Vachss Andrew H - Floot.doc

(1596 KB) Pobierz
Najsławniejsze światowe przeboje literackie

 

Najsławniejsze światowe przeboje literackie

&

SREBRNA

SERIA

Po raz pierwszy na polskim rynku

Jeden z najoryginalniejszych i najlepszy« autorów powieści sensacyjnych o mocny wydźwięku społecznym

Vachss obnaża skrzętnie skrywane tajemnice amerykańskiego społeczeństwa¿1 I

Flood

Strega Blue Belle Twarda Candy Blossom Sacrifice Sheila

Przejmującetrijo ujawniające rozmiar przestępczości skierowanej przeciwko dziecio

SREBRNA

SERIA

Tytuł oryginału FLOOD

Copyright © Andrew H.Vachss 1985

For the Polish edition Copyright © 1994 by Wydawnictwo Amber Sp. z o.o.

Książkę zeskanował BrokenWings

Brokenwings78@o2.pl

Chomik: nobody78

Niech przyjmą w podzięce

Victor Chapin Yale Lee Mandel

Iberus Hacker (znany jako Dan Marcum) Wesley Everest

bardzo różni aktorzy,

którzy opuścili tę planetę-śmietnisko,

by poszukać lepszego miejsca

PODZIĘKOWANIA

Największa wada, to nie umieć przyznać, że się jest czyimś dłużnikiem. Za materiały do tej książki i tych, co jeszcze nie napisane, jestem winny wdzięczność wielu ludziom.

Niektórzy są mi bliscy jak własna krew, niektórzy zostaną wrogami na zawsze. Nie zapomnę żadnego z nich.

1

Tamtego dnia przyszedłem do biura wcześnie — była jakaś dziesiąta. Kiedy suka zobaczyła, że to ja, na-

tychmiast podbiegła do tylnych drzwi — wychodzą na umocowany na zewnątrz budynku podest schodów pożarowych. Wypuściłem ją, sam też wyszedłem. Po przejściu kilkunastu metrów stanąłem przy metalowych schodach i patrzyłem, jak pies wspina się po nich na dach, by zrzucić swój codzienny ładunek. Kiedyś wejdę na górę i posprzątam, ale na razie niech wyroby suki powstrzymują pijaczków od używania mojego dachu jako sypialni. Nie są mi potrzebni — zbyt wielu z nich pali w łóżku.

Moja suka jest o niebo lepsza od alarmu. Tu, gdzie mieszkam, gliny za nic nie przygnają w środku nocy, ale gdyby Pansy musiała wkroczyć do akcji, włamywacz nie ruszyłby się z miejsca, póki ktoś by nie przyszedł. Pansy to neapolitański mastiff — około sześćdziesięciu pięciu kilogramów skoncentrowanej nienawiści do wszystkiego co ludzkie, z wyjątkiem mnie. Przed nią miałem dobermana, też sukę, o imieniu Wiedźma. Ugryzła jakiegoś frajera, przez co miałem na karku proces o sto tysięcy dolarów, więc musiałem zniknąć z domu. Choć nie była rejestrowana na mnie, a jestem jak mało kto odporny na działalność wymiaru sprawiedliwości, to adwokat, któremu czasami podrzucam sprawy powiedział, że następnemu psu powinienem dać imię brzmiące nieco sympatyczniej. Pomyślałem, by nazwać ją Honor

7

i Morderstwo i — by było sympatyczniej — wołać w skrócie Homo, ale adwokat uznał, że nigdy nie wiadomo, kto może siedzieć na ławie przysięgłych — zwłaszcza w Nowym Jorku — poszedłem więc na ugodę i nazwałem ją Pansy. Sporo moich klientów nie lubi suki, ale „sporo" nie oznacza wcale szczególnie dużej masy ludzi.

Gdy Pansy wróciła, zamknąłem tylne drzwi i wyciągnąłem jej żarcie. Dostaje wyłącznie suchą karmę, mimo to ciągle ślini się jak polityk na widok pieniędzy. Z tego powodu przykryłem podłogę wykładziną z astroturfu — taką sztuczną trawą, jakiej używa się na stadionach. Wytrzymuje wszystko, wystarczy czasem zmyć ją wodą. Wielu moich klientów uważa, że wystrój biura jest prostacki, ale jak już wspominałem, nie mam ich aż tylu, by miało to jakiekolwiek znaczenie.

