Mortman Doris - Wichry namiętności.rtf

(1275 KB) Pobierz
Doris Mortman

Doris Mortman

Wichry namiętności

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Dawidowi, który napełnia moje serce radością i miłością

Rozdział pierwszy

Biuro Jennifer Cranshaw wyglądało niczym garderoba broadwayowskiego teatrzyku. Pełno w nim było szczupłych modelek, które siedziały oparte o ściany albo po turecku na podłodze, ćwiczyły w rogu lub leżały w przejściu, pijąc kawę z plastykowych kubków. Cała ich uwaga była skoncentrowana na Jennifer, która cierpliwie pouczała wysoką, rudą dziewczynę w drelichowym uniformie i podkoszulku.

Jennifer zdjęła moherową marynarkę i rzuciła ją na najbliższe krzesło. Kładąc rękę na delikatnym wygięciu biodra, przybrała teatralną pozę, odrzuciła do tyłu głowę, przestąpiła z nogi na nogę i obniżyła lewe ramię. Potem z gracją tancerki przeszła przez pokój, a jej nogi wyzierały przez wąskie wycięcie w spódnicy. Jej zadbane ciało kołysało się prowokacyjnie, poruszając się w rytm wymyślonej melodii. Gdy dotarła do biurka i przybrała z powrotem normalną postawę, powitała ją burza oklasków.

Było to na trzy dni przed przyjęciem - wielką uroczystością z okazji czterdziestolecia magazynu Jolie - dokonywała ostatecznego wyboru modeli do pokazu mody, który miał uświetnić część wieczoru.

Jej zmartwieniem była Coral Trent, młoda modelka, wyraźnie bardzo zdenerwowana. Po udzieleniu jej kilku wskazówek, Jennifer zostawiła Coral pod opieką kierownika modelek, aby zająć się innymi. Włączyła coś dyskotekowego i pokazywała każdej, jak się ma zatrzymać i obracać. Za kilka dni ponad tysiąc osób zjawi się w Cloud 9, znanej nowojorskiej dyskotece, aby uczcić rocznicę magazynu. Jako kierownik promocji była odpowiedzialna za dopracowanie każdego szczegółu - od retrospekcyjnego pokazu mody aż do opracowania listy gości, nadzorowania menu i obsługi prasowej. Podczas gdy inne projekty zalegały na jej biurku na jakiś czas zapomniane, próbowała opanować niepokój o właściwy przebieg zdarzeń. Jennifer szczyciła się tym, że zawsze dotrzymywała terminu. Zależało jej, aby utrzymać taką opinię.

Trzy wysokie blondynki przeszły przez pokój w takt muzyki, mając nadzieję, że przyciągną jej uwagę kołysaniem biodrami i tanecznym krokiem z lat pięćdziesiątych. Jennifer zachęciła je, aby robiły tak dalej, gdy tymczasem sama zaczęła przeglądać swoje notatki.

Spotkać się z organizatorem przyjęć o trzeciej po południu” - koło jego nazwiska dopisała zakąski, przypominając sobie, aby sprawdzić obecną cenę kawioru. Brad Helins, szef Jennifer, upierał się, żeby był kawior i szampan, ale przy tak napiętym budżecie i niepokojącym spadku wpływów z reklam, lepiej było być ostrożną.

Zadzwonić do kwiaciarza. Jennifer dała znać modelkom, żeby zrobiły sobie przerwę. Skinęła do okrągłej na twarzy brunetki - Uty aby usiadła w fotelu, przy jej biurku. Sama wykręciła numer do Vincente'a Matteo, najlepszego kwiaciarza na Park Avenue i człowieka, którego wyznaczyła na dyrektora przyjęcia. Mimi Holden - sekretarka Jennifer - z wahaniem położyła plecioną tackę z całym zestawem sztucznych rzęs i czarnych kredek do oczu. Jennifer przyłożyła słuchawkę do ucha i przytrzymała ją ramieniem, aby mieć wolne ręce, a następnie wzięła szczypce i schwyciła rzęsę metalowymi końcami. Mimi, jak dobrze wyszkolona pielęgniarka z sali operacyjnej, wcisnęła Jennifer do ręki małą tubkę kleju, obserwując jednocześnie, jak starannie rozpościera białą linię na brzegu rzęsy, którą później zsuwa na powiekę i delikatnie dopasowuje. Jennifer czekając na Vincente'a starała się nie niecierpliwić.

Podczas ich pierwszego spotkania była po prostu zbyt nieśmiała.

Wysuwała propozycje, a on żądania. Wymieniła cenę, a on ją odrzucił. Chciała kontraktu, a on wolał umowę zlecenia. Jennifer w końcu wygrała, ale wiedziała, że trzeba się z nim delikatnie obchodzić.

Chwyciła drugą rzęsę, gdy dotarł do niej wysoki, męski głos.

- Jennifer Cranshaw?

- Tak, to ja. - Rozpostarła kleistą, białą pastę na rzęsie i wytarła resztkę kleju z palca. - Z magazynu Jolie. Robisz coś dla nas w ten czwartek.

- A, Jennifer, oczywiście! Przepraszam. Dobrze, że zadzwoniłaś.

Nie wiem, jak ci to powiedzieć, ale tych dużych, szklanych wazonów nie będzie.

Druga rzęsa już była na miejscu. Jennifer cofnęła się, zezując, aby upewnić się, czy są równe i policzyła do dziesięciu.

- Nie będzie, dlaczego? - Wybrała z tacki czarną jak smoła kredkę.

- Bo są raczej kiepskie.

- Miesiąc temu były najbardziej przebojowe, jakie kiedykolwiek widziałeś.

- Miałem jednak sen.

- Co miałeś?! - Jennifer zamilkła na chwilę, aby zrozumieć to, co powiedział, a potem dalej rysowała grube, czarne linie w półkręgi pod powiekami Uty.

- Miałem sen, kochanie. Widziałem lilie w koszykach. Były tam i unosiły się przede mną. Całe pęki bajecznych lilii. W najcudowniejszych koszykach na świecie. Kolory były po prostu boskie, a efekt, wiesz kochanie, można było paść. Zrozumiałem wtedy, że wazony są do niczego.

- Naprawdę? - W jej głosie zabrzmiała złość.

- Szkło jest za bardzo przejrzyste, a koszyki są ciepłe, subtelne, a nawet przytulne, nie uważasz?

- Vincente, to nie jest piknik. To będzie elegancki wieczór, którego gospodarzem będzie najstarszy przegląd mody. - Słyszała, jak narzeka i mruczy pod nosem.

- Vincente, czy słuchasz mnie jeszcze?

- Traktujesz mnie jak dziecko, Jennifer.

- Skomlisz jak dziecko - powiedziała, próbując trzymać słuchawkę prosto, gdy nakładała dolne rzęsy. - Zgodziliśmy się, że będą duże wazony pełne dojrzałych lilii i tak ma być.

- Ale to mi się już nie podoba.

- Ale mnie tak. - Jennifer zaczerpnęła powietrza, cofając się, aby podziwiać swoje dzieło. Jednocześnie powstrzymywała się, żeby nie krzyknąć na tego faceta po drugiej stronie telefonu. - Wiem, że próbujesz zrobić to jak najlepiej i doceniam, że badasz inne możliwości, ale twoim pierwszym pomysłem były lilie w szkle. To było świetne.

Po dłuższym namyśle Vincente w końcu się zgodził.

- Dobrze, będą szklane wazony.

Mimi roześmiała się, widząc wyraz frustracji na twarzy Jennifer.

- Ten człowiek mnie kiedyś wykończy. Gdyby jego prace nie były takie wyjątkowe, kopnęłabym go w to jego ucho z diamentowym kolczykiem.

- Płacisz i wymagasz - powiedziała Mimi, zdejmując przykrywkę z kleju.

Jennifer kiwnęła głową i dalej eksperymentowała z krótką asymetryczną peruką na głowie Uty.

- Voila. - Pomogła modelce wstać i pokazała ją wszystkim w pokoju.

Dziewczyna stała się dokładną kopią Peggy Moffett, lalkowatą modelką z fryzurą Sassoona, która pomogła wylansować Rudi Gernreich w latach sześćdziesiątych. Mimi obserwowała, jak Jennifer podchodzi z modelką do okna, gdzie Hilary West - kierownik biura modelek przeprowadzała selekcję dziewcząt.

Mimi podziwiała nieokiełznaną energię Jennifer, która gestykulowała, bardzo podniecona, machając rękami. Słońce świeciło coraz mocniej, a jego promienie odbijały się w złocistokasztanowych włosach Jennifer. Nawet teraz, mimo tego co się działo, wydawała się górować nad wszystkimi innymi. Miała zapał trenera.

Mimi imponowało jej dążenie do doskonałości, które onieśmielało innych. Pracowały razem dopiero od dwóch lat, ale Mimi uważała Jennifer za przyjaciółkę i idola. Jeśli ktoś był w stanie zorganizować to całe przyjęcie, to na pewno Jennifer. Co więcej, Mimi wiedziała, że zrobi to w świetnym stylu. Jennifer wróciła do swojego biurka i usiadła w fotelu, próbując uniknąć ostrego kłucia w kręgosłupie. Mimi podała jej filiżankę kawy i kilka potwierdzeń reklamowych. Jennifer przyjrzała się im i naniosła kilka poprawek na marginesie.

- Gdy to podrzucisz do Wydziału Sztuki - powiedziała sprawdzając w grafiku - czy mogłabyś poprosić Patricka Grahama, żeby przyszedł?

Chyba będę potrzebowała jego pomocy.

Kiedy Mimi skierowała się do drzwi, wszedł fotograf ze swoim asystentem.

- Albert, spóźniłeś się! Już myślałam, że znalazłeś inną pracę. - W jej głosie było więcej przekomarzania się niż złości.

- Czy może być coś lepszego niż praca u ciebie? - Albert podał torbę i kamerę asystentowi. - Dobrze, ale starczy już gadania. Co byś powiedziała na parę zdjęć sławnej pani Cranshaw przy pracy?

- Już masz parę moich zdjęć - powiedziała Jennifer. - Zajmij się zespołem i modelkami. I zrób kilka zdjęć mojej sekretarce. Ta dziewczyna trochę się zaniedbała, a to by jej pomogło.

Albert chwycił swojego Nikona, powiedział coś do asystenta po włosku i zabrał się do pracy. Chodzili obydwaj po sali, pstrykając migawkami. Tylko jedna kamera była załadowana i nawet Jennifer nie wiedziała, kto ją trzyma. Co chwila włączali ją i przełączali. W ten sposób wyeliminowali wszelkie pozy. Robili ludziom zdjęcia z zaskoczenia. Uważała, że właśnie to czyniło prace Alberta cudownymi.

- W czym mogę pomóc? - Patrick Graham, kierownik Wydziału Sztuki magazynu Jolie usiadł obok z papierosem zwisającym w kąciku ust.

- Mógłbyś mi pomóc. Mam kłopoty przy wyborze ostatnich modelek i pomyślałam, że zasięgnę twej dojrzałej rady.

Patrick wykrzywił swoją chłopięcą twarz w sceptycznym grymasie.

- Ile modelek potrzebujesz i jakich?

- Siedem i dużo ekspresji. Żadnych nudnych twarzy i zwiotczałych ciał. Już miesiąc temu kontaktowałam się ze wszystkimi znanymi dziewczynami: Jasmine, Brinkley, Chin, Cleveland, Imam i już nie pamiętam z kim jeszcze, ale wszystkich potrzebuję trzydzieści. Te, tutaj, są z agencji. Wiesz, pokazy w zamkniętym kręgu, żadnego doświadczenia z prasą i TV. Są dobre, ale chcę, żeby były lepsze.

- Hilary się tym nie zajmie?

- Tak, ale to duża robota, czas ucieka i wolałabym, żebyś się w to włączył.

- Każde twoje życzenie jest dla mnie rozkazem. - Patrick zgasił papierosa i przeszedł na drugą stronę pokoju, gdzie Hilary stała wśród ochoczych modelek.

Do Jennifer podszedł fotograf.

- Twoja sekretarka trochę się boi kamery. Nie daje sobie zrobić zdjęcia. Zupełnie nie mogę tego zrozumieć. Nieźle wygląda, ale zmarnowaliśmy z Giancarlo dwie rolki filmu na jej plecy. O co tu chodzi?

Jennifer rozejrzała się za Mimi, ale nigdzie jej nie było.

- Nie wiem. Powiedziałam, że można by użyć tych zdjęć w przyszłym numerze Jolie. Myślałam, że spodoba się jej jak ją rodzice zobaczą w magazynie. Jeśli nie chce - zostawcie ją. Złapiecie ją na przyjęciu.

Albert wrócił do pracy. Jennifer wzięła poranną gazetę i zaczęła sprawdzać, czy piszą coś na temat przyjęcia. Znalazła małą notkę w Modzie Kobiecej, zakreśliła ją czerwoną kredką, a następnie przeszła do Przeglądu Mody, gazety, której nie można było niczym zastąpić. Producenci wszystkiego, od nici do futer, szukali w Przeglądzie Mody najnowszych trendów, informacji o wahaniach rynku i innowacjach technicznych, jak również poufnych informacji o konkurencji oraz o wzorach, które dobrze się sprzedają. Detaliści przeglądali strony, znajdując tu źródła dobrej reklamy, która mogłaby skutecznie oddziaływać na klientów. Projektanci natomiast szukali natchnienia, jak i uznania dla swoich obecnych kolekcji, a kierownicy pokazów - oryginalnych dekoracji wnętrz. I nieważne, kto kim był - każdy to czytał.

Jak zwykle Jennifer przejrzała wszystko uważnie, ale dzisiaj szczególnie była zainteresowana rubryczką z plotkami. Zwróciła uwagę na kilka artykułów, mając nadzieję, że znajdzie wzmiankę o przyjęciu. Niepokoiło ją, że nic nie znalazła. Gdy chciała już skontaktować się ze znajomym z Przeglądu Mody, zadzwonił telefon.

- Pani Cranshaw, tutaj sekretarka pana Helinsa. Pan Helins chciałby, aby pani natychmiast przyszła do jego biura.

Głos sekretarki był stanowczy i poważny. Coś było nie w porządku.

Brad rzadko organizował nie zapowiedziane zebrania i nigdy nie robił tego bez powodu.

- Zaraz tam będę. - Jennifer prawie wybiegła ze swojego biura.

Rozdział drugi

Gdyby Bradford Adamson Helms urodził się w mniej szacownej rodzinie, prawdopodobnie byłby o wiele szczęśliwszy.

Helmsowie zawsze jednak wiedzieli, czego się od nich wymaga. Zimy spędzali w Palm Beach, lata w Southampton, a Kto jest Kto poświęcało im przeważnie co najmniej jeden akapit. W porównaniu ze swoim sławnym klanem Brad był zwyczajny. Skończył studia w Dartmouth. Po krótkiej praktyce w banku rodzinnym Helms senior stwierdził, że Brad nie pasuje do świata finansjery. Brad był tego samego zdania, a ponieważ był bystry, stwierdził, że jego największe atuty to urok osobisty i uroda gwiazdy filmowej.

Dzięki temu zdobył stanowisko wydawcy magazynu Jolie oraz Ivy Calder. Patrząc w przeszłość, Brad przypuszczał, że to co czuł do Ivy, to były początki miłości. W końcu była debiutantką roku, rozchwytywaną przez mężczyzn. Wtedy wydawała się doskonałą partią.

Szybko jednak odkrył, że jego piękna narzeczona jest wyrzeźbiona z lodu. Przez dziesięć lat znosił jej oziębłość. Pięć lat temu zaczął szukać innych rozwiązań. Był dyskretny, zadając sobie wiele trudu, żeby nie wplątać się w jakiś grząski romans, ale chyba niewystarczająco dyskretny. Teraz Ivy wniosła do sądu sprawę o rozwód, grożąc, że narobi w gazetach szumu na temat jego niewierności. Była zdecydowana wyciągnąć od niego wszystko, co można. Brad nie miał nic przeciwko żądaniom finansowym. Jego konto bankowe mogło znieść jej zachłanność, ale ona uzyskała nakaz sądowy zabraniający mu widywania się z dziećmi. Za namową adwokata Brad prowadził przykładny, aczkolwiek kawalerski żywot, chcąc zrobić wszystko, aby okazać się godnym ojcem. Wiedział, że jego sytuacja nie jest najlepsza. Ivy nie wystarczała zwykła zemsta.

Obserwowała każdy jego ruch, czekając na pośliźnięcie, które dałoby jej całkowite zwycięstwo.

Brad błądził oczami po biurze. Było imponujące, z dużymi oknami po obu stronach, ze wspaniałym widokiem na górną część Lexington Avenue. Na jego żądanie dwie wewnętrzne ściany obito boazerią z naturalnych desek cedrowych, odtwarzając atmosferę drewnianych wnętrz luksusowego schroniska narciarskiego w Vermont. Mimo swoich rozmiarów pokój był przytulny z długimi, mahoniowymi kanapami wyściełanymi skórą, a od ściany do ściany rozpościerały się czarno - brązowe pluszowe dywany. Krzesła, które wybrał, stały na jesionowych klockach. Oparcia i siedzenia były obite skórą antylopy. Nad kanapą kolekcja rogów zwierzęcych tworzyła trójwymiarowy kolaż z ostro zakończonymi spiralami i szpicami, które sięgały głów gości. Na przeciwległej ścianie wisiał olbrzymi dywan Navaho.

Gdy przypatrywał się otoczeniu, chłód przenikał jego ciało.

Czy było możliwe, żeby Ivy też mu to zabrała?” - Już są wszyscy, panie Helms. - Sekretarka Brada stała w drzwiach, czekając na skinienie szefa, zanim wpuści pracowników do środka. Na jego skinienie usunęła się z przejścia.

Pierwsza weszła Jennifer, a za nią Gwendolyn Stuart, redaktor naczelny i Terk Conlon, kierownik działu reklamy.

- Gdzie jest Brooke Wheeler? - spytał Brad.

- Panny Wheeler dzisiaj nie ma, ponieważ jest chora - powiedziała Clara, zamykając za sobą drzwi.

- Co za nagły wypadek? - Gwen Stuart usiadła naprzeciwko Brada, trzymając okulary przeciwsłoneczne na czubku głowy z ciemnymi, krótko obciętymi włosami. Właśnie wróciła z Paryża i błyszczała jak gwiazda. Miała na sobie miękki, szarobłękitny sweter z wypchanymi ramionami i wąską, robioną na drutach spódnicę rozciętą do kolan.

- A dlaczego nie ma tutaj redaktora głównego i redaktora do spraw mody, jeżeli już o to chodzi?

- Ponieważ podjąłem bardzo ważną decyzję. Od dzisiaj będziemy się spotykali tylko w tym gronie.

Ton głosu Brada przekreślał wszelkie dyskusje. Jennifer i Terk usiedli na krzesłach obok Gwen, która prztykała palcami w torebkę i marszczyła brwi w oczekiwaniu.

- Chciałbym przeczytać wam mały fragment dzisiejszego wydania Przeglądu Mody - powiedział Brad, trzymając gazetę w ręku tak jakby trzymał książeczkę do nabożeństwa: - Mówi się, że jakiś nikomu nie znany milioner pragnie zdobyć pewną młodą kobietę, a raczej pismo dla młodych kobiet. Podobno bardzo mu na tym zależy.

Ciekawe, czy FP dostarczą mu zajęcia, czy też odwrotnie?

Brad odłożył gazetę i spróbował ocenić reakcję. Gwen dalej prztykała palcami, a twarz Terka pozostawała bez wyrazu. Tylko po Jennifer było widać, że jest przejęta. Wydawało się, że jest zaszokowana. Spojrzała najpierw na Brada, a później na własny egzemplarz gazety. Był tam krótki artykuł na dole strony, którą czytała. FP oznaczało Fellows Publications - firmę założycielską Jolie. Zrozumiała natychmiast, dlaczego zwołał to nadzwyczajne spotkanie.

- Według tego - Brad mówił dalej - magazyn jest do wzięcia. Jeden mój znajomy z Przeglądu Mody podsunął mi ten kawałek kilka dni temu, ale nie mógł niczego potwierdzić ani niczemu zaprzeczyć.

Nikt tutaj w zarządzie chyba nic na ten temat nie wie, a jeśli nawet, to nic nie mówi. Wiemy tylko, że nasza sytuacja jest kiepska i wszystko jest możliwe.

- Może oni mają na myśli Allure? - powiedział Terk Conlon.

- Wątpliwe. - Brad potrząsnął głową. - Przewyższają nas liczbą czytelników o kilka milionów. Mamy niecałe cztery miliony nakładu, a oni stoją twardo przy sześciu i mają jeszcze tendencję zwyżkową.

I my, i oni mamy tych samych rodziców, ale oni zarabiają na siebie, a my nie. Nietrudno sobie wyobrazić, że jedno z nas zostanie sierotą.

- Nie wiem, jak można by powstrzymać Fellowsów od sprzedaży - powiedział Terk Conlon. - A może nowy zarząd byłby lepszy?

- Nie zgadzam się z tobą. - W głosie Brada słychać było niechęć do Terka. - Jeśli dojdzie do sprzedaży, to może dojść do zupełnej reorganizacji zespołu, a ja nie chciałbym tego oglądać. - Mnie pierwszego by wyrzucili, pomyślał. - Ale myślę, że możemy do tego nie dopuścić - mówił dalej Brad....

Zgłoś jeśli naruszono regulamin