Lennox Marion - Na ratunek miłości(1).pdf
(
570 KB
)
Pobierz
Lennox Marion - Na ratunek mi³oœci.rtf
Marion Lennox
Na ratunek miło
ś
ci
PROLOG
Czuł nieodpartą ulgę.
Czy spodziewał się wściekłości? Poczucia osamotnienia? Goryczy? Takie emocje
ogarniały go w przeszłości, kiedy odchodzili ludzie, których kochał. Nic więc dziwnego, Ŝe
pakując ostatnie rzeczy Ŝony do samolotu swego najlepszego przyjaciela, oczekiwał choćby
echa tamtego bólu.
Tak się nie stało. Patrząc na przypominający srebrnego puka samolot, Riley Jackson nie
czuł pustki.
– Co ty na to, bracie? – zwrócił się do swego psa, a Bustle w odpowiedzi potarł nosem
jego dłoń. Bustle teŜ nie tęsknił za Lisa. Lisa nie miała czasu dla psów. – Zostaliśmy sami.
– Riley zawrócił w stronę domu. Stary pies dreptał obok niego. W przeciwieństwie do
jego Ŝony Bustle był lojalny do końca.
Dopiero strata Bustle'a przyprawi mnie o prawdziwy ból serca, pomyślał. To będzie
naprawdę koniec miłości.
Bustle znów powąchał jego palce. Riley pochylił się i uścisnął wiernego collie.
– Wiem. Niedługo mi ciebie zabraknie i będę za tobą tęsknił jak wariat. Ale tylko za tobą.
Nikomu juŜ nie pozwolę się do siebie zbliŜyć. Nigdy więcej.
ROZDZIAŁ PIERWSZY
Błąd. DuŜy błąd.
Jak daleko Jenna mogła okiem sięgnąć, widziała jedynie czerwony pył i linię kolejową,
obrzeŜoną tu i ówdzie kępami słonorośli. Pociąg z wolna niknął w powietrzu drŜącym od
upału.
Nie było nic więcej.
Jenna w osłupieniu starała się zrozumieć okropną rzecz, którą przed chwilą zrobiła.
Kiedy usłyszała informację, Ŝe pociąg zatrzymuje się w Barinya Downs, pomyślała, Ŝe to
małe miasteczko. Wyjrzała przez okno. Z pół tuzina cięŜarówek parkowało przy peronie.
Obsługa pociągu wyładowywała rozmaite towary, a męŜczyźni i kobiety w farmerskich
kapeluszach wrzucali skrzynki i kartony na przyczepy swoich cięŜarówek.
Musiała tu być jakaś osada. Zresztą, wszystko było lepsze, niŜ kolejne dwa dni w pociągu
w towarzystwie Briana upokarzającego swoją małą córeczkę.
Była tak wściekła, Ŝe z impetem wyrzuciła bagaŜe i ledwie zdąŜyła zawiadomić Karli, Ŝe
wysiadają. Postawiły stopy na peronie dosłownie w chwili, gdy pociąg ruszał.
Barinya Downs. Nazwa nie mówiła j
ej
nic.
Gorzej. CięŜarówki, które widziała kilka minut temu, zniknęły w chmurze czerwonego
kurzu.
Co najlepszego zrobiła? Znajdowały się teraz co najmniej półtora dnia podróŜy koleją z
Sydney i dwa dni z Perth. Były na pustkowiu.
– Gdzie jesteśmy? – spytała Karb' cichym głosikiem.
– Jesteśmy w Barinya Downs – powiedziała głośno w gorący wiatr, jakby nazwanie
miejsca mogło je wyczarować.
Ale nic się nie stało. Barinya Downs nadal składała się jedynie z peronu i rozpostartego
nad nim rachitycznego daszku. Nie było tu nawet drzewa. Tym bardziej telefonu. Nie było
nic. Karli stała umie u boku Jenny, jakby czekając na instrukcje. Jesteś skończoną idiotką,
szepnęła do siebie. Ojciec zawsze ci to powtarzał i, jak widać, miał rację.
Ale te opinie nie miały teraz znaczenia. Charles Svenson był w Ameryce.
Być moŜe zresztą jej ojciec był w zmowie z Brianem... Myśl z pozoru niedorzeczna, ale
nie mogła tego wykluczyć. Miały z Karli jedną matkę, ale róŜnych ojców – Briana i Charlesa
– dwóch najbardziej bezwzględnych męŜczyzn, jakich znała.
Charles był daleko, a Brian odjechał stąd przed chwilą. Jenna zamknęła oczy,
przypominając sobie jego wy – krzywioną złością twarz.
– Wynoście się! – warknął. – Mam to gdzieś. Wygrałem! – Wyraz jego twarzy pełen był
przewrotnego triumfu.
Czy zdawał sobie sprawę, w jakim miejscu wysiadły? Jenna wstrzymała oddech
przeraŜona samą myślą. Czy Brian zdawał sobie sprawę, co ona robi? Czy wie – dział, Ŝe
Barinya Downs była tylko punktem na mapie?
Usiadła na walizce i starała się opanować panikę. Pięcioletnia Karli patrzyła na nią z
niepokojem. Pociągnęła dziewczynkę na kolana i mocno ją uścisnęła.
– Czy ktoś po nas przyjedzie? – spytała Karli ufnym tonem.
– Być moŜe... – Jenna z
trudem zdobyła się na odpowiedź. – Muszę się zastanowić.
Karli posłusznie zamilkła. W tym była dobra. Spędziła swoich pięć lat Ŝycia i trzy
kwartały w milczeniu. Nigdy
)ej
nie słyszano. Jenna zamierzała połoŜyć temu kres, ale teraz
była wdzięczna Karli za milczenie. Musiała się zastanowić.
To było trudne.
Nie dość, Ŝe poddała się panice, to jeszcze gotowała się z gorąca. Miała wraŜenie, Ŝe z
klimatyzowanego pociągu weszła prosto do pieca.
Zapomnij o upale. Myśl, szeptała w duchu.
Kiedy przejedzie tędy następny pociąg?
Starała się odtworzyć w pamięci rozkład jazdy, który studiowała w Anglii. Propozycja
Briana, Ŝeby zrobili długą podróŜ pociągiem przez środek Australii, wydawała się kuszącą
niespodzianką. Sprawdzała trasę pociągu i rozkład jazdy w internecie.
Musiała się pomylić...
Nie myliła się. Była tego pewna. Pociąg przemierzał kontynent tylko dwa razy w
tygodniu. Przystawał w Barinya Downs, Ŝeby wyładować towar.
Był czwartek. Nie będzie pociągu przez trzy dni, pomyślała. AŜ do poniedziałku!
Wyciągnęła telefon komórkowy z torebki i spojrzała na wyświetlacz. Brak zasięgu.
Oczywiście. A czego oczekiwała?
Ale przecieŜ widziała tych facetów w cięŜarówkach. Musieli gdzieś mieszkać...
Odsunęła Karli delikatnie na bok i pomaszerowała na koniec peronu. Znowu błąd. Siła
południowego słońca uderzyła w nią jak Ŝar z pieca hutniczego. Pospiesznie wycofała się w
cień. Karli przytuliła się do niej.
– Będzie dobrze, Karli – szepnęła. ZmruŜyła oczy w świetle, rozglądając się wokół.
Gdzieś tu musiało coś być...
Ale widziała tylko tory kolejowe splątane na bocznicy. Nic więcej.
Nie. Coś było.
Zdecydowanie coś majaczyło w oddali... Zabudowania? Nie była pewna.
Spojrzała na swoją siostrę w rozterce. Co robić?
Nie miała duŜego wyboru. Zostać na peronie i bez jedzenia i picia czekać na następny
pociąg? To byłby koszmar. Musiały wyruszyć w kierunku niewyraźnego obiektu na
horyzoncie. Cokolwiek tam było.
Obraz twarzy Briana zamajaczył przed jej oczami. Nigdy w Ŝyciu nie widziała takiej
złości.
Nie zrobił nic, by wybawić je z tej opresji. Nabrały się na jego oszustwo jak pierwsze
naiwne. Wiedziała, Ŝe nie zrobił nic. Ta myśl ją dobijała.
Musiały przeczekać najgorszy upał. Zerknęła na zegarek Pierwsza. Słońce prawie w
zenicie.
– Za kilka godzin wyruszymy – powiedziała do Karli. – Sprawdzimy, czy tam jest dom.
Jeśli nie, zawsze moŜemy wrócić. Zawsze moŜemy... Co właściwie mogły?
– Co będziemy robić, gdy będziemy czekać? – spytała Karli.
