rozdział 4.pdf

(253 KB) Pobierz
264875835 UNPDF
Shea otworzyła drzwi dzielące ich od ciemnoszarej nocy i zaciągnęła się świeżym 
powietrzem. Natłok szokujących informacji zalewał ją. Dziwne stworzenia włóczyły się po lesie, 
Shea znała dokładną lokalizację każdego ze zwierząt, począwszy od stada wilków trzy kilometry 
dalej po szurające w pobliskich krzewach trzy myszy. Słyszała wodę spływającą kaskadą i 
delikatnie przelewającą się nad kamieniami. Wiatr pląsał pomiędzy drzewami i zaroślami, szarpał 
grubą pokrywę liści leżącą na ziemi. Gwiazdy błyszczały nad jej głową niczym miliony kryształów 
promieniujących wszystkimi odcieniami srebra. 
Zachwycona, Shea wyszła z chaty, zostawiając drzwi szeroko otwarte by zapach krwi i 
słodki ciężar bólu mogły ulecieć i by zastąpiło je świeże, czyste powietrze. Mogła słyszeć soki 
krążące w drzewach niczym krew. Każda roślina miała swój zapach i żywe kolory. Miała wrażenie 
jakby urodziła się po raz drugi, ale w zupełnie innym świecie. Podniosła twarz ku gwiazdom, 
wciągając powietrze w płuca i naprawdę po raz pierwszy od czterdziestu ośmiu godzin, 
zrelaksowała się. 
Sowa cicho przemykała po niebie, rozpiętość jej skrzydeł była wprost niewiarygodna a 
każde piórko opalizowało kolorem co rejestrował jej doskonały wzrok. Jakieś dziwna potrzeba 
sprawiła, że zwróciła się w stronę głębokiego lasu. Krople wody rozbłyskiwały niczym diamenty na 
omszałych kamieniach. Mech wyglądał jak szmaragdy rozproszone wzdłuż wijącego się potoku i 
przyklejone do pni drzew. Nigdy w życiu nie widziała nic piękniejszego.
Jej umysł, jak zwykle, przetwarzał dane przelewające się przez jej mózg. To było niczym 
ogromne puzzle, ale elementy dopasowywały się do siebie. Chciała urodzić się jako zwykła kobieta, 
taka która je normalne jedzenie i chodzi w promieniach słońca. Jednak ona – i inni – przejawiali 
ogromne różnice we wrażliwości zmysłów, metaboliźmie i wymaganiach żywieniowych. Nie mogła 
uwierzyć, że legendy o wampirach były prawdziwe. Ale czy mogli być inną rasą ludzi, ze 
wspaniałymi darami, którzy potrzebują krwi do przeżycia? Czy mogli żyć nieprawdopodobnie 
długo, przetrwać coś, co innych ludzi mogło zabić i móc kontrolować swoje serce i płuca? 
Wszystkie procesy zachodzące w ich ciałach były inne. Ich organy wewnętrzne mogły być inne? 
Wszystko mogło być inne. 
Shea potrząsnęła włosami. Językiem przesunęła po wargach i zagryzła nerwowo zęby. To 
wszystko było jak z bajki. Lub raczej z horroru. Nieprawdopodobne. Czy nie tak? Człowiek nie 
powinien przeżyć, będąc tak strasznie poraniony i zamknięty siedem lat pod ziemią. Nie ma takiej 
możliwości. To się nie mogło zdarzyć. Ale znalazła go. To była prawda. Odnalazła go sama. Więc 
jak ktos mógł pozostawać zdrowy na umyśle po siedmiu latach zamknięcia żywcem pod ziemią, 
umierając z bólu w każdej sekundzie. Te pytania sprawiły, że poczuła się okropnie. Nie chciała się 
nawet nad tym zastanawiać.
I co działo się z jej ciałem? Była inna. Zmiany zaczęły się już siedem lat temu, kiedy nagły 
ból doprowadził ją do utraty przytomności. Tego się nie da racjonalnie wyjaśnić. Potem przyszły 
koszmary, tak trwałe i nieustające, nie dające nawet chwili spokoju.  Jacques.  Zawsze Jacques. To 
zdjęcie, które oprawcy pokazali jej dwa lata temu. Numer siedem.  Jacques.  Coś poganiało ją, 
przyzywało ciągle do tego strasznego miejsca pełnego tortur i okrucieństwa.  Do Jacques'a.  Musieli 
zostać połączeni. W jakiś sposób. Logicznie to było niemożliwe. Ale każda jej cząstka mówiła, że 
to jest możliwe. Czy to nie czyniło jej życia dziwnym? Jej potrzeba przetaczania krwi nie była 
jedynie psychosomatycznym uczuciem; próbowała wszystkiego by tego uniknąć. Więc może 
istniało inne wytłumaczenie, którego jej ludzki umysł nie był w stanie pojąć, nawet mając fakty 
podane na dłoni. 
­ Shea.  Wezwanie było głośne, pełne strachu i zdenerwowania, jakby dusił się, zapadał w 
ciemność. 
­  Jestem tutaj, Jacques.  Wysłała odpowiedź tak łatwo, że wprawiło ją to w zdumienie. Aby 
go uspokoić, wypełniła swoje myśli wszystkimi pięknym obrazami jakie widziała. 
­ Wróć, potrzebuję cię.
Shea uśmiechnęła się, słysząc pretensję. Jej serce wywinęło koziołka na dźwięk czystej 
prawdy w jego głosie. Nigdy nie próbował ukrywać niczego przed nią, niczego oprócz obawy, że 
mogłaby go zostawić samego w obliczu ciemności.  Zepsuty bachor.  ­ powiedziała czule. ­  Nie było  
potrzeby wrzeszczeć niczym pan na włościach. Zaraz będę.  ­ Nie było logicznego wytłumaczenia 
dla uczucia radości rozpływającego się po jej ciele od dotyku jego umysłu tęsknego i zaborczego 
względem niej. Shea zawstydziła się pod jego spojrzeniem. 
­ Tylko do mnie podejdź.  ­ Był teraz bardziej zrelaksowany, pokonał swój strach przed 
odosobnieniem. ­  Nie chcę budzić się sam.
­ Potrzebowałam chwili przerwy. Skąd mogłam wiedzieć, że obudzisz się akurat kiedy wyjdę.
Shea drażniła się z nim. Przyjemne ciepło rozlało się w dole jego brzucha. Nie pamiętał 
niczego przed nią. Życie nie istniało, było jedną wielką porażką. Jego świat to było jedynie 
cierpienie i piekło. Uśmiechnął się sam do siebie. 
­ Oczywiście że powinnaś wiedzieć, kiedy się obudzę. To twój obowiązek. 
­ Powinnam się domyślić, że taki masz tok myślenia. ­  Shea zaśmiała się głośno gdy 
przebiegała przez szorstki teren wracając do chatki, rozkoszując się sprawnością swego ciała i 
zaskoczona umiejętnościami których nigdy dotąd nie doświadczyła. Na krótką chwilę ciężar opadł z 
jej ramion, poczuła się beztroska i szczęśliwa. 
Jacques nie mógł odwrócić od niej wzroku. Wyglądała tak ślicznie, rude włosy splątane i 
potargane, tylko czekały by ktoś je uczesał. Miała roziskrzone oczy kiedy przechodziła przez pokój 
kierując się w jego stronę. 
­ Czy czujesz się trochę lepiej – jak zwykle zbadała jego rany, aby upewnić się, że proces 
gojenia przebiega prawidłowo. 
Podniósł rękę, czując nieodpartą potrzebę dotknięcia miękkich jak jedwab włosów.
­  O wiele. 
Było to tak jawne kłamstwo, że aż podskoczyła.
­ Naprawdę? ­ Zaczynam poważnie się zastanawiać czy nie potrzebujesz takiego urządzenia 
jakie mamy dla noworodków. Chciałabym, żebyś leżał spokojnie. Znowu rzucałeś się we śnie.
