Rozdział 1.pdf

(154 KB) Pobierz
301143366 UNPDF
Destiny
by kropelka_nadziei
1
301143366.001.png
1.
Pierwszy dzień
Rozglądałam się na wszystkie strony ale Charliego nigdzie nie było. Usiadłam więc na
torbie przyglądając się ludziom. Ich powrotom i pożegnaniom.
–Mamo! Tato! - usłyszałam za sobą czyjś głos.
Brzmiał on tak samo jak w gabinecie pani Johnson. Rozejrzałam się aby zobaczyć do kogo mógł
on należeć i wtedy usłyszałam:
–Kochanie, tak tęskniłam. - powiedział kobiecy głos, którego nigdy wcześniej nie słyszałam.
–Ja za tobą też mamo. - odpowiedział baryton.
Odwróciłam się czując w piersi ogromny ból. Przede mną stał nieziemsko przystojny
miedzianowłosy chłopak czule obejmujący jakąś kobietę.
–Tato! - oderwał się od matki by uściskać ojca. - Cieszę się, że już jesteście. Choć trochę
zdziwiłem się kiedy zadzwoniliście, że wracacie wcześniej. Coś się stało? - odsunął się od
mężczyzny.
Chwycił bagaż matki i objął ją ramieniem prowadząc do wyjścia, a ja siedziałam zupełnie
oszołomiona.
Jak to było możliwe, że słyszałam jego głos, skoro nigdy go przedtem nie widziałam?
–Tu jesteś. - głos Charliego wyrwał mnie z zamyślenia. - Witaj kochanie.
Podniosłam się a on przytulił mnie mocno do siebie. Zaskoczył mnie tym przejawem czułości. Po
chwili poczułam, że mój policzek robi się wilgotny. Płakał.
–Też się cieszę, że cię widzę tato. - odpowiedziałam poklepując go po plecach.
Oderwał się ode mnie, złapał za uchwyt mojej torby i ruszyliśmy w stronę samochodu.
Forks było miasteczkiem położonym na północno-zachodnim krańcu stanu Waszyngton, na
półwyspie Olympic. Padało tu częściej niż w jakimś innym stanie. To za ten deszcz nienawidziłam
tego miejsca.
Po dziesięciu minutach miałam powyżej uszu wszechobecnej zieleni. Przestań marudzić,
marudo. - usłyszałam głos mojego drugiego ja. Podziwiaj widoki. - dodała. Prychnęłam.
–Coś nie tak? - zapytał tata.
Ups.
–Nie. Czemu? Wszystko w porządku. - w głowie miałam totalne zaćmienie. - Przypomniało
mi się, że ominie mnie bal na zakończenie roku szkolnego. - Nic lepszego nie przychodziło
mi do głowy.
–Ah.
Dom Charliego był ogromny. Ze wszystkich stron otaczał go piękny, zadbany trawnik.
Tata zaparkował samochód na podjeździe. Wyciągnął moją torbę z bagażnika i ruszył w kierunku
wejścia. W drzwiach powitała nas wysoka, rudowłosa dziewczyna. Miała nieskazitelną,
mlecznobiałą cerę i błękitne oczy. Victoria, nasza pokojówka.
–Witaj Bello. - powiedziała uśmiechając się do mnie.
Wzięła od taty mój bagaż i ruszyła w stronę schodów. Poszłam za nią.
–Tak się cieszę, że z nami zamieszkasz. Twój pokój już na ciebie czeka. Mam nadzieję, że
spodoba ci się. Dawno do nas nie zaglądałaś, a czułam, że stary wystrój nie przypadnie ci do
gustu. Więc zmieniłam to i owo. - powiedziała powoli otwierając drzwi do mojej sypialni.
Z początku nie mogłam uwierzyć, że to ten sam pokój. Weszłam do środka rozglądając się na
wszystkie strony.
Kiedy byłam tu ostatni raz miałam osiem lat a pokój przypominał różową landrynkę. Teraz był
beżowo-brązowy. Podłoga była wyłożona jasnymi panelami, a na nich leżał brązowy, kudłaty
dywan. Beżową ścianę pokrywały brązowe wzory. Na lewo od drzwi pomiędzy dwoma nocnymi
2
stolikami stało olbrzymie łóżko, które spokojnie pomieściłoby trzy osoby. Naprzeciwko łóżka stał
telewizor plazmowy. Z pokoju można było przejść do mojej własnej łazienki, gdzie na samym
środku stało wielkie jacuzzi. Miałam też ogromną garderobę - kiedyś był to mój plac zabaw. Nie
była mi ona potrzebna bo nie miałam aż tylu ubrań.
Natomiast w trzecim pokoju mieścił się mój gabinet. Stało tam biurko i regały pełne książek.
–Podoba ci się? - zapytała z nadzieją w głosie.
Czy mi się podoba? To mało powiedziane. Pokój był wprost obłędny. Potrzebowałam paru sekund,
żeby wyjść z szoku i odpowiedzieć w miarę normalnym głosem.
–Jest wspaniały. - powiedziałam. - Sama to wszystko zrobiłaś?
–Tak. - odpowiedziała z dumą.
Podeszłam do niej i mocno ją uściskałam. Miałam łzy w oczach. Naprawdę się postarała a przecież
miała tak niewiele czasu.
–Dziękuję.
–Cieszę się, że ci się podoba. A teraz muszę cię przeprosić bo czeka na mnie mnóstwo pracy.
Jakbyś czegoś potrzebowała będę na dole. - odsunęła się ode mnie i wyszła.
Przez chwilę poczułam się naprawdę dobrze, nawet ból, który pojawił się na lotnisku gdzieś znikł.
Jednak kiedy przypomniałam sobie gdzie jestem wszystko prysło jak mydlana bańka.
Gorszej marudy nie widziałam. Przecież ty to ja! Niestety. O co ci chodzi? Wiesz ilu ludzi chciałoby
być na twoim miejscu i mieć bogatego tatusia? Co z tego? To z tego, że zamiast się cieszyć ty
marudzisz. Pieniądze to nie wszystko. Może i nie wszystko ale nie masz najmniejszego powodu do
narzekania. Mam. Masz kochających rodziców, pieniądze. Jaki masz problem? Moim problemem
jest to miejsce. Wiesz co? Jeszcze będziesz mi dziękować, że namówiłam cię do przyjazdu tutaj. Nie
doczekanie twoje. Więcej się nie odezwała.
Wyszłam na balkon i o mało co nie straciłam oczu. Przede mną rozciągało się piękne jezioro z małą
wysepką na samym środku. W oddali za lasem wyrastał długi łańcuch gór. Pomiędzy
wierzchołkami dostrzegłam piękną tęczę. Była niesamowicie wyraźna. Widzisz, nie jest tak źle.
Zignorowałam ją.
–Widzę, że jeszcze się nie rozpakowałaś. - usłyszałam za sobą głos Charliego a ja aż
podskoczyłam - Przepraszam nie chciałem cię wystraszyć. - stanął koło mnie.
–Nic się nie stało. - powiedziałam i spojrzałam za siebie na walizkę stojącą na samym środku
pokoju. - Nie jest tego dużo. - odwróciłam głowę z powrotem. - Co to za wyspa na samym
środku jeziora? - zapytałam.
Mówiąc szczerze zawsze kiedy tu przyjeżdżałam ani razu nie wyszłam na balkon. Bałam się tego co
mogłabym zobaczyć. Teraz widzę ile straciłam.
Charlie uśmiechnął się i powiedział:
–Jest nasza, z resztą jak całe jezioro. - powiedział jeszcze szerzej się uśmiechając a ja
zaczęłam się zastanawiałam ile może zarabiać najlepszy lekarz w Port Angeles, ba najlepszy
lekarz w całych Stanach Zjednoczonych. - Możemy tam popłynąć kiedy tylko będziesz
chciała. - powiedział wskazując palcem na łódkę przymocowaną do słupka.
Przytaknęłam i nagle zaburczało mi w brzuchu. Tata popatrzył na mnie i z troską powiedział:
–Zaraz powiem Victorii, żeby przygotowała ci coś do jedzenia.
–Nie trzeba. Sama coś ugotuję. Jesteś głodny? - zapytałam a on pokręcił przecząco głową.
Kiedy schodziłam na dół zauważyłam jak Victoria wywija piórkami do kurzu przed regałem
z książkami. Pomachała mi a ja przeszłam przez hol by znaleźć się w obszernej kuchni.
Od razu rzuciłam się do przeszukiwania półek. Ku mojemu rozczarowaniu nie znalazłam w nich nic
na co miałabym ochotę. Wyszłam więc z kuchni. Krzyknęłam, że wychodzę i wybiegłam do garażu
po swojego czerwonego TVRa Sagaris, którego dostałam od cioci Dorothy na trzynaste urodziny.
Zawsze lubiła zaskakiwać prezentami.
Nie mogłam nim jeździć bo byłam za mała na prowadzenie auta ale szalałam ze szczęścia. W
3
końcu, która trzynastolatka mogła pochwalić się własnym samochodem? Niestety mojego TVRa
musiałam zostawić u Charliego bo w Phoenix nie miałyśmy tak obszernego garażu by mógł
pomieścić dwa samochody.
Ściągnęłam pokrowiec z samochodu i wskoczyłam do środka. Ucieszyłam się kiedy
zobaczyłam, że bak jest pełny. Tata i Victoria pomyśleli o wszystkim.
Zaparkowałam samochód przed sklepem. Szłam powoli licząc pieniądze w portfelu gdy
nagle poczułam ból i upadałam na ziemię.
–Auć! - krzyknęłam rozcierając sobie obolałe czoło.
–Przepraszam.
Podniosłam oczy i zobaczyłam przed sobą miedzianą czuprynę.
–Jeszcze raz bardzo cię przepraszam - mówił zbierając rozsypane kartki - zaczytałam się.
Był to ten sam chłopak, którego widziałam na lotnisku. Odwrócił się do mnie by pomóc mi wstać.
Miał piękne, zielone oczy. Wyciągnął w moją stronę rękę a mnie nagle zalała wściekłość.
Zignorowałam jego dłoń i wstałam o własnych siłach.
–Patrz pod nogi ofermo! - wrzasnęłam.
Spojrzał na mnie zaskoczony ale po chwili na jego twarzy pojawił się gniew.
–O ile mi wiadomo ty też miałaś oczy gdzie indziej! - krzyknął - A poza tym ja cię
przeprosiłem a ty od razu wyskoczyłaś na mnie z krzykiem.
–Wiesz gdzie możesz sobie wsadzić swoje przeprosiny... - nie dokończyłam.
Rozejrzałam się ale nigdzie go nie było . Zrobiłaś niezłe pierwsze wrażenie, nie ma co. Zamknij się!
Jesteś moim sumieniem, czy co? To on na mnie wpadł. Jestem twoją lepszą połową. A wracając do
twojego zachowania. Musiałaś tak na niego krzyczeć? Powiedziałam zamknij się! Charakterek to ty
masz. Zignorowałam ją.
Wściekłość minęła a ja zdałam sobie sprawę, że brakuje mi tchu i ten... niewyobrażalny ból.
Oparłam się o drzwi, w oczach mi pociemniało a kolana ugięły się pode mną i już myślałam, że
runę na ziemię, ale w ostatnie chwili objęły mnie czyjeś ramiona ratując od upadku. Starałam się
przyjrzeć twarzy wybawcy ale powieki były zbyt ciężkie. Ogarnęła mnie ciemność.
Mrok powoli ustępował. Ktoś nadal mnie trzymał. Otworzyłam powoli oczy i zobaczyłam
przed sobą cynamonową twarz jakiegoś chłopaka.
–Masz śliczne brązowe oczy. - powiedział uśmiechając się do mnie.
Oderwałam się od niego.
–Dziękuję - odpowiedziałam.
Odwróciłam się w stronę auta ale on złapał mnie za nadgarstek.
–A dokąd to? - zapytał
–Do domu. - odpowiedziałam zaskoczona.
–Dzięki mnie nie nabiłaś sobie guza. Chyba należy mi się jakaś nagroda?
–Mogę dać ci w noc, chcesz?
Miałam dość tego zarozumialca.
–Może kino? - zapytał puszczając do mnie oko.
–Nie. - odpowiedziałam chłodno.
–To może cola? - nie dawał za wygraną.
–Nie, dziękuję.
Odwróciłam się i ruszyłam w kierunku auta.
–Mam na imię Jacob! - krzyknął.
Wróciłam do domu głodna i z okropnym bólem głowy.
–Nic nie kupiłaś? - zapytał Charlie witając mnie w drzwiach.
4
Pokręciłam tylko głową. Nie byłam w stanie nic powiedzieć. Chciałam tylko jak najszybciej
znaleźć się w swoim pokoju.
–Wyglądasz okropnie. Coś się stało? - nie poddawał się.
–Głowa mnie boli. Wybacz tato ale chciałabym się wcześniej położyć.
Pocałowałam go w policzek i pobiegłam do swojego pokoju. Rzuciłam się na łóżko i zasnęłam.
Coś cicho stąpało po moim pokoju. Otworzyłam oczy.
–Alice?!
Zachichotała.
–Co ty tu robisz? - zapytałam.
–Dowiedziałam się, że przyjechałaś więc jestem. - powiedziała uśmiechając się do mnie ale
nagle posmutniała. - Wybacz, że nie przyszłam wcześniej ale dopiero wczoraj wróciłam z
Los Angeles.
–Byłaś w Los Angeles i nie odwiedziłaś mnie w Phoenix? - oburzyłam się.
–Wiem. - spuściła wzrok. - Nie miałam jak się wyrwać. Pracowaliśmy siedem dni w tygodniu
po szesnaście godzin. Lee nawet nie chciał słyszeć o dniu przerwy. - spojrzała na mnie ze
skruchą.
Uśmiechnęłam się do niej. Nigdy nie umiałam złościć się na nią dłużej niż trzy minuty.
Odwzajemniła uśmiech i przytuliła mnie. Brakowało mi mojej roztrzepanej przyjaciółki. Nagle
oderwała się ode mnie i spojrzała z wyrzutem.
–Zajrzałam do twojej garderoby i wiesz co tam zobaczyłam? - zapytała.
–Ee... nic?
–No właśnie! - krzyknęła kładąc dłonie na swoje czarne, krótkie włosy. - Co ty sobie
myślisz?! Chcesz pójść do szkoły w jeansach i bluzie z kapturem?!
–Ee... no.
–Po moim trupie! - wstała, chwyciła moją rękę i wybiegła z pokoju ciągnąc mnie za sobą.
Kiedy znalazłyśmy się w jej pokoju od razu rzuciła się do garderoby, która była dwukrotnie
większa od mojej.
–Mam! - wrzasnęła ze środka.
Po chwili wyszła trzymając w rękach śliczną błękitną tunikę z rękawem trzy czwarte, skórzaną,
czarną kurtkę, czarne legginsy do kolan i cudowne srebrne sandałki na obcasie.
–Chyba żartujesz?! - krzyknęłam spoglądając na szpilki.
–Wcale nie żartuję. - pokręciła przecząco głową - Jeśli chodzi o ubrania to jestem śmiertelnie
poważna. - rzuciła mi ubranie. - Nie gadaj tyle tylko się ubieraj.
–Wreszcie wyglądasz jak człowiek. - powiedziała Alice kiedy siedziałyśmy w moim aucie w
drodze do szkoły.
Zignorowałam ją.
Zaparkowałam samochód obok srebrnego volvo. Zarzuciłam plecak na ramię i ruszyłam w kierunku
szkoły.
–Do zobaczenia w stołówce. - rzuciła przyjaciółka i pobiegła na zajęcia zostawiając mnie
samą na parkingu.
Znalezienie odpowiedniej sali, zajęło mi kilkanaście minut, a kiedy już ją znalazłam
poczułam ból.
–Panna Swan, prawda? - powiedział nauczyciel.
W gardle miałam wielką gulę więc tylko pokiwałam głową.
–Proszę.
5
Zgłoś jeśli naruszono regulamin