MIASTO SZALEŃCÓW
I ŚWIĘTYCH
Jeff vandermeer
JEFF VANDERMEER
Wstęp
Michael Moorcock
Przełożyli
Konrad Kozłowski
Jolanta Pers
SOLARIS
Stawiguda 2008
Miasto szaleńców i świętych
Tyt. oryg. City of Saints and Madmen
Copyright © 2002 by Jeff VanderMeer
All Rights Reserved
Illustrations:
John Coulthart, Scott Eagle, Eric Schaller, Jeff VanderMeer,
Mark Roberts, Dave Larsen, Hawk Alfredson
Adaptacja oryginalnych ilustracji do polskiego wydania:
Michał Lisowski, Tadeusz Meszko
ISBN 978-83-89951-88-5
Jolanta Pers przełożyła teksty:
„Zakochany Dradin”, „Przemiana Martina Lake’a”
Konrad Kozłowski przełożył wszystkie pozostałe teksty
Projekt i opracowanie graficzne okładki
Tomasz Maroński
Redakcja Iwona Michałowska
Korekta Bogdan Szyma
Skład Tadeusz Meszko
Wydanie I
Agencja „Solaris”
Małgorzata Piasecka
11-034 Stawiguda, ul. Warszawska 25 A
Tel./fax 089 5413117
e-mail: agencja@solaris.net.pl
sprzedaż wysyłkowa:
www.solarisnet.pl
Cóż jeszcze można powiedzieć o Ambergris, czego nie powiedziano już wcześniej? Każdy najmniejszy fragment tego miasta, nieważne jak pozornie czy wyraźnie zbyteczny, posiada złożoną, a przy tym przebiegłą i krętą rolę do odegrania w jego społecznym życiu. I nie jest ważne, jak często przechadzam się bulwarem Albumuth: nigdy nie tracę poczucia niedającego się z niczym porównać splendoru tego miasta - jego uwielbienia dla rytuału, pasji do muzyki i nieskończonej możliwości cudownego okrucieństwa.
- Voss Bender, Wspomnienia kompozytora, tom 1, strona 558, Ministerstwo Kaprysu
Dla Ann,
która znaczy dla mnie więcej niż słowa
SPIS TREŚCI
KSIĘGA AMBERGRIS
Istota VanderMeera.
Wstęp Michaela Moorcocka 9
The Real VanderMeer. Introduction
by Michael Moorcock tł. Konrad Kozłowski
Zakochany Dradin 13
Dradin, In Love tł. Jolanta Pers
Hoegbottoński przewodnik
po wczesnej historii miasta Ambergris 75
The Hoegbotton Guide to the Early History
of Ambergris tł. Konrad Kozłowski
Przemiana Martina Lake’a 135
The Transformation of Martin Lake
tł. Jolanta Pers
Niezwykły przypadek Iksa 191
The Strange Case of X tł. Konrad Kozłowski
APPEND-IKS tł. Konrad Kozłowski 234
List od dr. V do dr. Simpkina 235
A Letter from Dr. V to Dr. Simpkin
Notatki Iksa 241
X’s Note
Uwolnienie Belacquy 244
The Release of Belacqua
Król Kałamarnic 253
King Squid
Historia rodziny Hoegbottonów 326
The Hoegbotton Family History
Klatka 338
The Cage
W pierwszych godzinach po śmierci 391
In the Hours After Death
Notka od dr. V dla dr. Simpkina 402
A Note from Dr. V to Dr. Simpkin
Człowiek bez oczu 404
The Man Who Had No Eyes
Wymiana 410
The Exchange
Ucząc się, jak opuścić swe ciało 440
Learning to Leave the Flesh
Glosariusz Ambergriański 458
The Ambergris Glossary
ISTOTA VANDERMEERA
- Znasz oczywiście VanderMeera. - Tłuste, czerwone paluchy Schomberga pieściły przeliczone przed chwilą banknoty. Dopiero po chwili umieścił je w kasetce i spoglądając na mnie z ukosa, udał, że chowa ją po stołem. - Kapitana VanderMeera? Pierwszego oficera na „Shrieku”, póki ten nie wpadł na rafy. Pana na „Żabie”, gdy po raz kolejny zawitał na Wyspy.
- Jak rozumiem, była w to wmieszana kobieta? - Upiłem łyk skłębionej zawartości swojej szklanki, napoju miejscowej produkcji, który wydawał mi się podejrzanie pikantny.
- Znał samego Shrieka i odwalał za niego całą brudną robotę. - Schomberg wykrzywił twarz w grymasie tak charakterystycznego dla niego niesmaku względem wszelkiego rodzaju łajdactw i moralnej słabości innych niż jego własne. Grzechoczące nad naszymi głowami wielkie wiatraki kręciły się, poruszając gęstym, wilgotnym powietrzem. - To Dradin mu to zrobił. Tak przynajmniej wszyscy tu uważamy. Jasno widać, co się stało. To wszystko jest w ostatniej opowieści, o ile tylko nie boisz się poświęcić jej swej pełnej uwagi.
- Więc, mimo wszystko, Iks był jednak jego muzą, jego miłością?
Schomberg wzruszył ramionami. Wyraźnie było widać, że chce się mnie pozbyć. Kiedy usuwałem się z jego opowieści, usłyszałem, jak ciężko oddycha z ulgą. Będzie mi brakowało jego przyziemnych wyjaśnień, lecz moja obecność wyraźnie wzbudzała jego niepokój. Wolnym spacerkiem wróciłem do siebie, by po raz kolejny zagłębić się w VanderMeerze...
- Josef Conrad, Ocaleni, 1900
W tych zamierzchłych czasach, do których wszyscy wciąż tęsknie wracamy, nie było kapitana darzonego większym szacunkiem niźli VanderMeer, żeglujący po Wyspach Mirażu i Półwyspie Ambergriańskim. Koneserzy ze wszystkich portów, od Jannquork począwszy, na San Francisco skończywszy, wyczekiwali jego wspomnień z wielką niecierpliwością; lecz gdy te wreszcie ujrzały światło dzienne, nie wszystkim przypadły do gustu. Bo mimo iż relacja zawarta na ich kartach był autentyczna, to jednak wybrane metody w wielu przypadkach okazały się groteskowe, barokowe i fantastyczne, jakby autor usilnie starał się i dążył, by jego styl odzwierciedlał wizje, których osobiście doświadczył. To pewne, że podobna gęstość narracji była odrobinę zbyt wymagająca dla czytelników przywykłych do podążania jednotorową, sentymentalną fabułą, która w większości wydawanych obecnie książek uchodzi za całą opowieść, jakby istniała jedna zaledwie prawda, i tylko jeden jedyny sposób, by ją wyrazić, zaledwie jedna postać będąca centralnym źródłem zainteresowania, jeden jedyny punkt widzenia, z którym czytelnik powinien sympatyzować.
Nie powinno jednak budzić niczyjego zaskoczenia, że instynktowna reakcja autora na własne przeżycia okazała się tak postmodernistyczna. Jako jeden z członków współczesnej grupy niepospolitych i nadzwyczajnych kapitanów podążających za własnymi kreślonymi w głowie mapami, kapitan VanderMeer jest mistrzem kilu i żagla, a stojąc za sterem potrafi zabrać swój okręt, dokądkolwiek tylko przyjdzie mu ochota, czy po to, by szybować nim po kamienistych płyciznach, czy też, by agresywnie zanurzać jego dziób w zatłoczonych wodach Głębi. Napędza go bowiem owo zamiłowanie do osobliwości, dzika ciekawość i uwielbienie dla egzotycznych skarbów, jak również zafascynowanie złożoną architekturą i smak dla obcości odnajdywanej w czymś pozornie normalnym, niosąc z dziwacznym i osobliwym zestawem sprzętów w każdy możliwy zakątek wszechświata, który do tej pory nie został jeszcze odkryty. Powraca stamtąd z godnymi uwagi niezwykłościami, tak wartościowymi, że dopiero muszą odnaleźć swą prawdziwą cenę, czy też, w rzeczy samej, swych koneserów.
Gdy nieodmiennie przychodzą nam na myśl takie książki jak Mercury kapitana Smitha, Zothique Ashtona Smitha, Dying Earth Jacka Vance’a, Viriconium śpiochadmirała Harrisona czy Old Mars lady Brackett, a nawet granice eksplorowane przez słynną ekspedycję Hope Hodgsona, równocześnie snujemy pełne szacunku porównania do samego Dunsany’ego, a nawet Lovecrafta, najprawdopodobniej jednak odnajdujemy więcej poręcznych podobieństw u tych niedawnych reporterów z krawędzi wyobraźni.
Przywołajmy tu Beerlight kapitana Ayletta oraz Endland pilota Etchellsa, w których opisane zwyczaje i obyczaje są nam od razu bardzo bliskie, będąc równocześnie tak obce i dziwne. Od czasów wielkiej ekspansji kapitanów DiFilippo, Constantine’a, Mieville’a i Newmana oraz kapitan Gentle, wszyscy powracali z tych nowych światów z obcą walutą. A coraz to nowi odkrywcy ze smakiem do egzotycznych geografii wciąż nie ustają w poszukiwaniach Umykającego Horyzontu i Najdalszego Równoleżnika. I wszyscy oni pozostawiają nam relacje ze swych wypraw.
Jednakże zaledwie garstka posiada wzniosłe dostojeństwo, tak charakterystyczne dla Ambergris, które bardziej przypomina wspaniałe i niemal skończone Tytus Sam Peake’a. Oto złożony surrealizm świeżo odkrytej historii, zaledwie o cień, o drobinę dalej w głąb lądu od najbardziej znanych i poznanych wybrzeży. Ma to coś wspólnego z monumentalną ziemią jałową przedstawioną nam przez sir Davida Brittona w mrocznych wspomnieniach Lord Horror i The Auschwitz of Oz. Przypomina także złożone i powikłane Sinai Tapestry Whittemore’a oraz krainy odkrywane przez walijskich kapitanów, od Cowper Powysa począwszy, na Rhysie Hughesie i przedziwnie nazywającej się kapitan Tafty Sinclair skończywszy. Kolejnym kapitanem rysującym własne mapy, by następnie nimi podążać, jest Robert Irvin w swej Arabiste. Podobnie jak VanderMeer, wszyscy oni są dowódcami własnych literackich celów, tworząc tak odważną kompanię umysłowych nawigatorów, o jakiej odkryciu ty, drogi czytelniku, mógłbyś tylko marzyć.
Przyglądając się uważnie VanderMeerowi, przypominamy sobie wspaniałości Angkor i Anudhapury połączone ze zgiełkiem i gwarem Indonezji pióra kapitana Conrada, awanturniczymi i ryzykownymi intrygami Bizancjum czy Wenecji oraz brutalnymi wojnami Holendrów o przyprawy, toczonymi w Indiach. Lecz czasem, jakby instruując i przypominając o sobie, wtrąca się sam Proust. VanderMeer opisuje świat tak bogaty i przesadzony, tak pełen tajemnego życia, że aż odciągający czytelnika od jakichkolwiek zamierzonych moralnych czy prześmiewczych głębi i porywający w samo bogactwo swego łona. Istnieje, rzecz jasna, podejrzenie, że autor nadużył nieco tych materiałów w celu zakpienia sobie z tego i owego, a może nawet przedstawienia własnej wizji. Czy jednak zdołał wywołać realne zmiany w swoim świecie? Czy Ambergris, które odwiedzimy następnym razem, będzie w ogóle przypominało romantyczną wersję VanderMeera? A co z plotką, że na kartach tej powieści istnieje tak cudowny odcień mrocznej herezji?
Wierzę, że nie jestem jednym, który skalował odnośniki do gigantycznej kałamarnicy i odczuwał emocjonalne zaangażowanie bardziej właściwe, czy też, by być tu zupełnie szczerym, charakterystyczne dla związku matki i dziecka niźli człowieka i głowonoga. Lecz nie czas tu ani miejsce, jak również nie taka nasza intencja, by analizować teraz postać kapitana VanderMeera, czy też jego upodobania, którymi dzieli się z nami na kartach tej książki. Powinniśmy raczej docenić tę rzadko spotykaną fakturę, jaką prezentuje jego proza, zachęcającą jaskrawość dokonanych przez niego opisów i wszelkie dziwactwa jego idiosynkratycznego umysłu, które dyrygują, z pompatycznym wręcz rozmachem, całą siecią tamtejszej rzeczywistości.
Czerp, drogi czytelniku, ile tylko możesz i potrafisz z gobelinu opowieści i wizji, jaki autor rozkłada przed tobą. To bardzo rzadki skarb i należy go smakować z równoczesną rozkoszą i szacunkiem. To dzieło oryginała. Właśnie na coś takiego tak długo czekałeś.
Ranczo Circle Squared
Lost Pines, Texas
październik 2000
I
RADIN, ZAKOCHANY, TKWI POD oknem swojej ukochanej i gapi się w górę, a tłum przelewa się dookoła niego i otacza go; ludzie wpadają na niego i potrącają go, a on stoi tam, nieświadom obecności tysięcznego tłumu w poszarpanych ubraniach i o zaróżowionych policzkach. Dradin patrzy na nią: spisuje tekst dyktowany przez maszynę, nieprzenikniony blok szarości, z którego ...
anangel1995