­  Mam koszmary. ­  Nawet na chwilę nie przestawał przyglądać się jej twarzy, wypalając 
czarnym oczami swoje piętno w jej sercu. Nikt nie miał prawa mieć takich oczu. Głodnych, 
zawierajacych ogień i obietnicę pasji. 
­ Coś trzeba z tym zrobić – odpowiedziała z nieznacznym uśmiechem. Miała nadzieję że jej 
spojrzenie nie zdradza jej zażenowania nowymi uczuciami jakimi go obdarzyła. Chciała odejść jak 
najszybciej, gdyż był najbardziej pociągającym mężczyzną jakiego kiedykolwiek spotkała. 
Nigdy wcześniej nie potrzebował kogoś tak bardzo jak jej. Nawet własnej matki. Przez 
chwile pomyślał o niej jako o swojej żonie, to czy oddychał zależało wyłącznie od niej. Wiedziała, 
że żadna żyjąca osoba nie zrobiła dla niego tak wiele, tak czy owak otuliła sie jego głodem i 
ogniem. Kiedy była sama i ścigana, tak bliska końca swojej wytrzymałości, radzenia sobie z 
wieloma dziwacznymi zdarzeniami, cieszyła się tym wyjątkowym przeżyciem.
W jego czarnych oczach tliły się jedwabne, uwodzące płomienie.
­  Potrzebuję marzeń, by móc uwolnić się od koszmarów.
Shea odeszła od niego trzymając wyciągniętą i otwartą dłoń. 
­ Zatrzymaj swoje pomysły dla siebie – ostrzegła. ­ Masz tak diabelski urok, że żadna 
kobieta nie jest bezpieczna. 
­  Shea, to nie prawda –  zaprzeczył a ostre krawędzie jego ust zmiękły w kuszącym 
uśmiechu. ­  Tylko jedna kobieta. Ty.
Shea zaśmiała się z niego.
­ Wiesz, w sumie to się nawet cieszę że nie dasz rady wyjść. Słońce wschodzi i musze 
chronić dom przed światłem. Śpij. Będę tu, kiedy się obudzisz. ­ Poklepała najwygodniejszy fotel, 
jaki miała.
­ Powinnaś położyć się ze mną, tu jest twoje miejsce. ­  poinformował ją. 
Shea delikatnie zamknęła okiennice i przymocowała je. Była bardzo rozważna jeśli chodzi o 
zamykanie domu. W czasie dnia była bardzo wrażliwa. Ruchy miała powolne, ciało ociężałe i 
zmęczone. 
­ Chcę, żebyś położyła sie ze mną.  ­ Jego głos zawierał obietnicę pieszczot, kusił i namawiał.
­ Myślisz, że możesz rozkazywać wszystkim? ­ odpowiedziała, odmawiając jednocześnie 
spojrzenia w jego ciemne, hipnotyzujące oczy. Zamiast tego, wyłączyła komputer i generator oraz 
zamknęła dokładnie drzwi. 
­  Mam koszmary Wiewióreczko, i jedyne co sprawia, że się im nie poddaję jest twoja  
obecność. Blisko. ­  Brzmiał bardzo poważnie, niewinnie i pełen nadziei. 
Shea uśmiechnęła się nalewając mu kolejną porcję krwi. Zaczynała myśleć, że sam diabeł 
przestąpił próg jej domu. Jacques był wcieloną pokusą.
­ Wyjęłam kołek z twojego serca zaledwie kilka nocy temu i masz ogromną ranę w tym 
miejscu. Gdybym poruszyła się we śnie i uderzyła cię, zacznie krwawić znowu. Nie chciałbyś tego, 
prawda? 
Wziął pojemnik z jej rąk, łapiąc palcami dokładnie w tym samym miejscu, w którym przed 
sekundą znajdowały się jej. Potrawił sprawić, że motyle szalały w jej wnętrznościach tak prostą 
czynnością. 
­ Nie w serce, Shea. Nie wbili go w serce, choć powinni. Jest tutaj, w moim ciele – słyszysz?  
Twoje serce bije w tym samym rytmie, harmonizuje się z moim. 
­  Byłeś podrywaczem, zanim cię zamknęli? ­ zapytała, przykrywając usta przedramieniem, 
by ukryć figlarny uśmiech. Sprawdziła broń, by mieć pewność że jest czysta i naładowana. ­ 
Powinieneś to wypić Jacques, nie tylko trzymać. A potem idź spać. Im więcej będziesz 
odpowczywał, tym szybciej staniesz o własnych siłach. 
­Upierasz się przy byciu lekarzem, a tymczasem ja potrzebuję swojej partnerki leżącej obok  
mnie. ­  Po raz kolejny uwodził ją głosem.
­ Pij. ­ Starała się by jej głos brzmiał srogo, ale było to niemożliwe kiedy wyglądał na tak 
potrzebujacego jej obecności.
­  Jestem zdesperowany.
Nie mogła mu pomóc i potrząsnęła głową
­ Jesteś okropny.
Spróbował podnieść szklankę do ust, ale drżała mu ręka.
­ Nie podniosę tego bez twojej pomocy, Sheo. Jestem osłabiony. 
­ Załóżmy, że ci wierzę. ­ Smiejąc się głośno podeszła do niego – Jesteś wystarczająco silny 
by podnieść mnie z ziemi jedna ręką, gdy tylko zbliżę się do ciebie. Nie udawaj takiego biednego 
chłopca, Jacques. To na mnie nie działa. 
A jednak działało. Potrzebował poczuć jej dotyk, palce przeczesujące włosy. Głaskała 
dłonią gęstą grzywę, bez świadomości działania. Zatrzymała dotyk, tak jakby sprawiał jej tyle samo 
radości co jemu. Jacques wyjął broń z jej ręki i odłożył za siebie, głodny poczuć jej ciepło obok 
siebie, jakby była jedynym co trzymało go przy zdrowych zmysłach. Zachłysnął się jej zapachem – 
lasu, drzew i nocnego powietrza. Owinął ramię dookoła jej talii i pociągnął na siebie. 
Zrelaksowana, pozwoliła powiekom opaść. 
Shea spała niespokojnie, jej ciało drżało w świetle dziennym. Jacques leżał obok 
nieruchomo, otaczając ramieniem słodki ciężar jej talii. Kilka razy w godzinach popołudniowych 
szamotała się, chcąc się wybudzić, ale było takiej możliwości. Raz usłyszała dźwięk na zewnątrz 
chatki i jej serce zabiło szybciej, ale nie była zdolna do niczego więcej poza wyjęciem broni spod 
poduszki. Wiedziała, że na niej ciąży odpowiedzialność za bezpieczeństwo ich obojga, ale nie 
mogła zmusić się by otworzyć oczy czy zaryzykować i wyjść na zewnątrz by sprawdzić powód 
hałasu. 
Słońce już dawno zatonęło nad górami zanim Shea się wybudziła. Głód pożerał ją w 
nieustającym bólu, ale na samą myśl o jedzeniu żołądek zaczął falować. Walczyła by usiąść, 
znacznie słabsza, niż powinna być. Odsunęła jego rękę przez falę czerwonych włosów.
Palce Jacques'a zacisnęły się wokół jej ramienia prześlizgując się od barku aż do nadgarstka. 
Była mała i drobna ale dyponowała ogromną wewnętrzną siłą. Był zaskoczony jak odważna i 
dzielna była, taka pełna współczucia. Tajemnicza i intrygująca. Świat, który znał od siedmiu lat 
wypełniony był bólem, samotnością i ciemnością. Potwór w nim rósł, przyćmiewał duszę. Po 
pierwsze nie odczuwał żadnych emocji, jedynie silna wola trzymała go przy życiu, zimna 
determinacja, obietnica zemsty były ceną za jego zagubioną duszę. Mógł ich znaleźć – zdrajcę i 
ludzkich morderców – mógł ich zniszczyć. Ale teraz odnalazł swoją partnerkę, pomimo odległości 
która ich dzieliła, zaczął odczuwać. Z tlącą się czarną wściekłością, ktora nigdy nie miała ustąpić, 
musiał znaleźć sposób by zemścić się za swą duszę. Emocje które odczuwał były złe albo okrutne. 
Dopóki Shea go nie odmieniła. Od momentu w którym połączył ich umysły pozostawał w niebie, 
był jej częścią, cieniem tak cichym, że nie zdawała sobie sprawy z jego istnienia. Nie mógł znieść 
chwili rozłąki.
Zaplątał pięść w jej długich włosach. Wyzwalała w nim uczucia, których nie potrafił 
nazwać. Nie mógłby znieść po raz kolejny zamkniętych miejsc, tak samo jak i osamotnienia. I nie 
mógłby pozwolić jej ryzykować. Cicho odwracając poranione ciało, podniósł jej włosy do twarzy 
wzdychając ich zapach.
­ Jestem taka zmęczona, Jacques. ­ wyznała, kołysząc się na skraju łóżka. Czuła się dziwnie 
mając kogoś z kim mogła porozmawiać, budziła się i nie była sama. Nie czuła się komfortowo w tej 
sytuacji, nigdy nie dzieliła z nikim życia. Teraz był Jacques, ale to była dziwna znajomość, bo czuła 
jakby znała go od zawsze.
Żyła w odosobnieniu, zawsze utrzymując dystans i odległość między sobą a innymi. Jacques 
nie respektował tych barier, wchodząc i wychodząc z jej umysłu, jakby był jego częścią. Jego dotyk 
był intymny, zaborczy. Jego uczucia oszołamiały ją, akceptowała ich dziwne połączenie. Była 
podekscytowana naukowymi doświadczeniami i być może, szansą na znalezienie odpowiedzi na 
pytania dotyczące choroby, która naznaczała ich jako nosferatu, nieczystych. Nieumarłych. Jej 
rodzaj został skazany na życie w obrzydzeniu i ukryciu, w strachu, że mogą zostać odnalezieni. 
Odkrycie, że są odrębnym gatunkiem i potrzebują krwi aby przeżyć, było bardzo ważne. 
Przyglądała się twarzy Jacques'a, zniszczonej ale nadal przystojnej. Wyglądał młodo, bardzo 
młodo. Wyglądał na udręczonego, przez cierpienia których doznawał, ale miał kamienną twarz. 
Widziała w nim siłę, pokrywała go niczym druga skóra. Przygryzając wargę odsunęła się od niego, 
patrząc czule szmaragdowymi oczyma. Siła i moc rosły w nim. Może i ciało goiło się dość wolno, 
ale jego niezwykłe zdolności odnawiały sie znacznie szybciej. Przyszło jej na myśl, że może 
powinna się obawiać tego, co leżało nieruchomo na jej łóżku. Oczywiste było, że móglby być 
wyjątkowo niebezpieczny w stanie skrajnej wściekłości. Szczególnie z tak podzielonym umysłem, 
gdzie szał był ukryty gdzieś na dnie.
Jacques westchnął.
­ Nie chcę, żebyś się mnie bała.
­ Gdybyś przestał grzebać mi w głowie – powiedziała łagodnie, nie chcąc go zranić – nie 
musiałbyś oglądać tych wszystkich rzeczy, których się obawiam. Jesteś zdolny do przemocy. Nie 
możesz temu zaprzeczyć. Widzę to w tobie. 
Shea wstała szybko i nerwowo. Jacques pozwolił by jej miękkie włosny prześlizgnęły się 
pomiędzy palcami. Spod wpół przymkniętych powiek obserwował myśli przebiegające przez jej 
twarz. Shea była niezdolna do podstępu. Nieważne co robiła, była jak otwarta księga. 
­ Nie miałam tego zaplanowanego, wiesz? Po prostu pomogłam ci. Spowodowałam, że 
cierpiałeś. ­ zatrzymała spojrzenie zielonych oczu na jego twarzy. Burzowe chmury zebrały się 
dookoła gdy poczuła jego drwinę, szyderczy śmiech odbijający się echem w jej umyśle. ­ Co? Co 
jest w tym takiego śmiesznego? Jakiś idiota próbował przebić ci serce drewnianym kołkiem i do 
cholery prawie mu się to udało. 
­  Za co w sumie jestem mu wdzięczny. A jeszcze bardziej doceniam to, że mi pomogłaś.  
Zdecydowanie nie podobało mi się to więzienie i ilość bólu.
­ Zgaduję, że powinnam sie cieszyć, że ci pomogłam, ale tak naprawdę Jacques, kiedy 
obserwuję jak zdrowiejesz w tym tempie, mój świat odwraca się do góry nogami. Stajesz sie coraz 
bardziej niebezpieczny, nieprawdaż? 
­ Nigdy dla ciebie –  zaprzeczył.
Shea podniosła brwi zdziwiona.
­ Więc to prawda? Byłam w twoim umyśle, pamiętasz?  ­ dotknęła jego mysli, ale cofnęła 
się przerażona czując kotłujące się emocje: czarną furię i okrutną przemoc. ­ Czasami jest mi tak 
łatwo czytać twoje myśli, jak tobie moje. Nie wiesz co robiłeś przed uwięzieniem. Nie wiesz, kim 
jesteś. 
­ Być może, Shea, być może. Ale wiem, że jesteś moją życiową partnerką. Nie mógłbym cię 
skrzywdzić. ­  Jego twarz była jak wykuta z granitu, a oczy ciemne i zimne. Miała rację. Był 
niebezpieczny. To było w jego duszy. Nie mógł ufać swoim myślom. Jej obecność sprawiała, że był 
cichy i spokojny ale jego dusza była pogrążona w ciemności, w martwej ciszy. Nie miał pojęcia w 
jaki sposób odróżnić rzeczywistość od koszmaru, kiedy jego równowaga psychiczna balansowała 
na cienkiej granicy. Oczy przypominały niczym błyszczący obsydian, gdy rozglądał sie za nią 
zawstydzony. Powinien pozwolić jej odejść, zwrócić jej wolność, ale nie potrafił. Była jedyną 
gwarancją zdrowia psychicznego, jedynym światłem w drodze na powierzchnię z piekielnych 
koszmarów w ktorych żył.  ­  Przysięgam, że będę cię chronił, Sheo. Mogę tylko powiedzieć, że to  
jest to obietnica składana z głębi serca.
Shea odeszła kilka kroków od łóżka, ocierając łzy. Był teraz w zdradzieckim labiryncie; 
kroczył cienką scieżką pomiędzy rozsądkiem a światem, którego nawet nie chciała próbować 
pojmować. 
­ Będę cię chronić, Jacques. Masz moje słowo, nie pozwolę ci pogrążyć się w ciemności. Z 
biegiem czasu będziesz czuł się coraz lepiej. 
­ A potem? ­ leniwie przesunął czarnymi oczami po jej ciele – Z amierzałaś mnie zostawić?
Ocaliłaś mnie, a teraz myślisz o opuszczeniu mnie?  ­ rodzaj czarnego humoru brzmiał w jego 
głosie, ukryte rozbawienie, które poruszało w niej coś, o istnieniu czego nie miała pojęcia. Coś 
więcej niż strach. Grozę. 
Wysunęła wojowniczo podbródek.
­ Co to ma znaczyć? Oczywiście, że cię nie zostawię. Zostanę przy tobie. Znajdziemy twoją 
rodzinę. 
Było za późno. Nawet jeśli zamierzała powiększyć dystans między nimi, nie mogła złamać 
łączącej ich więzi. Jego krew płynęła w jej żyłach; jego umysł znał drogę do jej myśli. Ich dusze 
wzywały się wzajemnie. Serca poszukiwały siebie, i tylko kwestią czasu było kiedy posiądzie jej 
ciało. Ucieczka niczego nie załatwiała. Jacques wiedział to z taką samą pewnością, jak kilka innych 
rzeczy. Ale im więcej wiedziała, tym bardziej przerażona była. Serce podskoczyło mu, wykonując 
Zgłoś jeśli naruszono regulamin