Coś dziwnego.doc

(123 KB) Pobierz
Konfrontacja z rodzicielem

Absurdalny świat pewnego Pottera.

 

Konfrontacja z rodzicielem

 

- Synu, CO TO MA BYĆ?!

Przełknąłem ślinę. Zaraz poleje się krew...

- M...moje oceny na półrocze... - wydukałem piskliwie.

Przede mną stał mój tatuś, legendarny Harry Potter. W tej chwili legendarny Harry Potter aż płonął ze wściekłości.

- OCENY?! TO MAJĄ BYĆ OCENY?!

- Tato, ja wszystko ci zaraz wyjaśnię. - zacząłem dyplomatycznie, nerwowo wyłamując sobie palce.

- Jak można miec takie stopnie?! - ojciec poczochrał z rozpaczą włosy (ktore już i tak mial sterczące jak szczotka ryżowa) i lampił się ze zgrozą na mały kawałek pergaminu.

-Bo to wszystko wina Snape`a! - wypaliłem buntowniczo.- On mnie poniża, a ja jestem taki wrażliwy i... i zamykam się w sobie...

- Zamykasz sie w sobie? - zadrwił tata. - Ale otwierasz się na panienki, nie? - poprawił okulary na nosie.

- Panienki? - udałem zdumionego. - Dobrze wiesz, że panienki mnie nie interesują. - zrobiłem przesadnie świętoszkowatą minę.- Wiesz, że wolę się u...

- Upijać w "Trzech Miotłach". - skończył za mnie jadowicie tatuś.

Nie do końca, tatku. Miało być "uczyć się podstaw kamasutry", ale skoro tak...

- Jak możesz mieć N z wróżbiarstwa i tylko Z z eliksirów?! - załamał się staruszek. - Kiedy ja byłem w twoim wieku...

- Wiem, tato. Z wróżbiarstwa miałeś O a eliksiry były twoja drogą przez mękę. - chlapnąłem.

Ojciec odwrócł się do mnie gwałtownie.

- Uważaj, młody człowieku, na słowa! - wrzasnął, łapiąc mnie za przód szaty.

- Tato, kiedy to prawda! - pisnąłem cienko acz płaczliwie.

Ojciec dyszał jak rozjuszony byk. Popatrzył mi prosto w oczy i puścił mnie.

- Masz rację. - westchnął i oklapł dramatycznie.

Oho, zaraz zacznie się dramat pod tytułem "O ja biedna nieszczęsna legenda i niezrozumiany pępek wszechświata".

- Bo to wszystko wina Snape`a! - wypalił buntowniczo. - On mnie poniżał, a ja byłem taki wrażliwy... ale nie zamykałem się w sobie! Nie, ja zawsze stawalem dzielnie z nim oko w oko i zawsze...

- ...ty i Gryfoni na tym traciliście? - podpowiedziałem, na co ojciec zmierzył mnie wzrokiem bazyliszka.

- Zepsułeś mi podniosły moment. - warknął.

Sam by upadł.

- Nie możesz mieć takich stopni. - rzucił hardo tata. - Jakem Harry Potter, dopilnuję żebyś miał najlepsze wykształcenie!!

Co miałoby polegac na tym, że ja będę udawał, że się uczę, a on będzie udawał, że nie widzi jak ja udaję, że się uczę.

- Masz szlaban na wszystko! - oznajmił dobitnie.

WHAT?!
Jutro jest dżampra u Antone`a Lovegooda!

- Taaato, nieee! - jęknąłm zrozpaczony. Wezmę go na litość i dobre serduszko. - Ja już będę grzeeeeczny! - złożyłem ręce jak do modlitwy.

- SZLABAN.

- OJCZE, NIE! - autentycznie się rozbeczałem. Raven, nie możesz mu na to pozwolić! Padłem na kolana i chwyciłem tatę za łydki. - BĄDŹ LITOŚCIWY!!

- SZLABAN! - dlaczego to ja mam kata za ojca i ojca za kata?! Hipokryta!! Sam w moim wieku uganiał się po Ministerstwie Magii za śmierciożercami, a mi zabrania wszystkiego za dwa nędzne stopnie!

- Tatuńciu, nieeee.... - łkałem u kolan rodziciela. - Okaaaż seeerceee....

Nie moglem przegapić biby u Lovegooda, miała tam być Calypso Malfoy!

- Puść mnie, zdania nie zmienię!

Nie? Jeszcze zobaczymy...

- MAAAAMOOO! - krzyknąłem rozdzierająco.

- Już idę, czego się wydzieracie, zachowujecie się jak włoska rodzina...

Do salonu weszła mama.

- Co się stało? - zapytała spokojnie i trzeźwo.

- Tata ukarał mnie szlabanem!! - roszlochałem się jak dziecko.

- Harry, daj spokój, on ma tylko piętnaście lat... - mama miała więcej wprawy w obłaskawianu ojczulka.

- Hermi, widziałaś jego oceny?! - zbulwił sie ojciec. - Przecież to SKANDAL!!

- Kochanie, Raven nie jest taki zły, poza tym twoje oceny z eliksirów i wróżbiarstwa pozostaiwały o wiele więcej do życzenia niż jego. - mamo, kocham cię, KOCHAM!! - Odpuść mu. A teraz obaj myjcie ręce i do kuchni. Obiad na stole.

Cmoknęła mnie w czoło i wyszła. Opanowałem odruch pokazania przeciwnikowi ozora i tylko uśmiechnąłem się szeroko i slodziaśnie.

Ojciec wycelował we mnie palce.

- Dziś ci się upiekło, smarkaczu, ale następnym razem to JA będę górą! - warknął i wyszedł.

WIEDZIAŁEM, ŻE SIE UDA!
YES, YES, YES!
WHO IS WINNER? RAVEN POTTER IS WINNER!

____________________________________________

Krótko i zwęzłowato na koniec - wcale nie miałam zamiaru łączyć Harry`ego z Hermioną, bo nie lubię takiego "parkowania" tych dwóch postaci, ale kogoś trzeba było upchnąć w roli rodzicielki Rava i powiernicy łóżkowej Bliznowatego XD. Następne ff może będzie o absurdach w życiu... Calypso? A może wy coś podsuniecie?

 

Dżampra u Lovegooda

Oj nie tak miało być. Zupełnie nie tak.

- Coś ty taki zgaszony, Rav? Fajnie było i to się liczy!

Dotknąłem śliwy pod lewym okiem.

- Zastanów się, co ty właściwie chrzanisz. - burknąłem. - Siedzimy na dywaniku u dyra, za chwilę nasi starszy przerobią nas na kompost do doniczek a ja dostałem w mordę od Ludwiga Goyle`a.

Harvey podrapał się po skołtunionej rudej głowie.

- Taa... ale i tak biba była w dechę.

Co za tłumok. Biba w dechę?! Na początku może i tak, ale potem wszystko się roztentegowało na amen.

Cofnijmy się o pół godziny...

Antone Lovegood w całym Hogwarcie słynął z organizowania zarąbistych dżamprez. No i zaprosił nas na jedną z nich. Miała odbyć się w Pokoju Życzeń.

Umówioną porą była 21:00.

- Mam nadzieję, że przyjdzie Sessy Smitch. - Harv po raz któryś z kolei poprawiał sobie fryza.

- Harvey, naprawdę myślisz, że Smith na ciebie spojrzy? Jest rok młodsza, ładna i INTELIGENTNA, a więc twoje szanse stają się żałośnie karłowate. - pokazałem mu ozór.

- Patrz, to zupełnie jak twoje co do Calypso Malfoy. - odparował rudzielec.

- Khem, Calypso POTTER! - zburzyłem włosy i błysnąłem zębami.

- Litości...

***

Do tego momentu wszystko było supeł dupeł piełwsza kłasa, ale do głosu doszedł mój wrodzony urok osobisty i swoisty talent do chrzanienia wszystkiego czego bym się nie tknął.

Szczególnie CUDOWNIE mi idzie z podrywem. Jestem do tego wręcz STWORZONY.

Przejdźmy do konkretów.

O godzinie punkt 21:21, odpicowani jak te lale staliśmy już pod Pokojem Życzeń. Jak się spóźniać, to w wielkim stylu-oto dewiza Ravena Pottera!

- Okej, wyglądam jak młody Leo di Caprio... - znowu błysnąłem protezą.

- On był PRZYSTOJNYM BLONDYNEM. - zepsuł mi samokrytykę Harvey. Brutalne prosię. - Ty to możesz być co najwyżej Michael Jackson po elektrowstrząsach.

- Odezwał się, rudy potomek Jasia Fasoli. - taaa jest, Rav. Oko za oko, obelga za obelgę.

Przeszliśmy obok ściany trzy razy i ukazały się drzwi.

- Idziemy na podbój dżaaampreeezki! - wykonałem latynoski ruch bioderkami.

- Raven, oszczędź mi tego kwasu... - jęknął kumpel, ale ja już wparadowałem do środka.

Muza grała, kupa ludzi znanych i nieznanych tańczyła na środku a catering stał pod ścianą.

- Yo, Rav przyszedł się zabawić! - zacząłem zgrywać spoko zioma.

- Hej, Potter! - gospodarz biby klepnął mnie w ramię. - Przestań zachowywać się jak Travolta po czystej, tylko zacznij się normalnie bawić!

- Boże, widzisz i nie grzmisz... - westchnął Harv. Dostrzegł jednak tą całą Sessy i zrobił maślane oczy. - Idę na podbój kobiecego serduszka...

Samobójca... Sessy była uosobieniem laleczki barbie. Blondie, makijaż, biuścik i poooowalający uśmiech. No i niestety nie była chyba zainteresowana zalotami tego grubianina Harvey`a, bo po krótkiej konwersacji z wyżej wymienionym sprzedała mu naprawdę mocnego liścia.
Zachichotałem i odwróciłem się, żeby poszaleć na parkiecie. I wtedy dostrzegłem właściwy cel mojej wizyty.

Calypso Malfoy. Dziewczyna posąg, normalnie.... uosobienie zła i piękna.

- Oj, Rav, twoje marzenia się spełniają!

Zapomniałem dodać, że Calypso jest w Slytherinie. I że raczej za mną mnie przepada.

Nie przepada? Ona uwielbia się nade mną znęcać :)

Tak więc podszedłem do niej posuwistym krokiem luzaka, uśmiechając się lekko.

- Hej, śliczna... - zagaiłem.

Calypso spojrzała na mnie.

- Potter, moje ulubione zwierzątko do maltretowania. - syknęła nieprzyjemnie. - Odsuń się, zanim wsadzę ci słomkę w oko.

Przełknąłem to. Na pewno jeszcze mnie pokocha. Poprawka. Ona już mnie kocha tylko jeszcze o tym nie wie.

- Czy mogę cię zaprosić do tańca? - wyciągnąłem rękę.

- Śmierci tak. Poza tym, uważaj, chłoptysiu, bo nie przyszłam tu sama. - Malfoy puściła oczko komuś za moimi plecami.

- Och, nie wystraszę się jakiegoś gnojka. A słomke w oku jakoś zniosę. - udałem dowcipnego.

- Gnojka, co Potter?

Jakaś ogromna łapa wylądowała na moim ramieniu. Odwróciłem się i zobaczyłem tego kafara, Ludwiga Goyle`a. I już wiedziałem, że czeka mnie niezła mordoplastyka.

- Eeee... powiedziałem "gnojka"? To nie było o tobie, przyjacielu... - chciałem jakoś załagodzić sytuację, ale niestety już po chwili tłukliśmy się jak zawodowcy. Ludzie zaczęli krzyczeć, któryś inteligentny otworzył drzwi i...

- CO SIE TU DZIEJE?! - wrzask, który przedarł sie przez cały pokój był niczym bicz na plecach.

Mamy kłopoty.

McGonagall roztrąciła wszystkich i podeszła do mnie, leżącego pod ciężarem tego idioty Goyle`a. Dostałem prosto w ślep, wyglądałem jak łachmyta i dyszałem okropnie.

-Ja wam dam...- wycedziła.

No i dała. Ja i Harvey jako pierwsi polecieliśmy pod topór. Dlaczego Harv? Bo tłukł się z jakimś
gościem, który podobno jest chłopakiem Sessy Smitch.

Morał?

Nie chodź na imprezy. A jak już chodzisz, to najlepiej w ochraniaczach. Minął miesiąc a ja wciąż mam limo pod ślepiem :/

 

Nie ma to jak szlaban

 

Nie ma to jak szlaban- więzienny blues Ravena Pottera.

- Znów jestem sam... i strasznie mi źle... znów jestem sam... bez szans...

- Raven, zrób coś dla muzyki i ZAMKNIJ SIĘ!

- Właśnie, Potter! I taki sam to tu NIE JESTEŚ!

Czyszczenie kociołków w lochu Snape`a naprawdę lasuje mózg.

Pardon. Ja już nie mam mózgu. Chryste, czy te dzieci nie mogłyby SAME czyścić sobie tych przypalonych garów?!

Potwór. Wręczył nam szczoteczki do zębów (Oral B, tak dla potomności) i z perwersyjnym uśmieszkiem życzył dobrej zabawy. Poznajcie go- Severus Snape.

Pytacie, jacy MY? Ano ja- Raven Potter, mój najlepszy funfel- Harvey Weasley i blond cudo- Apocalypso Malfoy (zdrobniale Calypso, lub Caly, za co zawsze dostaje czymś ciężkim w łeb). Chociaż ona to totalny przypadek. Cusik mi się widzi, że od dziś będę dostawał od niej dwa razy większe baty niż zwykle.

- Ależ Caly, pociesz się tym, że nie gram na organkach. - puściłem Ślizgonce oczko a`la flirciarski stary wyga.

Calypso otarła ramieniem czoło. Obie łapki miała w smugach sadzy. Identyczny ślad miała na policzku.

- Spróbowałbyś. Wytarłabym tobą posadzkę. - wycedziła, szorując z zacięciem dno kotła Snape`a.

- Nie ryzykuj, Rav. - poradził mi Harvey, odrzucając rudego kucyka na plecy i wymazując sobie nos i skroń.

- W jej delikatnych dłoniach mógłbym być nawet szczotką klozetową Filcha... - wyszeptałem rozmarzonym głosem.

- Co ta ślepa miłość robi z porządnego szesnastolatka... - jęknął Harv.

- Mógłbym być mopem, zmiotką... - wyliczałem.- Byle by tylko trzymała mnie w rękach...

- Wierz mi, NIE CHCIAŁBYŚ. - burknął Harv.

- Zabiję cię, Potter, jak tylko stad wyjdziemy. - warknęła Mafloy.

***

Jak to się stało, że cała nasza trójka skończyła na dnie hogwarckiego piekła? To było proste. Zbyt proste.

Tak więc ritrospekszyn... (o jakieś cztery godziny wstecz)

Popołudnie w naszej budzie jest zazwyczaj totalnie drętwe, toteż ja, gryfoński Enrique Iglesias... AU, Harv, TO BOLI! Dobra, dobra, tak więc ja, totalne drewno i bezmózg oraz mój przyjaciel Harvey postanosiliśmy coś zrobić, żeby rozruszać atmosferkę.

"Coś" jeszcze nie było skonkretyzowane, dopóki me and my friend nie zabłądziliśmy w rejony lochów.

- Raven, mam złe przeczucia, spadajmy stąd. - Harvey jak zawsze okazał się moją otuchą i podporą.- Na pewno gdzieś tu krąży Snape...

Wspomniałem też, że to wieczny OPTYMISTA?

- Przestań krakać, tylko... - fuknąłem, ale nagle oświeciło mnie. Stuwoltowa lampka zaświeciła mi prosto w ślepia. Szlag, muszę kupić sobie abażur. Mój geniusz mnie kiedyś zabije.- Mam pomysł!

- Zmyjemy się stąd do Pokoju W spólnego?

Tak, a ja mam na tyłku kaktus w doniczce. Wciągnąłem kumpla w jakąś wnękę i szybko usiadłem na ziemi, grzebiąc jednocześnie w torbie.

- Akcja "mini McGyver" uważana jest za jedną z tych,, które wykonuje się dwa razy w życiu. - mruknąłem.

- W sensie? - Harv klęknął przy mnie.

- Pierwszy i ostatni. - wyszczerzyłem ząbki w słodziaśnym uśmiechu, jednocześnie skręcając i montując z małych przedmiocików amatorską bombę zegarową. Harv aż się cofnął.

- Oby śmierć była bezbolesna. - jęknął. - Daj, pomogę ci. - zaczął mi dokręcać metalowe blaszki, ale dałem mu po łapach.

- Zostaw, wolę to spierdaczyć sam. - dalej z zapałem majdrowałem przy bombie w stylu Zrób To Sam.

- Jesteś nienormalny.

- I za to mnie kochasz. - przybiłem obcasem buta ostatni element. I FINISHED!

- Co to właściwie jest? - Harvey przyjrzał się tworowi mych rąk.

- Nie wiem, ale wiem, że jeśli coś przykręciłem nie tak, to to maleństwo rozsadzi drzwi do sali od eliksirów. - błysnąłem kamieniem nazębnym.

- A jeśli jest tak jak trzeba? - zaryzykował Harvey?

- Mój uśmiech staje się niepokojąco szeroki. - puściłem mu oczko.

- Dlaczego ja się zadaję z samobójcą?! - rudzielec przejechał ręką po twarzy.

- Bo tak jest fajniej? - zasugerowałem niewinnie.

Szybko powrzucałem do torby resztę mojego malowniczego śmietnika (pióra, pergaminy itepe :) i szarpnąłem kumpla do drzwi sali od eliksirów. Błyskawicznie postawiłem bombę pod nimi i schowałem się z Harvey`em za załomem korytarza.

- Poświęcę knigę do historii magii, nigdy nie lubiłem tego mulastego przedmiotu. - zamachnąłem się książką na sprzęt, gdy nagle...

- SZLAG, SNAPE! - wrzasnął Harvey, a ja z wrażenia puściłem książkę, która poleciała w stronę bomby.

- CALYPSO! - dostrzegłem również Malfoy idącą z rozwidlenia korytarza, którym szedł także nauczyciel..

ŁUP! ŁUBUDU!

Ups... trza nam zwiewać!

Czarny jak smoła dym przesłonił nam widoczność. Musiałem ratować Calypso. Capnąłem Harva za nadgarstek i puściłem się pędem do blondynki. Leciałem po omacku.

- Łap ją, Harv! - wrzasnąłem na wszelki wypadek. Dymu było od cholery i ciut ciut.

- MAM JĄ! - krzyknęliśmy jednocześnie.

W tej samej chwili potknąłem się o własna pelerynę i z krzykiem wylądowałem na ziemi. Na mnie poległa Calypso, na niej Harvey, a na nim... jeszcze ktoś.

Ay, carramba... gdzie moja trumna?

Dym opadł.

Chcecie wiedzieć, jak się wymieszał ten bigos? Kontakt z glebą zaliczyłem ja, na mnie z szoku otrząsał się Snape, którego mankiet uznałem za rękaw szaty Caly, na nim z kolei dogorywał Harvey, a już na zwłokach Harvey`a kaszlała Calypso Malfoy.

Pytania? Wątpliwości?

Wielki Sędzia Severus Snape uznał mnie, Harvey`a i Caly winnymi wyrwania kilometrowego dziurska w drzwiach (mimo, że Apocalypso broniła się jak mogła, nie zdołała udowodnić swojej niewinności) i skazał nas na trzy tygodnie ciężkich robót w swoim gabinecie.

***

- Wybacz proszę Caly ,mego głosu zgrzyt... zawaliłem wszystko i strasznie mi wstyd... och, proszę Caly, nie bądź na mnie zła... proszę cię... MOJA TUBA ŁKA... AU! - oberwałem chochlą.

- Wybacz, Potter, ale Luciano Pavarotti z ciebie nie będzie. - szczeknęła Calypso. Nie podobał jej się mój śpiew.

Spuściłem banię. Cóż za potworny los...

Morał?

Taak... Na przyszłość wiać w przeciwnym kierunku. I bez łapania za mankiety, bo można złapać samego szatana za nadgarstek :/

Co do akcji "mini McGyver"- nie próbujcie tego w domu ^^

 

Genialne Plany

 

Dawka czułości, kropla zazdrości, zamieszamy i....

Yo, to znowu ja, Raven Potter, przystojniak z Gryffindoru!

- Rav, czy ty nawet w pamiętniku musisz takie idiotyzmy wypisywać? - mój kumpel Harvey zerknął mi przez ramię.

- Harv, a czy ty nawet jak nie trzeba musisz mi zapuszczać żurawia i psuć samokrytykę?- zbulwiłem się, zatrzaskując zeszycik. Świnia w proszku!

- Samokrytykę? - Harvey uniósł brew. - Człowieku, jeśli ty ją masz, to ja jestem japoński turysta w szortach bermudach.

- Konnichi wa, a gdzie nieodzowny aparat, panie Weng-Ash-Ley? - odparowałem, burząc sobie fryz.

- W tym samym miejscu, gdzie twoja samokrytyka, mister Celebrity. - wycedził jadowicie chyba urażony Harvey.

Tego samego dnia na przerwie...

- Obmyśliłem genialny plan podbicia serca Apocalypso! - uśmiechnąłem się promiennie do przyjaciela, gdy już szliśmy po transmutacji do Wielkiej Sali.

- Dlaczego mam przeczucie, że skończy się to totalnym obciachem na miarę tego tysiąclecia? - Harvey przejechał ręką po twarzy.

- Posłuchaj, wykorzystam starą jak świat metodę kontrolowanej zazdrości. - aż klasnąłem z zachwytu.

- Tylko nie zastukaj obcasikami ze szczęścia. - warknął rudzielec.

- Harvey, zaraz zastukam, ale w twój łeb, pewnikiem czymś ciężkim! Przestań pokazywać fochy i posłuchaj mnie przez chwilę! - wypaliłem.

- Wal.

- Więc tak: Calypso nie zwraca na mnie takiej uwagi jakbym chciał. Muszę więc zacząć prowadzać się z jakaś inną podstawioną dziewczyną, żeby Malfoy poczuła ocean zazdrości.

- Uważaj, bo cię w nim utopi. Nie chcę sprowadzać cię do poziomu gleby, ale skąd wytrzaśniesz se tą podstawioną panienkę? - Harvey uniósł brew.

Mój misternie uknuty plan stanął pod kulfoniastym znakiem zapytania. Faktycznie, brakowało w nim elementarnego składnika napędzającego intrygę. Dziewczyny udającej moją foczkę.

- Harv, słońce ty moje, mówiłem ci dzisiaj, że jesteś najwspanialszy....

- Mowy nie ma, co ja, agencja matrymonialna z przenośnym biurkiem jestem?! - obruszył się Weasley.- Sam sobie bałamuć laski! A tak w ogóle to Malfoy na dwunastej.

Rozejrzałem się.

Zmiękłem jak zgniłe ziemniaczki na widok tej piękności. Blond włosy, stalowe oczy, podły śmieszek i... Ludwig Goyle obejmujący ją w pasie.

- Potter, nie mówili ci, że kąpiele nie są nielegalne? - syknęła Calypso, patrząc na mnie z odrazą i wtulając się w kaloryferek tego mamuta.- I przestań szczerzyć protezę, bo nie do twarzy ci w żółtym.
-Jesteś słodka. - wyrwało mi się.

TRZEP!

Zarobiłem od Goyle`a w łeb.

- I tak ją kocham. - uśmiechnąłem się, chwiejąc na nogach.

Harvey poklepał mnie po ramieniu.

- Mógłbym cię cenić za twój upór, za silne uczucie, za oddanie większej sprawie... - zaczął, a ja poczułem się podbudowany. -... ja jednak wolę uważać cię za totalnego idiotę i samobójcę.

Cholernie ciężko w dzisiejszych czasach trafić na dobrego przyjaciela :/

- Harvey, najlepszy kumplu idioty i samobójcy, może więc zgłosisz kandydaturę jakiejś dziołszki? - uniosłem brew.

- Panie, dlaczego akurat to mnie pokarałeś idiotą i samobójcą? - Harv omal nie walnął głową w blat stołu Gryfonów, gdy już usiedliśmy przy nim.

Ay, carramba, zaraz poleje się...

Wytrzeszczyłem latarnie.

- Co jest? - zaniepokoił się friend, rozglądając po Wielkiej Sali jak Żyd po pustym sklepie.

- Mam idealną kandydatkę! - podskoczyłem.

Harv nareszcie dostrzegł obiekt mojego zainteresowania i jęknął męczeńsko.

- Nie mów mi, że masz zamiar prosić o przysługę Silvie Marlon...

Do Wielkiej Sali z nosem w książce weszła dziewczyna o nijakim wyglądzie. Brązowe włosy poskręcane w smętne sprężyny, zielone oczy schowane za okularami w dziwnej oprawce a na ramieniu jakiś dziwny niekształtny worek zamiast torby na książki.

- Silvie Marlon... - uśmiechnąłem się radośnie. - Święty Mikołaju, mam u ciebie dług jak stąd do Kentu i z powrotem!

- Raven, zastanów się nad tym co ty chcesz zrobić! - wrzasnął Harvey, ale ja już pędziłem w stronę mojej ofiary.

Niestety, moje trampki nie miały wymienianych hamulców i...

ŁUBUDU!

Oczywiście z moim wdziękiem i precyzją hipopotama wśród szklanych figurek władowałem się na dziewczynę, zapewniając jej tym samym niesamowicie szybki i dokładny kontakt z ożywczo zimną posadzką. Książka i torba Silvie wylądowała gdzieś hen hen za górami i krzesłami, a ja? A ja, biedny pechowiec i nadgorliwiec poległem na niej.

- Przepraszam... - duknąłem, oddychając z trudem i podnosząc się z piersi ofiary.

- Po... pomógłbyś mi szukać moich okularów? - Silvie pomacała podłogę wokół siebie. - Bez nich jestem kompletnie ślepa...- mówiła niepewnie, patrząc na mnie niewidzącym wzrokiem, w jej zielonych oczach błysnęły autentyczne łzy. Raven, ty palancie, i coś ty narobił?!

- Jasne, się robi, nie ma sprawy, szukam!- pośpieszyłem z pomocą. - Okularki, cip cip...
Silvie zachichotała, ocierając dwie krople z policzków.

- Dzięki.

-To moja wina, w moich zamiarach nie przewidywałem tratowania młodych dam. - szukałem zawzięcie. - A tu cię mam, szelmo! Z piór i śrubek oskubię! - capnąłem pingle Silvie i wytarłszy je w moją średnio czystą szatę delikatnie wsunąłem na jej piegowaty nos.

- Jej, od razu lepiej. - odetchnęła Marlon, patrząc na mnie przytomniejszym wzrokiem. - O... - spiekła buraka. Chyba się kapnęła, że ja to ja. - Raven Potter... - wyrwało się jej.

Oto rozkosze posiadania kultowego starego.

- Ja cię serio przepraszam, chciałem do ciebie podejść a nie zgnieść... - Rav, przestań mulić! Pozbieraj jej graty i przejdź do rzeczy!

- Do mnie?- zdumiała się Silvie. - Dlaczego? Po co?

Myśl, Rav! Musisz wymyślić coś w miarę wiarygodnego! A więc, droga Silvie, nie znam cię, ale gites by było, gdybyś została moją dziewczyną na niby, ponieważ chcę poderwać Apocalypso Malfoy. Potem będę twoim dłużnikiem aż po grobową dechę.

Raven, przestań ćpać, to brzmi jak bełkot pijaka spod monopolowego! Gadkę masz równie mocną, co twój stary w wieku pięciu lat.

- Bo... bo... - wypluj to z siebie, bobku! - Bo chciałem cię... - wciągnąć w swoje brudne machlojki przy nielegalnym imporcie zębatych frisbee.- ... prosić o coś. Znaczy się...- zamienić twoje życie w piekło. Kryminał, mordercy i dementorzy każący ci schylać się po mydło w celi.- Muszę z tobą pogadać!

Jeah, twoja elokwencja jest powalająca, Potter. Odgarnąłem włosy z twarzy i uśmiechając się nieco zbyt desperacko, zgarnąłem bambetle Silvie i położyłem je na najbliższym krześle.
Harvey z daleka pomachał mi ręką. Lojalność i chęć pomocy przede wszystkim :/

Spojrzałem na Silvie. Poczułem się trochę dziwnie, chciałem za wszelką cenę ją przeprosić. Była odrobinę niższa ode mnie, wielkie oczy i blada buzia zdradzały zamiłowanie do książek. Patrzyła na mnie z uwagą.

- To trochę głupie... - zacząłem. Trochę głupie?! Co ty chromolisz, człeniu?! Przecież to totalny przypał i mogiła! - Ale chciałbym cię zapytać, czy nie zostałabyś moją dziewczyną na niby.- wypaliłem.

A tak poza tym pobawimy się w Pana Doktora, porzucamy się klocuszkami, a na leżakowaniu pożyczę ci mojego Misia.

Przez chwilę myślałem, że Silvie zeszła. Zbladła jak świeżo spadły śnieżek.

- Dziewczyną na niby? - zapytała zdumiona.

- No taa... - pohorcowałem się za uchem.

Z grubsza wyłuszczyłem jej mój genialny w swej prostocie plan.Oczy Silvie robiły się coraz większe, patrzyła na mnie, jakbym był co najmniej Jezusem z Nazaretu, który zstąpił na ziemię osobiście jej oznajmić, że ma zarezerwowaną miejscówkę w Niebie.

- I mam udawać twoją dziewczynę, tak?

- Tak... wiesz, takie tam przytulanki i buziaczki, wszystko dopracujemy wcześniej.... - uśmiechnąłem się błagalnie.

STOP KLATKA!

Jak myślicie, Silvie się zgodziła?

Czy Calypso pokochała mnie na śmierć i życie?

Może teraz przerwa na reklamy? AU! KTO RZUCIŁ GUMIAKIEM?!

A guzik z pętelką! Jak zwykle coś schrzaniłem.

- Nie wierzę, że to robisz. - burknął Harvey, kiedy szliśmy cztery dni później szkolnym korytarzem. Trzymaliśmy się z Silvie za ręce, tak jak to ustaliliśmy i ćwiczyliśmy przez te dni. W ogóle bardzo fajnie było przebywać w swoim towarzystwie, nawet po "treningach".- Silvie Marlon... Jezu...

- To uwierz.- odburknąłem. - Jak ci to przeszkadza, to ja cię nie trzymam. Wyjście masz dokładnie za swoim tyłkiem.

- Raven, ty mnie spławiasz?

-T y to powiedziałeś. Umiesz coś poza krytykowaniem wszystkiego za co się nie wezmę? Jak tak to zostań. I nie obrażaj Silvie, okej?!- wybuchłem, ściskając Silvie za łapkę tak mocno, że aż pisnęła.

- Raven, daj spokój... - Silvie pociągnęła mnie za mankiet. Spojrzałem na nią. Miała takie śliczne oczy... jak latarenki... ten blask z nich bijący...

RAV, oszalałeś?! Miałeś zdobywać Malfoy, a nie kontemplować wygląd Marlon!

- Ja... no... - popisałem się elokwencją. Poczochrałem kudły i poczułem się mistycznie, patrząc Silvie w oczy.

- Calypso idzie! - Harvey dźgnął mnie między łopatki. No i metafizykę szlag trafił. Nieprzytomnie złapałem Silvie za obie ręce.

- Wariant B? - zdążyła zapytać.

Wariant A - pocałować Silvie w czoło na oczach Apocalypso.

Wariant B - pocałować Silvie w policzek na oczach Apocalypso.

Problematycznym punktem programu stało się to, że kompletnie zdziczałem i straciłem głowę. I tym sposobem w życie wszedł plan C, którego nigdy miało nie być.
Na oczach Caly, Harvey`a i kilku przygodnych uczniów przyciągnąłem Silvie do siebie i ustami zaatakowałem jej wargi. Stopniała jak czekoladowa żabka i poddała całkowicie.

- Ooo... Jednak szaleńcy są wśród nas. Potter, takiś desperat i samobójca? Tyle tu lasek, a ty dobrałeś się do takiego fraglesa...

Oderwałem się od Silvie, która wyglądała jak zawodowy ćpun- zaszklone oczy, rozchylone usta, czerwone jak krew policzki.

- Uważaj kogo nazywasz fraglesem, Malfoy. - szarpnąłem głową, uderzając w nią lodowatym spojrzeniem, na które nigdy bym się nie zdobył. Prędzej diabli wynieśliby mnie do piekła, niż bym popełnił taki błąd. Za to spojrzenie jeszcze nie raz i nie dwa zapłaciłem.- Gremliny też są wśród nas.- wypaliłem, przyciągając Silvie do siebie.

- Mówisz o sobie? - warknęła.

- Widocznie jeszcze nie spojrzałaś dzisiaj w lustro!

-L UUUDWIG! - wrzasnęła Calypso i tak po chwili skończyła się nasza wojna na słowa. Obie zacne damy patrzyły jak ja i ten mamut lejemy się na środku Wielkiej Sali.

Jak więc widać, jestem genialny.

Miałem rozkochać w sobie Malfoy, a sam zakochałem się w Marlon. I teraz niech ktoś powie, że lajf is bjutiful, a straci zęby. Za obrażenie godności ślizgońskiej królowej zapłaciłem nie raz i nie dwa, jak już powiedziałem. Calypso ma zaliczone wszystkie poziomy mściwości, bezapelacyjnie odziedziczone po starych.

Morał? Nie ma morału, jest podbity ślep, przesunięta żuchwa i lecząca te rany Silvie. Wystrzegajta się, ludziska genialnych planów, bo jak się coś pochachmęci, to mogiła murowana.

 

Untitled

 

Czołem, to znowu ja, zabawny i uwielbiany przez tłumy Raven Potter, Gryfon pełna gębą, dziecko cudu... dobra, koniec bałwochwalstwa, czas na wiązankę przekleństw. Raven Potter, drewno z klasą, małym mózgiem i wielkim ego- to ja. Za co się nie tknę, to sfaflunię na amen, przy okazji wplątując w to osoby trzecie. Zazwyczaj są to Harvey Weasley, mój najlepszy funfel i współlokator z dormitorium, oraz ślizgońska księżniczka Apocalypso Malfoy. Od niedawna moją współofiarą stała się również moja dziewczyna, Silvie Marlon.

A teraz przejdźmy do właściwej części programu.

- Czasami mam wrażenie, że ty lubisz, jak wszyscy dookoła ostrzą sobie na ciebie noże i kołki. - Harvey westchnął ciężko, polerując jakąś pamiątkową michę w Izbie Pamięci.

- Ta, normalnie podniecam się na myśl, że być może niedługo będę poznawać walory gleby w nowiutkiej wypolerowanej trumnie. - znęcałem się nad jakimś medalem za zasługi.

Trumna? Potter, ty nie zasługujesz na chrześcijański pochówek. - warknęła Calypso, ciskając we mnie tarczą z wyskrobanym napisem "W podzięce za dokonane czyny". Ale ironia. - Najpierw cię zabiję a potem rzucę zwierzętom na pożarcie.

Mówiąc "zwierzętom" zapewne miała na myśli resztę swojego domu. Przezornie jednak nie wychyliłem się z tym tekstem, żeby nie poznać odpowiedzi w ciągu kilku najbliższych minut.

- A ja tam lubię polerować srebra. - odezwała się nagle Silvie, smyrajac szmatką złoty posążek znicza. - Może nie za karę, ale to fajne zajęcie.

- A więc nie jednego, a dwoje samobójców przyszło mi poznać w swoim marnym życiu. - mruknął Harvey.- Na wieńce pogrzebowe się nie zrzucę, wybaczcie.

Bez słowa objąłem Silvie i cmoknąłem ją słodko w policzek. Calypso zgrzytnęła zębami aż iskry poszły.

- Przestalibyście? Rozmnażać będziecie się jak skończymy, mamy jeszcze od cholery roboty! - wycedziła. Patrzcie ją, jaka sumienna się znalazła. Jakby tu był ten kafar Ludwig, szybko by zapomniała o szlabanie.

- NIE GADAĆ! PRACOWAĆ! - w drzwiach stanął stary jak Matka Ziemia i podobnie do niej cuchnący woźny FlichFilch. Gdzieś za nim zarzęziła jak w agonii jego kocica, Pani Norris. Chyba kiedyś oddam przysługę temu szczurowi i go po prostu za ogon gdzieś powieszę, no...

- Taa, haruj jak wół, zginaj plecy w kamieniołomach, śmierdź środkiem do czyszczenia sreber. - burknąłem wściekle, odgarniając włosy z twarzy.

- A przez kogo śmierdzimy tym świństwem, CO?! - zjeżyła się Calypso.

- Nie moja wina, że mam tendencję do pakowania się w kłopoty. - udałem urażonego księcia.

- Za to ja mam tendencję do podduszania i bezlitosnego kopania moich ofiar. - wycedziła blondie. - Jak tylko będę miała możliwość, to... - zasztyletowała mnie wzrokiem. Ton jej głosu zapowiadał mi całe wesołe miasteczko z makabrycznymi atrakcjami.

- Przyślij mi pocztówkę, jak już będziesz smażył się w piekle. - Harvey spojrzał na mnie i wyszczerzył zęby.

- Jeszcze czego, za znacze...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin