Lew i wąż do 25.rtf

(228 KB) Pobierz

oryginał: The Lion and the Serpent

autor: Emily Waters

Tłumaczenie za zgodą autorki

 

OSTRZEŻENIE

Jest to mroczne, poważne fanfiction, w którym pojawiają się wątki nie przez wszystkich akceptowane, jak ukazane graficznie sado-masochistyczne stosunki seksualne bohaterów tej samej płci, tortury i niewolnictwo. Jeśli taka tematyka nie jest przez Was tolerowana, radzę w ogóle nie zaczynać lektury poniższego tekstu.

 

Draco szedł.

W czasie ostatnich dwóch lat do perfekcji doprowadził taki sposób chodzenia korytarzami Hogwartu, który przyciągał najmniej uwagi i dzięki temu zwiększał szanse przeżycia. Nie patrzeć innym w oczy - to może być odebrane jako wyzwanie. Nie iść zbyt wolno - to może być odebrane jako wyzwanie. A oni nienawidzą rzucanych im wyzwań. Nie pochylać głowy - to znamionuje strach. Nie iść za szybko - to znamionuje strach. A oni gardzą strachem. I jednocześnie karmią się strachem. Oni wszyscy.

Patrzeć prosto przed siebie, lekko opuszczonym wzrokiem, unikając patrzenia na innych. Iść nieco szybciej niż pozostali, na tyle, aby ściganie cię było dla nich chociaż trochę kłopotliwe. Może się znudzą. Może zapomną o tobie. Może stwierdzą, że masz dosyć. Może.

- Hej, fretko! - usłyszał za sobą. Cholera.

Jeśli cię zauważyli, ucieczka jest bez sensu. I tak nie masz szans, a kiedy już cię złapią, będą bardziej okrutni niż zwykle. Oni. Gryfoni. Przez cały ostatni rok za punkt honoru wzięli sobie egzekwowanie zemsty na każdym Ślizgonie. Draco był ich ulubionym celem, ponieważ zrobił to, co zrobił.

Zwolnił kroku, a potem zatrzymał się, plecami opierając o ścianę. Prawie natychmiast otoczył go tłumek nastolatków. Czarne szaty, czerwono-złote szale, znajome twarze. "Skończcie z tym wreszcie" - poprosił w duchu, zamykając oczy.

- O nie, mowy nie ma! - stwierdził ktoś głośno. - Nawet nie próbuj udawać, że to się nie dzieje!

Gdyby tylko mógł. Zmusił się do otworzenia oczu i spojrzenia na nich, tłoczących się wokół niego z szyderczymi uśmieszkami. Nie drgnął, gdy dosięgło go pierwsze uderzenie, łamiąc mu nos. Nienawidzili, kiedy się wzdrygał. Nienawidzili jakiegokolwiek przejawu tchórzostwa. Draco stał więc bez ruchu, walcząc z łzami napływającymi do oczu, oddychając tak spokojnie, jak mógł, ignorując krew cieknącą po twarzy i kapiącą z podbródka na jego szatę.

"Może tym razem nie będzie aż tak źle" - pomyślał z nadzieją. Krwawiący nos, trochę siniaków, kilka złamanych kości. Nic, czego nie naprawi krótka wizyta w skrzydle szpitalnym. W ciągu ostatnich dwóch lat Draco był tam częstym gościem. W głębi duszy uważał, że powinien już mówić do Madame Pomfrey po imieniu; ona jednak najwyraźniej nie zgadzała się z nim - nigdy mu tego nie zaproponowała.

Nigdy nie pytała też o jego obrażenia. Złamane kości, pęknięte żebra, przebite płuca, wstrząsy mózgu, różne oparzenia, obrażenia wewnętrzne - leczyła to wszystko równie spokojnie i beznamiętnie, jak Filch ścierał kurz z mebli. Kiedyś Draco marzył, że pewnego dnia Madame Pomfrey zatroszczy się o niego jak matka, spróbuje wydobyć z niego przyczynę, zaproponuje pomoc, cokolwiek. Ale mijały dni i miesiące, zranienia mnożyły się, opuszczał coraz więcej lekcji, nie zdawał większości egzaminów i w końcu musiał zostać rok dłużej w tej samej klasie. A pielęgniarka nadal uzdrawiała go bez słowa i wypuszczała spod swych opiekuńczych skrzydeł, gdy tylko mogła, pogardliwie zaciskając wargi.

Draco przestał marzyć o Madame Pomfrey przybywającej mu na ratunek, gdy zauważył na ścianie sali szpitalnej zdjęcie z jej młodych lat. Nosiła na nim szkarłat i złoto. Zrozumiał wtedy z żalem, że ona też była Gryfonem. Dokładnie wiedziała, co się dzieje, nie zamierzała jednak przeciwstawiać się własnym przekonaniom dla kogoś, kto dostawał tylko to, na co zasłużył.

Powinien był wierzyć Granger, kiedy przepowiedziała mu, że tak właśnie się stanie.

Przesłuchania w sądzie zakończyły się, wszystkie zarzuty przeciw niemu zostały oddalone. Draco podał rękę swojemu adwokatowi, a potem lekko ukłonił się Wysokiemu Sądowi. Dopiero gdy opuścił gmach sądu, pozwolił sobie na oddech ulgi i wybuch śmiechu. Goyle i Crabbe śmiali się razem z nim, trzymając się jego pleców.

- Nie myśl, że ci to ujdzie płazem - usłyszał za sobą głos ociekający zimną furią. Odwrócił się. Hermiona Granger patrzyła na niego z czystą, nieskażoną nienawiścią. - Nie wywiniesz się, Malfoy.

- Och? - szydził z niej bez ogródek. - A wydawało mi się, że właśnie się wywinąłem.

- Dostaniesz za swoje. Zobaczysz.

- Czy to ma być groźba? - zapytał z udawanym przerażeniem. - Chłopcy, zdaje się, że panna Granger właśnie groziła mi śmiercią. Może powinienem ją oskarżyć o groźby karalne? Jak sądzicie?

- Świetny pomysł - Goyle zgodził się z ochotą. Crabbe zarechotał.

Hermiona trzęsła się z wściekłości. Draco uśmiechnął się nieprzyjemnie, po czym wykonał oboma rękoma gest zapraszający ją do zaatakowania go. Przez chwilę wyglądała, jakby rzeczywiście zamierzała go uderzyć; Draco uśmiechnął się szerzej. Ale wtedy Harry położył dłoń na jej ramieniu.

- Nie, Hermiono. Zostaw go.

Jego surowy głos zmuszał do posłuszeństwa i czarownica natychmiast się wycofała. Z płaczem wtuliła twarz w sweter przyjaciela, który objął ją pocieszająco. Potem Harry spojrzał na Dracona. Przez moment sprawiał wrażenie, jakby chciał coś powiedzieć, ale potem zmienił zdanie. Oboje Gryfoni odeszli bez słowa.

I nagle w głowie Dracona pojawiła się dziwna, niepokojąca myśl: czy jeśli on kiedyś naprawdę "dostanie za swoje", ktoś po nim zapłacze, jak Hermiona w ramionach Harry'ego?

Silne uderzenie w brzuch kazało mu wrócić do rzeczywistości. Z trudem złapał oddech. Wtedy rozpętało się piekło. Ręce ciągnęły go za szaty, drąc je na strzępy. Pięści biły go. Ktoś go opluł. Draco stał bez ruchu, pozwalając się niszczyć, nie próbując się bronić. Aż w końcu usłyszał daleki krzyk, który brzmiał jak nieziemskie, surrealistyczne wycie wilka złapanego we wnyki, jak wrzask umierającego zwierzęcia. Dźwięk budzący w nim dreszcz przerażenia.

W następnej chwili zdał sobie sprawę z tego, że to on tak krzyczy.

KONIEC
rozdziału pierwszego

Draco obudził się w skrzydle szpitalnym. Nie pamiętał, jak się tam znalazł.

Przywitały go znajome dźwięki. Madame Pomfrey nuciła pod nosem i najwidoczniej porządkowała szafkę z eliksirami, bo fiolki brzęczały, uderzając jedna o drugą. Prawie się popłakał, widząc jej surową twarz z profilu, włosy zwinięte w ciasny kok i prosty strój uzdrowiciela. Prawdą było, że gardziła nim tak samo jak wszyscy inni i zapewnie nie byłoby jej bardzo przykro, gdyby zmarł. Jednak jakby na przekór osobistym przekonaniom wciąż go leczyła, miesiąc za miesiącem. A Draco nagle zdał sobie sprawę z tego, że jest to najbliższa przyjaźni rzecz, jaka spotkała go w ciągu ostatniego półtora roku. Czyż nie mogło to być podstawą do zwracania się do niej po imieniu?

- Cześć, Poppy - powiedział cicho.

Spojrzała na niego, marszcząc brwi, ale nie poprawiła go.

- Obecne obrażenia zagoją się bez problemu, panie Malfoy - poinformowała krótko. - Opuścił pan jednak wykład i zajęcia praktyczne z obrony przed czarną magią oraz semestralny egzamin z zielarstwa.

Draco jęknął.

- Chyba powinienem już iść.

- Kiedy tylko pan zechce - odpowiedziała beznamiętnie.

- Dzięki. - Zsunął się z łóżka i przeciągnął. Czuł się słabo i było mu trochę niedobrze, ale niewątpliwie żył i został uleczony. - Hej, Poppy? - zagadnął.

- Tak, panie Malfoy? - Tym razem jej głos wyrażał niezadowolenie poufałą formą.

- Myślisz, że mi się uda? Tak szczerze, między nami?

Zmierzyła go wzrokiem, po czym stwierdziła bez ogródek:

- Panie Malfoy, pańskie szanse na przeżycie są w najlepszym razie skromne. Pańskie szanse na ukończenie nauki - małe. Pańskie szanse na powrót do dawnego życia, w jakimkolwiek znaczeniu, praktycznie nie istnieją. Sądzę jednak, że oboje jesteśmy tego doskonale śwadomi, czyż nie?

Uciekł stamtąd w pośpiechu, bez pożegnania.

Idąc szkolnym korytarzem, odczuwał coraz większe mdłości. Skromne. Małe. Nie istnieją. Tych określeń użyła Madame Pomfrey, a on czuł, jak z każdą chwilą głębiej i głębiej zapadały mu w podświadomość.

- Hej, fretko! - usłyszał czyjeś wołanie. - Czemu wreszcie nie zdechniesz?

Poczuł w gardle wymiociny, ale szedł dalej. Sam nie wiedział, dlaczego wreszcie nie zdechł. Nie żeby ta myśl nigdy nie przeszła mu przez głowę. Nie żeby uważał, że jest jeszcze dla niego jakaś nadzieja. Nie żeby na to nie zasłużył. A jednak nadal, uparcie i buntowniczo, wytrzymywał i szedł dalej.

Wtedy zauważył, że stoi przed najbardziej przeklętymi drzwiami, przymocowana do których tabliczka głosiła: "Harry Potter, obrona przed czarną magią - profesor wizytujący".

Przez chwilę stał tam w ciszy, zagryzając wargi. Półtora roku wcześniej Draco umarłby z upokorzenia, gdyby wiedział, że nie zda i zostanie w Hogwarcie rok dłużej. Nie zdołałby przeboleć, wiedząc, że Potter zakończy naukę z wyróżnieniem, zacznie starania o certyfikat nauczycielski i natychmiast zostanie zaproszony do Hogwartu jako profesor wizytujący. Jego doświadczenie i reputacja mówiły same za siebie.

Obecnie Draconowi wcale nie przeszkadzało zwracanie się do starego wroga per "proszę pana" albo nawet błaganie go o pomoc w nadrobieniu opuszczonych godzin lekcyjnych. Prawdę mówiąc, wręcz niecierpliwie wyczekiwał krótkich momentów w biurze Pottera, gdzie mógł być pewny, że nikt go nie pobije, nie okaleczy ani nie będzie na niego krzyczał.

Uniósł dłoń i zapukał.

- Wejść - usłyszał.

Niezwłocznie skorzystał z zaproszenia.

- Dziękuję panu - odpowiedział z szacunkiem do nauczyciela, który siedział przy biurku, przeglądając starą książkę.

Draco usiadł na krześle naprzeciwko i przyjrzał mu się dyskretnie (a przynajmniej taką miał nadzieję). Chociaż Potter miał tyle samo lat, wyglądał jakoś starzej. Walka z Czarnym Panem musiała mieć swoją cenę, pomyślał, drżąc.

Obecność Harry'ego w dziwny sposób dodawała mu otuchy. Ten, który miał najwięcej prawa, by z Dracona drwić, by sprawiać mu ból, nigdy tego nie robił. Zanim został nauczycielem, nigdy się nawet nie odezwał do dawnego wroga, a potem ich stosunki były czysto formalne.

Draco wzdrygnął się, kiedy zdał sobie sprawę z tego, że gapi się na profesora. Z wzajemnością.

- W czym mogę pomóc? - zapytał wreszcie Potter neutralnie.

Zupełnie dla siebie nieoczekiwanie, Ślizgon wybuchł płaczem, bełkocząc nieskładnie.

- Harry... proszę, pomóż mi. Dłużej tego nie zniosę. Nie śpię w nocy. W dzień cały czas chce mi się wymiotować. Męczy mnie wieczne uciekanie. Zrób coś, żeby to się skończyło. Proszę. Niech to się skończy.

Twarz młodego nauczyciela zesztywniała, stając się pozbawioną uczuć maską.

- Masz czelność prosić mnie o pomoc w czymś takim? - spytał prosto z mostu, chociaż ton jego głosu nie wyrażał zarzutu, a raczej ciekawość.

- Harry... Przepraszam. To nie czelność. To desperacja. Nie mogę tego znieść. To się musi skończyć, w jakikolwiek sposób. Nie obchodzi mnie, jak. Pomóż mi. Nie ma nikogo innego, kogo mógłbym o to poprosić.

Nauczyciel odchylił się, patrząc na ucznia z namysłem. Odezwał się po dłuższej chwili.

- Jako Ślizgon powinieneś docenić takie pytanie: co z tego będę miał?

- Co? - Draco był zaskoczony. - Nie wiem. Cokolwiek. Wszystko. Tylko powiedz, co mam zrobić, a zrobię to.

Harry zachichotał z pozornym rozbawieniem. Jego rozmówca zadrżał.

- Mam pieniądze - wymamrotał. - Moja fortuna...

- Twoja fortuna znacznie zmalała, odkąd twoi rodzice nie żyją - przerwał profesor niecierpliwie. - A ja i tak mam tyle pieniędzy, że nie wiem, co z nimi robić. Poza tym pieniądze mnie nie interesują. Co jeszcze masz?

- Nic więcej, naprawdę - przyznał niechętnie. - Chociaż... Może mógłbym zaofiarować ci więź. Jakąkolwiek. Tymczasową, warunkową, stałą... Jaką wybierzesz.

- Całkowitą - odparł bezbarwnie. - Od ciebie nie przyjmę żadnej innej. Pod każdym względem prawnym przestaniesz być osobą, a staniesz się moją własnością. Będę miał zagwarantowane twoje posłuszeństwo. Jeżeli zaś kiedykolwiek okaże się, że sprawiasz więcej problemów, niż jesteś wart, sprzedam cię albo przekażę tę więź komuś, kogo sam wybiorę.

Draco skinął głową bez słowa. Zatgem niewolnictwo miało być ceną za ochronę Harry'ego, pomyślał. Przypomniał sobie smak własnej krwi, który poczuł tego samego dnia rano, i znowu skinął, bardziej do siebie niż rozmówcy.

- Nie musisz decydować teraz - powiedział Harry prawie uprzejmie. - Możesz to przemyśleć.

Draco pokręcił głową. Nie było o czym myśleć. Nagle poczuł wielką ulgę: koniec tortur za strony całej gromady uczniów był w zasięgu ręki.

- Zgadzam się - odparł stanowczo. - Powiedz tylko, co mam zrobić.

KONIEC
rozdziału drugiego

Harry szedł do swoich kwater szybkim tempem, wręcz niesamowicie szybkim. Draco prawie musiał biec, żeby za nim nadążyć.

Czuł na sobie wzrok wszystkich mijanych osób, słyszał pełne zdumienia szepty, a żołądek miał zawiązany w charakterystyczny supeł. Mógł tylko przyspieszyć kroku i odwrócić wzrok. Jacyś uczniowie roześmiali się, ale wystarczyło, że nauczyciel OPCMu spojrzał na nich znacząco, aby spuścili z tonu.

Przed drzwiami do swoich komnat Potter warknął hasło. Ślizgon nie był zaskoczony - z łatwością by je zgadł, gdyby ktoś go zapytał.

Weszli i gospodarz zatrzasnął za nimi drzwi. Draco mógłby przysiąc, że w całym ciele poczuł uderzenie drewna o futrynę; ogarnęły go aż nazbyt znajome mdłości. Po miesiącach nieustannego katowania powinien uodpornić się na cudzy gniew. Zamiast tego stał się przesadnie wyczulony i przy najdrobniejszych oznakach niebezpieczeństwa z trudem powstrzymywał panikę.

Rozejrzał się po skromnie umeblowanym salonie. Trzy krzesła przy prostym stole, regały z książkami wzdłuż ścian i nic więcej. Harry skorzystał z jednego z krzeseł, po czym skinął na Dracona, wypowiadając jedno tylko słowo:

- Siadaj.

Ślizgon bez wahania usiadł na podłodze, gdzie przed chwilą stał. Potter roześmiał się nieprzyjemnie.

- A więc uważasz, że jeśli będziesz się zachowywał wystarczająco pokornie, to mnie pozyskasz? Że będzie mi cię żal?

- Nie - odparł Draco szczerze. - Po prostu nie chcę, żebyś mnie uderzył.

Harry z zamyśleniem kiwnął głową, a potem przyjrzał się gościowi ciekawie.

- Powiedz mi - odezwał się w końcu - czy naprawdę rozumiesz, co za chwilę zrobisz? Czy twój maleńki móżdżek fretki jest w stanie pojąć wszystkie konsekwencje tej decyzji?

- Prawdopodobnie nie. Ale czy mam inne możliwości?

- Masz wiele możliwości. Możesz rzucić szkołę.

- I dokąd potem pójdę? - prawie krzyknął. - Cały czarodziejski świat wie! Powinieneś był widzieć ich twarze w Hogsmeade, kiedy się tam wybrałem latem.

Nauczyciel wzruszył ramionami.

- Jestem kompletnie zdruzgotany, że ten rok nie sprawił ci przyjemności. Z drugiej strony jestem pewien, że, gdybyś się postarał, zdołałbyś znaleźć jakąś brudną fretkową norkę, gdzie mógłbyś się zakopać i modlić o szczęśliwy powrót Voldemorta.

Draco nie miał pojęcia, co odpowiedzieć. Kiedy wreszcie odzyskał głos, zdołał wyszeptać:

- Wolę, żebyś ty mnie miał.

- Tak, tyle zrozumiałem. Nie mieści mi się tylko w głowie, dlaczego.

- Bo przy tobie zawsze będę wiedział, na czym stoję - odparł cicho.

Jeśli nawet Harry'emu spodobała się ta odpowiedź, nie dał po sobie niczego poznać. Wstał tylko i przyjrzał się półkom, wyraźnie czegoś szukając. Znalazłszy odpowiedni tom, wymruczał::

- Accio. - Ciężka księga w skórzanej oprawie wylądowała w jego ręce. Przekartkował ją szybko. - Gieldan - powiedział w końcu, kładąc wolumin na stole. - Przeczytasz to na głos od tej strony, słowo w słowo.

Gorączkowo, jakby się obawiał, że Potter zmieni zdanie, Draco odczytał słowa ślubujące jego absolutne poddanie i posłuszeństwo aż po kres życia. Gdy wypowiedział ostatnie słowa przysięgi, litery rozbłysły niebiesko. Blask nasilał się, by ostatecznie opuścić kartki i zawisnąć między stronami przyrzeczenia w postaci kuli energii. Harry wyciągnął rękę i ujął w nią kulę.

- Acceptaro - powiedział. Kula zadrżała, po czym rozbłysła i zniknęła, wchłonięta przez skórę ciemnowłosego czarodzieja. Jasnowłosy patrzył na to jak zaklęty, przypominając sobie inne, przerażające zdarzenie. Otrząsnął się jak mógł najszybciej i opuścił wzrok.

- Zrobione - stwierdził Harry, rozluźniając palce. - Jesteś mój.

Znieruchomiały Draco pozwolił, aby jego podświadomość zaabsorbowała te słowa. W świetle prawa czarodziejów właśnie przestał być istotą ludzką. Stał się własnością Harry'ego, przedmiotem. Właściciel w każdej chwili mógł mu wejść do głowy i zmusić do zrobienia czego tylko chciał. Mógł go karać, torturować, sprzedać, dać komuś albo zakończyć jego życie. Ślizgon był przekonany, że Gryfon nie znęcałby się nad nim ani by go nie zabił. W końcu to był Harry Potter. Wybawca. Ten szlachetny. Zawsze ten szlachetny. Kiedy jednak obserwował beznamiętną twarz gospodarza, jego pewność zaczęła blaknąć.

- Harry? - zagadnął ostrożnie.

- Tak? - spytał wybawca głosem pozbawionym wszelkich uczuć: uprzejmości, współczucia czy nawet pogardy.

- Skrzywdzisz mnie? - Wcale nie chciał usłyszeć odpowiedzi.

- Tak.

- Zabijesz mnie? - drążył, bliski paniki.

- Jeszcze nie wiem. - Przeglądał księgę, wciąż leżącą na blacie.

Draco pochylił głowę. Więc to tak, pomyślał. Po tym wszystkim zginie jednak z ręki Harry'ego Pottera.

- Mogę cię poprosić o przysługę?

Ciemnowłosy spojrzał na niego, na chwilę odwracając wzrok od woluminu.

- Zmęczyło mnie wieczne patrzenie na spadające na mnie uderzenia. Kiedy to wreszcie zrobisz, pozwól mi zamknąć oczy.

- Zastanowię się nad tym - odparł wymijająco i odwrócił od Dracona.

Ślizgon ukucnął w milczeniu, obejmując kolana ramionami i chowając w nich twarz. Nie mieli już sobie nic do powiedzenia.

KONIEC
rozdziału trzeciego

Draco obudził się, kiedy usłyszał nad sobą głos Harry'ego.

- Wstawaj.

Otworzył oczy i zdał sobie sprawę z tego, że zasnął tam, gdzie siedział poprzedniego wieczora: na podłodze w salonie nauczyciela OPCMu. Ten prosty cud sprawił, że w jego głowie aż się zakręciło. Zasnął! Przespał całą noc! Nie spał od tygodni, a ostatnio całą noc przespał chyba z sześć miesięcy wcześniej, gdy został do rana w skrzydle szpitalnym.

- Wstawaj - powtórzył Harry, trącając go stopą, jakby nie miał najmniejszej ochoty dotykać go rękoma.

- Tak, proszę pana - odparł i natychmiast usiadł. Potem podniósł się na nogi i spojrzał na swojego właściciela wyczekująco.

Ciemnowłosy czarodziej rozsiadł się przy stole, po czym skinął na Dracona. Ten podszedł do niego posłusznie, ledwie ośmielając się oddychać pod badawczym spojrzeniem zimnych, ciemnych oczu.

- Więź się już ustabilizowała - stwierdził Harry. - Ma ona pewne cechy, które niebawem odkryjesz. Jedną z nich jest to, że nie będziesz w stanie użyć przeciwko mnie magii; więź na to nie pozwoli. Więź będzie też wymagała, abym ukarał cię za każdym razem, gdy mi się sprzeciwisz i za każdym razem, kiedy będę na ciebie zły. Jeśli tego nie zrobię, więź sama wymierzy karę. I, po ostatnie, więź umożliwi mi dostęp do twojego umysłu, jeśli będę miał ochotę poznać twoje myśli albo wspomnienia. Nie będziesz w stanie z tym walczyć. Wyznasz wszystko, jak tylko tego od ciebie zażądam. Masz pytania?

Draco pokręcił głową, z lekka ogłuszony.

- To dobrze. Rozbierz się. Chcę zobaczyć, czy masz Znak.

Jego dłonie drżały, kiedy rozpinał guziki koszuli i zdejmował ją. Złożywszy ją schludnie, przewiesił przez oparcie krzesła. Potem rozpiął pasek i pozwolił opaść spodniom. Wkrótce stał przed Harrym w samych bokserkach.

- Wiedziałem! Więc jednak przyjąłeś Mroczny Znak - roześmiał się Harry. - I to jaki!

Draco dygotał, gdy jego pan przyglądał się szczegółowemu wyobrażeniu węża, wytatuowanemu w zieleni i srebrze na bladej skórze. Głowa gada umieszczona była tuż pod lewym sutkiem, jakby spoczywała na sercu, ciało spiralą znaczyło brzuch, a ogon niknął pod gumką bielizny. Ostrożnie, jakby nie chcąc ubrudzić się dotykając Ślizgona, Harry ujął w palce elastyczną tkaninę i ściągnął majtki, obnażając Dracona całkowicie. Blondynowi dzwoniło w uszach; załkał mimowolnie, jednocześnie z przerażenia i upokorzenia, kiedy Harry patrzył na resztę Znaku: końcówka wężowego ogona owinięta była wokół jego fiuta.

Znowu załkał, gdy jego pan powiódł palcami po tatuażu.

- Czy on do ciebie mówi?

- Tak. Tak, proszę pana - zaskomlał w odpowiedzi.

- Kiedy odzywał się ostatnio?

- Dość dawno - wyszeptał. - Nie od czasu... wie pan.

Harry roześmiał się krótko.

- Możesz w to teraz nie uwierzyć, ale bardzo mnie to cieszy. Najwyraźniej będzie z ciebie jednak jakiś pożytek, Malfoy... Co jest, do diabła?!

Wystraszony okrzykiem, Draco instynktownie podążył wzrokiem za spojrzeniem właściciela i zarumienił się. W którymś momencie, gdy Harry zdjął mu majtki i dotykał Znaku, Draco fizycznie się podniecił.

- To odrażające - stwierdził Harry z obrzydzeniem. - Zakryj się.

- Tak, proszę pana - załkał kompletnie poniżony Draco, wciągając bieliznę i spodnie.

- I przestań się mazgaić - warknął ciemnowłosy. - Masz pięć lat czy co?

Zdesperowany niewolnik przywołał całą siłę woli i uspokoił się.

- Mam coś dla ciebie - powiedział Harry. - Accio.

Chwilę później w jego ręce wylądowała metalowa obroża z napisem: "Osobista własność Harry'ego Pottera".

- To znajdzie się na twojej szyi. Będzie zapięte i otworzy się tylko na mój rozkaz. Umieściłem na tym proste czary ochronne i tarcze, które odepchną każdego, kto spróbuje cię skrzywdzić. To cię zabezpieczy przed ranami fizycznymi. Jeśli zaś chodzi o wyzwiska... cóż, będziesz musiał nauczyć się z tym żyć.

Draco próbował znaleźć słowa podziękowania, ale Harry zbył go machnięciem. Szybko i umiejętnie założył obrożę na szyję niewolnika; poruszyła się, jakby dopasowując się do ciała, a potem zapięła się z głośnym kliknięciem. Draco uśmiechnął się z wdzięcznością, na co właściciel zmierzył go wrogim spojrzeniem.

- Powiedz mi, Malfoy, jakie to uczucie? - zapytał niby spokojnie, lecz z nieskrywaną dłużej nienawiścią.

- Bardzo dobre, proszę pana - odparł niepewnie.

- Nie pytam o obrożę. Jakie to uczucie, być mordercą? - uściślił. Nieoczekiwana nuta gniewu w tonie głosu zaniepokoiła i wystraszyła Dracona. Pochylił głowę, nagle pragnąc zniknąć. Jednak więź zmusiła go do odpowiedzi, więc odpowiedział, zupełnie szczerze.

- Ma się wrażenie, jakby coś poszło źle i nic nigdy już nie miało pójść dobrze. Pojawiają się koszmary, oczywiście, ale one nie są takie złe. Każdego ranka, gdy się budzę, przez pierwszych kilka sekund życie wydaje się normalne. I wtedy przypominam sobie, co się stało... co zrobiłem, i powraca to paskudne uczucie. I chciałbym cofnąć się w czasie i odwrócić to, co zrobiłem, ale naturalnie nie mogę. W końcu w ogóle przestałem spać. Nie przez koszmary. Po prostu nie chciałem wciąż się budzić.

Bez ostrzeżenia Harry uderzył Dracona w twarz wierzchem dłoni. Głowa niewolnika mimowolnie odskoczyła w bok, ale Draco nawet nie pisnął. Szybko, bez napominania, stanął prosto i przygotował się na kolejny cios, patrząc na wprost szeroko otwartymi oczyma. Harry wyglądał, jakby znowu zamierzał go uderzyć, ale po chwili tylko pokręcił głową z pogardą i wyszedł.

Kiedy za jego właścicielem zatrzasnęły się drzwi, Draco poczuł, że miękną mu kolana. Wybuch czystej wściekłości Harry'ego kompletnie go wypompowała. Ostrożnie, używając stojącego przed nim krzesła jako podparcia, usiadł na podłodze. Całe jego ciało trzęsło się gwałtownie. Na szczęście nie trwało długo i ogarnęły go litościwe ciemności.

KONIEC
...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin