie zwrócił na mnie uwagi, zresztą nawet gdyby to zrobił, to i tak w moim życiu nie ma miejsca na romans. Nie chciałam tracić czasu na chłopców, skoro mogłam pomagać potrzebującym. Tak jak mama, chciałam coś osiągnąć, dokonać czegoś wielkiego.

- Jillie, mogę już grać? - zapytała Aurora. - Danny właśnie skończył.

- Oczywiście, że możesz - odpowiedziałam, skupiając całą uwagę na dzieciach.

- Teraz trafię, czuję to. - Dziewczynka posunęła się z wózkiem do przodu i pchnęła różową kulę.

Patrzyłam, jak kula toczy się zygzakiem. Gdyby nie, to że tor wyposażony był w długie skórzane poduszki powietrzne zwane „zderzakami', kula wylądowałaby w rynnie. Aurora nic by nie wygrała. Tymczasem kula odbijała się od jednego zderzaka do drugiego, aż w końcu uderzyła w pierwszy kręgiel, a ten przewrócił inne, jak domino.

- Znowu trafiłam! - krzyknęła Aurora, wirując w wózku w zawrotnym tempie. - Udało mi się!

- Oczywiście, że ci się udało! Jesteś najlepsza!

- No ale gdyby nie zderzaki, to nie trafiłabym - dodała Aurora.

Uśmiechnęłam się.

_ - Trafione znaczy trafione. Nie ma różnicy, jak to zrobiłaś. Faktem jest, że trafiłaś, i jestem z ciebie bardzo dumna.

- Ja też. Mogę się założyć, że pani Hamilton też będzie dumna. - Dziewczynka posunęła się kilka torów dalej w stronę pozostałych dzieci z Centrum Tęcza.

Pani Hamilton, dyrektor centrum, jest odpowiedzialna za grupę. To ciepła i miła kobieta, która swych podopiecznych traktuje jak własne dzieci.

- Będzie przejęta. - Wyciągnęłam kulę z automatu i podałam ją Aurorze.

- Czy myślisz, że mogę trafić jeszcze raz?

- Oczywiście - odparłam, patrząc na ekran komputera, który wynik dziewczynki zarejestrował jako dwie dziesiątki. - Brakuje ci tylko dziesięciu trafień do perfekcyjnej trzy setki.

- Żartujesz sobie - złośliwie odezwał się Kip z toru obok. - Ty to nazywasz grą? To dziecinada!

Ze złości zacisnęłam zęby. Jak on śmie się nabijać z jednego z moich dzieci!

- Pilnuj własnych interesów! - odcięłam się.

Kip roześmiał się.

- Jeśli chcesz zobaczyć prawdziwą grę w kręgle, spójrz na Bobby'ego w akcji. Niedługo wygra regionalne mistrzostwa i możesz być pewna, że zrobi to bez pomocy zderzaków.

Spojrzałam z troską w kierunku dzieci. Lujanna trwała pogrążona w swoim świecie, ale Frank, Joe, Danny i Aurora wlepili we mnie oczy pełne ciekawości i podziwu dla odwagi; wyraźnie się zastanawiali, co zamierzam zrobić. Powiedziałam Aurorze, żeby miała oko na wszystkich, po czym prędko ruszyłam do Kipa i Bobby'ego.

- Nie bądź idiotą, Kip - powiedziałam cicho. - Nie potrzebujemy tutaj takich cynicznych kretynów jak ty.

- Och! - westchnął Kip z udawanym strapieniem. - Słyszałeś to, Bobby? Ona chyba nas nie lubi.

Bobby najwidoczniej nie zwrócił na nas uwagi, bo podniósł głowę i spytał:

- Co? O co chodzi, Kip?

- Właśnie rozmawiam z ładnym rudzielcem. Mnie się rude nie podobają. To raczej twój styl.

Bobby spojrzał na mnie, a ja jeszcze raz pomyślałam, że jest naprawdę przystojny, wysoki, o czarnych falistych włosach i najbardziej niesamowitych zielonoszarych oczach, jakie widziałam. Nic dziwnego, że połowa dziewczyn w naszej szkole szaleje na jego punkcie.

- Cześć - powiedział Bobby z przyjaznym uśmiechem. - Czy ja ciebie nie znam? Nie mamy przypadkiem razem jakichś zajęć?

Przytaknęłam.

- Geometrię.

- Teraz pamiętam. To ty jesteś ta mądra. Jullian... Jillian Lockhart, zgadza się?

- Nieważne, kim jestem. - Nie mogłam tak szybko wybaczyć Kipowi. - Jak ten twój kolega się zachowuje. Jeżeli jeszcze raz ośmieli się robić złośliwe uwagi, to pójdę z tym do kierownika kręgielni.

- Do kierownika? - Bobby był wyraźnie rozbawiony. - Może ci chodzi o mojego tatę? Kręgielnia Wschodzące Słońce należy do mojej rodziny. - Rzucił Kipowi groźne spojrzenie, po czym znów zwrócił się do mnie: - Nie wiem, co się stało, ale jest mi przykro, jeśli mój kolega cię zdenerwował.

To, co mówił, brzmiało tak poważnie, że cała moja złość gdzieś zniknęła.

- Jillie, chcę zagrać jeszcze raz! - niespodziewanie zawołał Danny.

- Za chwilę tam będę. - Uśmiechnęłam się nieśmiało do Bobby'ego. - Muszę już iść. Moje dzieci mnie potrzebują.

- Twoje dzieci? - zdziwił się Bobby, podnosząc jedną brew.

- To są kalekie dzieci z Centrum Tęcza. Jestem ochotniczką i pomagam im grać w kręgle.

- Och, więc jesteś z nimi. - Ton Bobby'ego zmienił się z przyjaznego na ostrożny.

- Tak, gramy tutaj w każdą sobotę rano. Mogę cię z nimi zapoznać. Są cudowną paczką.

Bobby pokręcił głową.

- Nie, dzięki.

Spojrzałam na niego zdziwiona.

- Dlaczego nie? Może są trochę inne, ale nie gryzą.

- Nie chcę ich teraz poznać, w porządku? Może innym razem.

- Jasne. - Znowu byłam zła i zawiedziona jego zachowaniem. - Do zobaczenia.

- Hej, nie tak szybko - powstrzymał mnie Bobby. - Nie odchodź. Jeszcze nie widziałaś, jak gram.

- Może innym razem - odgryzłam się używając jego słów.

Wzruszył ramionami.

- Zrób, jak uważasz. Nie rozumiem, dlaczego wolisz być z nimi. Czy nie możesz zajmować się normalnymi dziećmi?

Normalnymi dziećmi! Zdenerwowałam się w duchu. Tak jak gdyby grupa z Centrum Tęcza była jakimś wybrykiem natury. Uroczy czy nie, Bobby najwidoczniej nie jest lepszy od swojego kumpla, Kipa. Obaj są niezłymi kretynami!

- Nie mam na to czasu.

Kiedy się odwróciłam, Bobby złapał mnie za ramię.

- Hej, nie chciałem cię zdenerwować.

- Właśnie to zrobiłeś.

- Przykro mi. Byłem wytrącony z równowagi.

- Niewątpliwie byłeś.

Bobby uśmiechnął się przepraszająco i wyciągnął do mnie rękę.

- Jeszcze raz cię przepraszam. Możemy zostać przyjaciółmi?

Nie uścisnęłam jego dłoni.

- Nie wydaje mi się, żebym chciała.

- Daj spokój. Daj mi szansę, a pokażę ci, jakim jestem świetnym facetem. Wpadnij kiedyś i zobacz, jak gram. Nie chcę się chwalić ani nic w tym stylu, ale naprawdę jestem dobry. Mój najlepszy wynik to dwieście dziewięćdziesiąt siedem.

Nie dość, że nieczuły, to jeszcze egoista, pomyślałam.

- Tylko dwieście dziewięćdziesiąt siedem? Nie trzysta? - zadrwiłam rozzłoszczona.

Najwidoczniej Bobby'emu się zdaje, że jestem jedną z tych głupich panienek, które umierają z miłości do niego. Jasne, że jest przystojny, i nie mogę zaprzeczyć, że ma w sobie coś, co przyciąga moją uwagę, ale jego postawa ani trochę mi nie imponuje.

Pomimo to był wytrwały.

- Nie miałabyś ochoty przyjść i zobaczyć, jak gram w zawodach dziś wieczorem? - zapytał. - Ten mecz nie jest najważniejszy, ale będzie wesoło.

- Przykro mi, ale to nie jest mój sposób na spędzanie wolnego czasu. Teraz naprawdę muszę już iść.

- Więc jeśli nie mogę zaimponować ci w kręglach, to w czym? - Zielonoszare oczy Bobby'ego zamigotały uwodzicielsko.

- W niczym.

Bobby szeroko otworzył usta ze zdziwienia. Może żadna dziewczyna dotychczas mu nie odmówiła.

- Cóż, myślę, że zobaczymy się jeszcze w szkole - powiedział Bobby.

Pociągnęłam nosem.

- Prawdopodobnie.

- Może zjemy kiedyś razem lunch?

- Nie wydaje mi się, żeby to był dobry pomysł. - Starałam się zignorować przyśpieszone bicie serca.

- Dlaczego nie? Boisz się, że możesz się dobrze bawić?

...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin