Kamień Małżeństw 84-85.doc

(227 KB) Pobierz
Kamień Małżeństw

Rozdział 84. Dziwni towarzysze

Kingsley Shacklebolt był zdumiony, jak szybko bardzo poważany personel medyczny pojawił się w Snape Manor. On i Draco skonsultowali się z uzdrowicielami poleconymi przez Lucjusza, radząc im, by ambulatorium utworzyli w wielkiej sali balowej, dzieląc dużą przestrzeń zasłonami. Następnie musieli zająć się organizacją personelu oraz zgromadzeniem eliksirów i innych medycznych przedmiotów dostępnych w Hogwarcie lub u najlepszych europejskich dostawców. Kiedy łóżka były już na miejscu, Kingsley rozpoczął wizytowanie czarodziejów i czarownic znajdujących się na jego liście brytyjskich śmierciożerców. Następnie zaczął transportowanie do ambulatorium magicznie wyczerpanych i poszkodowanych ludzi. Napotykał względny opór lub przynajmniej niechęć, gdy – jako znany auror – zbliżał się do danego poplecznika Czarnego Pana i proponował mu bezpieczeństwo do czasu odzyskania sił. Niemniej jednak zdarzało się to stosunkowo rzadko. Większość tych ludzi przede wszystkim czuło się kompletnie zdradzonymi przez Czarnego Pana, niezależnie od poziomu ich wyczerpania lub poważności urazów. Żaden człowiek, którego Shakleboltowi udało się znaleźć, nie odmówił propozycji zabrania go do ambulatorium w Malfoy Manor.
Oprócz kilkunastu śmierciożerców, których nie udało się odnaleźć w ich domach lub innych znanych kryjówkach, do środy wieczór Kingsley zebrał wszystkich z listy dostarczonej mu przez Snape’a i Malfoya. Z kolei w czwartek mężczyzna rozpoczął rozmowy z każdym z owej listy po kolei, kto był zdolny do konwersacji, by dowiedzieć się, kto jeszcze może potrzebować pomocy. Kilku śmierciożerców, do których podszedł, niechętnie z nim rozmawiało, ale opór całkowicie zniknął, kiedy zgodzili się na współpracę. Gdy tylko dostał kilka nazwisk, Abner Goyle – pierwszy chętny do pomocy – zasugerował, że on będzie kontynuował rozmowy ze swoimi kolegami, by Kingsley mógł spędzić czas na zbieraniu w Malfoy Manor ludzi, których nazwiska niedawno dostał. Nie dość, że było to niezwykła współpraca z jego strony, to jeszcze okazało się to bardzo wydajnym rozwiązaniem.
Wszyscy wydawali się być świadomi faktu, że tuż przy oknie znajdowało się miejsce, w którym spali byli koledzy, więc unikali przemieszczania się w pobliżu tamtych łóżek. Uzdrowiciele byli wręcz doskonali. Udało im się osiągnąć niezwykłe rezultaty w leczeniu większości osób, będących teraz po ich opieką. Niemniej jednak zdarzali się i tacy śmierciożercy, którzy zostali całkowicie pozbawieni swojej magii, więc – jako mugole - wciąż byli pod wpływem zaklęcia usypiającego. Uzdrowiciele próbowali wszystkiego, co tylko przyszło im na myśl, by przywrócić im magię bądź po prostu ich obudzić, jednakże ostatecznie doszli do wniosku, że te osoby nie są w stanie skorzystać z ich pomocy. Wydawało się rozsądnym, aby umieścić ich wszystkich razem. To znacznie ułatwiło dostarczanie niezbędnej im opieki – okazało się to również dobrym pomysłem ze względu na fakt, iż widok śpiących byłych czarodziejów był bardzo poruszający dla pozostałych osób znajdujących się w ambulatorium.
Czwartkowe zadanie Kingsleya, polegające na kolekcjonowaniu pozostałych śmierciożerców, było zupełnie inne od poprzedniego dnia. Ludzie, z którymi się kontaktował, na ogół byli bardziej dyskretni w kwestii swojego statusu i nigdy publicznie nie ujawniali swojego sojuszu z Voldemortem. Wizytował teraz jedne z najpiękniejszych domów w Wielkiej Brytanii i spotykał najbardziej wpływowe głowy domów oraz ludzi, którzy przywykli do zadawania pytań i posiadania innych pod kontrolą. Podczas swoich wizyt w środę, wiele osób było szczęśliwych z powodu zaoferowania im bezpieczeństwa i pomocy, natomiast dzisiejsze wizyty sprawiły, że naprawdę przeklinał swoją pracę. Sporą część czasu spędził na rozmowach z każdą z osób, które odwiedzał, z większością angażując się w słowne przepychanki. Fakt, że przybył ubrany w swoje egzotyczne, afrykańskie ubrania zawsze pomagał, bo nie wyglądał na pracownika ministerstwa, a już na pewno nie na aurora. To właśnie dlatego cały czas nosił te ubrania, choć jego rodzina już od pięciu wieków żyła w Wielkiej Brytanii. Głęboki, bogaty głos również pomagał – jego dźwięk dodawał wagi słowom. Kiedy spotykał się z każdym z tych przypuszczanych i/lub tajnych śmierciożerców, ostrożnie obserwował i oceniał ich, sprawdzając, czy wyglądali, jakby ich magia została odessana lub ogółem czuli się źle. Patrzył również na reakcję na wymienione przez siebie nazwiska (Korneliusz Knot, Amelia Bones, Harry Potter, Lucjusz Malfoy), by zorientować się, jaki będzie najodpowiedniejszy i najbardziej przekonujący argument, żeby zmusić ich do towarzyszenia mu do Malfoy Manor. W niektórych przypadkach konieczne było również ustalenie wiarygodnego wytłumaczenia podanego rodzinie i współpracownikom, które wyjaśniałoby kilkudniową wizytę w rezydencji Lucjusza. Nieco męczące było powtarzanie w kółko tej samej historii, ale okazało się to koniecznością w przypadku prawie wszystkich, z którym się spotkał. Według jego oceny, tylko jedna osoba, z którymi widział się w czwartek okazała się nie być poplecznikiem Czarnego Pana. Owa kobieta była czarownicą w podeszłym wieku. Ponadto wydawała się nie mieć żadnych zewnętrznych oznak magicznego wyczerpania. Po pewnym okrężnym temacie, w końcu pokazała Shakleboltowi swoje nienaznaczone przedramię i powiedziała:
- Lord Voldemort chciał, bym przeszła na jego stronę kilka miesięcy temu. Nagle całkowicie przestał się ze mną kontaktować i od tamtej pory nie widziałam go i nie słyszałam nic od niego.
Jeden młodszy czarodziej, Eustachy Landon był wyjątkowo trudnym przypadkiem. Nie był głową domu, ale potomkiem czcigodnej rodziny i – mimo że mógłby rywalizować z wyniosłością Lucjusza – był najwyraźniej w bardzo dużym stopniu zależny od swojej rodziny. Pomagała mu finansowo, jednocześnie starając się podnieść pozycję w czarodziejskim świecie. Równie oczywiste okazało się, iż byłby wysoce zagrożone, gdyby magowie dowiedzieli się, że przyjął Mroczny Znak. Choć Kingsley był w stanie zorganizować prywatne spotkanie z młodym mężczyzną, Eustachy najwyraźniej nie chciał przyznać się do niczego, co mogłoby spotkać się z dezaprobatą ojca. W dalszym ciągu nie chciał przyznać się do żadnego zaangażowania w plany Voldemorta, choć był bardzo słaby i wyraźnie stresowały go próby ukrycia tego. Dopiero gdy Kingsley zaproponował Eustachemu, by ten dołączył do grona młodych czarodziejów i czarownic o wysokiej pozycji społecznej w Malfoy Manor, aby zaznajomić się z Harrym Potterem, Shacklebolt doczekał się pierwszej korzystnej reakcji. Auror dodał, że pan Malfoy zaaranżował obecność wielu bardzo wybitnych i dyskretnych uzdrowicieli, którzy mieli wspomagać wszystkich przybyłych i udzielać im fachowej opieki medycznej. Zanim Eustachy odpowiedział cokolwiek na tę propozycję, do pomieszczenia wszedł starszy i surowo wyglądający gentelman. Ubrany był w wyraźnie drogie, formalne szaty. Wyglądał na człowieka nadętego i zarozumiałego.
- A więc tak! Nie pozwolę, aby jakikolwiek funkcjonariusz ministerstwa niepokoił moją rodzinę! O co chodzi?
Kingsley z trudem pozbył się chęci przeklęcia tego człowieka za jego oczywiste chamstwo i odpowiedział najbardziej jedwabistym tonem:
- W chwili obecnej działam w charakterze specjalnego łącznika ministerstwa z biurem Harry’ego Pottera na życzenie pana Pottera oraz zgody tymczasowego ministra, pani Bones. Pan Potter poprosił o możliwość spotkania się z młodymi czarownicami i czarodziejami mających znaczenie w czarodziejskim świecie, których środowisko znacznie różni się od jego. Lucjusz Malfoy wspaniałomyślnie zaoferował gościnność swojej posiadłości, by móc tam zorganizować to spotkanie. Jestem tutaj, aby zaprosić młodego pana Landona i poprosić, by do nas dołączył.
Jak Kingsley podejrzewał, starszy mężczyzna natychmiastowo zareagował na wszystkie wymienione przed chwilą nazwiska, w szczególności Harry’ego. Praktycznie bez większego namysłu, odpowiedział:
- Byłoby dobrze dla Eustachego, aby zaznajomił się z Potterem i spotkał się również z Lucjuszem Malfoyem.
Mówiąc to, odwrócił się na pięcie i wyszedł. Kingsley spojrzał na nieco uspokojonego młodzieńca, dodając cicho:
- Sądzę, że będziesz w Malfoy Manor przez kilka dni, może dłużej. Mamy wszystko, czego potrzebujesz. A jeśli okaże się, że nie, będziesz mógł wysłać tutaj jednego ze skrzatów domowych, by ten zabrał wszystko, czego będzie ci brakowało. Do Malfoy Manor dostaniemy się za pomocą świstoklika. – Wyjął z kieszeni zaczarowany notatnik i wyciągnął dłoń przed siebie. Gdy tylko dotknął go Eustachy, Kingsley powiedział: - Malfoy Manor.
Po jego słowach obaj zniknęli.
Pomimo całej swojej brawury w domu i na oczach swojego ojca, Eustachy załamał się zaraz po przybyciu do Malfoy Manor. Natychmiastowo został zabrany przez uzdrowicieli. Byli zdumieni, że ten młody mężczyzna był w stanie stać na nogach przez ostatnie kilka dni, ponieważ jego magiczne zasoby były wyjątkowo wyczerpane. Istniała możliwość przywrócenia mu mocy, może nawet do wcześniejszego poziomu. Nikt nie był zaskoczony – nawet pomimo jego nadzwyczajnej wytrzymałości – kiedy młodzieniec zdjął płaszcz i koszulę, gdy przygotowywali go do położenia się do łóżka i okazało się, że Eustachy w rzeczy samej ma na przedramieniu wypalony Mroczny Znak.

*

W Riddle Manor Voldemort w końcu poczuł się na siłach podjęcia się zadania stawienia czoła światu, który sam stworzył. Planował zrobić to wczoraj, ale wciąż był zbyt wyczerpany – przespał cały dzień. Jego skrzaty domowe budziły go, by podać mu jedzenie i mikstury lecznicze, więc dziś rano czuł się w miarę dobrze – silny i poruszony tym, co przyjdzie mu niedługo zobaczyć.
Nie był jeszcze pewien, jak podzielić swój nowy świat, ale zdawał sobie sprawę, że ci, których chce kiedyś obudzić, mogą wkrótce umrzeć, jeśli nie ocknie ich teraz bądź nie umieści w stanie zastoju. Jego pierwszym przystankiem była komnata audiencji, gdzie rzucił zaklęcie snu. Nagini, owinięta wokół ramion Czarnego Pana, wściekle przecinała językiem powietrze.
- Panie, trzech z twoich popleczników nie przetrwało. Czuję zapach śmierci.
Wąż wskazał łbem na trzy ciała; Voldemort musiał się zgodzić – oni z pewnością byli martwi. W powietrzu unosił się odór rozkładu. Wiedział, że nie będą mu już potrzebni, więc machnięciem różdżki sprawił, że zniknęli. Pozostali wyglądali na żywych – mogłoby się wydawać, że oddychają, więc rzucił zaklęcie, aby ich obudzić.
Gdy tylko to zrobił, ten, który miał jedynie zmniejszony poziom magiczny – był w stanie śpiączki – zbliżał się do punktu, w którym hałas powodowany przez Nagini i Czarnego Pana był w stanie go obudzić. Mężczyzna okazał się bardzo słaby i ledwie stał w obecności swojego Mistrza. Voldemort założył, że cierpli z powodu braku wody i żywności, więc po prostu wezwał skrzata domowego, by ten położył go do łóżka i zajął się nim.
Zdziwienie Lorda wzbudziło dwóch czarodziejów, którzy wciąż spali – nawet pomimo rzuconego na nich zaklęcia budzącego. Niemniej jednak Nagini sycząc potwierdziła, że obaj żyli. Nie chcąc jeszcze opóźnić swojej wycieczki poprzez zrujnowany świat, Tom zdecydował, że wolałby cieszyć się tymi doświadczeniami jedynie w towarzystwie węża. Wezwał więc więcej skrzatów domowych, by te przeniosły również tych nieprzytomnych czarodziejów do łóżek i zajęły się nimi. Czarny Pan zamierzał później zastanowić się nad ich niezdolnością do obudzenia się.
Voldemort kroczył spokojnie uliczką łączącą Riddle Manor z drogą prowadzącą do wioski. Skierował się w jej stronę, ciesząc się śpiewem ptaków i szczekaniem psów. Wprawdzie miał kawałek do przejścia, ale rzucił na Nagini urok niwelujący wagę i cieszył się wiatrem owiewającym jego twarz, gdy coraz bardziej zbliżał się do woski, której tak bardzo nienawidził. Nie chciał przegapić żadnego zniszczenia w tym miejscu. Po jakichś pięciu minutach spaceru trafił na pierwszych mugoli. Kilku chłopców, jeżdżących wcześniej na rowerach, zjechało na pobocze drogi, ostatecznie lądując w rowach. W chwili obecnej spali wśród ruin swoich pojazdów. Nieco dalej Czarny Pan dostrzegł, że samochody były wyraźnie w ruchu, gdy ich kierowcy zasnęli. Dwa rozbiły się o siebie nawzajem – musiała się wytworzyć imponująca kula ognia, bowiem oba pojazdy były kompletnie zwęglone. Nagini potwierdziła, że czuje w nich zapach śmierci. Voldemort w kilku innych miejscach zobaczył auta, które uderzyły w drzewa lub drewniane słupy ustawione wzdłuż drogi. Jeden z nich wbił się nawet prosto w dom! Kilku poruszających się mugoli – nie samochodami – było rozciągniętych na ziemi w różnych miejscach. Niektórzy wyglądali na śpiących z zadowoleniem, ale inni najwyraźniej zasnęli w nieco bardziej gwałtownych okolicznościach. Ich kończyny powyginały się pod nienaturalnymi kątami względem ich ciał, a pod nimi tworzyły się spore kałuże krwi.
Najprawdopodobniej ulubioną częścią tego rannego poranka była dla Voldemorta mała grupa domów ściśniętych ze sobą w miejscu, gdzie zaczynało się miasteczko. Ogień rozprzestrzenił się przez trzy małe domki, całkowicie je niszcząc. Nawet drzewa w pobliżu były nadpalone, a samochody zaparkowane zbyt blisko nich wybuchły. Wprawdzie płomienie już zgasły, ale wciąż było trochę dymu, a w powietrzu unosił się piękny zapach zniszczenia.
Sama wioska – z tak wielką ilością mugoli – zapewniała własne, cudowne widoki. Było więcej zarówno pieszych, jak i samochodów, więc wydarzyło się dużo więcej wypadków, które wybitnie ukazywały zniszczone mugolskie ciała, utkwione między dwoma autami, bądź pojazdami i drzewami lub budynkami. Niektórzy z nich z pewnością zostali przejechani – znaleźli się i tacy, którzy wciąż leżeli pod oponami. Bardzo duży autobus wjechał w podstawę mostu – znajdowało się pod nim mnóstwo mugolskich ciał.
Dla zaspokojenia żądzy krwi Voldemorta była wystarczająca liczba wypadków ze skutkiem śmiertelnym, jak również ogółem śmierci. To powodowało, że Nagini robiła systematycznie sprawozdania z zapachu śmierci, dzięki czemu żadne z nich nie zauważyło, że wielu mugoli wciąż śpi, choć nie są już w żadnym niebezpieczeństwie. Samochód uderzył w dziecięcy wózek, okropnie go zniekształcało, ale ramka chroniąca przewożone w nim niemowlę sprawiła, że ten spał z zadowoleniem. Dziecko siedzące uprzednio na huśtawce stoczyło się w piasek pod nią, teraz znajdując się w głębokim śnie.
Nawet niektóre z wypadków samochodowych z udziałem zarówno kierowców, jak i pasażerów nie skończyło się śmiercią. Ludzie byli chronieni pasami bezpieczeństwa i – dodatkowo – poduszkami powietrznymi. Teraz spali bezpiecznie w ruinach swoich aut. Voldemort nie przyglądał się bardzo dokładnie mugolom, aby zorientować się, czy przeżyli to, co im się przytrafiło w chwili, w której rzucił zaklęcie snu. Gdyby to zrobił, wiedziałby, że ci, którzy przeżyli, mają się stosunkowo dobrze.
- Moja wierna Nagini! Moje serce cieszy się na widok tego bezwartościowego robactwa w takim stanie! Pewny wynik jest wręcz nieuchronny! Wystarczy tylko, aby upłynęła niewielka ilość czasu, a oni wszyscy będą martwi! W końcu mam szansę wybrać robactwo i słabeuszy z magicznych szeregów! To naprawdę wielkie wydarzenie. Dzięki temu w przyszłości będą traktować mnie z podziwem. Czas, aby ci, którzy nie zasługują na miejsce w tym świecie zostali z niego wyrzuceni, bez choćby ostatniej myśli, oraz czas, by ci, którzy zasługują na to, co ten nowy świat ma do zaoferowania zostali zapewnieni, że to otrzymają!
Jako dziecko w sierocińcu, Tom Riddle nie widział prawie żadnej części Anglii, a od tego czasu jego horyzonty poszerzyły się. Był częścią czarodziejskiego – nie mugolskiego – świata. Niemniej jednak wciąż istniało miejsce w nie magicznym Londynie, które widział na zdjęciu w książce, która tamtego czasu kształtowała jego wyobraźnię. Niestety później zaczął go irytować nadmiar szaleństwa i głupoty w mugolskim świecie, zwłaszcza w tym jednym miejscu – tętniącym życiem centrum Piccadilly Circus.
- Chodźmy, mój wężu. Odwiedźmy w końcu Piccadilly Circus.
Z chłodnym śmiechem Voldemort i Nagini wznieśli się w powietrze i rozpoczęli powolny lot w kierunku Londynu.

*

Departament Sytuacji Awaryjnych w Ministerstwie Magii przeprowadził bardzo udane spotkanie międzynarodowe, gdzie ustalono warunki wzajemnej współpracy i wsparcia. Podzielono się również planami ratowniczymi. W tym kontekście zaklęcie zastoju zmieniło całkowicie swoją definicję – na czar „ratunkowy”. To umożliwiło brytyjskiemu Ministerstwu skupienie się tylko na zaczynającym się rozwijać planie nazwanym „Operacją Bezpiecznej Przystani”. Jej celem było przenoszenie śpiących mugoli do bezpiecznego schronienia, gdzie środowisko pozwoli im odsypiać działanie czaru. Czarownice i czarodzieje, mając umiejętność rzucania zaklęcia lewitacji, przenosili mugoli do wyznaczonych schronisk, gdzie charłaki kontrolowali ich stan, jednocześnie również pozostając w bezpiecznym miejscu.
Pracownicy ministerstwa pracowali w zespołach, by ustalić miejsca w miasteczkach i miastach w całej Wielkiej Brytanii, gdzie mogły znaleźć się największe liczby mugoli. Ustanawiali również protokoły, aby grupy ratownicze udali się też do środowisk podmiejskich i wiejskich. Gdy Albus Dumbledore pojawił się w ministerstwie z prośbą, aby uczniowie Hogwartu mogli pomóc w tych wysiłkach, początkowo negatywne reakcje zostały zmienione zarówno poprzez siłę argumentów dyrektora (koncentrowały się one na fakcie, że jego studenci byli silni magicznie i naprawdę pragnęli stać się częścią grup ratowniczych), jak i dzięki rozwojowi operacji Bezpiecznej Przystani. To właśnie ta akcja przedstawiała możliwości udziału w niektórych bezpieczniejszych środowiskach. Ponadto – dzięki przyprowadzeniu uczniów do Londynu – mogli oni zostać połączeni w pary z pracownikami ministerstwa bądź nawet aurorami, a to dodatkowe zapewnienie bezpieczeństwa. Po osiągniętym porozumieniu, zostało otwarte chronione połączenie sieci Fiuu między Hogwartem a ministerstwem.
To był pierwszy dzień, kiedy wolontariusze mieli zebrać się w wyznaczonym do tego miejsca w Hogwarcie. Ich grupa zawierała zarówno uczniów, jak i niektórych dorosłych czarodziejów i czarownice przebywających w tym czasie w szkole.
Ron stanął na czele osób czekających na możliwość opuszczenia Hogwartu. Już teraz tworzyły się nieformalne zespoły, zawierające głównie członków rodzin. Był tutaj jego brat, Charlie, co oznaczało, że Draco również brał w tym udział. Fred i George również byli gotowi, podobnie jak Seamus i duża grupa Gryfonów. Syriusz i Remus również byli w tym tłumie, choć nie określili jeszcze ról, jakie chcieli grać. Dyskutowali, czy w ogóle powinni fatygować się z pójściem do ministerstwa. Zdecydowali się chociaż rozpocząć akcję właśnie tam. Gdy zaczęto mówić na temat najnowszego programu ministerstwa, Operacji Bezpiecznej Przystani, było dość przewidywalne, jak negatywna będzie reakcja Syriusza na tę nazwę. Mężczyzna nie mógł się oprzeć małemu wybuchowi:
- Nie zamierzam spędzić dnia w jakichś mugolskich podstawówkach, lewitując mugoli do klas! Gdzie w tym zabawa?
Remus uśmiechnął się do niego, choć musiał się zgodzić, że wprowadzenie ich – w szczególności ich – w taką sytuację było okropnym marnotrawstwem talentu. Jako animagowie z pewnością mogliby pomóc w wyjątkowo różnych zadaniach, których nikt inny nie mógł się podjąć. Niemniej jednak Remus – w przeciwieństwie do swojego porywczego towarzysza – chciał usłyszeć, co planuje ministerstwo, nawet jeśli Syriusz zdecydowałby się działać na własną rękę.
Kiedy tylko przybyli do budynku ministerstwa, zostali przyjęci przez zadowolony personel. Następnie zaczęto organizowanie ich pracy, łącząc ich w zespoły mające pracować nad operacją „Bezpieczna Przystań”. Syriusz i Remus trzymali się nieco w tyle, patrząc jak Charlie i Draco zostali łączeni w grupę razem z pracownikami ministerstwa. Mieli dostać się do Cambridge i przenieść studentów uniwersytetu w bezpieczne miejsce. Weasley wyglądał na nieco niezadowolonego przydzielonym im zadaniem, ale Draco patrzył z wyjątkową ulgą. Bliźniaków – razem z grupą uczniów i pracowników ministerstwa - odesłano do centrów handlowych, by zajęli się klientami i sprzedawcami. Z kolei oczy Rona rozbłysły z zadowoleniem, kiedy przydzielono mu absolutnie wspaniałe zadanie. Miał pracować z aurorami i czarodziejami mniej więcej w wieku Charliego w podziemiach Londynu, głównie ochraniając stacje metra i poczekalnie.
Żadne z tych zadań nie było tym, co chciał robić Remus i Syriusz, więc po cicho wymknęli się z ministerstwa i aportowali do centrum Londynu, aby sprawdzić, czy było tam więcej mugoli potrzebujących wydostać się z wielu wypadków samochodowych, które ciągnęły się na wszystkich ulicach. Na kilku poprzednich misjach – zwłaszcza, gdy przemienili się w swoje animagiczne postacie – ich ulepszone zmysły węchu i niezwykła siła Lunatyka pozwoliła im znaleźć dziesiątki mugoli, których przeoczyło ministerstwo. Syriusz, podobnie zresztą jak Remus, spędził większość czasu w mugolskim Londynie, więc ostatecznie zaproponował, aby udali się do jednego z jego ulubionych miejsc obserwowania niemagicznych ludzi – okolice Piccadilly Circus.
Gdy zaczęli spacerować w tym obszarze, Łapa obwąchiwał każdy samochód i autobus bardzo uważnie, z kolei Lunatyk – korzystając ze swojego dużego wzrostu – zaglądał w ich szyby. Byli w miejscu, które najwidoczniej zostało już wyczyszczone przez niezwykle kompetentny zespół, więc skierowali się w stronę ronda. Na miejscu dostrzegli absolutny, okrutny chaos. Samochody i autobusy uderzyły w siebie wzajemnie, w uliczne latarnie, w pomnik w centrum, a kilka z nich po prostu przeskoczyło przez krawężnik i wbiło się w pobliskie budynki. Było tam również mnóstwo wody – najprawdopodobniej hydrant również został trafiony.
Ich wyostrzony słuch coś wychwycił – dźwięk trzepotania, ale nie wywołany lotem ptaków. Będąc w zgodzie ze swoim magicznym, ludzkim rdzeniem, wilkołak cofnął się do wewnątrz jednego z budynków, chowając się w cieniu, gdzie wielki, czarny pies stał na dwóch łapach i wzrokiem skanował niebo. Po kilku minutach Voldemort i jego wąż, Nagini, wylądowali na ziemi przy pomniku w samym centrum Piccadilly Circus. Łapa stwierdził z ulgą, że stali pod wiatr – wąż mógłby wychwycić ich zapach w powietrzu. A jeśli już o tym mowa, kiedy Syriusz zorientował się, że pojawienie się Voldemorta tak bardzo przypominało zachowanie godne węży, zaczął się zastanawiać, czy Czarny Pan również jest w stanie wyczuć smak powietrza za pomocą języka. Tak ukradkowo, jak tylko jego psia forma mu na to pozwalała, Black ostrożnie zbliżył się do dziwnej pary.
Voldemort wziął głęboki oddech, przyglądając się badanemu przez siebie chaosowi. Był w stanie wyczuć zapach palących się mugoli, który tak bardzo uwielbiał – podobnie jak zapach benzyny wylewającej się z pękniętych zbiorników samochodów. I choć nigdzie nie było widać płomieni, czuł zapach dymu. A śmierć… Czarny Pan nie potrzebował Nagini, aby stwierdzić, że sporo mugoli zginęło w ruinach, jakie widział przed oczami. Jego serce przyspieszyło, gdy dostrzegł zakrwawione, mugolskie ciała w rozbitych autach – ich bezwładne ciała pod samochodami i autobusami. Kilkoro z nich zostało unieruchomionych między pojazdami a budynkami. Poczuł chwilowe ukłucie żalu. Był w stanie wyobrazić sobie dźwięki awarii, wszystkie te głupie, mugolskie alarmy, które mugole tak bardzo lubili instalować wokół siebie oraz trzaskanie ognia, ale teraz wszystko było cicho. Pocieszył się myślą, że i tak nie byłoby tutaj dźwięków krzyczących, przerażonych mugoli, bo już spali – milczeli, gdy to wszystko się działo. Gdyby przegapił również to, byłby prawdziwie przygnębiony. Ta scena destrukcji była cicha, jeśli chodzi o brzmienie ludzkiego cierpienia, które tak bardzo kochał, więc oglądanie jej kilka dni po całym zdarzeniu nie spowodowało, że ominął tak wiele przyjemności związanej z tym doświadczeniem.
Voldemort zaczął spacerować w samym centrum ogromnego ronda, podziwiając każdy szczegół nowoutworzonego przez siebie świata, nagle gwałtownie się zatrzymując. Wziął głęboki wdech, gdy dostrzegł wielkiego, czarnego psa siedzącego na tylnych łapach i patrzącego na niego ogromnymi oczami. Był tak podekscytowany tym widokiem, że z radości klasnął w dłonie.
- Ponurak! Jak wspaniale! Co za przypadkowy omen! Mroczne błogosławieństwo dla mojej pracy!
Nagini również przyglądała się czarnemu psu. Jej język szybko przecinał powietrze.
- Panie, to nie jest pies. Ta kreatura ma w sobie magię.
- Oczywiście, że ma w sobie magię. To ponurak, zwiastun śmierci. Przyszedł tutaj, by podziwiać śmierć i zniszczenie, które spowodowałem.
Promieniejąc dumą i entuzjazmem, Czarny Pan zwrócił się do psa, który w odpowiedzi wstał i wolno oraz spokojnie zaczął zbliżać się do czarodzieja.
- Dałem ci trochę roboty, prawda, mój przyjacielu? – zapytał, po czym wskazał ręką na otoczenie. Ponurak machnął ogonem, ku oczywistemu zadowoleniu Voldemorta. – Nie możesz być niecierpliwy. Widzę, że wielu mugoli i prawdopodobnie niektórzy czarodzieje staną się twoją zapłatą, ponieważ zmusiłem ich do zaśnięcia. Widzisz więc te wszystkie wypadki, upadki i pożary, aczkolwiek ci, którzy jeszcze żyją, śpią i więcej się nie obudzą. Przetrwają prawdopodobnie dzień lub dwa, na pewno nie dłużej, zanim brak wody spowoduje ich koniec. Wkrótce zaczną umierać, tłumnie! Kiedy zrobię już wszystko, to będzie zupełnie inny, znacznie lepszy świat. Istnieje kilku czarodziejów, których zamierzam oszczędzić, tak więc magiczna rasa przetrwa. Nie przeżyje żaden z tych szkodników, mugoli. Ponadto zbudzę jedynie garść wybranych czarodziejów i czarownic – tylko tych, którzy są czystej krwi i silni magicznie. Tylko tym uda się uzyskać moją łaskę. Będzie nowy, wspaniały świat. Wszyscy będą pracować w harmonii, by osiągnąć cele, które im wyznaczę!
Voldemort podszedł krok bliżej do Ponuraka i ukucnął przed nim. Teraz wyciągnął przed siebie rękę, by pogłaskać przerażającą bestię za uszami – zaryzykował, dotykając jej delikatnie i zdobywając dalsze machnięcia ogonem w podziękowaniu za to, co robi. Mężczyzna zaśmiał się charakterystycznym, chłodnym śmiechem, który zamilkł szybko, gdy tylko wąż syknął mu coś do ucha. Czarodziej momentalnie wstał, prostując się i obejrzał za siebie. Łapa na moment wpadł w panikę, gdy zdał sobie sprawę, że Czarny Pan zauważył Lunatyka. Kolejna, okropna salwa śmiechu wydobyła się z gardła szaleńca.
- To się staje coraz lepsze! Kto kiedykolwiek widział dzikiego wilkołaka w biały dzień, pośród tych wszystkich mugoli! Musi mieć dziś dobry dzień, prawie tak samo wspaniały, jak ty, mój przyjacielu!
Łapa pozwolił sobie chwilę pomyśleć – miał zamiar zaryzykować i pognać do Lunatyka, co z pewnością byłoby podobne do zachowania, jakiego dopuściłby się Ponurak. Niemniej jednak Black zauważył, że Voldemort skierował się w stronę wejścia do metra. Syriusz przypomniał sobie, że ministerstwo wysłało swoje oddziały, by zabrały śpiących mugoli ze stacji podziemnego pociągu, więc zaczął szczekać jak oszalały w ostrzeżeniu. Udawał zainteresowanie szczególnie okropnie wyglądającym wrakiem, chcąc odciągnąć uwagę Riddle’a od wejścia do metra.
To momentalnie zadziałało. Voldemort błędnie założył, że szczekanie i dziwne zachowanie Ponuraka wywołane było znalezieniem jeszcze jednej martwej osoby w samochodzie. Niemniej jednak Czarny Pan odwrócił się jedynie na chwilę, wystarczająco długą, aby jeszcze raz pogłaskać psa za uszami.
- Dobry piesek! Musisz się dzisiaj wyjątkowo dobrze bawić. Chodź, jeśli chcesz. Pragnę zobaczyć, co mogło wydarzyć się w mugolskim podziemiu.
Czarodziej miał właśnie zamiar wejść do stacji metra. Lunatyk ujawnił się, mając nadzieję, że da Łapie szansę na ucieczkę, ale kiedy Syriusz do niego nie podbiegł, pozostał cały czas w ukryciu, cały czas śledząc to, co dzieje się z Łapą, używając do tego swojego niesamowicie czułego słuchu, który posiadał dzięki swojej animagicznej postaci. Na szczęście Syriusz również usłyszał, że ostatnia grupa ministerstwa została oddelegowana na akcje ratownicze na stacjach podziemnych. Remus cieszył się, że kiedyś żył w tanich mieszkaniach w mugolskim świecie. Jedno z nich było w szczególności bardzo blisko tego miejsca. On sam korzystał z tej stacji bardzo często, więc znał różne inne wejścia prowadzące na ten właśnie przystanek. Kiedy Lunatyk usłyszał, jak Voldemort wyraża głośno zamiar wejścia tam, Remus skierował się do najbliższej wejścia do podziemi. Słyszał ludzi będących tam, więc przebiegł przez bariery odgradzające ludzi od pociągu i skierował się w stronę dźwięków. Kiedy był już blisko, przemienił się z powrotem w Remusa Lupina i zbliżył się do ludzi. Nie chciał, by nagłe pojawienie się wilkołaka sprowokowało wrzaski. Znalazł grupę ratowników lewitującą kilku mugoli na jednym z głównych peronów – najwyraźniej przynieśli ich tu wszystkich po zebraniu z mniejszych stacji. Nakazując im milczenie szerokimi, gwałtownymi gestami, mężczyzna chwycił Rona, aurora i jakiegoś czarodzieja i popchnął ich delikatnie, acz zdecydowanie na peron, na którym znajdowali się śpiący mugole. Szeptał, jednocześnie odwracając ich twarze w przeciwną stronę niż główne wejście do metra:
- Zamknijcie oczy. Udawajcie, że śpicie; tak jak mugole. Teraz!
Remus zmienił się w swoją animagiczne postać i wstał w sam raz na czas. Czarny Pan pojawił się na stacji, aby zobaczyć ogromnego wilkołaka kucającego nad połową tuzina śpiących mugoli. Lunatyk przywołał najgroźniejsze i najbardziej wrogie spojrzenie, jakie tylko mu się udało i wyszczerzył kły. Nie był pewien, czy Voldemort podejmie jakiekolwiek wrogie działania przeciwko niemu. Nad ziemią to wszystko brzmiało tak, jakby ten wariat był w wyjątkowo dobrym humorze, ale kto wie? Lupin po prostu chciał wyglądać tak przerażająco, jak tylko mógł. Pragnął sprawić wrażenie, że właśnie miał zamiar zaatakować śpiących mugoli w celu ochrony zarówno Rona, jak i pozostałych. Ryknął krótko i ostrzegawczo, kontynuując podejrzliwe wpatrywanie się w Voldemorta i Nagini. Czarny Pan – w rzeczy samej – był w wyśmienitym nastroju. Skłonił się elegancko, kierując się w stronę charczącego wilkołaka. Ostatecznie zatrzymał się z chichotem i odezwał się:
- Jestem daleki od stanięcia między głodnym wilkołakiem a jego następnym posiłkiem. Dziękuję ci, dobry panie, za pomoc w spowodowaniu rychłego upadku tych śpiących szkodników.
Łapa podążył za Voldemortem do stacji metra, który w odpowiedzi poczuł niewysłowioną radość, gdy ponownie zobaczył psa. Po raz kolejny głaszcząc go za uszami, powiedział:
- Mój przyjacielu, więcej pracy dla ciebie! Wygląda na to, że ci mugole są coraz bliżej kresu swojego czasu na tym świecie.
Z okropnym śmiechem, Czarny Pan odwrócił się i poleciał w górę schodów, wydostając się z podziemnej stacji metra i wzbił się w niebo ponad Londynem. Łapa pognał za nim, aby sprawdzić, czy na pewno już go nie było, podczas gdy wilkołak pozostał na straży, pilnując śpiących mugoli i przerażonych czarodziejów. Dopiero gdy czarny pies pojawił się u szczytu schodów, kierując się w dół, jednocześnie przemieniając w Syriusza Blacka, Lunatyk sam wrócił do swojej ludzki postaci, po czym objął ukochanego silnymi ramionami.
- Opuścił już tę okolicę?
Rozpromieniony Syriusz, z długimi, kręconymi kosmykami włosów opadającymi a twarz, pokiwał z radością głową.
- Co ty sobie myślałeś, idąc do niego?
- Wtedy wydawało mi się to całkiem dobrym pomysłem.
- Rozprawię się z tobą za to później.
Razem Remus i Syriusz postawili na nogi trzech czarodziejów i otrzepali ich. Ron w wdzięczności uściskał obu mężczyzn, podobnie jak pozostali, którym przyszło to z łatwością po zobaczeniu gestu Weasleya. Wiedzieli, że rudzielec jest dobrym przyjacielem Harry’ego Pottera i zakładali, że tych dwóch również nimi było. Auror zauważył, że widział ich w grupach w ministerstwie, ale nie dostrzegł, że zostają oddelegowani jako część zespołu. Wszystkie grupy wypuszczane w teren miały ze sobą przynajmniej jednego aurora bądź pracownika ministerstwa: w tym zespole było ich dodatkowych dwóch ze względu na fakt, że towarzyszył im uczeń Hogwartu. Lunatyk wyjaśnił, że on i Syriusz zamierzali dołączyć do grup ministerstwa, ale uznali, że mogą pomóc bardziej, kontynuując pracę na własną rękę. Auror skrzywił się. W jego opinii amatorstwo powodowało więcej niepotrzebnych problemów, pogarszając trudną już sytuację swoimi dobrymi intencjami, kiedy ryzykowali „prywatne” wycieczki. Jednakże zanim udało mu się wypowiedzieć jakikolwiek argument potwierdzający, że ich zachowanie było niesamowicie głupie, Ron zadał pytanie, nad którym zastanawiali się pozostali towarzysze:
- Czy to Sami Wiecie Kto właśnie tutaj wszedł? – Kiedy Syriusz i Remus kiwnęli głowami, szczęki aurorów opadły, z kolei towarzyszący im czarodziej opadł na kolana w chwilowym ataku słabości. Ron, uśmiechając się szeroko, dodał: - Super!
- Zapewniają świstokliki powrotne do ministerstwa? – zapytał Black.
Auror wyciągnął z kieszeni garść medalionów.
- Te srebrne zabierają rannych mugoli i czarodziejów prosto do świętego Mungo, natomiast te złote zabiorą nas prosto do ministerstwa. Te miedziane – każdy z nas ma jeden w kieszeni – wibruje, kiedy coś się dzieje. Jeśli tak się zastanie, mamy natychmiast wrócić do ministerstwa.
- To dobrze. Musimy dostać się tam natychmiastowo i ściągnąć wszystkie zespoły z powrotem. Mugole przetrwają jeszcze jeden dzień. Voldemort wyszedł obecnie z kryjówki i zwiedza, oglądając chaos, jaki wywoła. Nie jest świadomy, że każdy, kto ma w sobie magię, jest na nogach. Nie ma też pojęcia, że mugole nie śpią, a są w zastoju, a my nie chcemy, aby on się dowiedział, co może się zdarzyć, jeśli zespoły wciąż będą pracować. Remus, możesz zabrać tego cholernego gnojka?
Lupin podniósł czarodzieja, który wciąż drżał, jakby był małym dzieckiem, tym samym zdobywając zaciekawione spojrzenia aurorów. Ron, Syriusz i Remus dotknęli złotego medalionu podanego im przez jednego ze stróżów prawa i zniknęli, by po chwili pojawić się w ministerstwie.

*

Harry stawał się nieco niespokojny i – jeśli być szczerym – znudzony. Spędził wczorajszy dzień w swoim biurze, pracując z dyrektorem Severusem i Hermioną. Dumbledore spędził kilka bardzo produktywnych godzin po tym, jak wysłał wszystkich do łóżek. Połączenie, jakie zauważył Złoty Chłopiec między fragmentami mrocznych ksiąg Salazara Slytherina, a tymi traktującymi o białej magii, zostało potwierdzone przez dalsze badania starca. Albus spędził kilka dodatkowych godzin konsultując te fragmenty z książkami o niewoli, które panna Granger znalazła w bibliotece w Malfoy Manor. Następnie czarodziej dokładnie przejrzał w Myślodsiewni wspomnienie Severusa, które ukazywało, jak mężczyzna przyjmował swój Mroczny Znak. Starzec poprosił Harry’ego o przejrzenie fragmentów dwóch ksiąg, omawiając sposób, w jaki zostały napisane i starając się wycisnąć każdą, nawet najmniejszą odrobinę sensu. Potter musiał ponownie je przetłumaczyć, a następnie omówić bardzo szczegółowo każde ze swoich tłumaczeń.
Pracując w nocy, Dumbledore zaczął zarysowywać kilka teorii i miał co najmniej trzy pergaminy pokryte starożytnymi runami i czymś, co wyglądało jak obliczenia matematyczne. Snape zaczął je przeglądać, a panna Granger cierpliwie czekała, aż pozwolą jej się włączyć. Młodzieniec rzucił okiem na to, co przykuło ich uwagę, po czym potrząsnął przecząco głową: tak, jak księgi napisane w języku węży wyglądały dla nich całkowicie obco, tak Potter kompletnie nie był w stanie zrozumieć tych notatek. Kiedy ponownie przetłumaczył kluczowe fragmenty, broniąc i weryfikując swoje ponowne przekłady, pozostali najwyraźniej zaakceptowali, że mają już tak wiele informacji z tych ksiąg, jak wiele tylko udało się uzyskać. Dopiero potem zaczęli dyskutować na temat teorii i pomysłów Dumbledore’a. Harry zakładał, że kiedy skończą, będą mieć zaklęcie, które będzie mógł rzucić, aby zablokować odpływ magii z Mrocznego Znaku, a może nawet usunąć go całkowicie. Miał nadzieję, że znajdą również sposób, aby pozbyć się go również z przedramion pozostałych śmierciożerców – ale nie jednego lub dwóch na raz. Myślał również nad sposobem namówienia czarodziejów i czarownice noszących Mroczny Znak na współpracę. Ostatecznie doszli do punktu, gdzie nie było, co mógłby zrobić Harry ani niczego, w czym mógłby pomóc. To sprawiło, że czuł się nieco znudzony, jedynie siedząc, patrząc i słuchając dyskusji, z której po prostu nic nie rozumiał.
- Myślę, że zejdę na dół do szklarni i zobaczę, jak radzi sobie Neville.
Severus podniósł na niego wzrok, po czym kiwnął głową ze zrozumieniem.
- Przyjdę po ciebie, jak tylko stworzymy nowy plan działania.
Harry wyszedł z zamku i ruszył ścieżką prowadzącą do szklarni. Idąc, manewrował między ludźmi idących z nim lub z naprzeciwka. Wielu uczniów trafiło do Ministerstwa, by pomagać w akcjach ratowniczych jako wolontariusze, a mnóstwo z nich pracowało w lochach nad eliksirami. Mimo to, w Hogwarcie wciąż było tak wielu ludzi! Dotarł niemalże do połowy drogi do szklarni, kiedy jakiś głos zawołał do niego z tyłu:
- Harry, zaczekaj!
Ku zaskoczeniu Złotego Chłopca, inny młody mężczyzna z lekko czerwonymi włosami, znajdujący się w odległości zaledwie kilku metrów od Gryfona, również odwrócił się, słysząc ten krzyk. Wysoki młodzieniec podszedł do Pottera, by uścisnąć mu dłoń na powitanie.
- Cześć. Wnoszę, że jesteś Harrym Potterem? Widziałem kilka twoich zdjęć. Miło mi cię poznać. Dziękuję za obudzenie nas wszystkich.
Chłopiec, Który Przeżył był nieco zszokowany, gdy uświadomił sobie, że rozpoznał swojego rozmówcę – on również miał na imię Harry. Wiedział to, nawet pomimo ograniczonego dostępu do gazet i programów telewizyjnych w mugolskim świcie.
- Pana również miło poznać, sir.
Książę zaśmiał się, słysząc „sir”.
- Harry, w tym świecie to ty jesteś królem, nie ja. Jestem zaskoczony, że mnie rozpoznałeś. Większość czarodziejów nawet nie ma pojęcia, kim jestem.
- Cóż, wychowałem się w mugolskim, czyli niemagicznym, świecie. Dowiedziałem się, że jestem magiem, kiedy miałem jedenaście lat, więc widziałem cię wcześniej w gazetach i wielu programach telewizyjnych. Myślę, że słyszałem, że zarówno ty, jak i twój brat jesteście charłakami.
Dwóch młodzieńców rozmawiało ze sobą, dopóki nie dobiegł do nich Neville. Harry przedstawił ich sobie. Było jasno dla obu Harrych, że w wyniku wychowania Longbottoma w magicznym świecie, Gryfon nie miał najmniejszego pojęcia, kim był przedstawiony mu młody charłak. Dla Pottera było jasne, że jego nowemu znajomemu bardzo się to spodobało. Życząc księciu miłego dnia, Złoty Chłopiec i Neville skierowali się w stronę biura profesor Sprout, które Longbottom wykorzystywał jako swoją pomoc w organizacji szklarni.
Małe biuro usytuowane było w miejscu, gdzie zamek i szklarnie zbiegały się ze sobą, by pani Sprout mogła z taką samą szybkością i łatwością dostać się zarówno do swoich Puchonów, jak i roślin. Ta część gabinetu, która znajdowała się bliżej szklarni wyglądała bardziej jak szopa niż biuro i to właśnie ten obszar zajął Neville, pracując. Longbottom zrobił mnóstwo list rosnących tutaj roślin, zapisał, jakiej opieki potrzebują i jak często trzeba do nich zaglądać. Spisał, które z nich były niezbędne do warzenia jakiego eliksiru i kto był odpowiedzialny za jakie zadanie. To było naprawdę imponujące.
- Właściwie, profesor Sprout poprosiła mnie, żebym zostawił jej te wszystkie notatki, kiedy to wszystko już się skończy. Największą wiedzę na temat tego, co się tutaj dzieje, zwykła trzymać jedynie w głowie. Prawie cały dzień zajęło mi zebranie tego w jednym miejscu, ale teraz, kiedy już to mam, jest mi wyjątkowo łatwo śledzić, co się dzieje. Może jej też się w ten sposób przydadzą te listy. Zrobiłem również kilka wykresów o jej „drużynie charłaków”, więc będzie wiedziała, czego już nauczył się robić poszczególny charłak. To ułatwi jej nauczanie ich czegoś nowego każdego następnego dnia, poza tym sądzę, że są szczęśliwsi, kiedy mogą się nauczyć jak to wszystko działa. Na początku było tu strasznie dużo hałasu, gdy byli tutaj pierwszy raz i przerażało ich dosłownie wszystko, ale teraz zdecydowana większość przyzwyczaiła się do wykonywania przynajmniej jednego zadania.
Rozmawiali jeszcze przez chwilę, ale Neville ostatecznie musiał udać się do szklarni, by sprawdzić, jak idzie charłakom.
- Mogę iść z tobą? Nie chcę wracać jeszcze do zamku.
Słysząc prośbę przyjaciela, Longbottom skinął głową, po czym razem zaczęli kierować się w stronę szklarni. Neville wyjaśnił przyjacielowi kilka spraw, po czym zrobił notatki w małej książeczce, w której zapisywał, co należy zrobić – rośliny, które trzeba przesadzić do większej doniczki, te potrzebujące przycięcia. Kilka z nich powinno zostać nakarmionych schabem dzisiaj wieczorem, a inne nie pogardziłyby stekiem. Harry zaliczył zielarstwo na wymagany stopień, ale nigdy nie spędził w szklarniach więcej czasu, niż to było absolutnie koniecznie. W konsekwencji nie widział większości wspomnianych przez przyjaciela roślin, co więcej – nie uczył się o żadnej z nich, najwyraźniej w przeciwieństwie do Longbottoma.
- Jestem pod wrażeniem tego, jak wiele o tym wszystkim wiesz, Neville. To, co robiliśmy na zajęciach nawet nie zahaczało o żadną z tych roślin ani o rzeczy, które każdy zielarz musi wiedzieć.
- Właściwie, Harry, wymagana w klasie wiedza to podstawy, przedstawione strasznie ogólnikowo. Kiedy zaczynasz się uczyć do sumów lub owutemów, musisz przyjść i spędzić tutaj trochę czasu, zajmując się roślinami. W przeciwnym wypadku nie uda ci się zdobyć takiego poziomu wiedzy, jaki jest w podręcznikach.
Doszli do rzędu wysokich roślin, które wydawały się spiskować między sobą w celu udaremnienia wysiłków zmierzających do zebrania ich dojrzałych liści. Kiedy stało się jasne, że ani Neville, ani Harry nie mają zamiaru ich zerwać, rośliny nieco się uspokoiły, choć wciąż były nieco zezłoszczone. Miał na to wpływ fakt, że ktoś pracował nad nimi w sposób, który jasno wskazywał na zbieranie dojrzałych liści. Ostatecznie rośliny skierowały swoje wysiłki na tą biedną duszyczkę.
- Jeden z charłaków otrzymał zadanie zbierania liści tutaj, ponieważ są one podstawowym składnikiem eliksiru regenerującego nerwy, potrzebnego teraz w ogromnych ilościach. Pierwszego dnia naprawdę okropnie jej to szło, więc mamrotała pod nosem coś okropnego, ale kiedy ostatecznie się do tego przyzwyczaiła… Cóż, myślę, że byłaby nieco zaniepokojona, gdyby poproszono ją o zrobienie czegokolwiek innego. To właśnie dlatego staram się pomóc profesor Sprout zachować notatki związane z przydzielaniem zadań.
Podczas gdy Neville opisywał rośliny i wysiłek, jaki trzeba włożyć, aby zerwać dojrzałe liście, Harry był zbyt zajęty uważnym wpatrywaniem się w osobę walczącą z roślinami, o której wspomniał Longbottom, by słuchać przyjaciela. Kiedy początkowo podniósł wzrok, oddech uwiązł mu w gardle, gdy zorientował się, że stoi właśnie twarzą w twarz z ciotką Petunią.
Harry pierwszy otrząsnął się z szoku.
- Ciociu Petunio, poznałaś już Neville’a? Jest jednym z moich kolegów z klasy, a teraz zarządza szklarniami profesor Sprout. Neville, to moja ciocia, Petunia Dursley.
Wydawała się niechętna do chociażby otwarcia ust (za pewne na widok siostrzeńca), jednakże ostatecznie wymamrotała cicho powitanie, uwalniając dłoń z rękawicy ze smoczej skóry, kiedy wyciągnęła rękę, by przywitać się z młodym mężczyzną. Obaj zauważyli sposób, w jaki kob...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin