17 Mroczne sekrety.pdf

(322 KB) Pobierz
ALFRED HITCHCOCK
ALFRED HITCHCOCK
MROCZNE SEKRETY
NOWE PRZYGODY TRZECH DETEKTYWÓW
Wersja polska: KRYSTYNA BOGLAR
SIEDMIORÓG
ROZDZIAŁ 1
Trup na wystawie
— Będziesz tu długo sterczał? — zniecierpliwił się Pete, gdy Bob prawie przytknął
nos do wystawowej szyby.
— Mało się znam na sztuce abstrakcyjnej, ale... to coś...
Pete Crenshaw uniósł wzrok do nieba. Wiedział, że jego przyjaciel bywa uparty jak
osioł. Kiedy się czymś naprawdę zainteresuje, może wykopywać ważne informacje, przez
całą noc nie odrywając się od Internetu. Ale ta galeria, jakich wiele w artystycznej dzielnicy
Rocky Beach, była najnudniejszym miejscem pod słońcem. Za dużą szybą wystawową stały
oparte na stelażach trzy potężne rozmiarami obrazy. Ba, żeby płótna nazwać „obrazami”,
trzeba by doprawdy wiele samozaparcia. Żadnych kółek i zawijasów w rodzaju Miró, znie-
kształconych nosów i podbródków Picassa ani kolorów Andy Warhola. Tylko równiutkie,
jak spod linijki, kwadraciki w kolorach czerwieni, zieleni, błękitu...
— Bob, do diabła, odczep się wreszcie. Jupiter czeka na nas w Kwaterze Głównej!
Ale Andrews ani myślał odstąpić. Przeciwnie. Prawie przysiadł, z przekrzywioną gło-
wą.
— Widzisz to samo co ja?
Pete miał szczerą ochotę trzepnąć go w ucho.
— Widzę. Z lewej obraz w kolorowe kwadraciki. Z przewagą żółtych.
— Nie to! — Bob palcem pukał w szybę. — Niżej. Pete, ja nie żartuję, tam...
Crenshawa zastanowił ton głosu. Bob prawie piszczał. Pete przykucnął koło kolegi i
zaniemówił na dłuższą chwilę.
— To tam... no...gi. Ludzkie nogi! One leżą!
Bob przełknął ślinę. Skinął głową.
— Leżą. Ale jakoś tak... nienaturalnie. Jedna w samej skarpetce. To znaczy... stopa w
samej skarpetce. Na drugiej jest but. Męski.
— A gdzie reszta człowieka? — Pete podskakiwał, to znów przykucał, chcąc zobaczyć
jak najwięcej. Ale rozmiary obrazów uniemożliwiały dokładniejszą lustrację.
— Zwisa — mruknął Bob, wstając. — Zwisa tam do środka. Z podestu, na którym
ustawiono sztalugi. — Co robimy?
Pete przestał skakać. I tak nie dało to żadnego rezultatu. Podszedł do szklanych
drzwi i szarpnął klamkę.
— Nic z tego. Wisi tabliczka: „Zamknięte”. Do tego dziś jest sobota, godzina piętna-
sta trzydzieści i nikt tej galerii nie otworzy przed poniedziałkiem.
Bob pokiwał głową.
— Napisane, że jest czynna od jedenastej do osiemnastej. Zaśmierdnie.
— Co? — Pete nie zawsze rozumiał skróty myślowe, którymi hojnie posługiwał się
Andrews.
— Trup. Zacznie śmierdzieć. Jest prawie dziewięćdziesiąt stopni w skali Fahrenhe-
ita. A do poniedziałki meteorolodzy nie przewidują ochłodzenia. Ani gradobicia.
Pete rozejrzał się dookoła. Ani żywego ducha. Zupełnie jakby mieszkańcy dzielnicy
wyjechali, uciekając w popłochu przed ogłupiającym upałem.
— To co robimy? Trzeba zawiadomić Jupitera. Masz komórkę?
Bob sięgnął do kieszeni.
— Nic z tego. Bateria się wyczerpała. Zawsze mi to robią, kiedy potrzebuję na gwałt
łączności.
Pete wzruszył ramionami. Nie cierpiał tej całej oszalałej techniki. Nie miał samocho-
du, telefonu komórkowego ani własnego komputera. Za to dysponował całą gamą teniso-
wych rakiet, desek surfingowych i hantli do ćwiczeń. Ważne było sprawne ciało. I sportowy
wygląd. To przyciągało dziewczyny.
— Bierz rower i jedź do Kwatery Głównej.
— A ty?
— Spróbuję odnaleźć Rebeccę. Choć to może potrwać. O tej porze siedzi pewnie w
klubie „Oasis”. I pociąga tequilę z cytryną.
— Po co ci Rebecca? O ile dobrze pamiętam, rozstaliście się jakieś pół roku temu.
Podobno na zawsze. — Bob podszedł do roweru opartego o latarnię.
Pete głęboko westchnął.
— Bob, może nie pamiętasz, ale Rebecca jest malarką. Studiuje w Leo Bing Center,
filii uniwersytetu. Jej rocznik wystawiał prace w Southern Hill Gallery. Na pewno zna tę
wystawę. I obrazy. Czegoś się dowiem.
— Ale nie piśniesz ani słowa o nogach człowieka?
— Nie pisnę. Choć może powinniśmy zawiadomić Mata Wilsona z posterunku policji
w Rocky Beach.
Bob o mało co nie spadł z roweru.
— Ani się waż! To mój trup! To jest... nasz! Tylko Trzej Detektywi mogą wyjaśnić tę
zbrodnię. Bo sam widzisz, że noga się nie rusza. Od dziesięciu minut. Ta druga bez buta
także. Jakby była z drewna... zaraz, Pete, a może to jest manekin? Ktoś zrobił głupi dowcip
właścicielowi galerii przed zamknięciem sklepu?
Pete pokręcił głową.
— Nie sądzę. Manekinom na ogół nie wkłada się skarpetek. Szczególnie dziurawych.
Bo nasza noga ma dziurę na pięcie!
Bob z obłędem w oku odjechał, pedałując z całych sił. To był powód, by zacząć nowe
śledztwo. Od ostatniego upłynął już spory szmat czasu.
W Kwaterze Głównej, czyli starej przyczepie kempingowej stojącej na terenie składu
złomu, Bob relacjonował Jupiterowi zdarzenie:
— ... i Pete pojechał do baru „Oasis” szukać Rebeki.
Jupiter Jones zgrzytnął zębami. Ze wszystkich dziewczyn Crenshawa właśnie Rebeki
najbardziej nie znosił.
— Pewnie już leży pod stołem. Nie rozumiem, jak można się tak uzależnić od alkoho-
lu.
Bob włączył komputer. Szukał wykazów galerii i ich adresów.
— Dziewczyna jest piekielnie zdolna. Znawcy twierdzą, że wybije się do pierwszej
dziesiątki. I dostanie stypendium z bostońskiego muzeum.
— O ile meksykański alkohol nie zamuli jej szarych komórek.
— Jupiter Jones wstrząsnął się, jakby mówił 0 groźnej kobrze. — Myślisz, że ona zna
tych od żółto-niebiesko-czerwonych kwadracików?
— Podobno. Bingo! — wrzasnął, powiększając obraz na ekranie. — Jest! Modern Art
Gallery. Własność Olivii Richardson.
Jupiter zmarszczył brwi.
— Richardson? Znane nazwisko. Facet jest prawnikiem. Ma największą kancelarię
adwokacką w Santa Monica. Sprawdź.
Bob postukał w klawisze. Kliknął myszą.
— Zgadza się. Fred Richardson. Jego żona, Olivia, jest właścicielką nie tylko galerii
w Rocky Beach. Także w San Francisco i Nowym Jorku. Pracują dla niej marszandzi z Lon-
dynu, Paryża i Sankt Petersburga.
Drzwi Kwatery Głównej otwarły się z trzaskiem.
— Coś mam! — Pete dyszał jak po olimpijskim biegu na czterysta metrów przez płot-
ki.
— My też — wymruczał Jupiter. — Mów.
Pete usiadł z rozmachem na zdezelowanej kanapie, zapominając 0 wyłażących z niej
sprężynach. Jęknął, przesunął się na środek i rozpoczął relację.
— Jest tak: Rebecca zna właścicielkę...
— Olivię Richardson.
Pete nie zdziwił się. Wiedział, że Bob nie traci czasu.
— Właśnie. Baba jest straszną piekielnicą i wszyscy się jej boją. Jednocześnie, to
ważne, uchodzi za najelegantszą, najprzystojniejszą czterdziestolatkę od San Francisco
po...
— San Diego! — dokończyli pozostali, doskonale znając powiedzonko Pete’a. — I co
dalej?
— Olivia handluje sztuką przez duże „S”. Skupuje obrazy znanych mistrzów z aukcji
w Sotheby’s i Christie’s.
Jupiter Jones ssał wargę. Zawsze tak robił, gdy intensywnie myślał.
— To dlaczego ma na wystawie trzy knoty złożone, jak mówicie, wyłącznie z koloro-
wych kwadracików, jeden przy drugim?
Pete zmieszał się. Zapomniał 0 to zapytać lekko już „rozmiękłą” Rebeccę.
— Nie wiem. Nie znam się na malarstwie. Na siatkówce, boksie, rugby... co chcecie.
Ale te bohomazy...
— Ja się nimi zajmę — rozstrzygnął Bob. — Mam wolny wstęp do wszystkich biblio-
tek. Nie od parady pracuję dla nich w piątki i świątki. Katalogi Miejskiej Biblioteki w Rocky
Beach nie mają dla mnie tajemnic. Ostatnio otworzyli wielki dział sztuki nowoczesnej.
— OK. — Jupiter Jones potrząsnął głową. — A co z trupem?
W niedzielę po południu nieboszczyk nadal tkwił na podeście. To znaczy jego wi-
doczna część. Chłopcy specjalnie przyjechali, by sprawdzić.
— Dziura w skarpetce jakby zmieniła kolor — Bob odwrócił się ze szczerym wstrętem
— chyba trzeba jednak zawiadomić posterunek.
Jupiter Jones gorączkowo myślał. Jeśli zawiadomią sierżanta, to trup przestanie być
ich osobistą własnością, a stanie się częścią pewnie jak zawsze nieudolnego policyjnego
śledztwa. Jeśli tego nie zrobią, w końcu nie muszą się przyznać, że cokolwiek dostrzegli za
szybą wystawową, to w poniedziałek nie złapią tropu. Nikt ich nie dopuści do tajemniczych
zwłok. Bo niby dlaczego?
— Pojedziemy do Mata Wilsona. I zgłosimy zabójstwo. Tylko wtedy zdobędziemy
prawo do zajęcia się, tym... w skarpetce — powiedział.
Pete zamachał rękami.
— Oddasz glinom taką fajną sprawę? Spaprzą, a i tak nie znajdą zbrodniarza.
— A może nikt go nie zabił? — zaczął powątpiewać pragmatyczny Andrews.
— To znaczy co? Tak sobie leży bez ruchu? Odpoczywa po wyczerpującym meczu z
Dodgersami? — Crenshaw nie ustępował.
Zgłoś jeśli naruszono regulamin