Dobre pytanie. Musiały coś robić. Alternatywą było rozmyślanie wiodące nieuchronnie
ku rozpaczy. – MoŜemy robić zamki z kurzu – zaproponowała, ale Karli spojrzała na nią z
powątpiewaniem.
– Nie robi się zamków z kurzu. Zamki robi się z piasku. Jenna zdobyła się na uśmiech.
– Jesteśmy teraz z dala od cywilizacji, kochanie. Tutaj zasady są postawione na głowie. A
więc zamki z kurzu.
Riley podszedł do tylnych drzwi i rzucił ostatnie pudła z zaopatrzeniem na kuchenną
podłogę. Patrzył w dół z niesmakiem. No cóŜ, prowiant, który przysłała mu Maggie, był
niezbędny. Nie musiał mu smakować.
Fasolka w puszce. Więcej puszek z fasolką w sosie pomidorowym.
Piwo.
Jeszcze tydzień, pomyślał, i powrót do cywilizacji – do Munyering, do uroczego domu z
basenem i wspaniałej kuchni Maggie. Tam, gdzie Ŝycie w upale było do zniesienia.
Dlaczego nie wysłał jednego ze swoich ludzi do wykonania tej roboty?
Och, nikt by tu nie przyjechał. śywienie się fasolką i kurzem nie było zapisane w ich
kontraktach.
Tracił czas, rozmawiając z sobą w tej zaśmieconej kuchni. A czasu nie miał. Czy
mówienie do siebie nie było pierwszą oznaką szaleństwa? MoŜe powinien wziąć psa?
Była pierwsza godzina. Miał siedem godzin upału za sobą. A przed sobą następne studnie
do naprawienia.
Praca w słonecznym Ŝarze groziła pomieszaniem zmy słów, ale jeśliby przestał, kolejnych
trzydzieści sztuk bydła padłoby z pragnienia przed zapadnięciem zmroku.
– Piwo poczeka – mruknął do siebie, patrząc tęsknie na lodówkę. – Wracaj do roboty.
Zachód słońca był niezwykle malowniczy. Czerwona kula toczyła się po horyzoncie, a jej
ognisty blask rozświetlał nagą pustynię. W normalnych okolicznościach ten widok zaparłby
Jennie dech.
Ale nie teraz. Karli zaczynała się potykać. Zrazu wydawało się, Ŝe od zabudowań dzieli
ich półtora kilometra drogi. W miarę jak posuwały się do przodu, odległość wydłuŜała się. To
mogło być nawet sześć kilometrów. Choć zostawiły bagaŜe na peronie i ubrane były tylko w
cienkie spodnie i podkoszulki, długi marsz w upale był morderczy.
Stary, drewniany dom z blaszanym, zardzewiałym dachem wyglądał na opuszczony.
Wokół nie było nic. śadnego ogrodzenia, podwórza czy ogródka, nie licząc kilku
rozpadających się, zrujnowanych szop. Dom stał pośród czerwonego pyłu. Powybijane okna i
dziury w odeskowaniu świadczyły, Ŝe od dawna nikt w nim nie mieszkał.
Ale to nie dom interesował teraz Jennę. NiewaŜne, Ŝe zrujnowany i opuszczony. Mógł
być schronieniem aŜ do nadejścia pociągu. Jej uwagę przez ostanie pół kilometra drogi
niepodzielnie przykuwał zbiornik z wodą, który stał za domem: Wyglądał tak, jakby miał się
w kaŜdej chwili rozpaść, ale mógł nadał być czynny...
– Proszę – szeptała, gdy mijały pierwszą szopę. – Proszę... Nagle zatrzymała się.
Plik z chomika:
MISIOMM
Inne pliki z tego folderu:
Thompson Vicki Lewis - Boże Narodzenie w Connecticut.pdf
(1580 KB)
Connell Susan - Niespokojny duch.pdf
(563 KB)
GR492. Fetzer Amy J - Spóźnieni małżonkowie(1).pdf
(491 KB)
GR492. Fetzer Amy J - Spóźnieni małżonkowie.pdf
(491 KB)
GR457. McMahon Barbara - Przysługa za przysługę(1).pdf
(557 KB)
Inne foldery tego chomika:
001- 010
011 - 020
021 - 030
031 - 040
avi
Zgłoś jeśli
naruszono regulamin