Kazałem suce zostać na miejscu i poszedłem sprawdzić pokoik, na który mówię „drugie biuro". Sąsiaduje on z właściwym biurem przez ścianę, ale nie ma w niej drzwi, w dodatku wejście do drugiego biura z korytarza zamurowano całe wieki temu. Korzystam z niego, kiedy przychodzą do mnie ludzie, których nie chcę widzieć — kiedyś siedziałem tam trzy dni. Ma osobną ubikację, lodówkę, maleńką kuchenkę, a nawet telewizor ze słuchawkami. Nieźle, choć świeże powietrze wpada tylko przez mały lufcik od strony schodów pożarowych. Ponieważ jest to także jedyna droga, którą można wcisnąć się do środka, nie korzystam z tego miejsca zbyt często.

Na tym, co robię, nie zarabiam wielkich pieniędzy, nie mam jednak problemów z kosztami — wypracowałem własny system ochrony przed paskarskim czynszem. Przez przypadek dowiedziałem się kiedyś, że syn właściciela domu zrobił coś nie tak pewnym ludziom i się za nim rozglądają. Znalazłem gówniarza, choć własna matka by go nie poznała. Ojciec kupił mu nową twarz, załatwił start w biznesie i chłopak okazał się cacy — tyle że wiedziałem o nim co trzeba i powiedziałem to panu właścicielowi. Nie płacę czynszu od czterech lat. Nie mam skrupułów — w końcu nikt mnie nie wynajmował, bym odnalazł gnojka.

Zacząłem sprawdzać pocztę — był list z American Express, zaadresowany na jedno z paru moich nazwisk, z żądaniem natychmiastowej zapłaty 3504 dolarów i 25 centów, gdyż inaczej anulują mi ekstra kredyt dla nowych członków, spis najnowszych kanałów nadawczych UKF z Zarządu Pomocniczych Organizacji Egzekucji Prawa, zaadresowany na Fundację Profilaktyki Przestępczości, i czek na 771 dolarów i 25 centów z ubezpieczeń społecznych, zaadresowany na panią

8

Sophie Petrowski (jedyną spadkobierczynię nieszczęsnego pana Petro-wskiego), co dowodziło, że Ptaszek, mimo zapowiadającego się na dłużej pobytu w federalnym pierdlu, bez problemu dalej wyłudza szmal. Znalazłem jeszcze cztery ręcznie pisane listy z przekazami po dziesięć dolarów — odpowiedzi na moje ogłoszenie, w którym obiecywałem udzielić informacji o „militarnych możliwościach za granicą dla wytrawnych poszukiwaczy przygód".

Śmieci z American Express rzuciłem tam, gdzie ich miejsce. Czek Petrowskiej wsadziłem do dużej koperty z wytłoczonym napisem „Aleksander James Sloan, biuro adwokackie", i zaadresowałem na maszynie wystukując prawdziwe nazwisko i numer więzienny Ptaszka. Opatrzona czerwoną pieczęcią „Poufna przesyłka adwokacka" koperta powędrowała do maszyny frankującej — urządzenia, którego niestety już nigdy nie będzie można pokazać w serwisie naprawczym. Dam głowę, że tamtejsi mechanicy mają obowiązek meldowania o machinacjach z ich maszynami. Mam nadzieję, że Ptaszek ma dobrego strażnika — być może przyszłego towarzysza niedoli — który zamieni dla niego czek na gotówkę. Dopisałem w notesie nazwiska czterech chętnych na najemników, wziąłem cztery brązowe koperty i do każdej włożyłem plakat rekrutacyjny armii rodezyjskiej („Bądź mężczyzną wśród mężczyzn!"), wydaną przez Exxon mapę Afganistanu, numery telefonów dwóch barów w Earl's Court w Londynie i nazwę hotelu na Wyspie Świętego Tomasza u wybrzeży Nigerii. Jak ztvykle, żaden z chętnych nie dołączył zwrotnej koperty z adresem i znaczkiem. Świat jest pełen oszustów.

Odezwał się brzęczyk, co oznaczało, że albo do mnie, albo do na-ćpanych do utraty mózgu hipisów z mieszkania pode mną przyszedł klient. Włączyłem domofon i nacisnąłem w magnetofonie klawisz „play".

Słodki kobiecy głos odezwał się z głośnika przy drzwiach na dole:

              Słucham?

              Chciałabym zobaczyć się z panem Burke'em. — Głos z dołu także należał do kobiety.

Nacisnąłem następny klawisz i „moja wierna sekretarka" zapytała:              >

              Czy jest pani umówiona?

              Nie, ale to bardzo ważne. Mogę poczekać.

9

Myślałem przez chwilę, zastanawiając się nad stanem moich finansów, w końcu zdecydowałem, który klawisz z pozostałych dwóch, jeszcze nie używanych, wcisnąć.

              Proszę wejść na górę, pan Burkę wkrótce panią przyjmie.

              Dziękuję — dobiegło przez domofon.

Zwolniłem blokadę drzwi na dole (równocześnie wysyła to na dół windę) i natychmiast wyszedłem na podest ze schodami pożarowymi. Minąłem drugie biuro, aż dotarłem prawie do rogu budynku, gdzie mam peryskop, który pokazuje mi panoramę holu na parterze. Jest to — mimo jaskrawych świateł na korytarzu — marne urządzenie. Jeśli pada, albo na zewnątrz jest ciemno, to niewiele widać, ale przynajmniej można stwierdzić, czy przed drzwiami biura stanie więcej niż jedna osoba. Tym razem gość przybywał sam. Wróciłem do środka.

Pansy cicho warknęła. Zawiesiłem fałszywy perski dywan na prawej ścianie (drugie biuro jest za lewą), by wywołać wrażenie, że można tędy dokądś przejść, i otworzyłem drzwi na korytarz w momencie, gdy klientka szykowała się, by znów zapukać. Zaprosiłem ją do środka, posadziłem na niskiej kanapce przy biurku, do lipnego interkomu powiedziałem:

              Sally, przez parę minut proszę mnie z nikim nie łączyć, okay?

Dyskretne przyciśnięcie klawisza obok przyniosło odpowiedź:

              Oczywiście, panie Burkę.

Dopiero teraz obdarzyłem spojrzeniem swą nową klientkę.

Moja niska kanapa zwykle onieśmiela ludzi, ta dama wykazywała jednak absolutną obojętność. Oceniłem ją na metr sześćdziesiąt pięć (może jeden — dwa centymetry mniej); miała prawie białe blond włosy, wysokie czoło, wąski nos, szeroko rozstawione brązowe oczy i pełną, krępą sylwetkę, na którą, póki nie zobaczy się danej osoby od talii w dół, można powiedzieć „pulchna". Na razie postawiłem w duchu na staromodne „pulchna". Była ubrana w luźne, szare wełniane spodnie, długie czarne buty na średnim obcasie, biały golf i damską marynarkę bez fasonu, taką jakie są obecnie w modzie. Nie miała nakrycia głowy, nie widziałem biżuterii, ale zobaczyłem bladą szminkę, zbyt wiele cienia do powiek i nieco różu, który nie do końca ukrywał maleńką bliznę tuż pod prawym okiem. Blizna wyglądała tak, jakby ktoś cienkim skalpelem wyciął zygzakowatą siateczkę. Dama założyła nogę na nogę i splotła dłonie na kolanie. Jedna z kostek dłoni była lekko zabarwiona na niebiesko.

10

Wszystko na niej dobrze do siebie pasowało, ale w przypadku kobiety nie da się tak jak u mężczyzny ocenić, ile wydaje na ciuchy — brak biżuterii, na przykład, nie musi znaczyć, że jest spłukana. Siedziała spokojnie, jak czyhająca na muchy ropucha; obecność mojej suki zupełnie jej nie niepokoiła.

Nie wyglądało mi to na sprawę małżeńską, ale zrobiłem karierę na pomyłkach. Tak więc profesjonalnie obojętnym tonem zapytałem:

              W czym mogę pomóc?

Teraz, gdy jej głos nie był przekształcony przez głośnik, zabrzmiał, jakby zapomniała odchrząknąć.

              Chciałabym, by pan kogoś dla mnie znalazł.

              Dlaczego?

Jej motywy obchodziły mnie nie bardziej, niż senatora obchodzi moralność, ale tego typu pytania dają zwykle dobrą wskazówkę, ile klient chce wydać pieniędzy.

              Czy to ważne? — spytała.

              Dla mnie tak. Skąd mogę na przykład wiedzieć, czy nie chce pani znaleźć tej osoby, by się nad nią trochę poznęcać?

              Gdybym chciała, nie przyjąłby pan sprawy?

Tak wcześnie rano nie potrzebowałem sarkazmu. Nawet Pansy, nim przewaliła się na drugi bok, by rozłupać kolejny kawałek szpikowej kości, wyszczerzyła zęby w wyniosłym uśmiechu.

              Tego nie powiedziałem, muszę jednak wiedzieć, w co...

              ...by ustalić cenę?

W porządku. Oczywiście, że muszę ustalić cenę, ale panienka najwyraźniej nie rozumiała specyfiki mojej profesji. Jeśli ustalę za robotę stawkę bez zapasu i znajdę faceta na biegu, trochę zarobię. Jeśli nie, będę musiał łazić po mieście przez dłuższy czas i przestanie to dobrze wyglądać. Zażądam stawki dziennej i uda mi się znaleźć faceta na szybko, to — by zarobić przyzwoitą kasę — będę musiał przed pokazaniem go klientowi trzymać go parę dni w ukryciu.

Często szukam ludzi, zwłaszcza dłużników, nie sprowadzam ich jednak sam. Mam do tej roboty goryla, ale mogę korzystać z jego usług tylko wtedy, gdy jest na wolności.

              Płaci mi się zarówno za pracę, którą wykonuję — powiedziałem — jak i za ryzyko, na które jestem narażony — tak jak każdemu. Gdy ktoś ma sprawdzić studzienkę kanalizacyjną, trzeba zapłacić mu

11

za to, że mogą go pogryźć szczury, nawet jeśli żaden nie ugryzie, rozumie pani?

              Rozumiem. Całkowicie rozumiem, ale nie mam czasu się targować. Zapłacę tysiąc dolarów, jeśli przez tydzień będzie pan próbował go znaleźć. To wszystko.

Udawałem, że się zastanawiam. Nie było nad czym — koło za tydzień to więcej, niż zarabia niejeden prywatny detektyw z licencją.

              Dobrze, to brzmi całkiem rozsądnie. Da mi pani parę podstawowych informacji i natychmiast zabieram się do roboty.

              Na pewno może mi pan poświęcić swój cenny czas?

              Proszę pani, ja się nie narzucam. Jeżeli woli pani kogoś bardziej zbliżonego do swej pozycji społecznej, wystarczy powiedzieć. Jestem pewien, że sama pani trafi do drzwi.

              W porządku, przepraszam, nie chciałabym jednak, by uważał mnie pan za byle cipę, którą można wypatroszyć na parę marek i spier-dolić.

Dziwne. Nie wyglądała na kurwę, poza tym kurwa raczej nie płaciłaby za to, by szukać alfonsa. Kiedy któryś z tych szczurów znika, przestaje ściągać od dziewczyny forsę. Jej to pasuje, jemu nie przeszkadza, bo jak nie ma wpływów, szybko zaczyna obijać się po mieszkaniu kolejnej naiwnej i przepierdalać jej zasiłek planując wielki powrót do interesu.

              Gdzie się pani nauczyła takich wyrażeń?

              Przeczytałam w poradniku, ale może skończmy już tę dowcipną rozmówkę, co? Na kogo wystawić czek?

              Proszę przygotować go do wypłaty. Potem zanieść do banku, dać kasjerowi, zamienić na zielone i przynieść wszystkie do mnie. Z przyjemnością dam pokwitowanie, ale w tym biznesie nie przyjmuje się czeków.

Trudno brać czeki nie mając konta w banku, poza tym niech sobie nie myśli, że sprawdzam, jak poważne są jej zamiary.

              Dobrze, wrócę za parę godzin.

Wstała z kanapy, tak się jakoś ostrząsnęła, że zniknęły wszystkie fałdki na jej ubraniu, i podeszła do drzwi. Ruszała biodrami jak kobieta, która mimo że ktoś się jej naprzykrza, nie chce jeszcze przerwać spotkania. Nawet Pansy sprawiała wrażenie zachwyconej — przypomniała sobie o jakichś ukrytych zapasach energii i podniosła na parę centymetrów masywny łeb, by obserwować wyjście damy. Nie należę

12

do tych, którzy lubią zobaczyć czek, by wiedzieć, w jakim banku klient ma konto — kogo to w końcu obchodzi? Poza tym każdy, kto ma choć trochę mózgu, wie, jak się z tym nie wysypać, a dziewczyna wyglądała na taką, co zna odpowiednie sztuczki.

Gdybym był prawdziwym detektywem, spędziłbym kilka następnych godzin produktywnie, próbując wydedukować, czym cała ta sprawa pachnie. Nigdy nie czytałem Sherlocka Holmesa, ale widziałem wszystkie filmy — tak więc nad wyraz inteligentnie spróbowałem dokonać pełnej analizy jej osobowości na podstawie ubrania. Wynik brzmiał „nie wiem" łamane przez „nie mam pojęcia". Gdy jeszcze raz wszystko przeanalizowałem konsultując się z Pansy, potwierdziła moją diagnozę.

Ostrożnie podniosłem słuchawkę, by sprawdzić, czy mieszkający pode mną hipisi omawiają kolejny epokowy handel marihuaną. Telefon należy do nich — podłączyłem się do niego na dziko, mogę więc dzwonić bez niewygody płacenia co miesiąc rachunku. Nie nadużywam tej możliwości — zawsze mam zapas żetonów do automatu na dole, by móc porozmawiać przez międzymiastową.

Linia była wolna, jak zawsze do późnego popołudnia, kiedy hipisi wstają — fajnie jest nie musieć zarabiać na życie. Zastanawiając się nad tym problemem, uświadomiłem sobie, że moja klientka wkrótce wróci, a ponieważ nie należę do tych, którzy pozwalają leżeć pieniądzom bezproduktywnie, zadzwoniłem do mojego bukmachera Mauri-ce'a.

              Taaa? — rozległo się przyjazne pozdrowienie.

              Maurice, tu Burkę. Postaw dla mnie stówę na konia numer trzy w siódmej dziś wieczór w Yonkers.

              Koń trzy, wyścig siedem, Yonkers — zgadza się?

              Cudownie — odpowiedziałem.

              Wątpię — skończył Maurice i odwiesił słuchawkę.

Z—, adzwoniłem jeszcze do „Poontang Gardens" do Mamy Wong (w czasie i wojny koreańskiej służyła w wojsku w forcie Bragg, bazie amerykańskich oddziałów specjalnych), by sprawdzić, czy są dla mnie jakieś wiadomości. Robię jej czasami przysługi, więc w zamian zawsze, gdy w jej kuchni dzwoni telefon, zgłasza się słowami: „Biuro pana Burkę". Telefon nie dzwoni zbyt często, moja gotowość do świadczenia przysług też ma swoje granice.

              Mamo, tu Burkę. Ktoś dzwonił?

              Masz jeden telefon, od jakiegoś pan James. Powiedziałam, przyjdziesz później, ale nie dał numeru. Powiedział, zadzwoni znowu, okay?

              Jasne. Kiedy znowu zadzwoni, niech mu Mama powie, że załatwiam sprawy na mieście i jeśli nie może zostawić numeru, nie dam rady rozmawiać z nim wcześniej niż w przyszłym tygodniu, czy coś takiego.

              Burkę, nie dzwoń do niego. Zły człowiek.

              Skąd Mama może wiedzieć coś takiego po głosie?

              Wiem. Słyszałam taki głos dawno temu u człowieka, co mówił, że jest żołnierzem, a naprawdę był zupełnie co innego, okay?

              Okay, Mamo. Zadzwonię później.

Wyjąłem z lodówki niewielki stek i zawołałem Pansy. Gdy tylko zobaczyła mięso, natychmiast zaczęły ciec z jej pyska całe wiadra śli-

14

ny. Podeszła, przysiadła na tylnych łapach i uważnie się przyglądała. Ułożyłem stek na jej potężnym pysku — siedziała wyglądając jak kupa nieszczęścia, jednak nawet nie drgnęła. Po paru minutach spojrzałem na nią i rzuciłem: „Mów!" Capnęła mięso w takim tempie, że prawie nie zauważyłem ruchu szczęk. Cokolwiek je, musi przedtem usłyszeć ode mnie magiczne słowo. I nie jest to sztuczka do pokazywania na przyjęciach, tylko gwarancja, że żaden szmaciarz nie otruje mi psa. Nie jestem w stanie wyobrazić sobie świra, który chciałby wyeliminować z gry moją sukę, prosząc — gdy podaje jej kawałek mięsa — by mówiła. Jeśli zaś ktokolwiek spróbowałby nakarmić ją bez magicznego słowa, sam stałby się kawałkiem mięsa.

Spojrzała na mnie błagalnie.

— Tysiąc razy ci mówiłem — gryź to cholerne mięcho. Jeśli łykasz w całości, nic z niego nie masz. Spróbuj jeszcze raz i tym razem gryź, głuptasie. — Rzuciłem wysokim łukiem następny połeć steku, dając hasło: „Mów!", gdy był jeszcze w locie. Znów połknęła jak odkurzacz, pojęła, że to koniec, i poczłapała na swoje miejsce.

Usiadłem przed lustrem, by pooddychać. Nauczyłem się tego sporo lat temu, goiła mi się wtedy twarz po naprawie. Pewien stary gość pokazał mi, jak można oddechem przemieszczać ból, zebrać go w jednym punkcie i całkowicie usunąć z ciała. Od tamtego czasu ćwiczę, choć ostatnio rzadko i tylko wtedy, gdy muszę pomóc sobie jakoś w myśleniu. Wszystko polega na odpowiednim oddychaniu. Należy z czuciem wciągnąć przez nos spory haust powietrza, poczuć go w żołądku, nadąć maksymalnie brzuch i zatrzymując oddech policzyć spokojnie do trzydziestu. Potem trzeba powoli wypuścić powietrze, wciągnąć brzuch i rozciągnąć klatkę piersiową. Zrobiłem dwadzieścia powtórzeń, koncentrując się na czerwonej kropce namalowanej na lustrze. Gdy zanurzyłem się w kropkę, przestrzeń uciekła i poczułem się wystarczająco wolny, by móc pomedytować o dziewczynie i jej problemie. Przeszedłem przez każdy zakątek umysłu, jaki byłem w stanie otworzyć, ale wróciłem pusty. Wyszedłem z transu i usłyszałem chrapanie Pansy — prawdopodobnie śniła jej się milutka, chrupiąca kość udowa. Zostawiłem sukę, gdzie leżała, zamknąłem interes i zszedłem do garażu.

Garaż to w rzeczywistości parter budynku, w którym mieszkam. Z zewnątrz ma przesuwne drzwi, a wychodzi na wąską ślepą uliczkę między budynkami. Największą jego zaletąjest to, że można do niego

15

wejść od wewnątrz budynku, tak więc mogę wjechać do środka samochodem, a potem zniknąć. Pewnego razu, gdy byłem ranny i niezbyt uważałem, jeden spryciarz doszedł za mną aż pod drzwi garażu. Potem siedział i cierpliwie czekał sześć godzin. Prawdziwy zawodowiec. Wiedźma (moja stara dobermanka) rzuciła się na niego dokładnie w momencie, kiedy załatwiał się do pustej butelki po coli. Gdy się w końcu uwolnił, wiedział już, jak należy pogrywać — w szpitalu nie zdradził glinom na mój temat ani słowa. Ot, szpicel, który powinien robić swoje przez telefon.

Ostrożnie wsunąłem się do plymoutha. Czasem zmieniam jego wygląd — ostatnio udawał nielicencjonowaną taksówkę i w środku był jeszcze nieopisany burdel. Podniosłem znajdującą się w podłodze tuż przy wale stalową płytę, wymacałem śruby, odkręciłem je i wyjąłem małego pięciostrzałowego colta cobra, którego tu przechowuję. Sprawdziłem bębenek, wysypałem kule i schowałem broń do kieszeni. Pomyślałem, że póki nie dowiem się, czego chce ta kobieta, lepiej będzie mieć przy sobie przyjaciela. Przykręciłem podłogę z powrotem, wylazłem z samochodu i wróciłem na górę.

Czekając na powrót tajemniczej damy przeglądałem najnowszy numer „Hoofbeats", marząc o wspaniałym jednolatku, którego właścicielem kiedyś zostanę. Być może będzie to dumny jak albatros źrebak po ognistej hanowerskiej klaczy, zachwycająco rączonogi kłusak do startów w wysoko nagradzanych wyścigach. Nazwę go „Mistrz Przetrwania", wygram fortunę i będę po kres życia bogaty i szanowany. Kocham zwierzęta — nigdy nie robią pewnych rzeczy, które robią sobie ludzie, a kiedy są do tego zmuszone, nie sprawia im to najmniejszej przyjemności.

Niekiedy widząc w gazecie imię wystawionego na sprzedaż jed-nolatka, powtarzam je pieszczotliwie pod nosem i czuję się tak, jak czułem się w poprawczaku, kiedy byłem małolatem—jakby nigdy nie miało mnie spotkać nic dobrego. To uczucie nie ogarnia mnie jednak na długo.

Ludzie nie pozwalają żyć tak, jak by się chciało, ale jeśli człowiek jest wystarczająco silny albo wystarczająco szybki, nie musi przynajmniej żyć tak, jak oni chcą. Ja żyję. Nieważne jak.

Myśl przerwał mi brzęczyk z dołu. Kazałem odpowiedzieć sekretarce, by być do końca pewnym, że to znów ta sama kobieta. Choć domyślałem się, że przychodzi jedynie z moimi pieniędzmi, poszedłem

16

do peryskopu i prześledziłem jej przemarsz do drzwi. Siła przyzwyczajenia.

Wkroczyła w tym samym opakowaniu, więc prawdopodobnie była w banku. Gdyby poszła pobrać gotówkę do domu, zmieniłaby ubranie, przynajmniej odrobinę. Nie każda kobieta by to zrobiła, ale ta na taką wyglądała. Jedyna różnica polegała na tym, że blada szminka została zastąpiona czymś bardzo ciemnym.

Cisnęła na moje biurko spięty gumką gruby zwitek banknotów. Jak u gangsterów.

              Pomyślałam, że będzie pan wolał niskie nominały.

              Bankowi to obojętne — odparłem.

Obdarzyła mnie kwaśnym uśmiechem i pomyślałem, że być może trafiła do mnie nieprzypadkowo.

              Przeliczy pan?

              Nie trzeba, na pewno się zgadza. — Trzymałem zwitek w dłoni czując, że tak jest. Wyjąłem blok żółtego papieru, jakich używają adwokaci, imitację srebrnego długopisu i zacząłem wywiad.

              Jak nazywa się poszukiwany?

              Martin Howard Wilson.

              Jakieś aliasy?

              Co?

              Inne nazwiska... alias, czyli „inaczej zwany", proszę pani.

              Hm, wołano na niego Marty, jeśli o to panu chodzi. Sam mówi na siebie Kobra.

              Ko...?

              Kobra... Wąż.

              Wiem, co to jest kobra. Tak się nazywa?

              Nie nazywa, takie sobie nadał imię.

              Czy jeszcze ktoś tak na niego mówi?

Roześmiała się.

              Raczej wątpię. — Ponownie oplotła dłońmi kolano. Tym razem cień na kostce widać było wyraźniej.

              I co ten Kobra robi?

              Różne rzeczy. Opowiada ludziom, że jest weteranem z Wietnamu. Trenuje coś, co uważa za karate. Uważa się za zawodowej nierza. Gwałci dzieci.

              Sporo pani o nim wie.

              Wszystko, co muszę, z wyjątkiem tego, gdzie jest;

              Zna pani jego ostatni adres?

              Tak. Mieszkał w umeblowanym pokoju przy Ósmej Alei, dokładnie na wysokości północno-wschodniego rogu Trzydziestej Siódmej Ulicy.

              Od kiedy go tam nie ma?

              Od zeszłej nocy.

              Skąd pani wie?

              Minęłam się z nim o włos.

              Nie spytała pani, dokąd się wyniósł?

Znów krótki śmiech.

              Okoliczności sprawiły, że to było niemożliwe, panie Burkę.

              Mogłaby pani nieco... dokładniej?

              Musiałam być stanowcza wobec administratora.

              Jeszcze nieco dokładniej...?

              Chciał mnie pomacać, więc go uderzyłam.

              No i...?

              Chyba mam na myśli coś innego, niż pan sobie wyobraża, panie Burkę. Musiał pojechać do szpitala.

Teraz przypomniałem sobie, gdzie widziałem takie niebieskawe kostki dłoni — na rękach starego mistrza kung fu, który nauczył mnie oddychać.

              J...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin