Hitchcock Alfred - Przygody trzech detektywow 36 - Tajemnica zaginionej syreny.pdf

(388 KB) Pobierz
Hitchcock Alfred - Przygody trz
ALFRED HITCHCOCK
TAJEMNICA
ZAGINIONEJ SYRENY
PRZYGODY TRZECH DETEKTYWÓW
(Przełożyła: ANNA IWAŃSKA)
 
Słowo wstępne Alfreda Hitchcocka
Witajcie, miłośnicy tajemniczych przygód!
Jeśli znacie już Trzech Detektywów, ten wstęp nie jest Wam potrzebny.
Przewróćcie kartkę i przystąpcie od razu do rozdziału pierwszego, gdzie zaczynają się
emocjonujące przygody. Będziecie świadkami dziwnych zdarzeń, związanych z
pewnym nieznośnym dzieciakiem, nawiedzoną gospodą, antypatycznym miłośnikiem
psów i oczywiście syreną. Dowiecie się o śmierci pewnej pięknej aktorki, która... Ale
nie powinienem zdradzać zbyt wiele na wstępie. Teraz chcę Wam tylko przedstawić
głównych bohaterów.
Trzej Detektywi to chłopcy, którzy mieszkają w Rocky Beach, małym
miasteczku na wybrzeżu Oceanu Spokojnego. Jupiter Jones, Pierwszy Detektyw i
głowa zespołu, to pucołowaty, bystry chłopak, który wiele czyta i pamięta wszystko,
co przeczytał. Pete Crenshaw, Drugi Detektyw, jest wysportowany, lojalny, a także,
prawdę mówiąc, trochę ostrożny, zwłaszcza gdy dzięki Jupiterowi chłopcy znajdują
siew sytuacjach podbramkowych. Bob Andrews, choć najmniejszy, jest równie
śmiały i nieustępliwy jak tamci dwaj. Do jego zadań należy prowadzenie analiz i
dokumentacji dla zespołu.
A teraz, skoro już poznaliście chłopców, wyruszajcie na spotkanie z przygodą.
Alfred Hitchcock
 
Rozdział 1
Zaginiony chłopczyk
- Nie ma go! Nie ma Todda! Znikł!
Z dziedzińca po drugiej stronie ulicy wybiegła kobieta. Była młoda, ładna,
opalona. Wyglądała na przerażoną.
- Panie Conine, znowu znikł! - krzyczała. - Nie mogę go nigdzie znaleźć!
Starszy pan siedział na ławce przy promenadzie i gawędził miło z trzema
chłopcami. Teraz wyraz jego twarzy zmienił się nagle, pojawiło się na niej zmęczenie
i zniecierpliwienie.
- Niech to wszyscy diabli - mruczał pod nosem. - Czy to dziecko nie może
pięć minut usiedzieć spokojnie? Wstał i podszedł do kobiety.
- Nie martw się, Regino - powiedział. - Przecież nie ma dnia, by Todd choć
raz nie uciekł. Tiny go pilnuje.
- Tiny z nim nie poszedł - odparta kobieta. - Tiny śpi. Odwróciłam na chwilę
głowę i Todd znikł. Jest zupełnie sam!
Na to trzej chłopcy, którzy dotrzymywali towarzystwa starszemu panu,
wymienili spojrzenia.
- Czy zaginiony to pani syn? - zapytał najgrubszy z chłopców. - Ile ma lat?
- Pięć - odpowiedziała kobieta - i nie powinien się sam oddalać.
- Och, nie mógł zajść daleko - powiedział pan Conine. - Poszukamy go wzdłuż
Nadbrzeżnej. Idź w tamtą stronę, a ja pójdę w stronę przystani. Znajdziemy go na
pewno. Zobaczysz.
Poklepał ją po ramieniu. Odwróciła się i odeszła z wyrazem powątpiewania na
twarzy. Patrzył za nią przez chwilę, po czym skierował się w stronę przeciwną.
- Pięcioletnie dziecko - odezwał się szczupły chłopiec w okularach, jeden z
trzech siedzących na ławce. - Jupe, przecież to miejsce roi się od podejrzanych typów.
Gdybym miał pięcioletniego dzieciaka, na pewno nie pozwoliłbym mu się wałęsać
samemu po tej okolicy.
Pucołowaty chłopiec pokiwał z zatroskaniem głową. Nazywał się Jupiter
Jones. Wraz z przyjaciółmi, Bobem Andrewsem i Pete’em Crenshawem, przyjechał
dzisiaj do malowniczego kalifornijskiego miasteczka o nazwie Wenecja. Wybrali się
tutaj z rodzinnego Rocky Beach z inicjatywy Boba. Przymocowali rowery do
stojaków na rynku i poszli spacerem przez Nadbrzeżną, szeroką, brukowaną
 
promenadę, biegnącą wzdłuż plaży. Pogapili się na imprezy karnawałowe, z których
Wenecja słynęła - po cementowym chodniku jeździły na wrotkach dziewczęta w
trykotach, obok, ścieżką dla rowerów mknęli jeźdźcy na koniach, plażowicze
puszczali latawce. Kręcili się też muzykanci uliczni, sprzedawcy lodów, żonglerzy,
klowni, mimowie i wróżbici.
Odbywał się w Wenecji radosny festiwal uliczny, ale miała ona i swoją
smutną stronę. W pobliżu Nadbrzeżnej chłopcy zobaczyli grupę przycupniętych na
plaży włóczęgów, którzy bełkocząc podawali sobie z rąk do rąk butelkę. Widzieli, jak
policja aresztowała młodego człowieka oskarżonego o sprzedaż narkotyków i jak
odprowadzano go skutego w kajdanki. Widzieli złodziejaszka sklepowego, który
zbiegał z jednego z nadbrzeżnych sklepów, obładowany torbami z jedzeniem, a
właściciel przywoływał policję.
Jupiterowi przypomniały się zasłyszane o Wenecji historie. Podobno tutejsza
plaża była rajem dla zbiegów, którzy mieszkali pod molem. Mówiono, że gangi
młodocianych przestępców grasują na pobliskich ulicach. To nie było odpowiednie
miejsce do samotnych wędrówek malutkiego dziecka.
Jupiter zerknął na przyjaciół. Patrzyli na niego wyczekująco, spodziewając
się, że podejmie decyzję.
- Zanosi się na nową sprawę dla Trzech Detektywów - powiedział i dwaj
pozostali chłopcy uśmiechnęli się aprobująco.
Byli to właśnie Trzej Detektywi. Utworzyli agencję detektywistyczną i wciąż
wypatrywali zagadkowych spraw do rozwiązania. Nie było spraw zbyt dużych lub
zbyt małych, których by się nie podejmowali.
Chłopcy ruszyli wzdłuż Nadbrzeżnej. Przeprowadzali poszukiwania bardziej
metodycznie niż pan Conine czy matka chłopca. Zaglądali do śmietników.
Zagadywali bosonogie dzieci, biegające po plaży. Zagłębiali się w alejki i uliczki
łączące Nadbrzeżną z ulicami do niej równoległymi, czyli Przelotową i Aleją
Pacyfiku.
Właśnie na jednej z tych bocznych uliczek zobaczyli małego chłopca,
przykucniętego na ganku. Prowadził ożywioną rozmowę z rudym kotem. Był
ciemnowłosy i czarnooki, podobnie jak kobieta z dziedzińca.
- Na imię ci Todd? - zagadnął Jupiter.
Malec nie odpowiedział. Cofnął się i starał się wcisnąć poza wahadłowe drzwi
ganku.
 
- Mama cię szuka - powiedział Jupiter.
Chłopczyk przypatrywał mu się chwilę. Wreszcie skapitulował. Wyszedł zza
drzwi i wyciągnął rączkę.
- Okay - powiedział.
Jupe wziął chłopczyka za rękę i wszyscy zawrócili na Nadbrzeżną. Gdy tylko
wyszli na promenadę, wpadł na nich pan Conine. Był mocno zdyszany i
zdenerwowany. Rzucił się do Todda.
- Ty niegodziwy chłopcze! - krzyczał. - Twoja biedna matka szaleje z
niepokoju!
Właśnie ukazała się szalejąca z niepokoju matka. Najpierw porwała Todda w
ramiona, potem potrząsnęła nim.
- Jeśli jeszcze raz pójdziesz gdzieś sam, obedrę cię ze skóry! - zagroziła.
Groźba nie zrobiła na Toddzie wielkiego wrażenia, ale wiedział, że lepiej
siedzieć cicho. Stał cierpliwie, podczas gdy chłopcy przedstawiali się jego mamie.
Nazywała się Regina Stratten. Już rozpogodzona, gawędziła z chłopcami,
prowadząc ich w stronę dziedzińca, z którego przedtem wybiegła. Był to plac między
budynkami, ustawionymi w kształt litery U. W budynkach tych mieściły się sklepy.
Regina Stratten skierowała się do pierwszego z nich po lewej, do księgami nazwanej
“Mól Książkowy”.
W księgarni przy kasie siedział wątły pan koło sześćdziesiątki. Regina
przedstawiła go. Był to jej ojciec, Charles Finney. Prowadzili księgarnię we dwójkę,
podczas gdy Todd kręcił się im pod nogami, pozostając pod opieką psa Tiny.
Tiny okazał się olbrzymim zwierzakiem. Był mieszańcem doga z labradorem.
Pomerdał ogonem na widok Todda i położył mu mordę na ramieniu.
- Popatrz tylko, jak Tiny za tobą tęsknił - powiedziała Regina Stratten. - Nie
wstyd ci?
Todd odparł wielkodusznie:
- Tiny drzemał. Nie chciałem go budzić, więc poszedłem sam.
- Jeszcze raz to zrobisz, to już ja ciebie obudzę! - ofuknęła go matka.
Pan Conine przyglądał się obecnym, stojąc w progu. W pewnej chwili został
odepchnięty przez szczupłego, przystojnego mężczyznę w średnim wieku, na którego
twarzy malowała się głęboka dezaprobata. Obrzucił Todda wściekłym spojrzeniem.
- Te rysunki pastą do zębów na mojej szybie to twoja sprawka?
Todd wycofał się za Tiny’ego.
 
Zgłoś jeśli naruszono regulamin